Złota nić. Rozdział dziesiąty

– Szkoda, że nie zobaczyliśmy się z nim przed wymarszem – powiedział rzekomy Juan.

– Mówili, że był nieprzytomny – mruknął Uli.

Patrzył przed siebie, gdzie dwaj baskijscy przewodnicy na mułach znowu skręcali w lewo. Z całą pewnością nie była to droga, którą przybył tu transport.

Juan westchnął głęboko.

– Nie sądzisz chyba, że on… – Nie odważył się wypowiedzieć ostatniego słowa.

– Może umrze, a może nie – odparł Uli filozoficznie. – Wszyscy musimy kiedyś umrzeć, parę lat w tę czy we w tę nie robi różnicy. – I dodał po chwili: – Ta cała podróż okazałaby się okropną stratą czasu, gdyby kilka dni po przybyciu na miejsce miał umrzeć.

Może droga, którą prowadzili ich przewodnicy, faktycznie była krótsza, jak się upierali.

– Szkoda, że lepiej nie zajmowałem się jego ranami – oznajmił Juan. Jego blade usta lekko drżały.

Uli parsknął śmiechem.

– Dbałeś o niego niczym mateczka, chłopcze. Nie pamiętasz, co powiedziała ta zacna dama, którą nazywali doñą Magdaleną? Chyba ładnie cię pochwaliła.

„Chłopiec” spłonął rumieńcem. Dama o mocnej, orlej twarzy ujęła jego dłonie w swoje.

– Dobrze się zająłeś rannym, señorito. Don Iñigo wszystko mi opowiedział. Bóg tego nie zapomni, a i my będziemy pamiętali.

– To niezwykle silni ludzie – odezwał się Juan z zadumą.

– I nie lubią zbyt wiele gadać – dodał Uli sucho. – Dlatego czasem trudno się połapać, co myślą. Francuzów łatwiej rozgryźć.

Przewodnicy zniknęli teraz z ich pola widzenia, ale tylko dlatego, że skręcili za wzgórze, które zasłaniało widok.

– Tobie też dziękowali – zauważył Juan. W jego głosie dał się słyszeć wyrzut. – Dali nam jedzenie, przewodników i wszystko.

Uli pokiwał głową.

– Zachowali się przyzwoicie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to ja go zraniłem.

Juan zatrzymał się raptownie i popatrzył na niego szeroko rozwartymi oczyma.

– Ty? Ty go postrzeliłeś?

– Tak. To znaczy trafiła go armata, którą obsługiwałem.

– Ale… Nigdy mi nie mówiłeś…

– Po co? Drogi chłopcze, nawet tobie musiało się obić o uszy, że na wojnie ludzie strzelają do innych ludzi. I nie wierz nikomu, kto twierdzi, że przed wynalezieniem dział było lepiej, gdyż to nieprawda. Liczy się nie tyle to, co cię trafi , ile gdzie dostałeś. Nasz hiszpański przyjaciel dostał w nogi. Bywają gorsze miejsca, możesz mi wierzyć.

– Sądzisz, że będzie jeszcze mógł chodzić?

Przewodnicy znów się wyłonili zza wzgórz i zmierzali prosto do lasu, który majaczył na horyzoncie.

– Zależy od medyków, jak sądzę. Większość z nich to rzeźnicy. Nawet jeśli jednak doktorzy są dobrzy, raczej nie poprowadzi już swoich ludzi na bitwę. I dobrze…

– Jak to?

– To ten typ człowieka, który wcześniej czy później zostanie generałem. Widziałem już takich. A na każdego generała przypada tysiąc zabitych. Tylko najlepsi z najlepszych wiedzą jak wygrać bitwę bez kilku tysięcy trupów. Może on byłby jednym z tych nielicznych, nigdy nie wiadomo. Teraz jednak zostanie ziemianinem. – Uśmiechnął się. – Chyba po raz pierwszy zastanawiam się, jaka przyszłość mogła czekać człowieka, którego wyeliminowałem z walki. A właściwie co mnie obchodzi, czy za jakiś tuzin lat Hiszpanie będą mieli dobrego generała, czy też nie?

