Rozdział piętnasty. Cuda świętego Beracha

Od samego początku życie św. Beracha było pełne cudów. Kiedy był jeszcze chłopcem i mieszkał w domu swojego ojca, Nemlanda, miał wizję. Ukazał mu się anioł i powiedział, żeby podążył za nim. Anioł powiódł go do klasztoru w Glendalough, gdzie mieszkał św. Kewin ze swoją zaprzyjaźnioną białą gołębicą i gdzie nauczał małych chłopców. Berach dołączył do nich, żeby nauczyć się wszystkiego tego, co wiedział św. Kewin.

Irlandia była w owych czasach dzikim krajem, bo działo się to dopiero sześćset lat po narodzinach Chrystusa i małe miasteczka dopiero zaczynały się rozwijać. Chaty, które ludzie budowali w dziczy i nazywali je domami i kościołami, nie stały blisko jedne przy drugich, ale były od siebie bardzo oddalone. Wszędzie czaiły się dzikie bestie i nie było policji.

W pobliżu klasztoru leżały rozległe, zielone łąki, na których mnisi wypasali stada krów, które dawały im mleko. Młody mnich uwielbiał patrzeć z okien swojej celi na krowy i cielęta skubiące soczystą trawę i brodzące w strumykach, które wiły się wśród kęp wierzb. Szczególnie kochał Bel, najpiękniejszą z nich wszystkich, o najgładszej sierści, dumną matkę, która właśnie urodziła małego, rudego cielaka.

Pewnego dnia gdy tak obserwował Bel i jej cielę, które oddaliło się nieco od reszty stada, zobaczył coś, co go przeraziło. W cieniu żywopłotu skrywał się wielki, szary wilk, który podkradał się coraz bliżej i bliżej do spokojnie pasącej się Bel i jej cielątka. Jednak Bel nie widziała, że w pobliżu czai się wróg. Berach zbiegł schodami z wieżyczki i wybiegł za bramę, prawie się nie zatrzymując, aby powiedzieć bratu odźwiernemu dokąd idzie. Wiedział, że nie było czasu do stracenia.

Przebiegł na przełaj łąkę i przecisnął się przez żywopłot z kwitnącego głogu. Ale przybiegł za późno! Wielki, wychudły wilk skoczył na małego, rudego cielaka i pożarł go. Biedna Bel, oszalała z rozpaczy, biegała po pastwisku, rycząc żałośnie, jakby szukała swojego maleństwa. Ale wilk chyłkiem się już oddalił.

Kiedy Berach zobaczył co się stało, z początku był bardzo rozgniewany na wilka, bo bardzo kochał Bel i przykro mu było patrzeć, jak cierpi. Pomyślał, że biedna krowa będzie teraz bardzo samotna bez swojego cielątka, i kiedy Bel przyszła do niego, porykując żałośnie, jakby prosiła o pomoc, łzy stanęły mu w oczach. Ale potem pomyślał, że wilk musiał być bardzo głodny. Biedaczysko, był taki wychudzony, miał takie zapadnięte boki – być może nie powinien był go winić za to co zrobił. Prawdopodobnie nikt go nigdy nie nauczył właściwego zachowania.

I wtedy przyszedł mu do głowy dziwny pomysł. Był cudownym człowiekiem i pewnie z tego powodu miał władzę nad zwierzętami. Zawołał głośnym i stanowczym głosem wilka, który odszedł już daleko. Wilk przybiegł z powrotem, przerażony i skomlący jak niegrzeczny szczeniak, i przykucnął u stóp Beracha. Święty przemówił do niego łagodnie, nie traktując go już jak mordercy ani złodzieja. Zawołał także Bel i przytrzymując ją za rogi, zaprowadził do wilka, uspokajając ją, aby nie bała się wielkiego, szarego zwierza.

I Berach powiedział do krowy:

– Matko Bel, od tej pory to będzie twoje dziecko, które zastąpi ci to utracone. Będzie dla ciebie dobrym i łagodnym synem, obiecuję.

A do wilka powiedział:

– Wilku, oto matka, dla której powinieneś być łagodny i dobry. Bądź dla niej kochającym synem, który zawsze robi to, co ona każe, i spraw, by dzięki temu zapomniała o twym złym uczynku.

Od tej pory krowa i potulny wilk spokojnie mieszkali razem na łąkach klasztornych, a wilk chronił swoją przybraną matkę przed niebezpieczeństwem i jak wielki pies obronny odpędzał od niej inne dzikie zwierzęta.

Nadeszła zima, od kilku tygodni ziemia była biała od śniegu, a mróz skuł lodem ruchliwe wody strumyków. Do klasztornej szkoły przysłano małego synka księcia Colmana. Chłopiec był chory, miał gorączkę, od której zaschło mu w gardle. Mały Edward prosił o soczyste jabłka i sałatkę ze świeżych liści szczawiu – a więc o rzeczy, których w środku zimy nie dałoby się znaleźć w całym kraju. Ale opat Kevin wierzył w moc swojego młodego przyjaciela, który potrafił oswajać wilki.

– Idź, synu – powiedział do Beracha – weź moją laskę i przynieś to, czego potrzebuje chory chłopiec.

Berach wrócił do swojej celi i modlił się o błogosławieństwo i ocalenie życia chłopca. Potem z wiarą i odwagą poszedł na ubielone łąki, używając laski opata do torowania sobie drogi wśród zasp śnieżnych. Doszedł do kępy wierzb przy zamarzniętym strumieniu, gdzie krowy lubiły brodzić. Tam się zatrzymał. Unosząc laskę, dotknął bezlistnych, brązowych gałązek wierzby, z których sople zwisały jak pasma białej bawełny, i wymówił na głos słowa błogosławieństwa. Natychmiast śnieg zaczął topnieć, jakby padły na niego promienie kwietniowego słońca. Sztywne, brązowe gałązki zazieleniły się, zmiękły i zaczęły krążyć w nich soki.

