Rozdział piętnasty. Gwardia Cesarska

Bóg spieszył się z Dominikiem. Musiał zrobić z niego skończone dzieło Boskiej sztuki, doskonały wzór w krótkim mgnieniu życia. Dominik ze swej strony miał wewnętrzną świadomość Bożego projektu, a przynajmniej ograniczonego czasu na ziemi. Często słyszano, jak mówi: „Muszę się spieszyć, by zostać świętym, zanim będzie za późno”.

Rok 1856 był okresem jego wielkiej aktywności. Znów poczuł impuls, by zrobić coś niezwykłego dla Najświętszej Panny i gdy zbliżał się maj, uznał, że nadszedł już czas.

– Muszę zrobić coś szczególnego ku czci Matki Bożej, ale – tu znów pojawia się owa niecierpliwość – będę musiał się spieszyć, bo nie mam dużo czasu.

Wraz z kilkoma przyjaciółmi postanowił udekorować ołtarz Matki Bożej w dormitorium w sposób, jaki miał być zapamiętany na długo. Zgodzili się kupić trochę kwiatów i fantazyjną tkaninę do dekoracji. Każdy się do tego dołożył. Każdy, oprócz Dominika. Dominik nie miał dla siebie ani grosza, bo nawet jeśli miewał czasem niewielkie pieniądze, oddawał je księdzu Bosko na jakiś szlachetny cel.

Dominik nie tłumaczył się, dlaczego nie ma pieniędzy na składkę, tylko wyjął ze skrzyń wszystkie książki, które dostał jako nagrody. Paru innych chłopców dołożyło swoje rzeczy i wszystko sprzedano wśród chłopców ze sporym zyskiem. Dominik oddał całą kwotę jako swój wkład do ołtarza Najświętszej Panny.

Ale ani to, ani tysiące innych drobnych rzeczy, jakie robił prywatnie dla uczczenia Najświętszej Panny, nie oddawało naprawdę tego, co miał w sercu. To musiało być, mówił, coś bardzo szczególnego. Czym było „coś bardzo szczególnego” i jak zostało zrealizowane, to materiał na interesującą opowieść.

Don Bosko zawsze swobodnie interpretował zasady ograniczające w tamtych czasach Komunię Świętą. Nie akceptował na przykład powszechnej praktyki podchodzenia chłopców do spowiedzi i Komunii ławka za ławką i rząd za rzędem. W Oratorium pozwalał na swobodę daleko większą, niż byłaby tolerowana gdzie indziej. Zawsze zachęcał chłopców, by przyjmowali Komunię Świętą tak często, jak im na to pozwala spowiednik.

Dlatego pewnego ranka w maju 1856 roku ksiądz Bosko, odprawiając Mszę Świętą dla chłopców, odwrócił się podczas Komunii i wzniósł wysoko hostię do adoracji; potem spojrzał w dół, by zobaczyć, ilu chłopców zamierza ją przyjąć. Przy barierce ołtarza nie było nikogo. Ranek w miesiącu Maryjnym, a ani Cagliero, ani Rui – ani nawet samego Dominika – nie ma przy ołtarzu! Don Bosko był tak wyraźnie zmartwiony, że wielu chłopców to zauważyło.

Jeden z nich nazywał się Durando. Celestyn Durando przybył do Oratorium wiosną 1856 roku i przyniósł ze sobą miłość do nauki i nienawiść do kleru. Osobisty kontakt i trochę zrozumienia okazały się być prostymi, wystarczającymi środkami i stopniowo odmieniły jego serce. Nienawiść zmieniła się w miłość i poczuł taką więź z księżmi, że z czasem sam stał się jednym z nich! Wtedy w jego umyśle zakiełkowała myśl, by stworzyć grupę, która sprawi, że ojciec Bosko nie będzie znowu zawiedziony. Pewnego dnia, w drodze do szkoły profesora Bonzanino, wspomniał o tym Dominikowi, a ten zareagował z entuzjazmem. Zebrali kilku przyjaciół i utworzyli Klub Eucharystyczny. Dominik i Durando pilnowali, by członkowie wybierali dni przyjmowania Komunii Świętej tak, by podczas Eucharystii barierka przed ołtarzem nigdy nie była pusta.

Wkrótce po założeniu Klub Eucharystyczny miał swój moment chwały. Dominik, o którym mówiono, że podczas zebrań klubu przemawia „jak mały doktor Kościoła”, wiedział, że ksiądz Bosko chce, by ustalili datę ogólnej Komunii. Zaproponował, by wybrali Wigilię Bożego Narodzenia. Chłopcy z entuzjazmem przyjęli tę datę i zaczęli starania, by rozgłosić zamiar klubu.