Juan wpatrywał się w niego z uwagą.

– Może obchodzi cię to dlatego, że ponownie musiałbyś stanąć z nim do walki – zauważył.

Uli parsknął śmiechem.

– Albo służyć pod nim. – Wzruszył ramionami. – Kto wie, kto wtedy mnie najmie? Służyłem już Francuzom i przeciwko Francuzom, z księciem łobuzem, który był wrogiem niewiele lepszego hrabiego. Służyłem już zacnej Kolonii, kiedy weszła z zatarg z zacnym Mainz, nawet wziąłem udział w kampanii przeciwko Turkom…

– Ale to z pewnością było słuszne. – Juan zmarszczył brwi. – Walka z niewiernymi…

– Też tak uważałem. – Uli pokiwał głową. – Byłem wtedy bardzo młody i bardzo głupi. Tak pięknie mówiono o nowej krucjacie i świętej wojnie, w zacnym mieście Landshut. Książę obiecał piętnaście tysięcy dukatów, jeśli zgromadzi dwa tysiące ludzi przeciwko Turkom. Zgromadził, byłem jednym z nich. Przybył cesarki poseł i wygłosił płomienną mowę. Nie to jednak było najważniejsze. Przywiózł ze sobą piętnaście tysięcy dukatów i to było ważne, gdyż księciu skończyły się pieniądze. Od razu po wyjeździe posła, książę wziął sobie nową kochankę, której bardzo pragnął – drogi chłopcze, nie masz pojęcia, jak kosztowne bywają kobiety – i szybko nas rozgoniono.

– Ale… Ale to oszustwo! – wykrzyknął zbulwersowany Juan.

Uli przytaknął ze smutkiem.

– Tak by było, gdybyś ty to zrobił, albo ja – powiedział. – Kiedy jednak czyni tak książę, to się nazywa względy praktyczne.

Splunął.

– A zatem prości ludzie są lepsi od tych wielkich – zauważył Juan.

– Wątpię – zaśmiał się Uli. – Jest ich tak wielu, nie da się mówić za wszystkich. Z tego jednak, co widziałem, zaświadczam, że większość zachowałaby się tak samo albo jeszcze gorzej, gdyby tylko miała okazję. Często człowiek jest dobry tylko dlatego, że nie miał okazji postąpić źle. Albo dlatego, że zabrakło mu odwagi, by zrobić to, na co miał naprawdę ochotę. Albo dlatego, że był zbyt leniwy, zbyt opieszały, żeby być chytrym. A kiedy jeden z tych prostych ludzi zdobywa władzę… Uff f. Zawsze jest gorszy niż ktoś szlachetnie urodziny. Czyni innym prostym ludziom dokładnie to, co sam cierpiał, gdy był jednym z nich. I zna wszystkie sztuczki.

Dziewczyna pokręciła głową.

– A zatem w ludziach nie ma żadnego dobra? Ojciec zawsze powtarzał, że jest, i wszyscy go kochali, zarówno książęta, jak i prosty lud. I ty sam też jesteś dobry. Gdyby nie ty…

– Ja? Dobry? – Uli poczuł się lekko rozbawiony. – Bo trzasnąłem tego wieprza Garroux, kiedy cię dopadł.

Lekko zbladła, ale szybko odzyskała równowagę. W końcu uda się jej z tym uporać, pomyślał.

– Nie chodzi tylko o to. – Jej głos był spokojny. – Wróciłeś, żeby się mną zająć.

– Nie lubię zostawiać niedokończonej roboty – oświadczył sucho. – Nie jestem jednak ani lepszy, ani gorszy od innych, niby dlaczego?

Milczała dość długo, po czym oznajmiła:

– Mój ojciec był poetą. Mawiał, że poeci są jak wróble i jak Bóg – ludzie ich nie szanują. I dodawał, że dobrze mieć coś wspólnego z Bogiem.

