Rozdział ósmy. Na dworze

Gdy Ludwik XIII leżał na łożu śmierci, otoczony biskupami i arcybiskupami gotowymi oddać mu swoje usługi, to właśnie Wincenty, skromny ksiądz misjonarz, przygotowywał go na spotkanie z Bogiem.

Przez ostatnie dni życia króla Wincenty nie odstępował go na krok; to w jego ramionach Ludwik XIII wydał ostatnie tchnienie. Później, zakończywszy pracę, do której go wezwano, wymknął się po cichu z pałacu i pospieszył z powrotem do św. Łazarza i swych ukochanych ubogich.

Niektóre uwagi wygłoszone przez króla w trakcie jego choroby, a także pewne słowa Wincentego zostały zapamiętane przez królową Annę Austriaczkę, która została regentką na okres małoletniości syna. Richelieu już nie żył, zaś jego uczeń Mazzarini, przebiegły i pozbawiony skrupułów Włoch, zastąpił go na stanowisku ministra stanu. Jego wpływ na królową rósł z dnia na dzień, był jednak jeszcze zbyt słaby, by przezwyciężyć wszystkie opory. Była to kobieta o dobrym usposobieniu, gotowa postępować właściwie, o ile nie było to zbyt niewygodne; rozumiała więc dobrze, że w ostatnich latach biskupami i opatami zostawały osoby zupełnie nieodpowiednie. We Francji monarcha miał niemal całkowitą władzę nad takimi sprawami, królowa postanowiła więc utworzyć „Radę Sumienia” składającą się z pięciu członków i powierzyć jej doradztwo przy nadawaniu urzędów kościelnych.

Zdumienie i niechęć Mazzariniego, gdy usłyszał, że do tego grona przyjęto Wincentego á Paulo, dorównywały jedynie konsternacji samego Wincentego. Odpowiedzialność i trudności, z którymi musiałby się zmierzyć, sprawiały, że ksiądz misjonarz był gotów wykręcić się od zaszczytu za wszelką cenę; zwrócił się nawet osobiście do królowej, błagając aby rozważyła decyzję ponownie.

Anna była jednak nieugięta i Wincenty musiał ustąpić. „Nigdy jeszcze nie zasługiwałem na większe współczucie i nie potrzebowałem bardziej modlitwy” – napisał do jednego z przyjaciół; zaś jego obawy nie były pozbawione podstaw. Mazzarini nie potrafił wprawdzie zapobiec nominowaniu Wincentego do rady, ale zagwarantował w niej miejsce dla siebie. Walcząc o uczciwość i sprawiedliwość, a także o dobro Kościoła, przełożony św. Łazarza musiał się mierzyć z największym mężem stanu owego okresu; ministrem, który zapracował na swą reputację wykorzystując słabostki ludzi mniej przebiegłych od siebie. Wincenty wiedział dobrze, że nie jest w stanie dorównać takiemu dyplomacie; zrozumiawszy jednak, na czym polega jego obowiązek, postanowił nie wzdragać się przed niczym.

Wybrał się na dwór królewski w tej samej starej sutannie, w której wykonywał codzienną pracę; była to zresztą prawdopodobnie jedyna sutanna jaką miał.

– Nie wybierasz się tam chyba w takim stroju? – wykrzyknął jeden ze skonsternowanych księży misjonarzy.

– Dlaczegóżby nie? – odpowiedział cicho Wincenty. – Nie jest ani poplamiony, ani podarty.

Odpowiedź była godna odnotowania, ze względu na typową dla niego skrupulatną schludność. Przechodząc przez jeden z długich korytarzy Luwru, uchwycił wzrokiem odbicie swej poczciwej twarzy i sylwetki w jednym z wielkich luster, jakie wisiały rzędami na ścianach.

– Przystojny z ciebie wieśniak! – powiedział z sympatią do swego odbicia i minął je uśmiechając się pod nosem.

Wśród wspaniale wystrojonych dworzan jego wyświechtane odzienie budziło niemałą wesołość.

– Podziwiam przepiękną szarfę, w jakiej pan Wincenty odwiedza dwór – powiedział pewnego dnia Mazzarini, zwracając się do królowej i kładąc rękę na szorstkiej wełnianej przepasce, która zastępowała ubogim wiejskim księżom elegancką jedwabną szarfę, noszoną przez zaludniających dwór prałatów. Wincenty tylko się uśmiechnął – nie była to rzecz, która mogła go wprawić w zakłopotanie; nie zmienił więc w niczym swojego ubioru.

