Rozdział pierwszy. Wymagania, co do istnienia i skuteczności Kościoła

W chrześcijaństwie istnieją dwie podstawowe teorie, dotyczące sposobu, w jaki ludzie dostępują zbawienia. Jedna, którą możemy ogólnie nazwać protestancką, zasadza się na tym, że dusza jest zbawiana bezpośrednio i indywidualnie przez Chrystusa, druga zaś – na tym, że dusza jest normalnie zbawiana poprzez włączenie w społeczność, jaką stanowi Jego Mistyczne Ciało. Oczywiście żadna z teorii nie wyklucza całkowicie drugiej. Teoria protestancka dopuszcza, jak dotąd, społeczne żądania chrześcijaństwa, że wiara powinna ujawniać się w dobroczynności. Teoria katolicka dopuszcza, jak dotąd, indywidualistyczną stronę zagadnienia, a mianowicie, że organizm Kościoła rozpoczyna i kształtuje osobistą relację duszy z Bogiem, bez której nie może ona być zbawiona. Ale prawdą jest także, że – ogólnie rzecz ujmując – teoria katolicka [używam tutaj słowa „katolicka” w tym sensie i w żadnym innym] głosi, iż dusza dostępuje zbawienia poprzez włączenie w społeczność, a teoria protestancka – że to włączenie nie jest niezbędne i ma drugorzędne znaczenie.

W niniejszej rozprawie przyjmuję teorię katolicką. Wokół tego zagadnienia toczy się szeroka polemika i nie jest moim celem nawet dotykać głębszych kwestii. Przyjmując za rzecz oczywistą, że istnieje taka święta społeczność i że ta społeczność ma najwyższe prawo do posłuszeństwa człowieka, spróbuję naszkicować kierunki rozważań, które były użyteczne w mych poszukiwaniach.

Obecnie istnieje wiele koncepcji, co do natury i tożsamości tej społeczności, a każdy, kto wierzy w jej istnienie i kto zwraca się ku Tradycji i Pismu, zwraca się ku nim, mając w umyśle pewną teorię. Wybiera te wydarzenia i poruszenia, które ilustrują jego własne przekonanie, a pozostałe odrzuca lub interpretuje inaczej. Dane z Tradycji i Pisma nie są zatem tak jednoznaczne, może się bowiem wydawać, że dostarczą oparcia dla każdej teorii. Ponieważ każdy poszukiwacz prawdy podchodzi do swoich autorytetów z jakąś hipotezą, proponuję zrobić to samo, ale sformułować moją hipotezę nie w oparciu o autorytety, które mają być badane – ponieważ to właśnie one stanowią przedmiot dyskusji – ale w oparciu o wymagania, jakie wydają się istnieć w społeczności, która ma zbawić świat i która jest Ciałem Chrystusa. Mam nadzieję, że co do tych wymagań moi czytelnicy zgodzą się ze mną. Mówiąc: „Wierzę w Kościół rzymskokatolicki i dlatego wybiorę z Tradycji i Pisma wszystko to, co wspiera moje przekonanie, a zignoruję resztę i w ten sposób dowiodę mojej teorii”, stosujemy dowód kołowy. O wiele uczciwiej jest powiedzieć: „Wierzę, że święta społeczność, czymkolwiek by nie była, będzie posiadać pewne znamiona, po których mogę ją zidentyfikować – znamiona, które zostaną odnalezione na innych dziełach tego samego Boskiego Sprawcy, a które odpowiadają wymaganiom duszy ludzkiej. Jeśli więc stwierdzę, że istnieje tylko jedna społeczność oznaczona w ten sposób, przyjmę ją jako Bożą”. Zatem wszystkie owe „wymagania” to te, które wynikną bezpośrednio z samej natury i celów omawianej społeczności. Mianowicie, uczciwie będzie stwierdzić, że społeczność, która ma przemawiać do świata, musi być dostrzegalna dla tego świata i że społeczność, którą Pismo opisuje jako „ciało”, musi podlegać pewnym elementarnym prawom, odróżniającym organizmy żywe od innych obiektów. [W żaden sposób nie można z góry założyć tego, co wymaga dowodu. W każdym dowodzeniu jeden lub dwa aksjomaty należy przyjąć za pewnik. W tym przypadku moim aksjomatem jest przekonanie, że metafora „ciała” zastosowana do Kościoła oznacza przynajmniej tyle, iż podlega on elementarnym prawom innych ciał ożywionych. Ciało Chrystusa jest jednak czymś różnym od Ducha Chrystusowego, choć stanowi jego narzędzie.]