– Pewnie tak. – Uli wzruszył ramionami. – Gdyby Bóg nam na to pozwolił. Myślę jednak, że jest Mu to obojętne. Nie rób takiej zdumionej miny, Juan. Gdyby Boga cokolwiek obchodziło, czy świat miałby wyglądać tak, jak wygląda dzisiaj? Przyjrzyj się. Chrześcijańscy książęta walczą ze sobą, zamiast z Turkami, miasta walczą z miastami, a gdziekolwiek pójdziesz, wszędzie tylko chciwość i nienawiść. Gdyby Boga to obchodziło… dopuściłby do tego?

– Ależ Jego to obchodzi – zaprotestował rzekomy Juan. – Przysłał ciebie, kiedy ja… Obchodzi Go.

– Akurat przechodziłem, kiedy pewna panienka wybiegła z domu – powiedział Uli. – Myślisz, że tak jest zawsze? Też tak kiedyś sądziłem, jednak za dużo widziałem. Jesteśmy zdani sami na siebie, i może tak właśnie jest najlepiej. Sam nie wiem.

– Ale… Ale Nasz Pan – zająknęła się dziewczyna. – Z pewnością wierzysz w Chrystusa, który przybył, by nas zbawić.

Uli spoważniał.

– Zgadza się – powiedział. – No i co Mu zrobili?

– Ale ustanowił Kościół na ziemi…

Pokiwał głową.

– I co się stało? Służyłem w gwardii papieskiej. Ojciec Święty myślał tylko o wznoszeniu wspaniałych budowli i brataniu się z królami oraz politykami. To bardzo elegancki człowiek, ten Ojciec Święty. Gdyby Jezus powrócił, żeby złożyć mu wizytę, pewnie papież nie znalazłby dla niego czasu. Może dlatego Chrystus nie wraca.

– Nie wolno ci mówić takich rzeczy!

Uli znowu parsknął śmiechem.

– Mówiłem je w Rzymie, mój drogi. Może niezupełnie Ojcu Świętemu, nie rozmawiałby przecież z prostym żołnierzem mojego pokroju, ale dość głośno, by mnie słyszano. Dlatego musiałem odejść ze straży. Miałem wtedy osiemnaście lat. Nie przyszło mi do głowy, że człowiek nie może mówić tego, co myśli, jeśli chce ułożyć sobie jako tako życie. I tyle. Nie widzisz? Mogę uwierzyć w to, że Jezus chciał dać nam szansę. Ale zostawił to w rękach ludzi, a oni wszystko zmarnowali. Trochę tego nie rozumiem, bo skoro On wie wszystko, powinien również i to przewidzieć, ale tak się jednak stało.

– Ciocia Mercedes – zaczęła dziewczyna drżącym głosem. – Ciocia Mercedes opowiadała mi o pewnym człowieku w Niemczech, zapomniałam jego imienia. Nie chciał słuchać Ojca Świętego i porwał za sobą ludzi… Czy jesteś… Myślisz…?

– Pewnie chodzi ci o Lutra – powiedział Uli. – Słyszałem o nim. Nie, nie jestem jednym z jego wyznawców, i zapewne nigdy nie będę. Słyszałem jednak, że jest szczery. Ale to tylko człowiek, a żaden człowiek, nawet najbardziej uczciwy, nie może podjąć dzieła, które porzucił Bóg. Poza tym Luter złamał słowo.

– Złamał słowo?

– Był kiedyś mnichem, złożył śluby. Potem je złamał. Człowiek powinien dotrzymywać słowa. Żołnierze niewiele wiedzą, tyle jednak tak. Kiedy składam przysięgę na wierność, muszę jej dotrzymać, nawet jeśli nienawidzę swojego pana.

– Ale dlaczego zostałeś żołnierzem?

Rysy Ulego stwardniały.

– To równie dobre zajęcie jak każde inne. Jeśli mam wybierać między młotem a kowadłem, wybieram młot.

– Ale… w co wierzysz? – upierał się rzekomy chłopiec.

