Rozdział piąty. „Dziecię się nam narodziło”

„W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności na całym świecie. Pierwszy spis odbył się wówczas, gdy rządcą Syrii był Kwiryniusz” (Łk 2, 1–2).

Kiedy był ten „ów czas”? Jako że właśnie miało zostać opisane największe wydarzenie w historii świata, św. Łukasz, ten przez Boga natchniony historyk, starał się bardzo dokładnie przedstawić nam jego ramy czasowe. Mimo to, określenie roku jest problematyczne. Łatwo byłoby nam powiedzieć, że Jezus urodził się w pierwszym roku Pańskim. Przekazane fakty nie dają nam jednak tak prostego rozwiązania.

We wczesnych latach Kościół liczył lata od prześladowań Dioklecjana (285–305) lub korzystał z systemu rzymskiego „A.U.C.” – „ab urbe condita”, czyli „od założenia miasta” Rzym. Stosowana przez nas metoda liczenia lat od roku narodzin Chrystusa została wprowadzona dopiero w połowie VI wieku, a nawet ta była błędnie opracowana.

Spójrzmy jak do tego doszło. Jakiś czas przed rokiem 544, rzymski opat, Dionizy Exiguus, wpadł na pomysł, aby narodziny Chrystusa stały się punktem wyjścia określania każdej daty. Pomylił się w obliczeniach i do tej pory nikt nie był w stanie określić zakresu jego błędu. Dlatego też nie wiemy, w którym dokładnie roku narodził

się Chrystus. Chociaż różne obliczenia mówiły o latach między 22 rokiem przed Chr. a 9 po Chr., dokumentacja wskazuje na 5, 6 lub – co najbardziej prawdopodobne – 7 rok przed Chr. Ta data jest wynikiem obliczeń na postawie porównania relacji św. Łukasza z rzymską i żydowską historią oraz odkryciami archeologicznymi.

Ponieważ Cezar August wydał rozporządzenie o spisie ludności całego imperium w 8 roku przed Chr., możemy być pewni, że zaraz potem urodził się Jezus.

Wspomniany przez św. Łukasza Kwiryniusz nie był wtedy rządcą Syrii, ale pełnił funkcję urzędnika wojskowego odpowiedzialnego za ten spis. Słowa św. Łukasza z oryginału greckiego, nie muszą być tłumaczone, że „rządcą Syrii był Kwiryniusz”, ale mogą oznaczać, że „Kwiryniusz był odpowiedzialny za Syrię”.

Łukasz pisze dalej: „Podążyli więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swojego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna” (Łk 2, 3–5).

Jak wspomniano we wcześniejszym rozdziale, Józef mógł wykorzystać spis ludności jako pretekst do zabrania Maryi z Nazaretu, aby ocalić honor Jej i Jezusa. Fakt, że był zobowiązany do rejestracji w Betlejem wskazuje na to, że najprawdopodobniej posiadał tam jakąś własność. Z tego co nam wiadomo, Betlejem mogło być miejscem jego narodzin, tak jak najprawdopodobniej Nazaret był miejscem narodzin Maryi.

Betlejem leży około stu trzydziestu kilometrów na południe od Nazaretu. Wówczas była to mała wioska licząca nie więcej niż dwa tysiące mieszkańców. Aby przemierzyć taki dystans potrzeba było około trzech dni. Sądząc ze sposobu podróżowania zwykłych ludzi ówczesnej Palestyny, Maryja jechała na osiołku, podczas gdy Józef szedł obok prowadząc zwierzę. Prawdopodobnie nie mieli sługi. Ich droga początkowo prowadziła przez dolinę Ezdrelon, następnie wznosiła się coraz bardziej i wiodła na przemian przez liczne miasteczka i wsie. Wreszcie, około dziesięciu kilometrów na południe od Jeruzalem nasi wędrowcy dotarli do celu podróży.

