Rozdział piąty. Kot w butach

Dawno, dawno temu żył sobie młynarz, który miał trzech synów. Kiedy umarł, cały jego majątek miał zostać podzielony pomiędzy nich. Najstarszy otrzyma ł młyn, średni – osła i bryczkę, a najmłodszemu dostał się jedynie czarny kot młynarza.

– O mój Boże – powiedział chłopiec, gdy wziął na ręce kota i zaczął go delikatnie głaskać. – Jestem z ciebie bardzo dumny, ale naprawdę nie wiem jak możesz mi pomóc w utrzymaniu się.

– Zostaw to mnie, mój drogi panie – odrzekł kot, ocierając się głową o ramię chłopca. – Jeśli uda ci się kupić dla mnie duży worek i parę butów z cholewami, zobaczysz jak mogę ci służyć.

Tak więc syn młynarza wziął kilka ostatnich grosików jakie miał i kupił dla kota duży worek ze sznurkiem do zawiązywania. Potem zamówił u szewca żółte buty z cholewami, które jego zdaniem dobrze pasowałyby do czarnego futerka kota.

Kot był bardzo zadowolony z żółtych butów i włożył je od razu. Następnie pobiegł do ogrodu, ściął kilka dorodnych główek młodej sałaty, włożył je na spód worka i poszedł do lasu. Gdy dotarł do norki wielkiego zająca, położył otwarty worek na ziemi w taki sposób, by było widać, że w środku jest sałata, po czym odszedł cichutko i ukrył się w pobliżu za paprociami.

Wkrótce z norki wyjrzał tłusty, szary zając. Wyczuł sałatę i jego biały ogonek wyprostował się z radości, kiedy zwierzę wskoczyło do worka, aby rozpocząć ucztę. Wtedy Kot w Butach podkradł się szybko z drugiej strony i błyskawicznie zawiązał sznurki od worka i tym sposobem zając został złapany.

Potem kot zarzucił sobie worek na ramię i szedł w swoich żółtych butach, dopóki nie dotarł na dwór królewski. Drogę zagrodził mu jednak wartownik, który chciał go zatrzymać, ale kot trzymał głowę wysoko i powiedział wielkopańskim głosem:

– Kot pragnie zobaczyć króla.

W ten sposób przepuszczano go przez wszystkie drzwi i w końcu stanął przed obliczem królewskim.

– Wasza królewska mość – powiedział kot, kłaniając się bardzo nisko – przyniosłem ci tłustego zająca z posiadłości mojego pana, markiza de Karabas.

Król nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, kiedy spojrzał na kota w żółtych butach, ale przyjął dar z wdzięcznością i Kot w Butach opuścił dwór z wielką godnością.

Następnego dnia kot znów wziął swój worek, ale tym razem wsypał do niego garść ziaren i poszedł z nim na pole. Potem wyciągnął się w pobliżu udając martwego. Bardzo szybko pojawiły się dwie kuropatwy, które zaczęły dziobać pszenicę. Kiedy były tym zajęte, kot podkradł się cichutko i zaciągnął sznurki od worka tak szybko, że oba ptaki znalazły się w pułapce. Kot zarzucił sobie worek na ramię i znów wyruszył do pałacu królewskiego. Tym razem wartownik znał już Kota w Butach i z uśmiechem wpuścił go, wszyscy pozostali także ustępowali mu z drogi dopóki nie dostał się do samego króla.

– Mój pan, markiz de Karabas, prosi pokornie o przyjęcie tych dwóch kuropatw – powiedział Kot w Butach, kłaniając się z wdziękiem przed królem.

– Powiedz swojemu panu, markizowi, że z przyjemnością przyjmuję jego dar – rzekł król. – Jego posiadłość musi być naprawdę wspaniała.

Kot odpowiedział, że rzeczywiście tak jest, i odszedł kłaniając się nisko. Przed opuszczeniem dworu udało mu się jednak dowiedzieć, że król tego popołudnia wybiera się na przejażdżkę wraz ze swoją córką, księżniczką.

Nie tracąc ani chwili, Kot w Butach pobiegł z powrotem do swego pana i zaczął mu opowiadać o wizycie w pałacu.

– Mój drogi panie – ciągnął dalej kot. – Czy zrobisz dokładnie to, o co cię poproszę? Chcę, abyś dzisiejszego popołudnia poszedł nad rzekę i kąpał się w niej, a kiedy ktoś zapyta cię o imię, odpowiedz, że nazywasz się markiz de Karabas. Obiecaj mi to, proszę.

Syn młynarza uśmiechnął się słysząc tę dziwną prośbę, ale było mu tak smutno i czuł się tak beznadziejnie, że gotów był zrobić wszystko, co radził mu kot. Poszedł więc nad rzekę kąpać się, a kotu nakazał pilnować ubrań pozostawionych na brzegu.

To było dokładnie to, o co chodziło kotu – szybko zebrał ubrania swego pana i ukrył je za wielkim kamieniem. W tym samym momencie na drodze pojawiła się złota karoca króla.

– Pomocy! Pomocy! – zaczął krzyczeć kot. – Markiz de Karabas tonie!

Król natychmiast kazał zatrzymać karocę i nakazał służącym, by uratowali tonącego markiza. Wtedy kot podszedł do powozu i z kapeluszem w dłoni ukłonił się królowi i księżniczce.

– Cóż to za szczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat przejeżdżaliście – powiedział. – Ale co to! Ktoś ukradł wszystkie ubrania markiza, które ten zostawił na brzegu, kiedy poszedł się kąpać, a do jego zamku jest zbyt daleko, by posłać po inne.

