Rozdział trzeci. Rozbite domy i ich nieszczęsne konsekwencje, cz. 2

Zapamiętajmy jedną rzecz! Kiedy dziecko zostaje oddzielone od jednego lub dwojga rodziców, zawsze będzie odczuwać psychologiczne zranienie. Skutki takiej separacji z pewnością wpłyną na pomyślną przyszłość dziecka, na jego szczęście i relacje społeczne. Rozmiar szkód będzie się różnił u poszczególnych jednostek, jak już to wcześniej zauważyliśmy. U takiego dziecka z powodu niepokoju lub lęku (z przyczyn gniewliwości, przygnębienia, niepewności, drobiazgowości) w mniejszym lub większym stopniu rozwiną się fobie. Chociaż skutki lęku i niepokoju mogą się wydawać takie same, powinniśmy być skrupulatni i odnotować, że nie są one jednym i tym samym. Główna różnica wynika z faktu, że prawdziwa przyczyna naszego niepokoju nie leży w świadomym umyśle i dlatego nie jesteśmy w stanie wyjaśnić, dlaczego doświadczamy związanych z nim uczuć. Taki rozpraszający niepokój będzie się pojawiał w każdym przypadku choroby umysłowej i w każdym przypadku neurozy.

Parę lat temu dwóch lekarzy przeprowadziło badanie wśród młodocianych przestępców. Zbadali tło rodzinne stu pięćdziesięciu sześciu przypadków. Pięćdziesiąt pięć i pięć dziesiątych procent pochodziło z rozbitych domów, zaś czterdzieści sześć procent z nich miało zaburzenia osobowości zdiagnozowane jako neurozy i psychoneurozy, obejmujące całą gamę zaburzeń emocjonalnych: psychoza, osobowość zaburzona i niedojrzała, związana z egocentryzmem chwiejność emocjonalna, osobowość schizoidalna oraz homoseksualizm. Zauważyli też oznaki hipochondrii, wyraźne lęki i niepokój, wymioty na tle histerii, tiki i nawyki, obsesyjne myśli, natręctwa oraz zaburzenia w odżywianiu.

Mam nadzieję, że czytelnik zwrócił uwagę na zdumiewający współczynnik pomiędzy procentem osób z rozbitych domów (55,5%) a procentem dzieci emocjonalnie zaburzonych (46%). Tytułem wyjaśnienia tego godnego uwagi przejawu, autorytety w dziedzinie psychologii twierdzą, że za bezpośrednie źródło przestępczości można uznać niezaspokojenie podstawowych popędów, pragnień i życzeń, które składają się na normalny bieg aktywności życiowych.

Kiedy dziecko poprzez separację lub rozwód doświadcza utraty ojca lub matki, albo też obojga z nich, przeżywa frustrację. Musi zrezygnować ze swej potrzeby przeżywania ludzkich relacji, które przynoszą spełnienie, ponieważ zapewniają podstawowe bezpieczeństwo i pełną miłości akceptację. Sytuacja się pogarsza, gdy dziecko cierpi, mając świadomość swej nieadekwatności społecznej, kiedy nie ma możliwości zdobycia satysfakcjonujących osiągnięć, niezależności lub normalnych ujść dla energii i emocji oraz napadów złości.

Dzieci z rozbitych domów zwykle są nieśmiałe. Wyrzuty sumienia lub też wstyd z powodu smutnego położenia wyrażają się nadmierną nieśmiałością. Nie jest to zamartwianie się o przyszłość, lecz piekący ból, rozdrażnienie, spowodowane uczuciem upokorzenia, które przyczynia się do nieśmiałości. Rozbite przez rozwód i separację domy są z całą pewnością zagrożeniem dla zdrowia społecznego i umysłowego.

Kiedy pragnienie ludzkich, przynoszących spełnienie relacji zostaje zablokowane, skutkuje to różnymi reakcjami, stanowiącymi wykroczenia: ucieczka z domu lub wagary w szkole; próby zwrócenia na siebie uwagi poprzez działania przestępcze (znane pod fachową nazwą kompensacji głodu uczuciowego); postawa zemsty – pragnienie ukarania rodziców za to, co dzieci uważają za trudne życie, lub też agresywne, antyspołeczne, gwałtowne działania mające na celu osiągnięcie satysfakcji poprzez bunt przeciw autorytetom. Wszystkie te reakcje mają tę samą przyczynę.

Przeczytajcie tę listę podstawowych przyczyn rozwodów i rozważcie, czy któraś z nich, czy to osobno, czy to razem z innymi, usprawiedliwia rodziców za narażenie dziecka na wyżej opisaną degradację:

1. Wtrącający się i odstręczający krewni;
2. Zamierzona bezdzietność i zapobieganie ciąży;
3. Znudzenie, frustracja i rozczarowanie;
4. Pośpiesznie zawarte małżeństwo;
5. Małżeństwo mieszane religijnie lub brak praktyk religijnych;
6. Zazdrość;
7. Emocjonalna, fizyczna, intelektualna i zawodowa niedojrzałość;
8. Zrzędliwość;
9. Zdrada;
10. Ignorancja w sprawach seksu;
11. Niski poziom umysłowy;
12. Alkoholizm.