Ponieważ społeczność ta ma zbawić „świat”, musi być dla tego „świata” rozpoznawalna i widoczna. – Teoria katolicka zakłada, że społeczność ta nie jest jedynie wyselekcjonowaną grupą ludzi uduchowionych czy intelektualistów, ale wielkim organizmem, złożonym ze wszystkich rodzajów członków, siecią zawierającą zło i dobro. Ma ona zarówno zbawić człowieka cielesnego, jak i uświęcić człowieka duchowego, a zbawia poprzez włączenie go w siebie. Dlatego musi przemawiać zarówno do człowieka cielesnego, jak i do duchowego, musi mieć swoje „doczesne” oblicze. „Dusze – jak powiedziano – są sprowadzane na manowce poprzez zmysły i dlatego trzeba je przyprowadzić z powrotem poprzez zmysły”. Oczywiste jest, że to wymaganie naraża całą metodę na zarzut doczesności i zmysłowości. Należy jednak pamiętać, że „Syn Człowieczy”, który przyszedł „jedząc i pijąc” i który siadał do posiłku z celnikami i grzesznikami, spotykał się z takimi samymi oskarżeniami, rzucanymi na Niego nawet przez ludzi o wysoce rozwiniętej duchowości. Stanowi to faktycznie element całej koncepcji Wcielenia i sakramentów, że Bóg, w pewnym stopniu, zniża się do poziomu człowieka. Zarzut, iż „doczesne” oblicze Kościoła nie jest duchowe, to nic innego, jak krok w kierunku kwestionowania sakramentów i Wcielenia, z tego samego powodu. Kościół, tak jak jego Mistrz i Jego nakazy, musi posiadać zarówno ziemską, jak i Boską naturę, jeśli ma realizować Jego dzieło. Ponieważ Bóg przybliża się do człowieka, nie jest to degradacja, ale triumf Jego miłości, że uniża się tak bardzo, aby się spotkać z ludźmi. Ci, którzy uznają Wcielenie za ukoronowanie czynów Wszechmocnego Stwórcy, nie powinni mieć trudności, aby uwierzyć, że w taki sam sposób, poprzez wszystkie wieki, Bóg stale okazuje swoją miłość w Mistycznym Ciele swego Syna i że obecnie, tak jak w Judei, Jezus jest „najbardziej Bogiem, kiedy jest najbardziej człowiekiem”.

Podstawowym wymaganiem wobec Kościoła, jeśli ma przemawiać do świata, jest konieczność zachowywania jedności, którą świat rozpozna. Istnieje wiele rodzajów jedności, wszystkie absolutnie prawdziwe i ważne – każdy w swojej dziedzinie – ale nie wszystkie równie oczywiste. Na przykład dopiero stosunkowo niedawno poznaliśmy elementarną prawdę o jedności człowieka. Nawet teraz świadomość braterstwa białej i czarnej rasy nie jest jeszcze w wielu krajach taka, jak w Europie. Mamy więc tutaj jedność rzeczywistą i niewątpliwą, którą nie cały świat rozpoznaje. Istnieje też inny rodzaj jedności – między wszystkimi stworzeniami czującymi – tajemnicza więź, która łączy milionera ze skorupiakiem. Rozpoznaje ją bardzo niewielu milionerów – i żaden skorupiak. Oto kolejna rzeczywista jedność, której świat, za wyjątkiem nauk fizycznych, w ogóle sobie nie uświadamia. Ale świat bardzo chętnie dostrzega jedność rodziny i kraju, czego dowodem jest siła uczuć patriotycznych. Oto jedność posłuszeństwa widzialnemu przywódcy, jedność organizacji, celów, zwyczajów, języka, itp.

Jeśli wobec tego świat ma rozpoznawać Kościół poprzez jego jedność, musi to być właśnie jedność podobnego rodzaju. Nie wystarczy, żeby w Kościele panowała jedność, jakkolwiek rzeczywista, ale niewidoczna dla tych, którzy nie są myślicielami, ani osobami duchowy mi. Kościół musi „być jednym” w takim sensie, „by świat mógł uwierzyć”, że Bóg posłał Jezusa Chrystusa, aby ten Kościół powołał. Kościół musi być równie ludzki, jak Boży, zewnętrznie, naturalnie i w sposób widoczny, tak samo jak wewnętrznie, w sposób nadprzyrodzony i niewidoczny (J 27, 21). W przeciwnym razie Kościół nie jest niczym innym, jak Kościołem „doketyckim” – być może Bożym, ale nie naprawdę ludzkim.

