Rozdział ósmy. Najpotrzebniejsze cnoty, cz. 2

Rzeczy wyższe

Nie wystarcza wiedzieć, na czym polega duch świata. Zrozumiałam już, że charakteryzuje go: brak nadprzyrodzoności w myślach i pojęciach; brak nadprzyrodzoności w całokształcie życia.

Teraz muszę zastanowić się czy i ja także nie jestem zarażona tym duchem.

Zrobię rachunek sumienia: jakie są moje sądy i zamierzenia?

Co myślę o Bogu? Czy nie uważam za przesadę, aby spełnienie woli Bożej było jedynie ważną i wchodzącą w rachubę zasadą życia?

Jaki jest mój stosunek do nauki Ewangelii – do surowych nakazów Chrystusa Pana?

W zakresie miłości bliźniego (o nadstawianiu drugiego policzka).

W zakresie bogactw (biada bogaczom).

W zakresie ofiarności (jeśli kto chce iść za mną).

W zakresie prawości (rodzaju jaszczurczy).

Czy sobie tych nakazów nie komentuję i nie tłumaczę w sposób dla mnie bardziej wygodny?

Jaki jest mój stosunek do nakazów Kościoła np. w tym, co dotyczy tańców, filmów, książek i pism.

Zrobię przegląd moich uczynków:

Czy w pobożności i pracy nie jestem powierzchowna i płytka?

Czy w moim stosunku do ludzi, w mojej uprzejmości, w spełnianiu obowiązków religijnych nie ma sztuczności i nienaturalności?

Czy nie jestem lekkomyślna i płocha, czy jestem zdolna poważnie myśleć, aby ustalić sobie według pewnych przyjętych norm i zasad życie i upodobania, czy nie przesadnie gonię za tym, co tylko efektowne i błyszczące?

Czym świat płaci?

W dwa tygodnie po śmierci marszałka de Luxemburg, zwanego „le tapisseur de Notre Dame”, tego, który katedrę paryską zapełnił zdobytymi chorągwiami, a Francję okrył sławą – pani de Coulanges tak pisała do pani de Sévigné: „Niech pani wie, że nikt już nie pamięta, że jakiś marszałek de Luxemburg był w ogóle na świecie. Jego przyjaciele często się jeszcze gromadzą pod pretekstem opłakiwania go, ale tylko jedzą, piją, śmieją się, używają towarzystwa, a o nim ani słowa. Taki jest świat, ten świat, który tak bardzo miłujemy”.

Gdy w nim żyjemy, jesteśmy jego niewolnikami. Jakich ofiar nie jesteśmy zdolni składać na jego ołtarzu? Marzniemy w nogi, gdy są modne płytkie pantofle; narażamy się na zaziębienia, gdy moda każe chodzić bez szalika; poddajemy się bezsensownym trendom w modzie; ziewamy na wizytach, obracamy się w towarzystwach ogłupiających i nudnych, słuchamy ośmieszania dobrych zasad i nie protestujemy… Miała rację pani de Marbeuf, jedna z pierwszych towarzyszek św. Matki Barat, osoba o wielkiej znajomości świata, gdy mówiła do młodszych swoich towarzyszek: „Opuściłyście świat nie znając go i myślicie, że tym wielką rzecz uczyniłyście dla Boga. Nie bądźcie takie dumne z waszej ofiary. Nie wiecie, czym jest niewolnictwo świata. Życie w nim, to życie skazańców”.

Gdy opuścimy świat lub gdy on nas opuści, jak prędko o nas zapomina. Okrywa nas milczenie, zapadamy się w głąb ciemnej kryjówki. Prawdziwym grobem umarłych jest serce żyjących. Każdy z nas dwakroć umiera.

Będę z góry pogardzać tym światem, który z kolei mną wzgardzi. Pięknym za nadobne.

Maryja a duch tego świata

Sądy Matki Najświętszej były nadprzyrodzone.

Zawsze służba Boża była u Niej na pierwszym miejscu. Niech się stanie… Oto ja, służebnica… A kiedy w kościele odnaleziony dwunastoletni Jezus jej przypomina: „Nie wiedzieliście, że w tych rzeczach, które są Ojca mego, potrzeba, żebym był” (Łk 2, 49), jak bardzo uznaje w swym sercu te słowa i odnawia postanowienie zupełnego poświęcenia się sprawom Ojca.

Jaki Maryja ma kult dla woli Bożej, dla chwały Bożej: Magnificat. Ma tylko jedno marzenie, jedno pragnienie: uczynić, jeśli to możliwe, aby Bóg był jeszcze większy, aby rozszerzyć Jego chwałę, okryć blaskiem Jego imię i Jego miłość.