Wszystkie te podstawowe przyczyny powstawania rozbitych domów zostaną omówione w następnych rozdziałach, lecz powinno być jasne, iż żadna z nich ani wszystkie razem wzięte nie mogą usprawiedliwić narażania bezradnych, niewinnych dzieci na nieszczęście i cierpienie, które są następstwem porzucenia małżeństwa.

Ostatnio pewna gazeta zrelacjonowała historię o skazaniu trzydziestoletniego mężczyzny oraz jego żony za nieumyślne spowodowanie śmierci ich małego, „niechcianego” dziecka. Matka, oskarżona o zagłodzenie trzyletniego chłopca, przyznała się do winy. Społeczeństwo ustaliło surowe prawa wymierzane za fizyczne okrucieństwo wobec dzieci, lecz jak dotąd nie zastanowiliśmy się nad karą dla rodziców, których egoizm pozwala sprowadzać niepotrzebne nieszczęścia na tych, których powierzono ich opiece – nieszczęścia, które tak często prowadzą do neurozy i przestępczości, tragedii równie okrutnych jak śmierć. Gdybyż sędziowie, którzy z taką łatwością udzielają rozwodów, rozważyli końcowe rezultaty swych działań! Na ścianie każdej sali rozpraw powinno się wypisać mądre słowa Seneki: „Towarzysz temu, kto niesie swój ciężar, lecz w żadnym razie temu, który odkłada go na bok”.

Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych ogłosił, iż „małżeństwo jest instytucją, której utrzymanie w stanie nieskażonym cieszy się dużym zainteresowaniem społecznym, gdyż jest ona podstawą rodziny i społeczeństwa, bez której nie byłoby ani cywilizacji, ani postępu”; dlatego też jakikolwiek kierunek myślowy, system lub prawo, które atakuje tę instytucję, rzuca też potępienie na siebie jako na wroga dobra publicznego i osobistego. Lekcji tej dobrze uczy historia. We wczesnych latach Cesarstwa Rzymskiego, kiedy rozwód był nieznany, imperium było silne i prężne. Rozwiązłość i rozwody poprzedziły upadek Grecji, Persji i Babilonii. My, Amerykanie, powinniśmy pamiętać, że naród jest tak mocny, jak jego domy. Obecnie, gdy w naszym kraju jest więcej rozwiedzionych osób, niż wynosiła populacja Ameryki w czasie podpisania Deklaracji Niepodległości, powinniśmy zająć się tymi rozrastającymi niczym rak, łatwo dostępnymi rozwodami, jako straszną groźbą dla naszego narodu. Żaden naród nie może długo cieszyć się błogosławieństwem Boga, którego prawa pozwala sobie jawnie łamać.

W dawnych czasach rozwód, separacja i porzucenie były rzadkimi wyjątkami. W średniowieczu każda rodzina stanowiła rodzaj dynastii, a małżeństwo było czymś świętym, nie tylko poprzez swój sakramentalny charakter, ale także dlatego, że utrwalało rodzinę. Oznaczało to, że dwie kochające się osoby łączyły swe serca i dłonie i zajmowały swoje miejsce w szeregach pokoleń; stąd też zrozumiały obowiązek zapewnienia rodzinie następców, poświęcając wszelkie egoistyczne interesy, tak by rodzinna tradycja została utrzymana i przekazana bez skazy następnemu pokoleniu. Dlatego też szczęście młodego mężczyzny i młodej kobiety uważano po prostu za sprawę mało ważną i drugorzędną w porównaniu z wagą i znaczeniem rodziny. Dzisiaj to zanikło.