Nadeszła Wigilia 1856 roku. Ksiądz Bosko odprawiał Pasterkę. W czasie Komunii odwrócił się z nadzieją i oczy mu się rozjaśniły. Tłoczno było nie tylko przy barierce przed ołtarzem, ale cały kościół był pełen chłopców, stałych mieszkańców i tych przychodzących w dzień, a wszyscy czekali na przyjęcie Eucharystii. To był wielki triumf Klubu Eucharystycznego. Don Bosko był znów mocno poruszony, patrząc na barierkę, ale tym razem z zupełnie innego powodu. Musiał trochę ochłonąć, by móc dalej odprawiać Mszę Świętą.

Dominik szybko dostrzegł pewne możliwości Klubu Eucharystycznego. Najpierw porozmawiał o tym z księdzem Bosko, który w pełni to zaaprobował, a potem zwrócił się do kilku chłopców, którzy jego zdaniem mogli być zainteresowani. Byli. Następnego dnia Dominik wysunął z przyjaciółmi nowy pomysł: Sodalicję Niepokalanego Poczęcia. W niedzielę 8 czerwca 1856 roku około tuzina chłopców, z Savio, Ruą, Cagliero i Durando zostali mianowani członkami nowej sodalicji.

Chłopcy wyznaczyli komitet, który miał sformułować regulamin, i zobowiązali się rozszerzyć program, by oprócz przyjmowania Komunii Świętej obejmował też inne działania strzegące moralności w szkole.

Don Bosko sprawdził regulamin, który stworzyli:

„1. Przestrzegać zasad obowiązujących w Domu.
2. Pożytecznie wypełniać sobie czas.
3. Mówić sobie nawzajem o wadach.
4. Często przyjmować Eucharystię.
5. Codziennie odmawiać Różaniec.
6. Zadowalać się zwyczajnym jedzeniem”.

– Dobrze – ocenił don Bosko. – Nie będę niczego zmieniał. Ale chcę, żebyście zrozumieli, że te zasady nie obowiązują nawet pod sankcją grzechu powszedniego. Lepiej więc nie dodawajcie żadnych praktyk religijnych, nie radząc się mnie.

Od dnia swych narodzin sodalicja nie oglądała się za siebie. Rozszerzyła się na cały świat i dzisiaj robi wiele dobrego w szkołach i na uczelniach i, między innymi, dostarcza tysięcy powołań do życia kapłańskiego i zakonnego.

Jednym z ciekawszych zadań, jakie don Bosko powierzył Dominikowi i jego kolegom z sodalicji, była „adopcja” wybranego chłopca z Oratorium. Kiedy liczba chłopców w Oratorium wzrosła do około stu siedemdziesięciu, ksiądz Bosko nie miał czasu, by zająć się każdym z osobna. Wiedział jednak, że niektórzy z nich przed przyjściem do Oratorium prowadzili dość wątpliwe życie. Dlatego sodalicja „adoptowała” chłopca wskazanego przez księdza Bosko i szczególnie starała się przywieść go do lepszego życia.

Nowi chłopcy również byli szczególną troską sodalicji. Obstawał przy tym Dominik. Już na długo przed założeniem sodalicji używał swoich sposobów, by pomóc im się odnaleźć.

Franek Cerrutti, który wsławił się później ułożeniem popularnego słownika języka włoskiego, dając świadectwo w sprawie Dominika powiedział, jak mądrze Dominik pomagał nowym chłopcom poczuć się jak w domu.

W przypadku Franka Dominik porozmawiał z nim i dowiedział się z tej rozmowy, że jest on dobry w objaśnianiu znaczeń słów. Poprosił go więc, by wyjaśnił słowo „somnambulik”. Franek wdał się w szczegółowe objaśnienia: „Somnum” oznacza sen, a „ambulare” – chodzić; otrzymujemy więc słowo „somnambulik” – „sen” i „chodzić” – „chodzący we śnie”. Od tamtego dnia Franek polubił Oratorium i spędził w nim jako chłopiec – ksiądz – profesor – ponad siedemdziesiąt lat!

Kamil Gavio był spokojnym chłopcem obdarzonym błyskotliwym umysłem. Miał talent do malarstwa i rzeźby i właśnie zdobył miejskie stypendium. Przyszedł do Oratorium podczas rekonwalescencji po ciężkiej chorobie. Dominik spotkał go krążącego wokół bez celu, jak ludzie chorzy, i patrzącego na wszystko zgaszonym wzrokiem.

– Cześć – powiedział Dominik. – Nikogo jeszcze nie znasz, prawda?