Nie zmienia swego stanowiska nawet w największej boleści. Dusza jej jest rozdarta, serce krwawi. Królowa męczenników. Matka najboleśniejsza. Ale trwa pod krzyżem. Stabat. To dla Boga, więc przyjmuje wszystko. Niech się stanie. Fiat… Jeszcze raz i zawsze Magnificat.

Czyny Matki Najświętszej były nadprzyrodzone.

Duch ubóstwa. Córka Dawida z rodu wielkiego, ale podupadłego, przyjmuje po prostu swoje skromne stanowisko, nie wstydzi się iść po wodę do studni, nie wstydzi się zajęć domowych.

Prostota Maryi. Czy mogłabym sobie wyobrazić Matkę Najświętszą pretensjonalną, dbałą o wywierane wrażenie?

Miłosierdzie Maryi: jakże jest dobra dla Elżbiety.

Jej współczucie z nowożeńcami na godach w Kanie: „Wina nie mają i cokolwiek wam powie, czyńcie” (J 2, 3 i 5).

Jej działalność apostolska po Wniebowstąpieniu.

Będę często patrzeć na Maryję. Będę patrzeć na Jej postać, ruchy, sposób bycia, na Jej życie, pracę i duszę. Będę patrzeć i naśladować.

Umieć dziękować

Umieć dziękować Bogu i bliźnim.

Bóg. Nie zapominać, że dziękczynienie, podziękowanie, jest drugim celem modlitwy. Modlitwa jest wzniesieniem duszy do Boga, żeby Go wielbić, dzięki Mu składać… Ilu jest takich, co Bogu dziękują? A ja, taka gorliwa, gdy chcę coś otrzymać, czy nie za często zapominam dziękować… albo jeśli dziękuję, to jakby mimochodem, pospiesznie, roztrzepanie. Pilno mi, by już o coś nowego prosić, a otrzymane dobrodziejstwa idą w niepamięć.

Wdzięczność jest oznaką serc szlachetnych. Nie zwalniać się z niej w stosunku do Boga. Umieć ją okazać. Umieć nadać jej więcej mocy i ciepła.

Umieć dziękować i bliźnim, którzy wyświadczyli mi coś dobrego. Przynajmniej takim, jeśli jeszcze nie posiadam tej cnoty świętych, żeby umieć dziękować tym, którzy mnie skrzywdzili.

Jak niewielka jest liczba tych, którzy umieją powiedzieć bliźniemu „dziękuję”… Wdzięczność jest cnotą, która sprawia, że choć przez chwilę musimy przestać myśleć o sobie, by myśleć o bliźnim, o jego dobroci i uprzejmości. Człowiek jest tak ciasny, że czasem doznane dobrodziejstwo wystarczy, aby znienawidził tego, który mu je wyświadczył. Smutny upadek ludzkiego serca.

Nauczyć się mówić „dziękuję”.

Moi rodzice

Maria de la Bouillerie, późniejsza zakonnica, zapisała jako dziewięcioletnie dziecko w swoich notatkach to wzruszające postanowienie: „Dam dużo szczęścia mojemu ojcu i mojej matce. Będę dla nich jak promień słońca, który raduje świat”.

Piękny program dla każdego szlachetnie czującego dziecka. Od moich rodziców otrzymałam wszystko. Od ojca dostałam nazwisko, które noszę, dom, w którym mieszkam, mniejszy lub większy dobrobyt, którym się cieszę. Od mojej matki… Właściwie cóż mam, czego bym nie zawdzięczała mojej matce?

Zdarza mi się słyszeć, jak ta lub owa z moich znajomych mówi bez uszanowania i w sposób bezceremonialny do swoich rodziców lub o nich; jak głosi zupełną niezależność, oświadcza, że „ona nie jest z tych, które się ujarzmia”, itd. itd. I nieraz mnie to raziło. Ale ja sama, jeśli zapytam siebie szczerze, czy zawsze jestem tak pełna szacunku, jak powinnam, tak kochająca, jak umiem, tak pełna względów i poświęcenia, jak się należy?

Promień słońca! Promień, który rozwesela. „O, słońce – mówił poeta – bez ciebie rzeczy byłyby tylko tym, czym są”. Będę się starała przez moją uprzejmość i wesołość rzucać na wszystko to światło radosne i pogodne, które przemienia i przeistacza najdrobniejszą rzecz. Promień, który ogrzewa. Będę się starała rozsiewać dokoła siebie to ciepło, które łamie lody, rozprasza chłód, rozsiewa zmartwienia…

Jakie piękne zadanie! Poświęcę mu się całkowicie.