Nasz współczesny błąd kryje się też w fakcie, że straciliśmy z oczu podstawowy cel małżeństwa, którym jest prokreacja i wychowanie dzieci; uważamy teraz związek małżeński po prostu za zachwycający sposób na to, by ogrzewać serca kochanków i dawać im przyjemność płynącą z towarzystwa partnera i jego wsparcia. Zapomina się, że małżeństwo nakłada zobowiązania społeczne, które musi się zaakceptować, a naczelne z nich to utrwalenie fizycznego i duchowego istnienia rodzaju ludzkiego, jak również obowiązek jego ubogacenia i rozszerzenia. Jest to społeczny cel małżeństwa i rodzice muszą zostać razem, jeśli mają go normalnie osiągnąć. Idea, wedle której małżeństwo powinno się skończyć, kiedy kończy się miłość, jest bluźnierczą doktryną, ponieważ nie pozwala ona na wypełnienie owego najwyższego małżeńskiego obowiązku utrzymania i ubogacenia duchowego życia świata. Nie może być wiernym prawom ludzkości i prawom Boga ktoś, kto nie wychowa powierzonych mu dzieci przez wszystkie lata ich długiego dzieciństwa i młodości, tak długo, dopóki potrzebują pomocy, rady i opieki. Jak zauważa doktor H. S. Pomeroy: „Jeśli celem jest jedynie reprodukcja, ludzie nie potrzebują łączyć się w pary. Jednak trzeba to uczynić, by opiekować się potomstwem. W tym celu zaś, by odpowiednio zatroszczyć się o moralny i intelektualny rozwój dziecka, ludzie muszą łączyć się w pary na stałe. Jest to werdykt cywilizowanego świata”. Felix Adler ujmuje to w ten sposób: „Dziecko potrzebuje ojca i matki; nie potrzebuje ich jednak, jak sądzą niektórzy, na przemian – raz wpływu ojca, a raz matki, lub w pewnych sprawach wpływu ojca, a w innych matki. Dziecko potrzebuje obu wpływów – męskiego, ojcowskiego, i kobiecego, matczynego, działających zawsze razem, dwóch strumieni łączących się, by wywrzeć owocny wpływ poprzez życie dziecka na życie ludzkości”. Webster definiuje obowiązek jako „to, co nakazuje uczynić osobie moralna powinność”, zaś ponieważ według Pisma Świętego i nauki Chrystusa, pary małżeńskie mają pozostawać jako „dwoje w jednym ciele” aż do śmierci, jedność małżeńska jest poważnym obowiązkiem. Często łączymy ideę obowiązku jedynie z wojskiem. Przywołujemy klasyczne przykłady wierności, taki jak ów przykład pogańskiego wartownika z Pompejów, którego znaleziono martwego na posterunku, gdy miasto zostało pogrzebane pod popiołami z Wezuwiusza jakieś dziewiętnaście stuleci temu. Chociaż inni rzucili się do ucieczki, on pozostał na warcie. Posłano go, by trzymał w tym miejscu straż, i by za żadną cenę się od tego nie uchylił. Zadusiły go opary siarczane. Pomimo że ciało wartownika zamieniło się w popiół, o nim przetrwała pamięć. Hełm, włócznia i pancerz tego męczennika obowiązku wciąż z dumą pokazuje się w Museo Burbonico w Neapolu.

Najwyższy sens obowiązku musi jednak przenikać każdy stan życia. Obowiązek ogarnia całą egzystencję człowieka. Opływa całe jego życie, od momentu przyjścia na ten świat, aż do odejścia z niego – obowiązek wobec Boga i wobec człowieka. Wiążący sens obowiązku jest klejnotem charakteru. Bez obowiązku jednostka jest słaba, podczas gdy będąc go świadomym i przezeń natchnionym, najsłabszy staje się silny i niezwykle odważny. Przewodnim hasłem Wellingtona było słowo „obowiązek”, a kiedyś zauważył on, że „mało jest lub nie ma wcale rzeczy wartych tego, by dla nich żyć; lecz wszyscy możemy być wierni i wykonywać nasz obowiązek”.

Wiążący sens obowiązku jest wielką mocą nawet dla odważnego człowieka. Dzięki niemu człowiek prostuje głowę i staje się silny. Lord Nelson był wielkim człowiekiem swoich czasów i kiedy stracił włosy (myślę, że wypadły mu ze zmęczenia), zamówił ogromną liczbę peruk. Powiadają, że kiedy zajmował swe miejsce w ogniu bitwy, często zmieniał peruki, podając służącemu jedną po drugiej, by wyczesał z nich kule.

„Jeżeli miałbym próbować zawrzeć w jednym zdaniu całe doświadczenie czynnego i udanego życia – powiedział Nasmyth – i zaproponować go innym jako zasadę i pewny przepis na sukces na każdym stanowisku, zmieściłoby się ono w słowach: «Obowiązek na pierwszym miejscu»”.

Święty Augustyn w piątym wieku podsumował obowiązek małżeński tymi doniosłymi słowami: „Wierność domaga się, by poza węzłem małżeńskim nie współżyć z inną lub z innym; potomstwo należy przyjąć z miłością, należycie i religijnie wychować; sakrament wymaga, aby małżonkowie nie rozchodzili się, a opuszczony lub opuszczona nie łączyli się z innymi nawet w celu posiadania potomstwa. Taka jest reguła małżeństwa, dzięki której uszanowana jest naturalna płodność i w ryzach utrzymywana przewrotna niepowściągliwość”.

Dwieście lat wcześniej święty Bazyli wykazał, że nawet w najbardziej trudnych warunkach powinno się zachować związek małżeński. „Chociażby mąż był szorstki i o gwałtownym usposobieniu, żona musi cierpliwie go znosić i pod żadnym pretekstem nie próbować zrywać związku. Czy on bije? Wciąż jest twoim mężem. Jest pijany? Jednak złączony jest z tobą poprzez naturę. Jest szorstki i trudno go zadowolić? A jednak jest członkiem twego ciała i to najbardziej czcigodnym z twych członków”. Takie nastawienie jest dość trudne, lecz możesz wiele znieść, tak długo, dopóki wspiera cię Boża łaska. Sakrament małżeństwa taką łaskę gwarantuje.

Głębokie poczucie obowiązku może zdziałać cuda w utrzymaniu małżeństwa w nienaruszonym stanie, nawet wśród najbardziej przeciwnych okoliczności. Zawsze, kiedy myślę o nieszczęśliwie poślubionej parze, przychodzą mi na myśl imiona Thomasa i Jane Carlyle’ów. Mój podziw dla Jane wzrasta wraz z każdą lekturą historii jej życia. Jej małżeństwo, według współczesnych standardów, stanowiło złą partię, lecz Jane Carlyle uznała za swój obowiązek doprowadzić je do końca, i tak też uczyniła.

Zarówno Jane, jak i Thomasowi mogłoby wieść się lepiej, gdyby poślubili swoje pierwsze miłości. Jane Welsh z całą żarliwością swojej natury kochała niejakiego Edwarda Irvinga, zaś Carlyle początkowo kochał Margaret Gordon. Nie wiemy, jakie zdarzenie poróżniło te pary, ale wydaje się, że Carlyle i Jane spotkali się w tym czasie, zaś ich przyjaźń była swego rodzaju chwilą oddechu. Różnice w statusie społecznym, pochodzeniu i osobowości powinny być dla nich ostrzeżeniem przed popełnieniem głupstwa, jakim byłoby ich małżeństwo. Jane była damą, odebrała subtelne wychowanie, pociągało ją dobre towarzystwo i przyjemności życia. Pragnęła admiracji i ponad wszystko życzyła sobie, by błyszczeć w swej małej konstelacji. Z kolei Thomas Carlyle był człowiekiem wychowanym szorstko, lekceważącym powaby życia i gardzącym również rycerskim stosunkiem do kobiet, który przejawiali lepiej wychowani mężczyźni. Przed małżeństwem powiedział Jane bez ogródek, że „będą jednym, czyli nim”. To stwierdzenie powinno ją ostrzec, lecz miłość, nawet ta zrodzona w chwili oddechu, jest ślepa, głucha i niema. W każdym razie – pobrali się.

Jane, przyzwyczajona do komfortu i służących, teraz znalazła się w nowej roli – domowego popychadła. Thomas przez całe swe życie widział matkę i siostry zajmujące się bez skarg pracą i nie odczuwał wstydu, patrząc, jak jego żona wykonywała obowiązki ponad jej siły. Wydaje się, wedle pobieżnej interpretacji życia Carlyle’a, że wypracował on sobie własny mechanizm obronny – pieklił się, złościł, toczył z żoną boje, tak by nie prosiła go o pomoc. Pewnego razu, po tym jak przeniósł się do nowego domu, napisał: „W dworku tym stoczyliśmy bitwę, taką, jak święty Jerzy ze smokiem. Jednak żadne z nas nie zostało zwycięzcą. Niech Bóg chroni wszystkich chrześcijan przez przeprowadzkami”.

Jane była wierną i oddaną żoną i chociaż, jak pisze Froude, „pani Carlyle nie miała sił, by podołać całej pracy spoczywającej na jej barkach, i w jej trakcie trwale nadwerężyła sobie zdrowie”, mimo to, pozostała u boku męża. Pewnego razu zlękła się, że ją zabije, bo odkrył, że prowadziła pamiętnik. Być może była w tym strachu usprawiedliwiona, gdyż Charles Buller, przyjaciel Carlyle’a, w takich słowach błagał o litość dla mężczyzny, który zabił żonę za to, że prowadziła pamiętnik: „Cóż innego może uczynić biedny mężczyzna z żoną, która pisze pamiętnik, niż ją zamordować?”.

Pomimo to, że życie z Carlylem było w najwyższym stopniu trudne, Jane na swój sposób go broniła. Pisząc do matki, oznajmiła: „Chciałabym, żeby był nieco mniej zazdrosny i nieco bardziej spokojny; poza tym jest bez zarzutu”. Nie uczyniła żadnej wzmianki o jego nastrojach, wyszukiwaniu błędów i ogólnej popędliwości. Sedno w tym, że pomimo jego wad, pogardy dla wytworniejszej strony życia, Jane uważała za swój obowiązek pozostanie z nim do końca. Być może stanie się sławniejsza z tego powodu, niż przez to, że była wierną żoną Thomasa Carlyle’a, autora The French Revolution (Rewolucji francuskiej), Sartor Resartus, Bohaterów, Hero Worship (Kult bohaterów) i Heroic in History (Bohaterowie w historii), i bardziej ujmujących stron esejów poświęconych Burnsowi czy Miltonowi. Pani Carlyle pokazała, czego może dokonać „wola miłości” w trudnej sytuacji małżeńskiej.

Problem z wieloma dzisiejszymi poślubionymi parami polega na tym, że wyznają one ideę romansu z filmów klasy B. Idą do teatru, widzą aktorów i aktorki w niesmacznych pozach, oddających się długim, namiętnym pocałunkom. Rozglądają się po widowni i zauważają u stałych bywalców wulgarne, niekontrolowane pokazy przytulanek i całowania. W kinach na świeżym powietrzu widzą młodych, którzy obejmują się bez zahamowań, i robią, co mogą, by przewyższyć miłosne sceny z filmu – i zaczynają czynić porównania. Czują, że ich małżeństwo jest zupełnie pozbawione cech romansu. Mylą namiętność z miłością. Nigdy się nie zastanowią i nie pomyślą, że w niektórych przypadkach, aktorzy i aktorki, których widzą na ekranie, pomimo że znają wszystkie techniki zmysłowego romansowania, w życiu prywatnym nie potrafią wytrwać w małżeństwie dłużej niż rok. To George William Curtis powiedział, że „Romans jest jak duch, wymyka się dotykowi. Odbywa się zawsze tam, gdzie byłeś, a nie tam, gdzie jesteś”.

Poznałem kiedyś dziewczynę, która pochodziła z bardzo ostentacyjnej rodziny. W jej domu wciąż się słyszało „kochanie”, „pieszczoszku”, „słodka”, a gdy członkowie rodziny przechodzili z pokoju do pokoju, zapewne całowali się na „do widzenia”. Dziewczyna ta poślubiła wspaniałego młodego człowieka, który jednak na zewnątrz nie przejawia ł romantycznych gestów, i wkrótce żona opuściła go, by wrócić do domu rodziców. Skarżyła się, że mąż jej nie kocha. Opierała swe fałszywe przeświadczenie na fakcie, że nie zachowywał się wobec niej romantycznie. Powróciwszy do domu rodzinnego, była przekonana, że osądziła go słusznie i postąpiła mądrze. Dopiero pewnego ranka, kiedy wyjrzała przez okno i zobaczyła matkę wynoszącą popiół, zaświtało jej w głowie, że jej ojciec zasypywał żonę czułymi słówkami „kochanie” i „skarbie”, ale nigdy nie pomyślał, by pomóc jej przy pracy. Dziewczyna wróciła do swego męża i teraz już byli szczęśliwi. Z trudem do niej dotarło, że mąż, który pomaga przy pracy domowej, chodzi do sklepu z wraz z żoną i nosi do domu sprawunki, jest o wiele bardziej romantyczny niż taki, który rozpływa się nad żoną, ale za żadne skarby nie można go zastać na wyrzucaniu śmieci czy odkurzaniu dywanu w salonie.

Żona, która mówi do męża: „Nie zapomnij kaloszy, pada!”; mąż, który ostrzega żonę: „Uważaj na ostatni stopień” albo „Ostrożnie z tym ostrym nożem”, okazuję przez to więcej miłości niż dziesięć tysięcy czarujących pieśni Romea lub dziesięć tysięcy wierszy Elisabeth Browning!

Niestety, zbyt wielu ludzi nie wie, czym naprawdę jest miłość. „Uczucie, sympatia” to słowa, których używamy, mówiąc o łagodnym i godnym pochwały pociągu wobec ludzi. Często oznaczają one to samo, co miłość, dlatego mówimy o uczuciu matki wobec syna. „Namiętność, pasja”, to słowa używane w przypadku, kiedy natura tego pociągu jest bardziej niepewna, być może skierowany jest on na przedmioty nieuświadomione. Mówimy, że ludzi ogarnęła namiętność, pasja, kiedy opanował ich gniew, lub kiedy żywią namiętność wobec picia, hazardu czy polowania. Obydwa te pojęcia obejmują swym zasięgiem więcej niż jedną emocję lub nawet więcej niż powtarzającą się emocję. Sugerują niewzruszoną zasadę, innymi słowy, głęboko zakorzenione pragnienie, które dąży do działania. Mają naturę rzeki, z wieloma wpływającymi w nią strumieniami. Jak wiele potoków łączy się w uczuciu matki do dziecka lub w namiętności hazardzisty do gry?

Możemy mówić o miłości w sposób ogólny, czyli że odczuwamy przywiązanie wobec wszystkich osób i przedmiotów, do których pociąga nas pragnienie. Skąpiec kocha swoje bogactwo, tyran swoją władzę, a dumny człowiek chwałę, którą mu oddają inni. Miłość w tym znaczeniu nie jest odrębnym pragnieniem, lecz pojęciem określającym właściwość wszelkich przyjemnych pragnień naszej natury. Jednak kiedy mówimy o miłości, która jest cnotą, a raczej łaską, i to najwyższą łaską, wskazujemy na coś o wiele bardziej szczególnego.

W tej miłości, miłości Boga i ludzi, kryje się zawsze coś więcej niż zwykła emocja, jest w niej akt woli. Ważne jest, by rozróżniać emocję i wolę. W emocji kryje się, jak widzieliśmy, poruszenie, połączone z przywiązaniem lub niechęcią. W woli jednak istnieje wybór lub przeciwieństwo wyboru, odrzucenie. Wola może się pojawić, jeśli tylko mamy przed sobą jakiś obiekt; możemy, niejako, od razu go wybrać. Wola może przybierać niższe lub wyższe formy. Może istnieć w prostej formie życzenia; życzymy sobie, by zdobyć jakąś przyjemność lub zaszczyt, które mogą być osiągalne lub nie. Możemy też wytworzyć w sobie determinację, by to zdobyć; jest to czyn wolicjonalny, doskonałe ćwiczenie woli.

W każdej miłości, rozumianej jako cnota lub łaska, przejawia się wola. Sympatia nie zasługuje na nazwę miłości, gdyż nie sięga wyżej niż uczucie. W każdej prawdziwej miłości mieści się życzenie komuś dobra, jest w niej życzliwość.

Miłość często rozpala się poprzez miłość. Istnieje prawdopodobieństwo, że pokochamy tych, którzy pierwsi nas pokochali. Jest to łatwe do wyjaśnienia. Myśl, że jakaś osoba żywi do nas uczucie, sprawia, że uznajemy tę osobę za atrakcyjną. W wielu przypadkach miłość wzrasta, kiedy jest odwzajemniana. Współczucie dla dotkniętej bólem osoby często staje się podstawą do miłości. Wielu młodych ludzi poślubia dziewczyny, by wybawić je z tego, co uważają za nieszczęśliwy dom, lub od tyranizującego ojca; wiele młodych dam zaleca się do chłopaka, gdyż jest im go żal, mówią sobie: „on wydaje się taki samotny”.

Pomiędzy zakochanymi często widać wyraźne podobieństwo, lecz równie często występuje też wyraźna różnica. Wysoki mężczyzna może wybrać niską kobietę albo niska kobieta zakochuje się w wysokim mężczyźnie. Niespokojny mężczyzna często wybiera spokojną partnerkę, zaś nieśmiała kobieta szuka opieki odważnego sir Galahada. Jesteśmy pewni, że za tymi cechami istnieją ukryte zamiłowania i upodobania, przyrodzone, często odziedziczone, które znajdują swoje odpowiedniki i całkowite spełnienie w osobach płci przeciwnej. Może to być podobieństwo lub jego brak, lecz zawsze jest to tak zwane pokrewieństwo dusz. We wszystkich przypadkach trwała miłość jest bardziej prawdopodobna, jeśli upodobania osób, ich sposób postępowania i cele, które mają na względzie, są podobne lub raczej korespondują ze sobą i współpracują, jak dwaj robotnicy w fabryce.

Możecie być pewni, że wasza miłość jest prawdziwa, jeśli występuje skłonność do przyciągania się ciał i umysłów, występująca zarówno wtedy, gdy jesteście razem, jak i osobno; jeśli ponadto istnieje wspólnota myśli i podobny sposób wyrażania uczuć, aż dwoje stanie się niejako jednym, a każde z nich będzie przede wszystkim myślało o tym, by uczynić coś dobrego dla ukochanej osoby. „Miłość jest wielostronną ofiarą”, pisze Hugh R. Howeis. „Oznacza ona troskliwość o innych; oznacza przedkładanie ich dobra nad samozadowolenie. Miłość jest bez wątpienia impulsem, lecz prawdziwa miłość jest impulsem mądrze ukierunkowanym”. Alexander Smith ujmuje to w ten sposób: „Miłość nie jest niczym innym jak odkryciem nas samych w innych ludziach i radością z tego rozpoznania”. Tomasz à Kempis mówi: „Miłość jest prędka, szczera, pobożna, przyjemna, subtelna, mocna, cierpliwa, wierna, roztropna, wiele znosi, jest mężna i nigdy nie szuka swego; ilekroć bowiem człowiek szuka swego, traci miłość”.

Gdyby w mocy człowieka nie leżała „wola miłości”, nie byłoby żadnego rozwiązania dla problemów, i większość małżeństw rzadko pozostawałaby szczęśliwa dłużej niż – w najlepszym przypadku – parę lat. Tysiące troskliwych mężczyzn i kobiet udowadniają codziennie, że odczuwanie miłości do jednego męża lub żony nie jest niemożliwości ą – chociaż pozbawieni są iluzji co do dopasowania małżeństwa, jakie zawarli, mimo to, zmuszają się do szukania w sobie nawzajem dobra i szlachetności, z zadziwiającym rezultatem – wzrasta pomiędzy nimi nowe zrozumienie i szacunek.

Nieważne kim jest dana osoba, w każdym kryje się jakiś nieujawniony urok i cierpliwe, przyjazne zgłębianie sprawi, że wyjdzie on na jaw; na tej podstawie może się narodzić i trwać nowe braterstwo. Zawsze pamiętajcie, że wielki most, który obecnie łączy brzegi wodospadu Niagara, zaczął się od rozciągnięcia cienkiego drutu pomiędzy dwoma brzegami. Drutu tego użyto, by przeciągnąć w poprzek linę, zaś na jej końcu przymocowany był ciężki przewód, i tak dalej, aż zbudowano most, przez który dziś przebiega ruch pociągów, samochodów i małżeństw w miesiącu miodowym. Sedno w tym, że ktoś musiał chcieć, żeby na wodospadzie Niagara powstał most, i z tej woli wynikła determinacja, która zapewniła środki do przezwyciężenia przeszkód, jakie początkowo wydawały się nie do pokonania. To samo sprawdza się w małżeństwie; chociaż jeden lub oboje partnerzy mogą nie doświadczać wszystkich ekstatycznych chwil szczęścia, które mogłyby być ich udziałem, gdyby mądrzej wybrali życiowego partnera, powinno się pamiętać, że nawet szczęśliwe małżeństwa nie są ciągiem nieprzerwanej błogości.

Smutno to powiedzieć, ale wiele osób po tym, jak spadnie na nich pełen ciężar brzemienia małżeństwa, poddaje się próżnej rozrywce patrzenia wstecz, w przeszłość, snując domysły, czy ich brzemię mogłoby być lżejsze, gdyby tylko wybrali na małżonka kogoś innego. Powinno się zdecydowanie przeciwstawić temu rodzajowi pokusy. Po pierwsze, jest już za późno, żeby zmienić wybór, którego się dokonało. Kości zostały rzucone. Po drugie, poprzez gmatwaninę takiego mglistego myślenia przeszłość może się jawić w fałszywym świetle. W czasie rozczarowania czy trudności umiejętność oceny danego czasu może zaniknąć lub ulec poważnemu osłabieniu.