Jednym z niezbędnych elementów tego rodzaju jedności jest wzajemne podporządkowanie, czyli posłuszeństwo. Jednostki nie mogą przebywać razem w bliskości, jeśli nie poświęcą czegoś ze swej indywidualności. Jest to jedna z najbardziej podstawowych zasad życia społecznego, że jednostka powinna być podporządkowana dobru wspólnemu. Świat uznaje tę zasadę za prawo postępu. Przekonujemy się coraz bardziej, że konkurencja oparta na konflikcie interesów jednostek jest w rzeczywistości, jeśli chodzi o bogactwo i przedsiębiorczość, dużo mniej produktywna niż współpraca, chociaż ta ostatnia wymaga stałej, widocznej ofiary jednostki na rzecz wspólnych interesów – tak, że ostatecznie jednostka ocala swoje życie tracąc je i uświadamia sobie znaczenie swojej własnej tożsamości jedynie poprzez włączenie jej we wspólne bogactwo. Stąd w Bożej społeczności spodziewamy się znaleźć to, co znajdujemy we wszystkich innych efektywnych społecznościach – podporządkowanie jednostki dobru wspólnemu, a ostatecznie także dobru jednostkowemu. Odnajdziemy zasadę posłuszeństwa, jako jedno z najbardziej elementarnych i oczywistych znamion tej społeczności.

Kościół musi być zrozumiały zarówno dla prostych, jak i dla inteligentnych. – Wnikliwi myśliciele mogą sobie wyobrazić przedsiębiorstwo społeczne, w którym wszystkie tworzące je jednostki są równe, ale dla zwykłych ludzi jedyny wyobrażalny system porządku społecznego i sprawowania władzy to taki, który dąży do pewnego rodzaju monarchii. Istnienie urzędu prezydenckiego jest dla większości szczerych republikanów koniecznością, a choć podejmuje się wszelkie starania, aby odróżnić sprawującą go osobę od monarchy, to jednak ostatecznie różnice polegają głównie na takich zewnętrznych szczegółach jak insygnia urzędu, długość kadencji i roszczenia syna do sukcesji. W rzeczywistości prezydent jest monarchą – z mniejszymi przywilejami i niekoronowanym, ale wciąż monarchą. Układ piramidy w monarchii konstytucyjnej albo w przypadku parlamentu z prezydentem jest zrozumiały dla najprostszego umysłu, ponieważ piramida, zarówno jeśli chodzi o zagadnienia społeczne, jak i o nauki fizyczne, posiada szczególną moc. Jest to najbardziej stabilna ze wszystkich figur, łatwo dostępna i zrozumiała, która oferuje poczucie skończoności i kompletności, nieporównywalne z żadną inną koncepcją.

Przy okazji można zauważyć, chociaż nie należy to dokładnie do tej części niniejszej rozprawy, że taki był zamysł Naszego Pana. Uczniowie jako całość tworzyli najniższą warstwę hierarchii. [Być może lepiej byłoby w tym miejscu zauważyć, że Nasz Pan nigdzie nie odrzuca zasady hierarchii. W rzeczywistości wyraźnie przyjmuje On tę zasadę za własną, ponieważ dał różnym poziomom swojej hierarchii bardzo wyjątkowe i zdumiewające pełnomocnictwa. Obiecał trony dwunastu z nich, dał władzę odpuszczania grzechów jedenastu, a jednego obdarzył „kluczami królestwa niebieskiego”. Odrzucił i zakazał swoim uczniom znęcania się, ducha tyranii – despotyzmu, a nie zwierzchnictwa.] Spośród nich wybrał siedemdziesięciu i nałożył na nich pewne zadanie, z nich znowu – dwunastu, o jeszcze wyższej władzy, spośród nich – trzech, którzy byli Mu najbliżsi ze wszystkich, a w końcu On sam był najwyższym Dobrem i Władcą. Tak długo, jak w sposób widzialny przebywał On na ziemi, królestwo trwało w sposób widzialny, tworząc od fundamentów do szczytu „miasto położone na górze”. Powinniśmy zatem oczekiwać [nie zakładamy, że nasze oczekiwanie jest słuszne, a jedynie, że jest naturalne], że tak, jak Chrystus pozostawił po sobie przedstawicieli wszystkich swoich funkcji – kapłanów, którzy mają moc Jego kapłaństwa, kaznodziejów, którzy reprezentują Jego urząd prorocki – tak samo powinien był pozostawić po sobie jednego, który byłby następcą i przedstawicielem Jego władzy królewskiej, który pełniłby w widzialnym królestwie ten jedyny urząd, który On pełnił, kiedy przebywał widzialnie na ziemi. W oczywisty sposób nielogicznie jest przypuszczać, że wszystkie inne Jego funkcje mają swoich widzialnych przedstawicieli w osobach kapłanów i proroków, a Jego najwyższa władza królewska, sam szczyt i kamień węgielny, który zapewnia jedność i stabilność całości, takiego przedstawiciela nie ma. Odpowiadać na to, że ziemscy królowie czy patriarchowie i biskupi, na mocy swojej patriarchalnej czy diecezjalnej władzy, są przedstawicielami Jego władzy królewskiej, to ignorować tę jedną cechę, która w ogóle stwarza monarchię, a mianowicie, że władzę dzierży jedna osoba. Jedność Jego władzy królewskiej, jak również jej autorytet i funkcje sędziowskie, powinny mieć swojego widzialnego przedstawiciela na ziemi, jeśli królestwo ma być rzeczywistością. Dalej zauważamy, że Nasz Pan, jakby czyniąc przygotowania na chwilę, kiedy już nie będzie widzialnie obecny na ziemi, związał ze sobą w szczególny sposób jednego z tych trzech uczniów, którzy byli najbliżsi Jego Osobie, używając wobec tego człowieka, a także w odniesieniu do niego i jego pozycji, niezwykłych i wyjątkowych wyrażeń. Jednak nie możemy dokończyć tutaj tego toku argumentacji, nie naruszając zaproponowanego wcześniej układu, musimy go więc na razie porzucić.