– W robienie tego, co należy, tak to widzę. Wierzę w swój rozum, chłopski rozum, a jeśli to niezbędne, wierzę również w tego oto Małego Hansa. – Poklepał oburęczny miecz. – Pewnie chodzi o coś więcej. Nawet jeśli Bóg nas opuścił, przynajmniej raz zadał sobie trud, by wspólnie z nami dzielić trudy życia. Dobrze o tym pamiętać, tak samo, jak dobrze pamiętać swoich rodziców. Mówią, że sam wybrał sobie matkę. Urocze. Chcę wierzyć, że to prawda, bo to takie urocze. Dobrze wierzyć, że choć jedna kobieta jest… – Potarł czoło. – Bóg wie, dlaczego tak paplam – prychnął. – Zadajesz dziś mnóstwo pytań, chłopcze, podczas gdy to ja powinienem je zadawać. Nie, nie tobie, tylko tym naszym przewodnikom.

I odszedł.

Dziewczyna miała łzy w oczach. Nigdy dotąd nie rozmawiała aż tyle ze Szwajcarem, który zwykle nie odzywał się niepytany, a jeśli już musiał, to mówił jak najmniej. A teraz powiedział coś, czego rzekomy Juan nigdy dotąd nie słyszał. W domu matki w Barcelonie nie kwestionowano spraw wiary, a co do ciotki Mercedes, w grę nie wchodziły nawet najbardziej niewinne słowa krytyki Kościoła. Jak człowiek mógł w ogóle żyć z przekonaniem, że Bóg porzucił świat?

Juanita miała oczy i uszy, i dobrze wiedziała, że nie każdy duchowny to święty, o zachowaniu osób świeckich nie wspominając. Wszyscy wiedzieli, że świat jest pełen grzeszników, że właściwie nikt nie jest bez grzechu, w tym sama Juanita – nawet jeśli ojciec Gomez chichotał czasami, gdy spowiadała się w konfesjonale. Nie zawsze jednak był taki rozbawiony, raz powiedział surowo:

– Moja córko, pamiętaj, że wielkie grzechy oddalają nas od Boga, jeśli nie mamy żalu w sercu.

Czy to możliwe, że Bóg zmęczył się światem, że porzucił go i uznał za beznadziejny? Cały świat?

Przecież ją ocalił. Zaledwie kilka tygodni wcześniej ocalił ją rękoma człowieka, który wierzył, że Bóg odszedł z tego świata. Ale nie ocalił ciotki Mercedes, ani Sylvia, ani Any…

Juanita pomyślała o tym, co Uli powiedział na temat Matki Boskiej. Że dobrze wierzyć przynajmniej w jedną kobietę na świecie.

Musiał zostać bardzo skrzywdzony, pomyślała. Ciekawe, kim była jego krzywdzicielka…

Szóstka żołnierzy, wolna od znienawidzonej lektyki, nadeszła, gawędząc między sobą.

Rzekomy Juan zawsze trzymał się od nich z dala, i ku jego nieopisanej uldze i oni nie szukali jego towarzystwa. Dziewczyna nie miała pojęcia, że pierwszego wieczoru, tuż przed wymarszem do zamku Loyolów sierżant zebrał mężczyzn, by z nimi porozmawiać.

– Jedno musi być jasne: zostawcie w spokoju tego chłopaka, Juana. To najmłodszy siostrzeniec generała, stary chce, żeby nabrał doświadczenia, więc pozwolił mu z nami podróżować. Przeklęty ciężar, ale nic na to nie poradzę. Chłopak jest delikatny jak dziewczyna, lepiej się nadaje do brząkania na gitarze albo tańców z niewiastami na dworze. Nie chcę jednak znosić połajanek dowódcy tylko dlatego, że dokuczaliście chłopakowi albo się z niego wyśmiewaliście. Mój rozkaz brzmi: zostawcie go w spokoju. Czy to jasne?

I było to jasne. Rzekomy Juan, zupełnie nieświadomy swojego wysokiego statusu, miał święty spokój.

Tymczasem Uli dotarł do przewodników tuż nim weszli do lasu.

– Tędy? – zapytał. – Dlaczego nie główną drogą?

Padła odpowiedź, łamanym hiszpańskim, że jest to droga na skróty. Uli słyszał to już wcześniej.

