Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa. Rozdział drugi

Baron Favarone di Offreduccio
Plac Minerwy, Asyż (druga połowa stycznia 1200 roku)

Baron Favarone di Offreduccio, krzepki mężczyzna o owalnej twarzy, powoli jechał konno wraz z braćmi – Paolo i Scipione – przez zatłoczony plac Minerwy. Kręcone czarne włosy przykleiły mu się do czoła, osłoniętego eleganckim niebieskim kapturem, a futrzany płaszcz wydął się na zwalistym ciele.

Trzy dni temu mężczyźni wyruszyli z Asyżu w trudną podróż traktem Strada del’Arce, żeby odwiedzić ziemie Offreducciów niedaleko kolonii trędowatych w okolicach San Gregorio i Castelnuovo. Potem podążyli do Cannary, gdzie jednego z wieśniaków oskarżono o kradzież i zarżnięcie świni sąsiada – przestępstwo, które można było zrozumieć i niemal wybaczyć w tych czasach, nękanych klęską głodu. Bracia spędzili dwie noce w domu zarządcy, gdzie ostatecznie wydali wyrok przychylny dla barona.

Poprzedniego dnia rano nadeszła z północy zamieć, która zatrzymała podróżnych, dopóki nie ustał śnieg i zaczął wiać ciepły wiatr poprzedzony mżawką. Dziś mężczyźni popędzali ogiery po błotnistych drogach, chcąc jak najszybciej zakończyć spotkanie z baronem Monaldo i wrócić do domu.

– Panowie!

Favarone spojrzał w lewo, ale słaby wzrok pozwolił mu zobaczyć tylko zamgloną, kolorowo ubraną postać. Nie poznał jej, nawet gdy młody Franciszek Bernardone stał już o kilka kroków od niego.

– Panowie, przekażcie swoim damom, że przyjechały adamaszki z Francji. – Franciszek wskazał ku niewyraźnie majaczącym ławom, pokrytym suknem, które jego ojciec, Piotr Bernardone, wystawił wzdłuż traktu.

Mężczyźni skinęli głowami i mozolnie posuwali się naprzód przez tłum, który nagle rozstąpił się, gdy jakiś kościsty, przygarbiony człowiek zrzucił z ramion płaszcz i rozpostarł go u stóp Franciszka. Starzec zawołał wysokim głosem:

– Ten jest wart wszelkiej czci, bo w przyszłości dokona wielkich rzeczy, za które będzie go podziwiał cały świat!

Bracia spięli konie ostrogami i przyspieszyli wśród roześmianej ciżby, a po chwili znaleźli się na mniej ruchliwej Via San Rufino, gdzie mogli jechać jeden obok drugiego.

– Czyście kiedykolwiek widzieli coś podobnego? – Przy głosie i posturze barona Paolo jego ogier zdawał się karłem.

– Ten starzec od miesięcy odnosi się w taki sposób do Franciszka. – Scipione odwrócił się do braci, a jego czerstwa twarz zdawała się jeszcze bardziej czerwona niż zwykle.

– To niebezpieczne, kiedy ludzie zaczynają traktować kupców jak królów – rzekł Paolo.

– Czy Bóg odróżnia kupców od królów? – zapytał Scipione.

– Myślisz jak twój przyjaciel, Tancredi di Ugone – odparł Paolo.

Tancredi di Ugone był szanowanym członkiem rady miejskiej Asyżu. Zeszłego roku na prośbę kupców ów dostojny baron zarządził, by wybito bramę w murach miejskich niedaleko jego domu w bogatej dzielnicy Parlascio, żeby zapewnić lepszą drogę do Marche traktami Norcery i Gualdo. Przy tej okazji zaistniało bezprecedensowe zdarzenie: nazwiska kupców wyryto obok nazwiska barona – i znaku krzyża – na głazie przywleczonym z rzymskich ruin i wmurowanym nad łukiem bramy.

Mężczyźni zatrzymali ubłocone konie przed domem barona Monaldo. Dwaj giermkowie wyrośli jak spod ziemi i wzięli lejce. Odprowadzili zwierzęta, żeby je nakarmić i wyczyścić.

– Jaki jest powód tego spotkania? – zapytał Favarone, kiedy wspinali się po schodach na piętro.

– Tylko Monaldo to wie. – Paolo wzruszył ramionami.

Niczym dwaj giganci, Monaldo i Ugolino czekali w wielkiej sali. Potężny ogień ogrzewał komnatę, więc Favarone i pozostali rzucili futrzane płaszcze na skraj dębowej ławy. Siadając przy stole, obserwowali, jak Monaldo zamyka drzwi na zasuwę.

Ugolino odwrócił się do Favarone’a.

– I co? Winny? – zapytał, unosząc czarne brwi.

– Ukradł świnię – odparł Favarone. – Ukaraliśmy go grzywną.

– Tak więc sprawę świni mamy z głowy. – Ugolino uderzył wielkimi, mocarnymi dłońmi w stół i odwrócił się do Monalda. – Bracie, powiesz nam, dlaczego się tu spotkaliśmy?