Należy zwrócić szczególną uwagę, że św. Łukasz nie mówi, że Chrystus urodził się zaraz po przybyciu Jego rodziców z Nazaretu. „Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania” (Łk 2, 6). Św. Łukasz zdaje się sugerować, że Józef i Maryja mieszkali w Betlejem przez pewien czas zanim urodził się Jezus. Według takich obliczeń, Józef poślubił Maryję po upływie czwartego miesiąca Jej ciąży. Znaczyłoby to, że czas jaki przebywali w Betlejem mógł sięgać nawet pięciu miesięcy. Co innego mówią wielowiekowe legendy, na których wzorują się nasze popularne opowieści Bożonarodzeniowe, opowiadające, że Jezus przyszedł na świat zaraz po przybyciu Maryi do Betlejem. Do tej pory nie znaleziono pewnej odpowiedzi na to pytanie.

Kościół wyznaczony przez Boga na stróża wiary i wartości moralnych zawsze nauczał i naucza także dziś, że Jezus narodził się z Maryi w cudowny sposób, aby Matka Boża mogła być zawsze dziewicą – przed, podczas i po narodzinach Chrystusa. Były to tak zwane dziewicze narodziny. Wiele osób spoza Kościoła wyśmiewa się z tego i nie rozumie, myląc je z Niepokalanym Poczęciem (oznaczającym wolność Maryi od grzechu pierworodnego). Jednak faktem jest, że doktrynę o dziewiczych narodzinach głosił Kościół od najwcześniejszych dni chrześcijaństwa. Zatem odrzucenie jej byłoby jednoznaczne z zaprzeczeniem misji Kościoła, który ma za zadanie przekazywać naukę samego Boga. Jeśli Chrystus potrafił przenikać przez rzeczy materialne tak jak przeszedł przez drzwi po Zmartwychwstaniu, to dlaczego nie mógłby przeniknąć przez ciało swej matki, bez naruszenia Jej błon dziewiczych?

Co więcej, ponieważ Maryja nie miała grzechu pierworodnego dzięki Niepokalanemu Poczęciu w łonie swej matki, wolna była od kary, jaka za sprawą Ewy przekazywana jest każdej córce Adama. Maryja urodziła Jezusa bezboleśnie.

„I owinęła Go w pieluszki” (Łk 2, 7). Jest kilka ciekawostek dotyczących tych pieluszek, które chroniły Jezusa od zimna i wilgoci. Zwyczaj stosowania pieluszek został wprowadzony, gdyż Izraelici byli wędrownym ludem pustyni. Spowicie miało ogrzewać noworodka jak również chronić jego słaby kręgosłup i miękką strukturę kości.

Pieluszkę stanowił kwadratowy kawałek materiału, na którego przekątnej kładziono dziecko. Następnie zwijano rogi tak, że było widać tylko główkę niemowlęcia. Na końcu owijano to zawiniątko dwoma lub trzema paskami z materiału, dzięki czemu dzidziuś był przytulnie zamknięty w solidnym, ciepłym i wygodnym beciku. Potrzeba geniuszu kardynała Newmana, by ująć w słowa niezgłębiony paradoks tej wzruszającej sceny, kiedy opisał uroczą młodą dziewiczą Matkę jako Tę, która otuliła „Wszechmoc w pieluszki”.

„I położyła Go w żłobie” (Łk 2, 7). Św. Łukasz wyraźnie mówi, że Boże Narodzenie miało miejsce w stajni. Żłób w Betlejem był ciosany w drewnie lub wydrążony w miękkim wapieniu, którego nie brak w Ziemi Świętej. Jezus prawdopodobnie leżał na posłaniu z pszenicznej lub jęczmiennej słomy, gdyż w Palestynie nie używano siana.