– Znakomicie. Ale dajcie mi na chwilę tego waszego muła. Dostaniecie go z powrotem, bez obaw.

– Muła, panie sierżancie? – Baskowi ten pomysł najwyraźniej nie przypadł do gustu.

– Właśnie tak. I to migiem.

Obaj przewodnicy wymienili kilka pospiesznych zdań w baskijskim. Uli zaczął wymownie bawić się swoim mieczem.

Przewodnicy byli nieuzbrojeni. Znowu wymienili kilka zdań po baskijsku. Potem jeden z nich zszedł z muła, a Uli usiadł na zwierzęciu. Poczekał, aż dołączą do niego Juan i żołnierze.

– Idźcie za nimi, jak uprzednio – rozkazał. – Wkrótce powrócę. Straciłem cenny medalion, chyba wiem gdzie.

Mówił dość długo, żeby przewodnicy go słyszeli. Wydawało mu się, że na twarzy jednego z nich dostrzegł uśmiech ulgi. Zawrócił muła i popędził przed siebie.

Po kilku minutach zatrzymał się za kępą drzew. Jego ludzie zniknęli już z pola widzenia. Uli zjechał z drogi i ruszył na wzgórze. Było strome, nawet dla muła, i nim dotarł do szczytu, minęło ponad pół godziny.

Stąd miał piękny widok na kraj Basków i na odległą Ebro oraz Hiszpanię, ozłocone promieniami popołudniowego słońca.

Ten widok go jednak nie usatysfakcjonował. Uli nie patrzył na niebieskozieloną bujność lasu, na spokojne bydło pasące się na łące, ani na wieżę kościoła wznoszącą się z gracją między dwoma mniejszymi wzgórzami.

Jego spojrzenie powędrowało do głównej drogi, drogi, którą nie podążyli, gdyż wędrówka przez las miała przebiegać szybciej.

Na przykurzonej bieli nawierzchni widniało coś, co przypominało bardzo długiego, brązowego węża. Pełzał tak powoli, że wydawał się wręcz nieruchomy.

Tysiąc pięćset ludzi, jakieś trzysta koni, pomyślał ponuro. Następnie zawrócił muła i zaczął zjeżdżać ze wzgórza. Kiedy dotarł do drogi, puścił muła kłusem. Po kilku minutach dojechał do lasu. Znalezienie tropu nie sprawiło mu żadnych trudności, już po półgodzinie zrównał się ze swoimi ludźmi.

– Znalazłeś swoją zgubę, panie sierżancie? – spytał jeden z przewodników.

Uli pokręcił głową.

– Przepadło na dobre – odparł ze smutkiem. – Oto twój muł.

Przewodnik popatrzył na zwierzę, spocone po wysiłku, ale nie powiedział ani słowa.

Przed zapadnięciem nocy dotarli do ostatniej baskijskiej wioski i znaleźli kwaterę w jedynej tamtejszej oberży.

Uli zachowywał się tak, jakby chciał zapomnieć o smutku spowodowanym stratą. Zamówił wino dla wszystkich i dopilnował, żeby przewodnicy sporo wypili.

Rzekomy Juan był śmiertelnie zmęczony i natychmiast położył się spać. Łóżko było zwykłym siennikiem przykrytym szorstką tkaniną, ale dziewczyna już do tego przywykła i zasnęła jeszcze przed końcem modlitwy.

Obudziła się nagle i wydała z siebie stłumiony okrzyk. Obok łóżka stał jakiś mężczyzna i szarpał ją za ramię.

– Cicho, Juan – wyszeptał Uli. – Ubierz się jak najszybciej. Opuszczamy oberżę za pięć minut. To nie pora na pytania.

Szwajcar był ubrany, miał przy sobie rynsztunek i worek z ubraniami.

Oszołomiona od snu dziewczyna wpatrywała się w niego.

– Opuszczamy oberżę? Teraz?

– Tak, chodź. Szybko.

– Ale… Ale nie mogę wyjść z łóżka, dopóki tu jesteś…

Uli zaśmiał się krótko.