Złośliwość

Młoda dziewczyna lubi się wyśmiewać. Jest spostrzegawcza i dowcipna, więc wszystko widzi z zabawnej strony; jest impulsywna, więc nie zawsze waży doniosłość swoich słów, jeszcze nieraz sama nie uświadomiła sobie swoich wrażeń, a już je objawia na zewnątrz.

Było to w Auch, gdzie jej ojciec był oficerem w wojsku. Wyprzedzając swoich rodziców szła Zoe Berthier (późniejsza żona Ernesta Hello) (1) w towarzystwie kilku przyjaciółek, aby posłuchać muzyki w cienistym ogrodzie w Eligny. Wesołe towarzystwo spotkało starego, pokrzywionego żebraka. Panny zaczęły się śmiać, a Zoe zaraz zaczęła przedrzeźniać śmieszny chód staruszka. Ale ojciec przyspieszył kroku: „Jakie wy jesteście podłe! Idźcie natychmiast do tego biedaka. Weźcie jego torbę i pomóżcie mu wejść na schody”. Z gruntu poczciwa Zoe posłuchała rozkazu ojca. Ale jak była zawstydzona, gdy żebrak dziękując, nazwał ją „miłosierną panienką”!

Będę się starała korzystać z podobnych przykładów. Nie jestem zła, ale lubię się śmiać i czasami śmieję się ze wszystkiego, bez zastanowienia. Zachowam oczywiście moją wesołość; nigdy nie ma się jej za dużo. Ale nigdy nie będę rozweselać się kosztem bliźniego. Wyśmiewanie się z drugich dowodzi ciasnoty umysłu i oschłości serca. „Gdy Bóg stworzył serce człowieka, włożył w nie przede wszystkim dobroć” – pisał Lacordaire (2). Niech dobroć będzie moją główną zaletą. „Miłosierną panienką” będę nie tylko przez próżność, przez konwencjonalność. Będę nią w rzeczywistości. Św. Franciszek Salezy mówił Bogu o św. Wincentym a Paulo: „Mój Boże! Jaki ty musisz być dobry, skoro Wincenty jest taki dobry!”. Będę starała się, aby moja wyrozumiałość i życzliwość dla wszystkich były choćby dalekim, ale jednak wiernym odbiciem Bożej dobroci.

Drażliwość

„Zdawałoby się, że przychodzimy na świat bez skóry, tak drażni nas i boli najmniejsze dotknięcie” (o. Faber).

Wielki angielski kaznodzieja mówi to o wszystkich. Ale odnosi się to zwłaszcza do mnie; a zwłaszcza w niektóre dni. Nie można się do mnie odezwać. Jestem rzeczywiście jakby odarta żywcem ze skóry. Mówią do mnie, drażni mnie to; nie mówią, też mnie drażni; w każdej najobojętniejszej rozmowie dopatruję się nieprzychylnych dla siebie aluzji i od razu jestem oburzona. Nawet okazywana mi sympatia działa mi na nerwy. Biada temu, kto zwróci się do mnie z uprzejmym słowem; prędko przywiodę go do porządku.

Zastanowię się nad całą śmiesznością takiej drażliwości.

Czasem rzeczywiście nie wiadomo, jak do kogo przystąpić, jakim odezwać się słowem. Wszystko jest tłumaczone na opak i brane za złe. Awantura najczęściej wybucha o błahostki, o rzeczy nie warte zastanowienia.

Taka drażliwość jest częsta, zwłaszcza między kobietami. Gdyby ktoś spisał historię wszystkich kobiecych drażliwości i obraz od początku świata, byłaby to rzeczywiście niezrównana kolekcja błahostek i małostkowości. Oto jeden przykład i to w dodatku męski: Jakiś znany pojedynkowicz z XVII wieku wyzwał margrabiego X za to, że krzywo na niego popatrzył; księcia Y za to, że popatrzył na niego spode łba; a hrabiego Z za to, że nie popatrzył na niego wcale.