Gospodę, w której „nie było dla nich miejsca” (Łk 2, 7), stanowił mały karawanseraj (1) albo zajazd, ponieważ Betlejem było tylko nieznaczącą wioską. Zupełnie nie przypominając naszych hoteli, zajazd taki składał się z dziedzińca dla zwierząt, otoczonego alkowami, gdzie podróżni spędzali noc. Wysokie ogrodzenie z mocno zaryglowaną o zmroku bramą, chroniło przed złodziejami. Maryja i Józef nie zostali odprawieni przez nieczułych gospodarzy żądnych pieniędzy od bogatszych gości. Ta powszechna pomyłka zrodziła się z europejskich średniowiecznych legend i przedstawień opowiadających o cudach. Przeczą one tradycyjnej gościnności, z jakiej znany jest cały Wschód. Prawdziwym powodem był po prostu fakt, że w gospodzie mieszkali inni podróżni. Co ważniejsze, zakwaterowanie w tak publicznym miejscu nie było dobre dla Maryi z powodu zbliżającego się rozwiązania. Dlatego Józef zabrał Maryję do jedynego dostępnego schronienia, czyli do groty wydrążonej w skale, służącej okolicznym pasterzom za schronienie. W takich grotach po dziś dzień chowają się ludzie i zwierzęta w deszczowe chłodne noce.

Czy wół i osioł były tam obecne gdy Maryja urodziła Zbawiciela świata? Nie ma na to dowodów. Historie o wole i ośle wyrosły z pobożnych aplikacji tekstu Księgi proroka Izajasza: „Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela” (Iz 1, 3). Zdaje się, że bardziej prawdopodobne jest to, że jeśli jakieś zwierzęta były obecne w tej grocie, były to owce należące to okolicznych pasterzy.

Jeszcze jedno ważne pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Jakie okoliczności powstrzymały Józefa, oficjalnego opiekuna Jezusa i Maryi, od znalezienia odpowiedniego schronienia dla swoich drogich podopiecznych, kiedy tak bardzo tego potrzebowali? Naukowcy snują wiele teorii, spędzając całe lata na badaniu wszelkich zagadnień kluczowych od klimatu Ziemi Świętej do najdrobniejszego szczegółu tekstu Pisma Świętego. Może Józef starał się znaleźć lepsze schronienie od tymczasowego domu jaki nabył, kiedy po raz pierwszy przybył do Betlejem. Tego nie wiemy. Jedno wydaje się pewne: opatrzność Boga nagle przyspieszyła rozwiązanie Maryi tak, że Jezus Chrystus, Syn Człowieczy, z własnej woli mógł przyjść na świat w ubogich warunkach, dając w ten sposób ludziom wszystkich czasów przykład ogołocenia (2).

Widocznie Jezus urodził się w nocy, bo „W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą” (Łk 2, 8). Mogło być chłodno i słotnie, ale nie było zimno ani nie padał śnieg. W przeciwnym razie pasterze zabraliby swoje trzody do jaskiń czy innego schronienia. Chociaż tradycja nie jest zgodna co do daty pierwszego Bożego Narodzenia, raczej przyjmuje się, że Nasz Pan przyszedł na świat w sezonie deszczowym lub w zimie, czyli między listopadem, a kwietniem.

„Wtem stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. I rzekł do nich anioł: «Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan. A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki i leżące w żłobie». I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które wielbiły Boga słowami: «Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał». Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili między sobą: «Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił». Udali się też pośpiesznie i znaleźli Maryję, Józefa oraz leżące w żłobie Niemowlę. Gdy ją ujrzeli, opowiedzieli, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, zdumieli się tym, co im pasterze opowiedzieli. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to zostało przedtem powiedziane” (Łk 2, 9–20).

W tym miejscu kończy się niezrównana relacja św. Łukasza o Bożym Narodzeniu. Malarze, poeci i kaznodzieje nigdy nie zdołają w pełni wyrazić jej bogactwa. Jest to pierwsze publiczne ukazanie się Świętej Rodziny – „Maryi, Józefa i Niemowlęcia leżącego w żłobie”. Wzajemna miłość promieniuje z twarzy tej ziemskiej trójcy: szacunek z oddaniem Józefa, tkliwość adoracji Maryi oraz wielkoduszność z czułością Przedwiecznego Boga z nami. Józef i Maryja byli pośrednikami, dzięki którym pasterze mogli przyjść do Jezusa. Dziś i na wieki są także dla nas pośrednikami w drodze do Niego.