Na początku wydawało się, że jego wpływ na postanowienia rady będzie ogromny. Niemal każdy ksiądz Paryża przeszedł przez jego ręce w trakcie rekolekcji przed otrzymaniem święceń; ci zaś, którzy odwiedzali Konferencje Wtorkowe, byli mu znani bardzo dobrze. Któż mógłby nadawać się lepiej do wybierania osób, które najbardziej nadają się do awansu? To prawda, Mazzarini z zasady sprzeciwiał się wszelkim postanowieniom rady, ale działo się tak po prostu dlatego, że uznawał biskupstwa i opactwa za doskonałe sposoby przekupienia swych wahających się popleczników. Pewne reformy, na które nalegał Wincenty, również nie były po jego myśli, choć nie sprzeciwiał się im głośno. Otwarta walka nie należała do jego zwyczaju, grał więc na czas; to, że Wincenty był w stanie czegokolwiek dokonać, wydaje się niemal cudem.

Tymczasem do świadomości ogółu dotarła stopniowo wieść, że przełożony klasztoru św. Łazarza jest obecnie osobą wpływową. Znano go już wcześniej jako człowieka zaangażowanego w działalność dobroczynną, odpowiadającego za wiele instytucji, z których kilka pilnie potrzebowało funduszy. Propozycja przekazania dużej sumy pieniędzy dla ubogich, w zamian za dobre słowo o bracie czy siostrzeńcu, który byłby idealnym kandydatem na biskupa albo jakiegoś innego dostojnika, wydawała się najbardziej naturalna pod słońcem.

Odpowiedź Wincentego na takie propozycje była niezwykle nie na miejscu.

– Broń Boże! – krzyczał oburzony. – Prędzej zaczniemy się obywać bez najpotrzebniejszych środków do życia.

Niektórzy przychodzili z rekomendacją od samej królowej; jednak mimo wszystko Wincenty pozostawał wierny swojej pierwszej decyzji – aby nie wybierać na biskupów żadnych księży, prócz tych, którzy zasługiwali na tę godność ze względu na moralne zalety i wykształcenie.

Znajdującej się w potrzebie szlachcie konieczność zwracania się o wstawiennictwo za krewnymi do chłopskiego księdza w wyświechtanej sutannie wydawała się niezwykle nieprzyjemna; stała się jednak nie do zniesienia, gdy ksiądz ten odmawiał wysłuchania prośby.

– Jesteś starym wariatem – powiedział pewien młody człowiek, któremu odmówiono beneficjum ze względu na sprzeciw Wincentego.

– Masz całkowitą rację – brzmiała jedyna odpowiedź, okraszona dobrotliwym uśmiechem.

Innym razem dżentelmen, który przyszedł, aby zarekomendować kandydaturę swojego syna do sakry biskupiej, tak bardzo rozzłościł się słysząc wyjaśnienia Wincentego, który nie widział sposobu, by spełnić jego prośbę, że odpowiedział „zarozumiałemu chłopu” uderzeniem. Wincenty, nie czyniąc ani przez moment najmniejszej aluzji do sposobu, w jaki został potraktowany, cicho towarzyszył mu na parter i odprowadził do karety. Publicznie obrażony przez sędziego, którego interesów nie zgodził się poprzeć, przełożony św. Łazarza odpowiedział z godnością:

– Panie, jestem przekonany, że starasz się dobrze wywiązywać z obowiązków swojego urzędu; pozwól i mnie na taką swobodę.

Najdziwniejsza przygoda Wincentego wiązała się jednak z wysokiej rangi damą dworu, pewną księżną należącą do bezpośredniego otoczenia królowej. Wykorzystując chwilę słabości swej władczyni, skłoniła ją do przyobiecania biskupstwa Poitiers swemu synowi, młodemu człowiekowi o bardzo zepsutym charakterze. Odwaga królowej zawiodła jednak na myśl o przekazaniu tej wiadomości Wincentemu; poleciła więc księżnej, by sama zawiadomiła go o decyzji.

Dama pospieszyła więc do św. Łazarza. Wkraczając do pomieszczenia, w którym przebywał przełożony, oznajmiła wyniośle w jakiej sprawie przybywa. Osłupiały Wincenty błagał ją, by usiadła i omówiła z nim wszystko jeszcze raz, ale spotkał się z szorstką odmową. Bardzo się spieszy – brzmiała jej odpowiedź – królowa już zdecydowała, nie ma więc o czym rozmawiać. Byłaby wdzięczna, gdyby Wincenty wypisał już akt nominacji i zabrał go do jej wysokości, aby uzyskać podpis.