– Nie, jeszcze nie – odrzekł Kamil – ale lubię patrzeć, jak chłopcy w coś grają.

– Jak się nazywasz?

– Kamil Gavio z Tortony.

– Ile masz lat?

– Piętnaście.

– Dlaczego tak smutno wyglądasz? Jesteś chory?

– Tak, byłem bardzo chory. Miałem kołatanie serca i omal nie umarłem. Jeszcze nie jestem całkiem wyleczony.

– Nie chcesz się wyleczyć?

– Nie bardzo – padła zaskakująca odpowiedź. – Chcę pełnić wolę Bożą.

Dominik spojrzał na niego.

– Jeśli chcesz pełnić wolę Bożą – powiedział – to na pewno chcesz zostać świętym. Czy chcesz zostać świętym?

– Co muszę robić?

– Cóż – powiedział Dominik, powtarzając słowa don Bosko – wiesz, że w Oratorium stajemy się świętymi, gdy jesteśmy weseli; staramy się nie popełniać żadnych grzechów, lekkich czy ciężkich; uczymy się, bawimy i praktykujemy pobożność. Ksiądz Bosko zawsze nam mówi, byśmy służyli Bogu z uśmiechem.

Kamil nie miał już dużo czasu, by służyć Bogu. Zmarł w dwa miesiące po tym spotkaniu, w dzień, który przepowiedział don Bosko. Dominikowi, który towarzyszył mu w ostatnim stadium choroby, nie wolno było, choć o to prosił, zostawać w sali chorych na noc, a Kamil umarł w obecności księdza Bosko.

Wiele innych sodalicji powstało na wzór tej pierwszej. Jedną z nich była Sodalicja Ministrantów. W owym czasie była to taka nowość, że przyciągała do Oratorium tysiące ludzi, którzy chcieli zobaczyć to, w co trudno było uwierzyć – mali chłopcy, nie wyżsi niż na łokieć i ubrani jak mali dostojnicy, służyli do sumy z powagą i czcią. A ich koledzy na chórze śpiewali trudny chorał gregoriański.

Inną grupą, która miała swe korzenie w sodalicji, było Stowarzyszenie Tocc (1). Ci chłopcy byli może trochę bardziej zaawansowani w życiu duchowym. Szukali umartwienia, zbierając tocc, czyli kawałki chleba ze stołu i podłogi, by się nie zmarnowały. Franek Cerutti zaświadczył, że widział, jak Dominik zbiera skórki chleba i piętki sera pozostawione przez innych chłopców i robi sobie z nich posiłek, odmawiając zjedzenia zwykłej kolacji.

Z szeregów Sodalicji Niepokalanego Poczęcia i stowarzyszeń filialnych pochodzili ci, którzy mieli stać się członkami statutowymi przyszłej kongregacji salezjanów. Don Bosko rekrutował też spośród nich Gwardię Cesarską, jak ją nazywał, i na której polegał w dużym stopniu w prowadzeniu Oratorium.

Gwardia Cesarska była wybranym i znakomitym korpusem, a należenie do niej poczytywano sobie za honor. Różniła się od sodalicji sposobem, w jaki traktowała innych chłopców. Tam, gdzie sodalisi „adoptowali” chłopca dyskretnie, Gwardia Cesarska działała otwarcie. Całe Oratorium wiedziało, że gwardia stoi niezłomnie na straży prawa i porządku.

Tak to ze skromnych początków sodalicji wywiodło się wiele innych ugrupowań, które pracowały ramię w ramię na sukces Oratorium. Grupy te, prekursorzy współczesnej Akcji Katolickiej, dawno wyszły poza granice Oratorium, przez tysiące szkół i organizacji młodzieżowych, a ich liczba nadal szybko wzrasta.

W ten sposób Dominik spełnił swoje pragnienie zrobienie „czegoś szczególnego” dla Najświętszej Panny, zanim, jak to powiedział, będzie za późno.

Kiedy zapytano księdza Ruę o Dominika i sodalicję, powiedział:

– Zawsze podziwiałem heroiczny sposób, w jaki praktykował wiarę podczas swego pobytu w Oratorium. Ale mój podziw wzrósł tysiąckrotnie po założeniu Sodalicji Niepokalanego Poczęcia.

To był czwarty i ostatni krok Dominika na drodze do świętości.

cdn.

Peter Lappin

(1) Tocc (wymawiane „tocz”) jest słowem w dialekcie piemonckim, które odpowiada włoskiemu tozzo, oznaczającemu kawałek lub kęs.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Petera Lappina Dominik Savio. Nastoletni święty.