Wszechogarniające, nie dające się wyrazić, poczucie głębokiego pokoju jest nieodłącznym elementem świąt Bożego Narodzenia. Jeśli dokładnie będziemy szukać przyczyny tego świątecznego pokoju, zobaczymy, że wypływa z niezachwianego wyciszenia, które rodzi się z poczucia bezpieczeństwa. A jeśli poszukamy jeszcze dalej, to zrozumiemy, że przyczyna tkwi w świadomości, że Bóg jest z nami.

„Bóg z nami!” Jesteśmy dziećmi rozpieszczanymi przez dwadzieścia wieków chrześcijaństwa – rozpieszczonymi, ponieważ mamy Boga wśród nas, a nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie doświadczyliśmy posępnego pogaństwa, gdzie we wczesnej młodości nasze górne ideały nieustannie obracanoby wniwecz, w miarę jak próbowałyby skłaniać naszą buntowniczą naturę do posłuszeństwa temu Bogu, którego poganie nie mieli łaski poznać tak ja my Go znamy. Nie usiłowaliśmy, jak ci dawni poganie, zatopić tych wszystkich ideałów w oceanie grzesznej przyjemności, wciąż nie mogąc zaspokoić pragnienia dobra i czystości, i tego, co szlachetne i co nie jest egoistycznym szukaniem siebie. Nie umiemy pojąć rozpaczy tych ludzi, którzy nie mieli do kogo się z tym zwrócić – absolutnie nikogo. A to dlatego, że w głębi naszych serc, wiemy, że nawet gdyby wszyscy ludzie nas zawiedli, a my zawiedlibyśmy Jezusa Chrystusa, On nie może nas zawieść i nigdy nas nie opuści.

Właśnie tak, atmosfera pokoju świąt Bożego Narodzenia wypływa ze świadomości, że Bóg jest z nami. I to nie tylko Bóg z nieba, towarzyszący nam duchowo i niewidzialnie, lecz Bóg z nieba, który zstąpił na ziemię, przybrany w ciało i kości jak my, podobny do nas we wszystkim z wyjątkiem grzechu.

Dwa tysiące lat dzielących nas od tej nocy, kiedy narodził się Chrystus, nikną, a my klękamy przy Jezusie z Maryją i Józefem, i widzimy, że nie dzieli nas dystans czasu. Jest to chwila obecna, która nigdy nie przeminie. Nawet gdyby Jezus nie uwiecznił swej cielesnej postaci na ziemi w Najświętszym Sakramencie Jego miłości, ta jedna chwila w betlejemskiej grocie, kiedy ziemia po raz pierwszy ujrzała swego Zbawiciela, zawierałaby w sobie wszystko, a czas nie przyćmiłby nigdy jej wieczystej świeżości.

Sam fakt, że Wszechmocny Bóg miałby przybrać ludzką naturę i przebywać wśród nas jest zbyt wielki, aby mogła go objąć jedna chwila albo wszystkie chwile czasu. Ponieważ Chrystus był z nami raz, dlatego jest z nami zawsze. Chwila, w której Nieskończony wszedł w wymiar czasu, staje się wieczna.

Boże Narodzenie oznacza, że Bóg Wcielony jest obecny pośród nas. Prefacja do Mszy świętej Bożego Narodzenia ładnie wyraża tę obecność niczym wzruszający dźwięk przewodni. „Albowiem przez tajemnicę Wcielonego Słowa zajaśniał oczom naszej duszy nowy blask Twojej światłości, abyśmy poznając Boga w widzialnej postaci, zostali przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych”. Od miejsca „abyśmy poznając Boga w widzialnej postaci”, musimy polegać na naszej wierze, abyśmy „zostali przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych”.