Barczysty Monaldo usiadł na ławie obok Favarone’a.

– Przyjąłem obywatelstwo Perugii.

– Dajże spokój – mruknął Paolo, przeczesując wielką dłonią rzadkie włosy. – Spieszy nam się do domu. Nie ma czasu na żarty.

– Ja nie żartuję.

– Co?

– Nie!

– Niemożliwe!

– Perugii?!

– Wrogów Asyżu?

– I nie skonsultowałeś się z nami?

– Już lepiej być obywatelem piekła.

– Cisza! – ryknął Monaldo.

Bracia zamilkli.

– Zostałem obywatelem Perugii i wy pójdziecie za moim przykładem.

– Nie możesz za nas podejmować decyzji – sprzeciwił się Scipione, a jego czerwona twarz pociemniała jeszcze bardziej.

– Przyjmiecie obywatelstwo Perugii albo spłoniecie wraz z resztą Asyżu.

– Nikt nie ma zamiaru spalić Asyżu – zauważył Ugolino.

– Patrzcie więc! – Monaldo odepchnął się od ławy, odwrócił się i otworzył na oścież okiennice. – Tam!

Dla Favarone’a odległy widok był tylko niewyraźną plamą, ale jego bracia wyraźnie ujrzeli szkielet ruin fortecy Rocca Maggiore na wzgórzu Monte Subasio.

– Ludzie cesarza od lat rządzili tą krainą z fortecy Rocca. Wreszcie dwa lata temu książę Konrad pojechał do Narni na spotkanie z papieżem, a w tym czasie mieszkańcy Asyżu… Asyżu!… zniszczyli Roccę, nie zważając na wysłanników papieskich ani ludzi cesarza, którzy namawiali ich, żeby się opamiętali.

– Książę Konrad był złym człowiekiem – zauważył Favarone.

Monaldo spojrzał przeciągle na swojego młodszego brata.

– Był utalentowanym kapitanem w służbie cesarza.

– Nie zrobił nic, żeby powstrzymać swoich żołnierzy od gwałtu i tortur – odciął się Favarone.

– Wojna to nie zabawa, Favarone.

– Ten stary raptus rządził Asyżem, Foligno, Spoleto, Norcerą i Rieti brutalnie i nieskutecznie. Gdzie wtedy była wojna?

– Nie bądź głupi, Favarone – odparł Monaldo. – Mówimy o Asyżu a nie o księciu. Zapomniałeś już, jak tłum burzył zamki i wieże? Sasso Rosso. Montemoro. Poggio dei figli di Morico. San Savino. Davino. Poggio San Damiano. Poggio di Bucaione. Co będzie następne? Nasze zamki?

Monaldo pytająco patrzył na braci.

– Kupcy, rzemieślnicy i rolnicy niszczą zamki, bo żądamy tego, co nam się należy. A czy nie godzi się pobierać opłaty z dróg, które budujemy, naprawiamy i patrolujemy? Czy nie powinniśmy ściągać podatków z ludzi, którzy nie głodują, bo żyją na naszej ziemi?

– Lud chce uczciwego traktowania. – Scipione zerwał się na równe nogi i spojrzał z góry na siedzących braci. – Wtedy przestanie nas gnębić.

– Lud to motłoch – rzekł Monaldo. – Kupcy i rzemieślnicy, aspirujący do miana rycerzy. Ubierają się po szlachecku i noszą miecze. Za pieniądze kupują tytuły, status i szacunek.

– Scipione, widziałeś, jak potraktowano tamtego kupca – przypomniał Paolo. – Stroje Franciszka Bernardone mogą się równać z naszymi. Jego ojciec kupi mu wszystko, by mógł stać się rycerzem jak my, a jednak wraz z ciżbą atakował zamki rycerskie.

– Nawet wśród aniołów panuje hierarchia – powiedział Monaldo. – Od kiedy Jeruzalem wpadło w ręce niewiernych, czyli już od trzynastu lat, ludzie burzą się przeciwko strukturom społecznym.

– Czy jesteśmy bogami, żeby rządzić ludźmi? – zapytał Scipione.

– A czy to ma znaczenie? – zdziwił się Monaldo. – Lud ma nad nami przewagę liczebną. Już nie jesteśmy bezpieczni w Asyżu.

– Ale Perugia? – wtrącił Ugolino. – Perugia od wieków jest wrogiem Asyżu.

– Teraz Asyż jest naszym wrogiem – sprzeciwił się Monaldo. – Girardo di Gislerio z Sasso Rosso przyjął obywatelstwo Perugii. Podobnie jak jego brat, Fortebraccio i siostrzeniec, Oddo. Niedługo dołączy do niego reszta rodziny.

Stając się obywatelami Perugii (odpowiedzialnymi przed papieżem), członkowie rodu Gisleriów, którzy posiadali ziemie w Asyżu (podwładne cesarzowi), działali niezwykle przebiegle. Asyż pobierał podatki z ziem położonych w jego obrębie, ale tylko od swoich obywateli. Nigdy natomiast nie oddałby podatków Gisleriów Perugii, więc ta wypowiedziałaby wojnę. Gdyby wygrała, Gisleriowie odzyskaliby ziemie. Gdyby zaś wygrał Asyż, staliby się znów jego poddanymi i również zatrzymaliby majątek. Rodzina Offreduccio znalazłaby się w takiej samej sytuacji, przyjmując obywatelstwo Perugii.