Oto były powody kłótni, rozlewu krwi, nienawiści…

Zastanowię się nad tym, jak nieraz prosta poszlaka służy mi za kanwę prawdziwej epopei: ta a ta nie ukłoniła mi się wczoraj w tym a tym miejscu, zrobiła to umyślnie; chciała mnie obrazić. Już wiem, dla jakich powodów, wiem, o co jej chodzi. Ale nie ma strachu, potrafię się odwdzięczyć! Nie przychodzi mi tylko na myśl, że ta znajoma ma krótki wzrok i że mnie nie zobaczyła!… Tamta znów miała przyjść do mnie. Nie przyszła: wiem dobrze, zrobiła to umyślnie; umyślnie się ze mną umówiła i umyślnie kazała czekać mi daremnie. Nie przychodzi mi tylko na myśl, że może była zajęta, a może po prostu zapomniała.

W chwilach rozdrażnienia postaram się opanować moje nerwy i nie będę poddawać się głupiej obraźliwości.

Uprzejmość

„Kwestia socjalna – mawiał Leon Harmel, wielki przemysłowiec z Valdes Bois, koło Reims, ten, którego robotnicy nazywali dobrym ojcem – kwestia socjalna jest kwestią uprzejmości i szacunku”. Jest to trochę krótkie, ale trafne ujęcie sprawy.

Nieinteligentna twardość i bezwzględność w wykonywaniu władzy nie tłumaczy całej kwestii socjalnej; ale bezwzględnie przyczynia się do jej zaostrzenia. Pewien marynarz, eksrewolucjonista, mówił do swojego dawnego oficera, który dobrocią i wyrozumiałością „podbił go sobie”: „Gdyby było więcej takich ludzi jak pan, byłoby mniej takich jak ja”. Są to aż nadto prawdziwe słowa.

Szacunek okazywany drugim, to ta oliwa w maszynie świata, to giętkość i gładkość stosunków pomiędzy ludźmi, to jest to coś, co pozostawiając każdego na swoim miejscu, wyrównuje jednak różnice między ludźmi, zaciera przykre poczucie wyższości jednych a niższości drugich i w ten sposób wprowadza w stosunki jakąś wzajemną przychylność i poszanowanie cudzej godności, jakieś poczucie ciepła rodzinnego, które sprawia, że posłuszeństwo jest lekkie i miłe, a sprawowanie władzy możliwe.

Rene Bazin napisał o jakiejś kobiecie tę piękną pochwałę: „Była dobra; miała dar podbijania i zjednywania sobie wszystkich, nawet podwładnych, co jest dowodem takiej ilości zalet, że prawie nie sposób ich wyliczyć”. Będę się starała stać się podobną do tej kobiety.

Środki ludzkie

„W dziełach Bożych więcej się obawiam środków ludzkich, niż diabła” (św. Wincenty a Paulo).

Należy dobrze to zrozumieć.

Nie znaczy to, by pomiatać zasobami darów ludzkich. Tak samo jak dary nadprzyrodzone są one stworzone przez Boga. Radź sobie, a Bóg dopomoże. Nie wolno jest oczekiwać wszystkiego od Boga, samemu nic nie robiąc.

Starajmy się dać z siebie jak najwięcej, ale pamiętajmy zawsze, że jedyną rzeczą, która nadaje wartość naszym czynom jest nasz wysiłek nadprzyrodzony. Często człowiek daje dużo z siebie, a ponieważ bardzo się wysilił, w sposób zresztą zupełnie przyrodzony, myśli, że osiągnie wspaniałe rezultaty nadprzyrodzone. Jest to rachunek fałszywy.

Pewien Anglik mówił dowcipnie: „Czego nie potrafi dokonać miłość własna dobrze skierowana?”. Może dokonać wielu rzeczy jako działalność ludzka, lecz bardzo niewiele jako działalność Boża. Rzeczy nadprzyrodzone rodzą się tylko z nadprzyrodzonych źródeł.

A ilu z nas posiada jedynie wartości zrodzone z działalności wyłącznie ludzkiej?

Najjaśniej tę rzecz ujmuje reguła św. Ignacego: „najpierw czyń tak, jakby powodzenie zależało jedynie od ciebie, potem uznaj, że powodzenie zależało jedynie od Boga”.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Ernest Hello (1828–1885) – francuski filozof i eseista katolicki; studiował prawo i teologię; autor licznych książek religijnych m.in. L’Homme; wraz z Georgesem Seigneurem założyciel pisma „Le Croise”.

(2) Jean Baptiste Henri Lacordaire (1802–1861) – francuski myśliciel religijny i prawnik, jeden z przywódców odrodzenia katolicyzmu we Francji; wybitny kaznodzieja, członek grupy pisarzy i myślicieli katolickich skupionych wokół czasopisma „L’Avenir”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Dziewczętom ku rozwadze.