Czym jest wiara? Jest „poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). Jest to nasze zawierzenie słowu Boga, ufność, że to co nam mówi jest prawdą, mimo braku dowodów czy nawet wtedy, gdy się zdaje, że nasze zmysły tego nie potwierdzają.

Tu, w betlejemskiej grocie widzimy Noworodka, jego młodą Matkę i jej dzielnego męża. Nasza wiara mówi, że Niemowlę to jest samym Bogiem, który nie przestając Nim być, stał się człowiekiem. Matka ta jest osobą najdoskonalej ukształtowaną przez Boga Wszechmogącego, a Jej mąż jest przybranym ojcem, najbliższym Dziewicy i jej Dziecku w niezmiernej świętości.

Zanim to Dziecię przyszło na ziemię, istniało prawo Boże, które należało wypełniać. Jak wszystkie prawa było jakby „rzeczą niewidzialną”, zasadą trudną do naśladowania, bo niewidoczną. Ale odkąd Chrystus przebywa między nami, prawo przybiera kształt widzialny. Nasze oczy widzą Osobę, a nie samo polecenie. Widzimy Go wypełniającego dwa wielkie przykazania miłości Boga i bliźniego – „rzeczy niewidzialne”, do których jesteśmy wezwani teraz, ponieważ skonkretyzowały się w „Bogu widzialnym”. Dzięki zstąpieniu Chrystusa na ziemię, otrzymaliśmy nie tylko przykład tego jak powinniśmy żyć, ale także rozpalił się w nas entuzjazm i miłość do Niego, byśmy tak żyć pragnęli.

Aby twoje życie było święte i szczęśliwe, musi być w nim obecna wiara. Na przykład czy potrafisz dostrzec świętość i sakramentalną naturę chrześcijańskiego małżeństwa? Z trudem, a jednak twoja wiara mówi ci, że tak jest.

Przypuśćmy, że w twoim małżeństwie pojawia się poważny problem. Może to być jeden z tysiąca problemów, które mogą się pojawić i pojawiają się, jak na przykład niezrozumienie, choroba, trudności finansowe, pogrążenie w żałobie, kłopoty z dziećmi. Twoja wiara mówi, że dzięki sakramentowi małżeństwa, masz prawo do otrzymania od Boga tych szczególnych dobrodziejstw, łask uczynkowych, które pomogą ci w spełnianiu obowiązków życia małżeńskiego. Czy pamiętasz o tym w chwili próby? Czy potrafisz odważnie i wielkodusznie iść naprzód, próbując rozwiązać problemy z sercem pełnym ufności, ze spokojem płynącym ze świadomości, że Bóg dał ci potrzebną łaskę? Potrzeba do tego wiary, a wiara wymaga poddania rozumu Bożym obietnicom.

Szukaj tej wiary wpatrując się w Jezusa leżącego w betlejemskim żłóbku. To jest to samo Dziecię, które później, jako dorosły mężczyzna, podniesie twoje małżeństwo do rangi sakramentu. Chrystus nie przebywa daleko w niebie usianym gwiazdami, ale przyszedł do ciebie jako Niemowlę podlegające wszelkim niewygodom i bezradności, jakie są właściwe dla takiego stanu. Na własne oczy możesz zobaczyć, że On wie o czym mówisz, kiedy opowiadasz Mu o swoich problemach, bo dzielił z nami to ziemskie życie. Rozumie twoje potrzeby, a Jego obietnice nie są zawodne, lecz pochodzą z głębi Jego Najświętszego Serca, które bije tak, jak twoje serce.