Kościół musi podążać tymi samymi drogami rozwoju, co inne żywe organizmy. – Organizm jest jak organizacja, w tym sensie, że obejmuje wiele jednostek, czy to komórek, czy atomów, połączonych w jedną całość. Ale to, co go odróżnia, to fakt, że kombinacja jego jednostek w sposób naturalny realizuje określony tok rozwoju, odpowiadający zewnętrznym okolicznościom, które na niego wpływają i które mu towarzyszą. Jedną z głównych zasad tego rozwoju jest zasada asymilacji. Różnica pomiędzy organizmem a organizacją w tej kwestii jest najlepiej widoczna na przykładzie. Spragniony ptak pije wodę i woda ta trafia do jego systemu, powodując w nim pewne zmiany. Jest przetwarzana w substancję organizmu ptaka – czyli on ją asymiluje. Skrzynka piasku także wchłania wodę, ale nie asymiluje jej – piasek i woda pozostają dokładnie takie same, jak przedtem. Piasek jedynie absorbuje wodę.

Kościół musi mieć taką moc asymilacji. Ponieważ jest Ciałem Chrystusa, musi rozwijać się w ten sam sposób, jak inne ciała. Oznacza to, że musi odkrywać swoje własne, ukryte cechy i zdolności, odżywiając się takimi substancjami, które będą te cechy rozwijać i uwydatniać.

Ale sama asymilacja nie wystarcza. Asymilowanie na oślep prędzej czy później skończy się zatruciem. Jeśli Kościół ma być nieśmiertelny, musi mieć moc odróżniania trucizny od mięsa. W przeciwnym razie, ponieważ na świecie istnieje kłamstwo, pozostanie tylko kwestią czasu, kiedy Kościół je wchłonie i ostatecznie umrze od trucizny. Dlatego tę zdolność odróżniania musi zagwarantować sam Bóg. Jeśli nie, Kościół albo zamorzy się głodem ze strachu przed trucizną, albo zostanie otruty w wyniku własnego błędu. Jeśli zatem wierzymy, że Kościół ma być nieśmiertelny, wydaje się to bez wątpienia oznaczać, że jest zabezpieczony przed przyjęciem do swego systemu czegokolwiek, co jest śmiertelne dla jego istnienia – innymi słowy, Kościół musi być nieomylny w sprawach życia i śmierci, a mianowicie w kwestiach wiary i moralności.

Jednakże w świecie istnieje wiele rzeczy, które są niezdrowe, nie będąc śmiercionośnymi. W istocie każda prawda rozumowa zawiera domieszkę śmieci. Dlatego kiedy Kościół przyjmuje jakąś prawdę rozumową do swego systemu (na przykład pewną metodę filozofii dla wyrażenia dogmatu), jest zmuszony wchłonąć także to, co niezdrowe. Jednak w każdym organizmie proces trawienia oddziela składniki zdrowe i pożyteczne od szkodliwych i bezużytecznych. Zatem w Kościele stale widzimy odstępstwa, które sprawiają, że odczuwa się je jako fałszywe składniki prawdy rozumowej i oddziela od prawdziwych. Dlatego, jeśli życie Kościoła ma być zdrowe, Kościół musi mieć moc definiowania, mówienia: „To jest prawda i ja ją przyjmuję, a to jest nieprawda i ja ją wyrzucam”. Oczywiście moc ta musi działać przez cały czas. W przeciwnym razie trucizna pozostanie w systemie i doprowadzi do choroby i śmierci.