Potem wypuściły szare pączki, które pękły, ukazując małe, wełniste bazie, napęczniałe jak pulchniutkie kocięta. Rosły i rosły, stawały się coraz bardziej okrągłe, aż w końcu całkiem się rozwinęły, a na kolana Świętego, który nadstawił swoją szarą szatę, aby je złapać, spadły dorodne, rumiane jabłka. W tym samym czasie zaspy śnieżne pod drzewami stopniały i z zamarzniętej ziemi wystrzeliły małe, zielone listki. Berach zebrał naręcze soczystego szczawiu, który tak doskonale nadaje się na sałatkę. Potem obładowany jabłkami i szczawiem, podpierając się laską opata, podreptał przez zaspy do klasztoru. Przywitano go tam z wielką radością. Mały Edward dostał niespotykane o tej porze roku, w cudowny sposób zdobyte przysmaki i wkrótce wyzdrowiał.

Wiele lat potem, podczas innej surowej zimy, św. Berach dokonał kolejnego cudu. Był już o wiele starszy i jeszcze mądrzejszy. Został opatem i wybudował swój własny klasztor w miejscu bardzo odległym od Glendalough. Miał jednak wroga. Pewien bogacz chciał posiąść ziemię, na której stanął klasztor Beracha, i był tak zazdrosny, że próbował zaszkodzić Berachowi na wszystkie możliwe sposoby. Myślał nawet o zniszczeniu klasztoru. Wtedy Berach zwrócił się pomoc do króla i obaj mężczyźni zostali wezwani przed królewskie oblicze.

Bogacz przybył swoim powozem, w drogim futrze, ze złotym łańcuchem na szyi. Strażnicy pospiesznie podnieśli kratę w bramie zamku, aby go wpuścić, i kłaniając się nisko zaprosili do środka. Św. Berach zaś przybył w swoich szarych szatach mnisich, podartych i znoszonych. Trząsł się z zimna i był wyczerpany długą wędrówką. Strażnicy pomyśleli, że to jakiś żebrak i nie chcieli go wpuścić. Gdy tak stał za bramą, opuszczony i samotny, grupka niegrzecznych chłopców zaczęła śmiać się z niego. Drwili z jego stóp odzianych tylko w sandały i z dziur w jego habicie, przez które przewiewał zimny wiatr. Ulepili śnieżki i zaatakowali go nimi wszyscy naraz, jak to czynią tchórze. I wiecie, co się wtedy zdarzyło? Ich ręce podniesione, aby rzucić śnieżkami, zamarzły, ich stopy utknęły głęboko w śniegu, drwiące uśmieszki zamarzły im na twarzach i o mało nie udusili się, gdy okrzyki, jakie z siebie wydawali, przemieniły się w ich gardłach w grudki lodu. Co się stało? Św. Berach ledwie chuchnął na nich, a oni stanęli jak zlodowacieli, nie mogli się w ogóle poruszyć. Och, jacy byli zimni!

Teraz Święty mógł już sam się ogrzać. Gdy otwierano bramę pałacu, aby wpuścić owego bogacza, z kraty spadł śnieg, tworząc zaspę. Berach wspiął się na jej szczyt i dmuchnął na nią. W jednej chwili zaspa zamieniła się w płomienie, skwierczące i trzaskające jak ogień w domowym kominku. Święty stał przed tym wesołym ogniem, ogrzewając sobie dłonie i topiąc śnieg na swoich biednych, zmarzniętych stopach. A grupa chłopców stała jak figury z lodu – było im tak strasznie zimno, ale nie mogli zrobić ani kroku, by zbliżyć się do ognia, tak bardzo się bali, a nie mogli uciec.

Taką właśnie scenę zastały straże królewskie, kiedy – zaalarmowane dźwiękiem trzaskającego ognia i łuną widoczną przez kartę w bramie – przyszły aby sprawdzić co się dzieje. Pobiegli natychmiast do króla, aby mu o tym opowiedzieć. Król przybył osobiście, w otoczeniu dworzan, aby zobaczyć ów niezwykły widok. Kiedy zobaczył żebraka w łachmanach, który uczynił ten cud, był bardzo zdumiony. Od razu domyślił się, że to musi być jakiś święty człowiek o wielkiej mocy. Zaprosił więc Beracha do pałacu i wysłuchał jego historii. Bogacz został odprawiony w niełasce za to, że przeszkadzał świętemu człowiekowi w jego dobrych uczynkach. Zaś św. Berach został przyjęty z szacunkiem i obsypany zaszczytami.

Zanim wrócił do klasztoru, poproszono go jednak, aby odczarował owych niegrzecznych chłopców. Berach chciał im tylko dać nauczkę, a nie ukarać nazbyt surowo – miał za dobre serce, aby skrzywdzić jakąkolwiek żywą istotę. Tak więc wyszedł na dwór i dmuchnął na zlodowaciałe postacie, przywracając chłopców do życia. Możecie sobie wyobrazić, jacy byli szczęśliwi, gdy znów mogli poruszać rękami i nogami.

Berach zaś wrócił do klasztoru w jednym z powozów króla, odziany w futro, ze złotym łańcuchem na szyi. Dostał też wiele innych drogocennych prezentów od króla, który zadbał o to, aby od tej pory nikt już nie niepokoił Świętego w jego odległej pustelni.

Abbie Farwell Brown

Powyższy tekst jest fragmentem książki Abbie Farwell Brown Święci przyjaciele zwierząt. Fascynujące opowieści o świętych.