Prawdą jest, że gdyby Jezus nie przyszedł na ziemię, nadal zdawalibyśmy sobie sprawę z tego, że w niebie mamy kochającego Ojca, który troszczy się o swoje dzieci na ziemi. Prawdą jest też, że potrzebujemy wiary, aby widzieć w tym Dzieciątku nieskończonego Boga miłości i wielkiego majestatu. Ale istotą betlejemskiej nauki jest ta dodatkowa pomoc w wierze, ta świadomość osobowej obecności Chrystusa pośród nas – jak to wyraża prefacja do Mszy świętej w dzień Bożego Narodzenia – „abyśmy poznając Boga w widzialnej postaci, zostali przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych”.

Wyjaśnia to, dlaczego Kościół posługuje się tą samą prefacją na Boże Narodzenie, również w Mszach świętych o Najświętszym Sakramencie.

Ciało Chrystusa w Betlejem było tym samym ciałem, które teraz jest obecne w każdym tabernakulum na całym świecie. Jedyna różnica polega na tym, że teraz osłonięty jest postaciami chleba i wina. Najświętszy Sakrament jest kontynuacją Bożego Narodzenia. Nie możemy myśleć o obecności Chrystusa na ziemi dwa tysiące lat temu nie myśląc instynktownie o Jego nieustannej obecności pośród nas. Przenajświętszy Sakrament zawdzięczamy temu, co wydarzyło się w Betlejem. Każde kolejne święta Bożego Narodzenia powinny przypominać nam o wielkiej doniosłości fizycznej obecności Boga wśród nas. Za każdym razem kiedy przyjmujesz Komunię świętą, odnawia się i trwa w twoim sercu wydarzenie z Betlejem, bo tamta grota była pierwszym tabernakulum, a żłóbek pierwszym cyborium. Codziennie, jeśli chcesz, możesz „owinąć Go w pieluszki i położyć w żłóbku” twojego serca. W Najświętszym Sakramencie znajdziesz największą, najbardziej namacalną pomoc i inspirację dla twego rodzinnego życia. Jeżeli uda ci się razem z mężem czy żoną regularnie przystępować do Komunii świętej, wasz związek stanie się o wiele głębszy, gdyż zakorzeni się jeszcze mocniej w miłości Chrystusa. Nie ma wątpliwości, że częste przyjmowanie Komunii świętej przez małżonków, niezawodnie czyni ich małżeństwo bardziej świętym i szczęśliwszym.

Temat dotyczący Najświętszego Sakramentu jest niewyczerpany, zbyt szeroki, aby go omówić w pełni. Tak jak chwila, w której dokonało się Wcielenie, nie mogła pomieścić w sobie tej niesamowitej rzeczywistości, gdy Nieskończony podporządkował się ograniczoności czasu, tak też słowa, mające opisać pokój majestatu panowania Chrystusowego pośród nas, w tabernakulum, nie zdołają wyrazić pełni przesłania tej prawdy. Jezus Chrystus, Bóg i człowiek, jest obecny w swoim uwielbionym żywym ciele pod postacią chleba i wina w Przenajświętszym Sakramencie. W takim razie częste komunikowanie jest jedynym rozsądnym czynem, a odpowiedź ojca opętanego chłopca to jedyna rozsądna odpowiedź: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!” (Mk 9, 23).

Za każdym razem, kiedy rozważamy tajemnicę narodzenia Chrystusa w Betlejem, przenika naszą duszę coraz głębsza świadomość jej poznania. Czasami nawet przez chwilę wydaje nam się, że jesteśmy w stanie pojąć znaczenie obecności Boga jako człowieka na ziemi. Przedłużenie życia Chrystusa w Najświętszym Sakramencie nadaje tej świadomości jeszcze jeden wymiar: „Bóg jako człowiek jest na tej ziemi, jako mój najbliższy, najdroższy przyjaciel, w którego miłości mogę złożyć moją miłość do męża czy żony. W Nim oboje jednoczymy się w idealnej bezinteresownej miłości, do której dążymy”.