– Jeden z moich ludzi przywiezie natychmiast ubranie dla markiza – odrzekł król. I nie minęło wiele czasu, a syn młynarza był odziany w wyszywany złotą nitką strój i kapelusz z pióropuszem.

– To jest mój pan, markiz de Karabas – powiedział Kot w Butach z wdziękiem przedstawiając swego pana królowi i księżniczce. – Mamy nadzieję, że wasza królewska mość zechce pojechać z nami i zjeść obiad z markizem.

– Z największą przyjemnością – odpowiedział król i zaprosił markiza, aby usiadł w królewskiej karocy naprzeciwko księżniczki.

Kot zaś zniknął z widoku i pobiegł w te pędy na skróty zostawiając powóz daleko z tyłu. Najpierw udał się na pole, na którym kosiarze pracowicie kosili w upale siano.

– Hej tam! – krzyknął Kot w Butach, gdy kosiarze przerwali pracę i w zadziwieniu gapili się na czarnego kota w żółtych butach z cholewami. – Kiedy będzie przejeżdżał tędy król i zapyta do kogo należy to pole, macie odpowiedzieć: „Do markiza de Karabas, wasza królewska mość”. Jeśli nie zrobicie dokładnie tak, jak wam każę, zostaniecie powieszeni i posiekani jak mięso na kotlety.

Potem kot biegł dopóki nie trafi ł na pole, na którym żniwiarze kosili pszenicę.

– Hej tam! – powiedział Kot w Butach, machając do nich łapą. – Wkrótce będzie tędy przejeżdżał król. Kiedy zapyta was, kto jest właścicielem tego pola pszenicy, macie odpowiedzieć: „Markiz de Karabas, wasza królewska mość”. Jeśli odpowiecie inaczej, zostaniecie posiekani na małe kawałki, a to bardzo bolesna śmierć, zapewniam was.

Potem kot pobiegł dalej i biegł, aż dotarł do wielkiego zamku, w którym mieszka ł straszliwy wilkołak. Był tak przerażający i miał tak wielkie moce, że mieszkał zupełnie sam, bowiem nikt nie śmiał nawet zbliżać się do niego. Ale dzielny Kot w Butach śmiało zadzwonił do drzwi, a kiedy wilkołak otworzył i spojrzał gniewnie, kot ukłonił się uprzejmie i wszedł drobiąc kroczki, tak by było dobrze widać jego żółte buty. A wilkołak był tak zaskoczony widokiem dziwnego gościa, że tylko stał i gapił się z otwartymi ustami.

– Dzień dobry, wasza mość – rzekł spokojnie kot. – Tak wiele o tobie słyszałem, że postanowiłem złożyć ci wizytę, by cię poznać. Czy to prawda, że możesz zamienić się w dzikie zwierzę?

– A pewnie! Zaraz sam zobaczysz! – odpowiedział z zadowoleniem wilkołak, który był bardzo dumny ze wszystkich cudów jakie potrafił czynić.

I w jednej chwili zniknął, a w kierunku Kota w Butach rzucił się wielki, ryczący lew. Kot błyskawicznie wspiął się kominem do góry.

– Ha, ha! – zaśmiał się wilkołak, gdy z powrotem wrócił do własnej postaci. – Jak ci się podobałem jako lew?

– Nie za bardzo – odrzekł kot ostrożnie wyczołgując się z komina. – Oczywiście, taki wspaniały wilkołak może z łatwością zamienić się w duże zwierzę, ale pewnie nie udałoby się mu zamienić w takie malutkie zwierzątko jak na przykład mysz?

– Phi! To dla mnie błahostka! – powiedział z dumą wilkołak. I znów zniknął, a na podłodze pojawiła się mysz.

Kot jednym susem rzucił się na nią, chwycił ją zębami, potrząsnął i już było po wilkołaku.

W tym samym czasie królewska karoca dalej przemierzała drogę, a kiedy król przejeżdżał obok pola z sianem, zapytał kosiarzy:

– Do kogo należy to wspaniałe siano?

– Do markiza de Karabas – odpowiedzieli kosiarze, trzęsąc się ze strachu, bo byli pewni, że kot w żółtych butach słucha z ukrycia.

Karoca pojechała dalej, a gdy dotarła do pola pszenicy, król znów kazał zatrzymać powóz i zapytał kto jest właścicielem tych wspaniałych plonów.

– Wszystko to należy do markiza de Karabas, wasza królewska mość – odrzekli przestraszeni żniwiarze.

– Masz, markizie, naprawdę wspaniałą posiadłość – powiedział król, zwracając się do syna młynarza. A w duchu pomyślał: „Ten młody człowiek jest wystarczająco majętny, by poślubić księżniczkę”.

W końcu karoca dojechała do zamku wilkołaka, a Kot w Butach pomógł wszystkim wysiąść i poprowadził ich do sali bankietowej, gdzie czekał na nich wystawny obiad przygotowany dla wilkołaka.

– Mój drogi markizie – rzekł król. – Tytuł markiza to za mało dla ciebie, od tej chwili będziesz księciem de Karabas.

Syn młynarza ukląkł więc przed królem, który dotknął go swym królewskim mieczem i mianował księciem. A ponieważ młynarczyk zakochał się w księżniczce, a ona w nim, pobrali się i żyli długo i szczęśliwie w zamku wilkołaka.

Kot w Butach oczywiście zamieszkał z nimi i dostał bardzo ważne stanowisko. I choć nigdy już nie musiał chodzić na polowanie, zawsze nosił żółte buty z cholewami i miał przy sobie worek, który dostał od swego pana.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Najpiękniejsze bajki.