Kościół nie tylko posiada system teologiczny, który musi odżywiać i utrzymywać w dobrym stanie i zdrowiu, ale też ciało Kościoła, które jest Ciałem Chrystusa, składa się z niezliczonej ilości pojedynczych komórek, jakimi są ludzkie dusze. Od czasu do czasu w każdym organizmie niektóre komórki obumierają i ulegają zepsuciu, na przykład w przypadku zatrucia krwi albo gdy organizm zostanie zraniony. Jeśli ciało ma żyć, musi mieć moc wyrzucenia z siebie tych martwych komórek i zastąpienia ich zdrowymi. Gangrena jest wynikiem przewagi martwych komórek nad żywymi i prowadzi do pewnej śmierci całego ciała. Od czasu do czasu jakaś dusza w Kościele zostanie beznadziejnie zarażona fałszem czy grzechem. Jest zepsuta i stanowi źródło zepsucia dla wszystkich dookoła. Jeśli nie można jej oczyścić i nawrócić, należy ją wyrzucić i taka jest moc ekskomuniki. Jeśli w Kościele ta moc nie jest w stałym użyciu, oznacza to, że sam Kościół zaczyna ulegać zepsuciu.

Zatem te cztery rodzaje mocy – asymilacja, odróżnianie, definiowanie, ekskomunika – wszystkie są niezbędne dla Ciała Chrystusa. Istnieć bez nich, to utracić w ogóle wszelkie prawa do bycia organizmem. Być niezdolnym do ich realizowania, to być organizmem w stanie agonii.

Podsumowując, stwierdziliśmy, że do pytania, gdzie można znaleźć Bożą społeczność, musimy podejść zaopatrzeni w pewien rodzaj teorii, która pozwoli nam rozpoznać tę społeczność, kiedy ją zobaczymy. Ponieważ społeczność ta ma przemienić świat, musi mieć, z jednej strony, pewne cechy przemawiające do świata. Najbardziej oczywistą z nich, którą Nasz Pan sam ustanowił, jest widzialna dla świata jedność. Następnie, system i organizacja tej społeczności muszą być dla świata naturalne – innymi słowy, powinniśmy się spodziewać pewnego rodzaju monarchii. Zauważyliśmy też mimochodem, że taki system realizował Nasz Pan, kiedy w sposób widzialny był obecny na ziemi i że widocznie stworzył dla tego systemu pewne zabezpieczenie – albo przynajmniej podjął działanie, które można łatwo zinterpretować w ten sposób. Następnie, ponieważ społeczność ta jest organizmem – chociaż najwyższym ze wszystkich, jako Ciało Chrystusa – musi podlegać prawom rządzącym innymi organizmami, a w szczególności prawu wzrostu. Potem zobaczyliśmy, że wzrost oznacza rozwijanie wewnętrznych zdolności poprzez asymilację substancji zewnętrznych oraz że – jeśli ten proces nie ma zakończyć się śmiercią organizmu – musi mieć zabezpieczenie, po pierwsze, w postaci nieomylnego instynktu, przeciwnego wszystkiemu, co śmiercionośne, a następnie, w postaci mocy usuwania z systemu każdego niezdrowego elementu, który został wchłonięty, a należy się spodziewać, że będzie takich wiele.

Z tymi z góry wyrobionymi sądami, które mają nas prowadzić w naszych poszukiwaniach, zwracamy się ku Tradycji i Pismu. Jeśli nie znajdziemy w nich opisu takowej społeczności, dojdziemy do wniosku, że nasze analogie są fałszywe i wprowadzają w błąd, że zostaliśmy tak zaślepieni przez naszą ziemską naturę, iż nie dostrzegamy rzeczy niebieskich i że Stwórca działa w oparciu o jeden zestaw zasad w porządku naturalnym, a o inny – w porządku łaski. Jeśli stwierdzimy, że taka społeczność istnieje w Tradycji, ale nie ma o niej żadnej wskazówki w Piśmie, będziemy musieli dojść do wniosku, że ludzka natura okazała się zbyt silna i że wzniosły Boski plan został wyparty lub wypaczony, ponieważ ludzie pragnęli takiego Kościoła, który człowiek może zrozumieć.

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Miasto położone na górze.