– Byliśmy dobrzy dla naszych ludzi, więc może przeciwko nam nie powstaną – przekonywał Scipione.

– Masz synów – rzekł Favarone. – Rufino i Paolo są już prawie rycerzami. Ja mam córki. Jaką mamy gwarancję, że w czasie wojny kobiety będą bezpieczne?

Wszyscy milczeli.

– Katarzynę męczą koszmary, od kiedy zaczęto burzyć zamki. – Favarone spojrzał na towarzyszy. – Nie mam wyboru. Muszę opuścić Asyż.

– Kiedy ludzie dowiedzą się, że Monaldo przeszedł na stronę Perugii, nikt z nas nie będzie bezpieczny. Powinniśmy wyjechać w ciągu tygodnia – powiedział Ugolino.

Tak więc podjęto decyzję.

Tydzień minął na pakowaniu, przygotowaniach, a łucznicy stali w oknach na wypadek, gdyby tajemnica się wydała. Jakimż głupcem był Favarone piętnaście lat wcześniej, kiedy dziwny prorok wędrował ulicami miasta, śpiewając „Pace e bene! Pokój i dobro!”. Wtedy młody Favarone pragnął wojny. Teraz wojna go męczyła i przerażała.

W przeciwieństwie do Ortolany, która modliła się przed podjęciem decyzji, Favarone najpierw działał, a dopiero później się modlił. Dzisiaj zatrzymał się na chwilę, żeby prosić Boga, by bezpiecznie powiódł jego rodzinę do wrogiego miasta.

Pojedyncza świeca na prostym ołtarzu oświetlała kaplicę na drugim piętrze zamku. W jej widmowym blasku klęczała drobna postać w niemal przezroczystej tunice. Klara. Odwróciła się do Favarona, gdy jego ciżmy zaszurały na drewnianej podłodze.

– Tatku, dlaczego nie możemy zostać i walczyć?

Favarone uklęknął i tulił pulchne ciałko Klary w swoich potężnych ramionach. Kamyki, którymi dziewczynka – jak mały mnich – odmierzała modlitwy, stoczyły się z jej kolan i rozsypały po podłodze.

– Chiarita, niektóre walki trzeba podjąć, a innych należy unikać. Tej musimy uniknąć. Weźmiemy udział w innych.

Przysiadłszy na piętach, przyciągnął Klarę. Czuł na piersi jej gęste, jasne włosy, upchnięte pod czepkiem jak pierze w poduszce. Wielkimi dłońmi pocierał jej krótkie, zziębnięte paluszki, żeby je rozgrzać.

– Dlaczego nie możemy wziąć ze sobą żebraków?

Favarone westchnął, słysząc w jej głosie upór typowy dla wszystkich Offreducciów. Od tygodnia zadawała mu to samo pytanie.

– Chiarissima, nie możemy ich zabrać do Perugii.

– Kto więc będzie ich karmił, tatku?

– Niech kupcy ich nakarmią. – Sam się zdziwił, słysząc gorzką nutę w swoim głosie.

– Niektórzy kupcy nie pomagają żebrakom.

– Franciszek Bernardone jest hojny.

– Będzie ich karmił?

– Jeśli do niego pójdą.

Dłonie dziecka wreszcie zrobiły się cieplejsze. Favarone okrył je swoją tuniką.

– Powiem żebrakom, żeby chodzili do Franciszka po jałmużnę.

Favarone zaczął pocierać drobne, wychłodzone stopki Klary.

– Powiedz im to, Chiarito.

– Czy Ginewra też pojedzie do Perugii?

– Nie wiem. Może tak, jeśli baron Georgio opuści Asyż.

– Spalą jej dom? I nasz?

Paluszki dziecka rozgrzewały się pod dotykiem Favarona.

– Nie wiem, Chiarito.

– Czy Bóg ma nas w swojej opiece, tatku?

– Bóg ma wszystkich w opiece.

– Ale nas też?

– Oczywiście. Nas też. – „Mam nadzieję.”

– To dlaczego zdarzają się nam takie rzeczy?

Favarone ułożył ogrzane stopy dziecka blisko jej ciała i okrył tuniką. Potem jeszcze mocniej ją przytulił. Jak zimno musiało jej być w tej chłodnej komnacie!

– Dlaczego dzieją się złe rzeczy, Chiarissima? Tylko Bóg to wie.

– Tatku, czy Bóg kiedykolwiek zdradza ludziom, dlaczego tak się dzieje?

– Może. Ale mi nigdy nie powiedział.

Dwa tygodnie później w Perugii rozeszła się plotka, że kupcy i plebs spalili posiadłość Offreducciów. Niedługo potem wybuchła wojna między Perugią a Asyżem.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa.