Rozdział siódmy. Czyniąca pokój

Dwie najbardziej wpływowe rodziny w Sienie – Tolomeusze i Salimbeni – ciągle były ze sobą w stanie wojny. Katarzyna, mając przyjaciół pośród członków każdej z nich, robiła co tylko było w jej mocy, aby doprowadzić do zawarcia pokoju. Jednak gubernatorzy Sieny mając nadzieję, że kłótnie tych dwóch rodzin będą zajmować je na tyle, aby nie miały już czasu walczyć z nimi, robili wszystko, by podtrzymać waśń.

Rodzinie Salimbenich zaczął także zagrażać konflikt, który mógł doprowadzić do podziału wewnątrz niej. Po śmierci głowy rodziny, jej młody syn Agnolino, chcąc zapewnić sobie spokojne stanowisko w republice, zgłosił się jako kandydat rodzin plebejskich i oświadczył, że jest gotowy wspierać sprawy ludu. Cione Salimbeni, ambitny i kłótliwy krewny Agnolino, zazdroszcząc mu popularności, jaką zdobył tym posunięciem, wdał się z nim w spór, który mógł się nawet skończyć wojną domową. Hrabina Bianchina – matka Agnolina i Stricca – żona Cione była oddaną przyjaciółką Katarzyny, a więc wieść o sporze szybko dotarła do jej uszu, bardzo ją zasmucając. Ich wspaniałe zamki leżały oddalone od siebie o kilkanaście kilometrów pośród gór i skał, w dzikiej krainie zamieszkałej jedynie przez wodzów, którzy całe życie poświęcali walce, a których rycerze byli tylko trochę lepsi od band zbójców.

Katarzyna poszła najpierw do Castliglioncelli, fortecy Cione, który przyjął ją bardzo serdecznie i mimo iż nie chciał słuchać nikogo innego, uległ jej namowom i wyraził chęć zakończenia waśni.

Agnolino był uważany za równie upartego, ale Katarzyna zachęcona pierwszym sukcesem wybrała się do wspaniałego zamku Rocca d’Orcia, gdzie mieszkał.

Dla mężczyzn, którzy mieszkali w tak dzikich regionach, modlitwa i sakramenty były prawie zupełnie obce. Ich okrutne i pełne przemocy życia uczyniły ich serca twardymi, lecz postać Katarzyny zdawała się przynosić atmosferę wyrozumiałości. Niedługo potem starania Katarzyny doprowadziły do pojednania. Kolejni panowie i wodzowie przychodzili zauroczeni i w czasie modlitw Katarzyny gotowi byli odłożyć na bok spory i zawrzeć pokój ze wszystkimi wrogami.

Każdy nowy dzień przynosił wiele pracy do zrobienia w służbie Bogu i ludziom, więc pobyt Katarzyny w Rocca d’Orcia z dni przeszedł w miesiące. Hrabina Bianchina chętnie zatrzymałaby Katarzynę i jej przyjaciół na zawsze, tak wielka była miłość i podziw, jakimi ich darzyła. Tamtejsi ludzie, słysząc o obecności Beata Popolana pośród nich, tłumnie przychodzili do zamku.

Przychodzili nie tylko chorzy, ale także opętani przez złe duchy, gdyż słyszeli o uzdrowicielskiej mocy, jaką miały modlitwy Katarzyny, a nawet dotknięcie jej ręki. Francesco Malevolti, jeden z młodych szlachciców, którzy byli z Katarzyną w Rocca d’Orcia, zostawił nam sprawozdanie z tego, co działo się tam podczas jej obecności.

Pewnego dnia pojawiło się tam dwunastu chłopów, prowadząc nieszczęśnika związanego sznurami i zakutego w ciężkie kajdany. Jak powiedzieli, był on opętanym, który wcześniej zranił w przerażający sposób wiele osób. Gryzł wszystkich, którzy się do niego zbliżyli. Zdecydowali się przyprowadzić go do Rocca d’Orcia pod warunkiem, że będzie solidnie związany, ale i tak mieli z tym duże trudności. Istotnie, mężczyzna leżący na dziedzińcu krzyczał i wył w sposób mało podobny do ludzkich zachowań, patrząc wściekle i gryząc wszystkich, którzy usiłowali się do niego zbliżyć. Posłano wiadomość do hrabiny Bianchiny, która poprosiła Katarzynę, aby zeszła na dziedziniec, nie mówiąc jej co jest tego powodem, gdyż Święta zawsze niechętnie mieszała się do tego typu spraw. Na początku odmówiła, ale hrabina błagała ją tak usilnie, że w końcu zeszła na dziedziniec w otoczeniu licznej służby.

Na jej widok opętany wydał przeraźliwy okrzyk i zaczął dramatycznie wić się w tych łańcuchach i kajdanach, tak że wszyscy się przestraszyli. Katarzyna zaś, zwracając się do hrabiny, powiedziała:

– Co zrobił ten człowiek, że musi być tak okrutnie wiązany? Na miłość Boską, każ im uwolnić go; czy nie widzisz, jak on cierpi?

Następnie, zwracając się do mężczyzn, powiedziała:

– Drodzy bracia, nie zadawajcie takiego bólu temu stworzeniu Bożemu; wypuśćcie go i dajcie mu trochę odpoczynku. Przecież nic mu nie jest.

– Pani – odpowiedzieli – on zranił okropnie wielu z naszych ludzi, ale jeśli obiecasz pozostać blisko nas, puścimy go wolno na twój rozkaz.

Wtedy Katarzyna podeszła bliżej tego nieszczęśnika i kazała im rozwiązać go w Imię Jezusa Chrystusa. Od tego momentu leżał on spokojnie i pozwolił mężczyznom rozwiązać się.

– Teraz – powiedziała Katarzyna – wypuście go; jest bardzo słaby i potrzebuje orzeźwienia. Zobaczycie, że jak tylko dostanie coś do zjedzenia, nie będzie już dłużej tym samym człowiekiem.

Jak tylko opętany stanął na własne nogi, klęknął przed Katarzyną, która pobłogosławiła go znakiem krzyża. Nie pamiętał co się wydarzyło i był bardzo zdziwiony tym, że znalazł się w Rocca d’Orcia zamiast w swojej wiosce, nie wiedząc jak i kiedy tam trafił. Dostał coś do jedzenia, po czym opuścił zamek we wspaniałym zdrowiu razem z tymi, którzy go przyprowadzili, i nigdy więcej nie był już nękany w ten sam sposób.

Don Francesco pisze o wielu podobnych przypadkach, w których pomogły modlitwy Katarzyny. Działo się to w obecności hrabiny Bianchiny, ojca Santiego, ojca Rajmunda i wielu innych włącznie z członkami służby.

Sława Beata Popolana rozchodziła się wszędzie. Ludzie całymi gromadami przychodzili do zamku, aby zobaczyć ją i usłyszeć. Mężczyźni i kobiety, którzy przez trzydzieści lub czterdzieści lat nie przystępowali do sakramentów i których życie przebiegało w pogardzie dla praw Bożych na jej widok odczuwali żal z powodu swoich grzechów. Ojciec Rajmund i inni zakonnicy całe dnie spędzali w konfesjonałach, tak że nie mieli nawet czasu na jedzenie; ale radość Katarzyny była tak wielka, że zapominali o znużeniu, nie posiadając się z radości, że takie żniwo zostało zebrane dla Boga. Wieści o tym, co się działo, dotarły nawet do Grzegorza XI w Rzymie. Przyznał on specjalne uprawnienia ojcu Rajmundowi i jego towarzyszom oraz wysłał kilku innych, aby pomóc im w posłudze.

Kiedy to wszystko się działo Mona Lapa i inni, którzy zostali w Sienie, opłakiwali długą nieobecność Katarzyny.

W odpowiedzi na jej żałosne skargi Katarzyna napisała: „Najdroższa Matko, twoje marne dziecko jest na tym świecie dla jednej przyczyny, jest nią wypełnianie woli Stwórcy. Błagam, abyś nie irytowała się, jeśli zostanę tu jeszcze dłużej… Jestem przekonana, że gdybyś znała wszystkie okoliczności sprawy, byłabyś pierwszą, która kazałaby mi tu pozostać”.

Zarządcom Sieny przyszła do głowy myśl, że Katarzyna i ojciec Rajmund spiskują razem z rodziną Salimbenich przeciwko republice i napisali, że pragną jej rychłego powrotu. Niemało trudności sprawiło jej wytłumaczenie im, że są w błędzie. Pisała: „Spiskujemy jedynie przeciwko złu, aby pozbawić szatana władzy, jaką uzyskuje przez grzechy śmiertelne oraz aby wyrzucić nienawiść z ludzkich serc i pogodzić ich z Chrystusem Ukrzyżowanym oraz sąsiadami. Takie właśnie spiski zawiązujemy”.

Jednak te przeciwności były niczym w porównaniu z tym, co miało nadejść. Papież, słysząc wiele o wiedzy i świętości ojca Rajmunda wezwał go do Rzymu, aby uczynić przeorem Minervy – głównego kościoła dominikanów.

Ojciec Rajmund był przez wiele lat spowiednikiem Katarzyny, a także najbardziej oddanym przyjacielem. Nikt inny jej tak nie pomagał, nie rozumiał, nie towarzyszył w najpiękniejszych chwilach życia. Ale Bóg zawołał, a ona przyjęła Jego wolę mężnym sercem. Mieli jeszcze się spotkać na tym świecie, ale tylko raz.

Tak pisała do Alessi, z którą dzieliła wszystkie sekrety: „Cierpienie, jakiego doświadczam, przypomina mi o moim pragnieniu cnoty i daje mi poznać własną niedoskonałość. Raduj się zatem na krzyżu ze mną, bo krzyż jest posłaniem i stołem duszy, gdzie może odpocząć i posilić się, nawet owocami cierpliwości w pokoju i podczas spoczynku”.

Podróż ojca Rajmunda do Rzymu przebiegała tak, jak życie Katarzyny. Zatrzymał się na pewien czas we Florencji, gdzie został zapewniony przez jednego z władców, że ludzie pragną pokoju z papieżem, a wojna prowadzona jest tylko przez niewielu, którym zależy jedynie na własnym interesie. Przekazał to Grzegorzowi, kiedy dotarł do Rzymu. Kilka dni później, podczas rozmowy, papież powiedział nagle:

– Wierzę, że jeśli Katarzyna uda się do Florencji, pokój będzie zapewniony.

Cała sprawa rozegrała się jednak już po kilku dniach. Odmowa Florentczyków przybycia na określony termin sprawiła wielką przykrość papieżowi, który zaczął podupadać na zdrowiu.

„Oby Bóg udzielił mu łaski odwagi, oby nigdy nie zawrócił ze względu na przeciwności” – pisała Katarzyna do ojca Rajmunda. „Oby był pewny i stały, nie bał się pracy, łaknął jedynie Boga i zbawienia dusz, i nie martwił się doczesnymi stratami. Drogi Ojcze, czuwaj nad jego świętością i bądź odważny; rób wszystko, co możesz, dla Boga i dusz, aż do śmierci”.

Niedługo potem wyruszyła do Florencji razem z matką, Stefanem Maconim i kilkorgiem innych przyjaciół.

Interdykt, najgorsza kara, jaka mogła dotknąć zbuntowanych ludzi, trwał już siedemnaście miesięcy. Miasto jęczało pod tym ciężarem, a rząd obawiając się, że wzrastające niezadowolenie Florentczyków zmusi ich do poddania się Ojcu Świętemu, wydał dekret nakazujący księżom zlekceważenie autorytetu papieża i ponowne sprawowanie sakramentów. Ci, którzy byli lojalnymi członkami Kościoła, opuścili Florencję; ci, którzy woleli poddać się władcom republiki, zostali i wykonywali ich dekret.

Pierwszą rzeczą, jaka musiała zostać zrobiona, było przerwanie tego nieposłuszeństwa papieskim rozkazom. Katarzyna zebrała członków rządu i zwracała się do nich trzy razy w tak przekonujący sposób, że zgodzili się przestrzegać interdyktu. Stefan Maconi opisał dla nas scenę, w której krucha kobieta zwracając się cicho do przywódców rewolucji, siłą swojej świętości poddaje ich swej woli.

Zagadnienie pokoju mogło być teraz rozważane. Florencja podzielona była na dwie frakcje: jedną będącą za pokojem, a drugą za wojną. Ostatniej, której członkowie myśleli jedynie o prywatnym interesie, w ogóle nie wzruszały argumenty Katarzyny. Nawet członkowie partii pokoju kłócili się między sobą i nie słuchali jej rad. Ludzie zaczęli szemrać, a partia wojny korzystać na wzrastającym niezadowoleniu, mówiąc im, że to Katarzyna jest powodem tego niepokoju.

Ostatecznie tłum wyrwał się spod kontroli, paląc i łupiąc domy kilku władców, włamując się do więzień i uwalniając przestępców, którzy przyłączali się do nich. Podjudzani przez członków partii wojny i wzmocnieni przez miejskich zbójów, wyszli na poszukiwanie Katarzyny, która schroniła się w ogrodzie. Krzyczeli:

– Pozwólcie nam zabrać tę niegodziwą kobietę i spalić ją lub poćwiartować.

Krzyki słychać było coraz bliżej, a Katarzyna wciąż spokojnie modliła się w ogrodzie w otoczeniu swoich ludzi. Kiedy dziki tłum wpadł do ogrodu, wyszła im na spotkanie i klęknęła pokornie u stóp głównego zbója, który wymachiwał mieczem.

– Ja jestem Katarzyna – powiedziała. – Zrób ze mną, co chcesz, ale nie dotykaj moich towarzyszy.

Na te słowa jego wielka odwaga jakby go opuściła. Krzyknął tylko:

– Uciekaj, uciekaj!

– Jest mi dobrze tu, gdzie jestem – odparła Katarzyna. – Gdzie chciałbyś, abym poszła? Jeśli zamierzasz mnie zabić, zrób to. Nie będę się opierać!

W tym momencie mężczyzna zawrócił swoją bandę i opuścił ogród. Niebezpieczeństwo minęło i wszyscy byli szczęśliwi. Tylko Katarzyna była smutna, ponieważ cieszyłaby się, mogąc oddać swoje życie dla Kościoła Chrystusowego.

Terror w mieście był tak wielki, że nikt nie chciał jej zatrzymywać, ale ona oświadczyła, że zostanie we Florencji dopóki pokój nie będzie zawarty. Oddaliła się wraz ze swymi towarzyszami do opustoszałego miejsca poza miastem, choć w granicach republiki. Rozruchy wciąż trwały.

Tymczasem zmarł Grzegorz XI, a papieżem został Urban VI. Katarzyna napisała do niego w imieniu „owiec, które są poza owczarnią”: „Niech twoja świętość zatriumfuje nad zatwardziałością ich serc – kontynuowała – i miej litość nad duszami, które zbłądziły. Zrób ze mną, co chcesz, ale obiecaj mi tę przysługę, o którą ośmielam się prosić w swojej marności”.

Zaniepokojenie władców rosło, ponieważ miasto wciąż wrzało. Na początku lipca 1378 roku warunki pokoju były ustalone. Posłaniec z Rzymu wjechał przez bramę miasta, trzymając gałązkę oliwną, zgodnie ze zwyczajem, jaki panował w tym czasie. Katarzyna pisząc list do uczniów w Sienie, była uradowana, że mogła im wysłać kilka listków z gałązki, która tak wiele znaczyła dla Florencji.

„Najdroższe dzieci – pisała – Bóg usłyszał płacz… swoich sług… I nawet jako osoby, które dopiero zaczynają widzieć, mówią: Dzięki niech będą Tobie, o Panie, który pogodziłeś nas z naszym Ojcem Świętym… Napełnieni jesteśmy radością w Chrystusie Jezusie… Pokój został zawarty, pomimo tego, że wielu się przed nim wzbraniało”.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Katarzyna ze Sieny. Doktor Kościoła.