– Najwyraźniej zapomniałem, że jesteś… skromnym chłopcem.

Brzęcząc rynsztunkiem, wycofał się z pokoju.

Rzekomy Juan natychmiast wyskoczył z łóżka i z trudem przywdział strój. Nadal na wpół oszołomiony, zszedł na dół, a tam Uli, który czekał u stóp schodów, natychmiast go uciszył.

Było ciemno choć oko wykol, zimny wiatr wpadał przez otwarte drzwi.

– Ani mru mru – wyszeptał Uli, biorąc dziewczynę za ramię i wyprowadzając ją z budynku.

Juanita jęknęła ze zdumienia na widok czekającej na zewnątrz dużej karety. Szóstka żołnierzy już w niej była. Po chwili ktoś podniósł rzekomego chłopca i posadził na miejscu tuż obok woźnicy. Uli wziął do rąk lejce i wydał z siebie niskie cmoknięcie. Muły ruszyły. Była ich para, i mimo ciemności rzekomy Juan pomyślał, że wyglądają dosyć znajomo.

– Trzymaj się mocno – mruknął Uli. Schylił się, wyciągnął bat i nim świsnął. Muły puściły się kłusem. – Wybacz, że zakłóciłem ci sen. – Zachichotał. – Ale informacje muszą podróżować szybko, jeśli mają pojawić się o czasie.

– Czy to nie są muły naszych przewodników?

– W rzeczy samej. Tylko te stworzenia udało mi się znaleźć w tej zapomnianej przez Boga wiosce. Karetę też trzeba było ukraść. Nic nie mogłem na to poradzić.

– Ale w Loyoli byli dla nas tacy dobrzy i…

– Nie przewodnicy. Usiłowali nas spowolnić i postawić na naszej drodze wszelkie możliwe przeszkody, żebyśmy się nie zorientowali, co się dzieje. Ale możesz uspokoić swoje zdumienie. Zostawiłem im na stole dukaty, jeśli nie zatroszczy się o nie oberżysta, dostaną zapłatę z nawiązką. Dranie.

– Jakie informacje nie mogą zaczekać?

– Informacje dla generała.

– Czy jedziemy do Pampeluny?

– Nie, do Logrono. A teraz trzymaj buzię na kłódkę.

Dziewczyna natychmiast posłuchała.

Uli znowu trzasnął batem. Muły położyły uszy po sobie ruszyły do galopu.

– Sierżancie! – dał się słyszeć przestraszony głos. – Chcesz, żebyśmy wszyscy połamali szyje.

Uli nie odpowiedział. Miał pełne ręce roboty. Muły przywykły do jazdy pod siodłem, nie do ciągnięcia karety, i należało je zmusić do posłuszeństwa. Jak dotąd słuchały jego twardej ręki, ale wystarczyło, żeby tylko jeden z nich zrobił fałszywy krok i się potknął, a oba zatrzymałyby się i zaparły. Każdy mięsień i nerw w ciele Ulego był napięty. Po nierównej, pełnej dziur drodze jechało się fatalnie. Kareta kołysała się dziko, mężczyźni podskakiwali, ale ich krzyki i przekleństwa nie przebijały się przez stukot kopyt i skrzypienie kół. I tak podskakiwali na wybojach i kilku z nich z pewnością by wypadło, gdyby desperacko nie przywarli do siebie.

Blada ze strachu Juanita objęła Ulego w pasie i przywarła do niego z całej siły.

Kilka razy podskoczyli na czymś, co z pewnością nie było kamieniem, ale raczej łasicą, kotem bądź królikiem.

Nagle zamajaczyła przed nim długa, biała wstęga, czyli główna droga na południe.

Uli nie zwolnił. Kareta pędziła przed siebie, biała wstęga się poszerzyła i nagle już byli na niej, a ona zdawała się rozciągać przed nimi w nieskończoność.

Uli znowu smagnął muły batem.

Gdzieś za nimi wił się długi, brązowy wąż, złożony z tysiąca pięciuset ludzi i trzystu koni.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Złota nić.