Nie daj się zwieść fałszywemu rozumowaniu, że z powodu własnej niegodności nie powinieneś zbliżać się do Chrystusa, często przyjmując Komunię świętą. Kto byłby tak próżny, żeby zakładać, że w ogóle ktoś jest jej w pełni godzien? Do przyjęcia Komunii świętej dwie rzeczy są konieczne, a zarazem wystarczające: należy być w stanie łaski uświęcającej i mieć odpowiednie nastawienie. To odpowiednie nastawienie polega po prostu na tym, że przystępuje się do Świętej Uczty dla tego dobra, którym zaowocuje Eucharystia w twojej duszy i ciele, a nie na pokaz czy jedynie po to, żeby komuś sprawić przyjemność. Owocem będzie umocniony związek miłości z Chrystusem, wzrost każdej cnoty w twojej duszy, zmazanie grzechu powszedniego, umocnienie przeciw grzechowi śmiertelnemu i potężna pomoc, by umrzeć w pokoju Pana, kiedy przyjdzie na ciebie czas.

Wszystkie te przemyślenia dotyczące Bożego Narodzenia i Przenajświętszego Sakramentu wzięły początek z naszego spotkania z Dzieciątkiem Jezus.

Obok Niego były jeszcze dwie osoby, na które spójrzmy teraz – dziewicza Matka i przybrany ojciec. Ich promienna miłość kieruje się do Dzieciątka, a przez Nie płynie od męża do żony i od żony do męża w przejmującym zachwycie, jaki ogarnia tych oboje największych świętych, kiedy patrzą na swego Boga i Syna. Znów powinniśmy tu podkreślić tę wielką wzajemną miłość Józefa i Maryi będącą wzorem dla wszystkich małżonków.

Patrząc na nich przy betlejemskim żłobie możemy szczerze podyskutować i rozwikłać wątpliwość, która czasem dokucza katolikom modlącym się do Józefa zamiast do Maryi lub do Maryi zamiast do Józefa. Czcząc jedno z Nich odczuwają swego rodzaju dyskomfort psychiczny, że być może nie okazują należnej czci drugiemu. Podobne uczucia mogą być udziałem osób niedawno nawróconych, które nie rozwinęły jeszcze zwyczaju modlenia się do Maryi z jednoczesną świadomością, że niczego to nie ujmuje z praw Boga samego, lecz właśnie bardzo Mu się podoba.

Kardynał Newman powiedział, że dziesięć tysięcy trudności w zrozumieniu, nie wywołuje choćby jednej wątpliwości. Tak jest i w tym przypadku. Nie ma wątpliwości, że oddanie św. Józefowi jest czcią oddaną Maryi i oddaniem chwały Bogu. Nie ma wątpliwości, że nabożeństwo do św. Józefa jest także oddawaniem czci Maryi i chwaleniem Boga. Nie ma też wątpliwości, że Józef bardziej niż którykolwiek inny święty pragnie, aby Maryję czczono ponad wszystkie inne stworzenia. Tylko, że pojawia się pewna trudność. Jest nam ciężko pojąć tę zupełną bezinteresowność tych małżonków w ich całkowitym oddaniu się jednemu celowi, którym jest pełnienie woli Bożej. Obawiamy się, że jedno mogłoby zazdrościć drugiemu. W każdym razie, przyglądając się bliżej ich miłości, skupimy się na innym aspekcie idealnej miłości w rodzinie.

Jesteśmy tylko ludźmi i dlatego w kontaktach z najbliższymi i najdroższymi nam osobami, rzadko, jeśli w ogóle, udaje nam się wyeliminować do końca swój egoizm. Ale w przypadku Józefa i Maryi, oboje wiedzą, że czcząc ich, wielbimy ich Stworzyciela. Maryja jest wybranym dziełem rąk Jego jako najpiękniejsza osoba, którą uczynił, poczęta bez skazy grzechu pierworodnego. Cała Jej godność wynika z faktu, że jest Matką Boga, gdyż to Ona, w Betlejem, wydała na świat Dzieciątko Jezus.