Z pewnością było to prawdą w przypadku Izraelitów podczas wyjścia z Egiptu. Przypomnijmy, że Żydzi pozostawali w gorzkiej niewoli, kiedy to Bóg wysłał Mojżesza, by poprowadził ich do Ziemi Obiecanej. Chociaż jednak wyjście rozpoczęło się na wysokiej nucie zapału i radości, trudności i przeszkody, które napotkał lud w następnych miesiącach, pogrążyły go w głębinach rozpaczy. Im większe były te próby, tym bardziej Izraelici pozwalali sobie na myślenie o przeszłości. Kiedy umysły zalewa zniechęcenie, wtedy mało znaczące drobiazgi nabierają fałszywego znaczenia.

Zapominając o cierpieniach doznawanych pod okrutnymi Egipcjanami, niepomni radości, która im przypadnie, kiedy dotrą do Ziemi Obiecanej, zwrócili się do Mojżesza, wołając: „Wspominamy ryby, któreśmy darmo jedli w Egipcie, ogórki, melony, pory, cebulę i czosnek” (Lb 11, 5).

Poślubieni ludzie, który przechodzą ciężkie chwile i którzy dla pociechy patrzą w przeszłość, zapominają o przyszłości, i winni są mglistego myślenia. Cokolwiek robicie, nie pozwólcie, by „czosnek” przeszłości zajął wasz umysł! Patrzcie naprzód, na Ziemię Obiecaną miłości ziemskiej i wiecznej miłości w życiu przyszłym.

To, że każdy ma w sobie moc, by wytrwać w ślubowanej miłości, udowadnia fakt, że w pewnych krajach w przeszłości nie istniał wolny wybór małżonków: w domu jednak uczono tak głębokiego poczucia obowiązku miłowania – i nie tylko wielkiego i wzniosłego poczucia obowiązku, ale i dostojeństwa miłowania – że mężowi i żonie zwykle udawało się dobrze spisać, jeśli chodzi o wzajemny szacunek. Ten rodzaj małżeństwa bywał tak udany, że jakiś dowcipniś – myślę, że Lyttleton z Shaftesbury – powiedział: „Małżeństwa byłyby szczęśliwsze, gdyby aranżował je lord kanclerz”.

Osoba, która mówi: „Nie kocham już mojej żony (lub mojego męża)”, przyznaje po prostu, że nie ma woli miłości, którą ślubowała. Osobie takiej brakuje również sportowego ducha, ponieważ dobry sportowiec będzie czerpał dumę z sukcesu każdej przygody, zaś małżeństwo jest jedną z głównych życiowych przygód. Morton ujmuje to w ten sposób: „W miłości, tak jak i w religii, wiara czyni cuda”.

Jakże niestali są ludzie! Jako pierwsi potępią, powiedzmy, żołnierza, który w środku bitwy rzuca broń i dezerteruje. Podczas rozgrywek baseballu będą ciskać największe gromy na miotacza, który rzucił rękawicę i opuścił pozycję, ponieważ znalazł się w trudnej sytuacji. Taki gracz zostałby wygwizdany z boiska i wykluczony ze sportu. Mężczyzna lub kobieta, którzy opuszczają małżeństwo, zawodzą w życiu. Są najgorszymi z kiepskich zawodników. Co więcej, są okrutni. Świadomie i egoistycznie wywierają zgubny wpływ na swoje niewinne dzieci oraz na ich dzieci, na pokolenia.

Cokolwiek robicie, dajcie miłości czas. Blucher powiada: „Miłość jest w tym świecie rzeką życia. Nie myśl, że zna ją ten, kto stoi u małego, szemrzącego strumyka, pierwszego, małego źródełka. Nie poznasz jej, póki nie przepłyniesz przez skaliste przełomy, nie gubiąc drogi; póki nie przepłyniesz przez łąkę, gdzie potok rozszerzy się i pogłębi tak, że mógłby unieść w swym nurcie flotyllę; dopóki nie dotrzesz poza łąkę, do niezgłębionego oceanu, i zanurzysz swoje skarby w jego głębinie – dopiero wtedy możesz poznać, czym jest miłość!”.

Ks. John A. O’Brien w swym uczonym dziele The Faith of Millions (Wiara milionów) kreśli piórem piękny obraz swej wizyty w dawnym domu Napoleona i Józefiny, znajdującym się parę kilometrów za Paryżem. Opisuje, jakie meble stały w pokoju Napoleona, kiedy go zwiedzał; były dokładnie takie same, jak wtedy kiedy Pierwszy Konsul znaczył na mapie swoje znakomite wyprawy, które doprowadziły do wielkich zwycięstw pod Marengo, Austerlitz, Jeną i pod piramidami – zwycięstw, które zmieniły mapę Europy. To w Malmaison, w samotnym ustroniu wśród lasu, Napoleon i Józefina spędzili swoje najszczęśliwsze dni.