Cóż było robić? Opór byłby poczytany za prowokację; uległość wydawała się najmądrzejszym, jeśli nie jedynym, wyborem.

Następnego ranka, o wczesnej godzinie, Wincenty pojawił się w pałacu z rulonem papieru w dłoni i został zaprowadzony do królowej.

– Och – powiedziała jej wysokość, nie bez pewnego zakłopotania – przyniosłeś mi nominację dla biskupa Poitiers. – Wincenty wręczył jej bez słowa rulon, który natychmiast rozwinęła.

– Cóż to ma znaczyć – krzyknęła – papier jest czysty! Dokument nie został wcale spisany!

– Jeżeli wasza wysokość podjęła decyzję – powiedział Wincenty cicho – muszę błagać, by samodzielnie zapisała swą wolę; sumienie nie pozwala mi wziąć tej odpowiedzialności na siebie.

Widząc wahanie w oczach królowej dodał z przejęciem:

– Pani, człowiek, którego chcesz mianować na biskupa spędza życie w domach publicznych i co noc odnoszą go do domu całkowicie pijanego. To, że rodzina życzy sobie, by wyprowadził się z Paryża nie jest dla mnie zaskoczeniem, ale chciałbym spytać, czy tron biskupi jest dla takiego człowieka właściwym miejscem odosobnienia.

Przekonana przez gwałtowną argumentację Wincentego królowa zgodziła się odwołać nominację, wyznała jednak otwarcie, że nie ma odwagi zmierzyć się twarzą w twarz z księżną.

– Idź zatem i pogódź mnie z nią – powiedziała z uśmiechem, wysyłając nieszczęsnego Wincentego z bardzo niezręczną misją.

Wpuszczono go do komnat damy, gdzie próbował wypełnić swe zadanie z jak największym taktem, jednak księżna nie potrafiła poskromić swej wściekłości. Chwytając ciężki stołek zamachnęła się nim na przekazującego złe wiadomości posłańca, który skłonił się i opuścił pokój, krwawiąc z rany na czole. Brat, który mu towarzyszył i czekał w przedpokoju, błagał uniesiony słusznym gniewem, by pozwolono mu przemówić damie do rozumu.

– Chodźmy – odrzekł Wincenty – mamy sprawy do załatwienia gdzie indziej. – Czyż to nie dziwne – dodał po chwili z uśmiechem, próbując zatamować krew chustką – do czego może prowadzić matczyna miłość do syna!

Podobne wypadki nie umykały oczom Mazzariniego, który był zazdrosny o wpływ Wincentego na królową. W miarę upływu czasu nabierał coraz większej determinacji, by uwolnić dwór od obecności człowieka, którego prostota i bezpośredniość wprawiały w zakłopotanie intrygantów i udaremniały ich plany. Próba usunięcia Wincentego z rady spotkała się z tak gwałtownym sprzeciwem, że minister postanowił zmienić taktykę. Oznajmił zatem z entuzjazmem, że nie ma człowieka godnego większego szacunku i podziwu niż Wincenty i nikt nie jest bardziej niezbędny w Radzie Sumienia.

Zwoływanie rady należało jednak do Mazzariniego, a odstępy między kolejnymi posiedzeniami stawały się dłuższe i dłuższe. Nagły przypływ energii Anny Austriaczki – była bowiem kobietą z natury leniwą – zaczął ustępować, w miarę jak przyzwyczajała się do nowych obowiązków; ochoczo oddała zatem sprawy państwa w ręce człowieka, który, zgodnie z własnymi zapewnieniami, troszczył się tylko o to, by oszczędzić jej zmartwień i kłopotów. Z czasem Rada Sumienia przestała się zbierać, a przydzielanie biskupstw i opactw przypadło z powrotem Mazzariniemu, który po staremu wykorzystywał je do własnych celów.

Pogrążony w żalu Wincenty á Paulo był zmuszony przyglądać się nadużyciom, którym nie był już w stanie się przeciwstawiać. „Obawiam się – napisał później do przyjaciela – że ten obrzydliwy handel biskupstwami ściągnie na kraj Bożą klątwę”. W kilka lat potem, gdy wojny domowe, głód i zarazy pustoszyły Francję, a jansenizm rozpowszechniał się wśród ludzi pragnących zamienić rozpacz na nadzieję, przypomniano sobie o jego słowach.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Wincenty a Paulo. Apostoł Miłosierdzia.