Tak samo cześć oddawana św. Józefowi jest oddawaniem czci Maryi, a przez Maryję, Bogu. Godność Józefa wyrasta wreszcie z faktu, że jest dziewiczym mężem Matki Boga. Dzięki małżeństwu z Maryją, posiada prawa ojcowskie nad Jezusem, Jej Synem, który leży przed nimi w żłóbku. Gdyby nie był Jej mężem, mógłby być je dynie opiekunem Chrystusa. Nie miałby tak osobistego udziału, jak mówią teologowie, we współpracy w Chrystusowym dziele odkupienia, poprzez wychowywanie i opiekowanie się Nim w dzieciństwie aż do rozpoczęcia działalności publicznej przez Jezusa.

Józef i Maryja, klęczący przy Jezusie, są tego świadomi. Ich pokora nie zaprzecza istnieniu w nich darów jakich udzielił im Wszechmocny Bóg. Rozumieją niezmierną wielkość godności związanej z ich uprzywilejowaną pozycją, ale jednocześnie wiedzą, że całą swoją świętość zawdzięczają Dziecięciu, któremu służą oraz działaniu Jego łaski w nich. Ich wolna wola współpracowała z Nim w każdym szczególe i tego też są świadomi. Widząc jakiej dostępują nagrody za wierność, będąc umiłowaną dwójką, która powitała Chrystusa, gdy przeszedł na świat, widzą jak objawia się w Nich Boża sprawiedliwość, miłosierdzie i wierność obietnicom, jakie złożył.

Gdybyśmy tylko mogli uchwycić tę głębię miłości Józefa do Maryi i Maryi do Józefa, adorujących razem swego Syna! Obok Boga, a raczej w Bogu samym, darzą się nawzajem wszechofiarną miłością, która mogła zaistnieć tylko pomiędzy mężem i żoną Świętej Rodziny.

Maryja nie jest mniej ludzka dlatego, że jest bardziej święta. Patrzy na Dziecię i na Jego przybranego ojca, który ma strzec Go (i pełnić rolę Jego ojca) być może przez kolejne trzydzieści lat. Wie, że Józef jest wierny, wielkoduszny i odważny. Jest też inny powód, dla którego go kocha. Widzi jak blisko jest Boga, dzięki czemu stał się godnym miana ojca Chrystusa. Chce, aby oddawano mu cześć za to co uczynił i uczyni dla nowo narodzonego Odkupiciela.

Józef natomiast miłuje Maryję jak nikt inny poza samym Dzieciątkiem. Żaden anioł czy święty nie może być bliżej Maryi niż Jej mąż. Widzi w Niej świętość, dzięki której stała się godną nosić pod sercem Syna Bożego. Ponieważ jest pośredniczką wszelkich łask, Józef idzie do Jezusa przez Maryję.

Tak, tu w Betlejem po raz pierwszy widzimy Świętą Rodzinę zjednoczoną na ziemi w miłości i wzajemnym zaufaniu, które wciąż są dla nas wzorem, podczas gdy oni jeszcze mocniej zjednoczeni są w niebie. Po prostu nie da się czcić św. Józefa nie oddając jednocześnie czci Maryi i nie da się składać hołdu Matce Bożej bez uczczenia Jej Syna, który jest Bogiem, „któremu chwała na wieki”.

Musimy teraz opuścić żłóbek, by pójść dalej, w miarę rozwijania się historii Świętej Rodziny. Ale żłóbkiem będzie nasze serce, w którym będziemy przyjmować Dzieciątko przystępując do sakramentu Jego miłości. Józef i Maryja zawsze pomogą nam Je powitać tak, jak witali po raz pierwszy w tę cudowną betlejemską noc.

Ks. Francis L. Filas SI

(1) Zajazd dla karawan, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla podróżnych i miejsce na skład przewożonych towarów.

(2) Określanego też jako „oderwanie się od świata”, czyli wolność od przywiązania do dóbr doczesnych.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Francisa L. Filasa SI Święta Rodzina wzorem dla rodzin.