Pisarz wspomina następnie odwiedziny w pokoju Józefiny, który z kolei był gabinetem. Ujrzał tam drobiazgi, które służyły kobiecym potrzebom i które rozbrzmiewały echem miłości i zacisza domowego. Tam, wśród wielu rzeczy, na środku pokoju stał jeden, najważniejszy przedmiot – harfa; harfa, na której Józefina grała w dniach swego szczęścia, teraz niema i cicha, z zerwanymi strunami, sterczącymi na wszystkie strony.

Zerwane struny tej harfy nasunęły ojcu O’Brienowi na myśl przykre wspomnienie o rozbitym domu, o rodzinie rozrzuconej po świecie, o zdeptanej świętej przysiędze, o domowej farsie i porażce, które zawsze będą szpecić tarczę herbową wielkiego Bonapartego. Człowiek, który zwycięsko podbił Europę i zbudował nowe cesarstwa, poniósł klęskę w małżeństwie. Napoleon rozwiódł się z Józefiną, a zepsuta harfa w Malmaison będzie zawsze stała jako niemy pomnik porażki w miłości i małżeńskiej katastrofy.

Ojciec O’Brien napisał: „Zepsuta harfa rozbrzmiewa najwyższą ironią i ostrzeżeniem dla dzisiejszego świata, ostrzeżeniem przed tragedią rozbitego domu, której nie potrafi ą nigdy zrekompensować żadne inne zwycięstwa nad ludźmi czy narodami. Przypomina ludziom, że zbudowanie domu, obfitującego w miłość i pokój, jest największym osiągnięciem człowieka i źródłem jego najgłębszego i najbardziej trwałego szczęścia. Jeżeli człowiekowi nie powodzi się w interesach, polityce lub w innych przedsięwzięciach, ale utrzymuje nienaruszone królestwo swojego domu, z niezliczonymi więzami współczucia i niczym niezakłóconego zrozumienia, jego porażka zostaje przyćmiona przez zwycięstwo, które uśmierza ból każdej klęski i przynosi największe zyski w miłości i szczęściu”.

Mężczyzna czy kobieta, którzy porzucają małżeństwo i rozbijają dom, igrają ze zbawieniem. Będą za taką lekkomyślność odpowiadali przed Bogiem. Ich dzieci, ze skażonym umysłem, złamane na ciele i zagubione w duszy, będą może przeklinać ich pamięć na ziemi, a w dniu Sądu Ostatecznego wystąpią jako ich budzący litość oskarżyciele.

To sam Chrystus podniósł małżeństwo do godności sakramentu, aby udostępnić łaskę wszystkim, którzy są chętni, by ją otrzymać. Był On w pełni świadomy słabości ludzkiej natury i siły pokus szatana i dlatego ustanowił sakrament małżeństwa.

Czyż On sam nie był narażony na złośliwe ataki szatana zaledwie w parę dni przed tym, nim przybył do Kany? Czyż Jemu także szatan nie zaofiarował całego świata, jeśli tylko odrzuci swoje powołanie? Chrystus zrozumiał, lepiej niż którykolwiek żyjący człowiek, niestałość natury ludzkiej – jednego dnia ludzie będą chcieli uczynić cię królem, a następnego będą wołali o ukrzyżowanie. Wiedział, co to znaczy zostać zdradzonym, i nawet ucałowanym przez zdrajcę. Wiedział, czym jest pokusa poszukiwania wybawienia z trudu i smutku. Czyż nie wołał w Ogrodzie Getsemani: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich”? Ale czyż nie dodał też zaraz: „Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”? Kuszenie to jedno, a ulegnięcie pokusie – drugie.

Nieważne jak słabo przygotowaliście się do małżeństwa ani jak niemądry był – może – wasz wybór małżonka, nieważne jak przytłaczające jest wasze rozczarowanie i zawód wobec małżeństwa, nie poddawajcie się tak łatwo. Chrystus nigdy nie zrozumie takiego wyboru. Wisiał na krzyżu przez trzy długie godziny, z przebitymi rękami i nogami, aby wysłużyć wam dość łaski, byście nieśli swój krzyż. Kiedy żołnierze, okrutnie naigrawając się z umierającego Zbawiciela, krzyczeli: „Wybaw samego siebie! Zejdź z krzyża!”, czyż On zeszedł? A więc nie schodźcie z waszych krzyży.

Chrystus w Kanie Galilejskiej zmienił wodę w wino dzięki najzwyklejszej prośbie swej Przenajświętszej Matki. Kiedy w waszym małżeństwie brakuje wina miłości, zwróćcie się do Maryi po pomoc. Za przyczyną Jej modlitwy, Jej Syn znowu zmieni łzy w wino miłości. Cokolwiek się dzieje, zostańcie razem. W małżeństwie, tak jak w Kanie, najlepsze wino często zachowane jest na koniec.

Zdezorientowanym rodzicom, których kusi pozostawienie małżeństwa i opuszczenie rodziny, z całym szacunkiem przedkładamy tę słynną chińską maksymę: „W rozbitym gnieździe nie znajdziesz całych jajek”.

Ks. Charles Hugo Doyle

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.