Rozdział osiemnasty. Moja przyszłość, cz. 3

Wieczna trwałość związków małżeńskich

Są dusze przypominające miasta, w których człowiek zatrzymuje się chętnie, zwiedza z przyjemnością ich rynek lub ratusz, lecz czuje, że dłuższy tam pobyt byłby śmiertelnie nudny – pisał pewien krytyk.

W niewydanych pismach Wiktora Hugo znajdujemy śliczny fragment o radościach pożycia małżeńskiego: „Jakie szczęście jest mieć przy sobie kobietę uroczą i miłą, kobietę, która jest tu dlatego, że jej potrzebujesz i dlatego, że ona żyć bez ciebie nie może; jaka rozkosz słuchać jej kroków, jej słów, jej śpiewu i czuć, że samemu jest się celem i przedmiotem tych właśnie słów, kroków i śpiewów, że jest się planetą, koło której krąży anioł… Mało jest rzeczy, które by mogły równać się z tym szczęściem. Cóż za upojenie mieć zawsze koło siebie tę słodką i słabą istotę, móc się wspierać na róży a czuć, że się jest mocnym i niezachwianym. Serce, ten kwiat mroczny a Boski rozwija się i zakwita w sposób tajemniczy. Pocałunek jest zawsze na zawołanie”.

To jest poezja małżeńska. Trzeba liczyć się z tym, że życie jest długie i że każdy dzień odsłania współtowarzyszowi tego życia coraz dalsze tajniki duszy. Jeżeli dusze są powierzchowne, nic nieznaczące, puste, co pozostanie, gdy opadnie z nich powłoka zewnętrznej ozdoby? A trzeba jednak dalej żyć razem. Jaki zawód i rozczarowanie dla człowieka, który oparł swe życie na duszy niestałej i chwiejnej jak chorągiewka. Najdoskonalsze istoty mają wady i braki. Czym są te, które mają same braki? Te perspektywy przerażały Ozanama (1). Z tego punktu widzenia małżeństwo wydawało mu się wielkim ryzykiem. „Jak przerażająco jest skazać się na ciągłe i niekończące się towarzystwo istoty ludzkiej, choćby najdoskonalszej, ale i tak zawsze śmiertelnej, ułomnej i nędznej. Właśnie ta wieczna trwałość związków małżeńskich jest dla mnie rzeczą groźną i trwożącą i dlatego nie mogę powstrzymać się od płaczu, gdy jestem na jakimś ślubie… Nie pojmuję zupełnie tego wesela i radości, jakie zazwyczaj widuję na ślubach”.

Zapytam się siebie, czy mam w sobie zapasy na te wszystkie długie dni życia małżeńskiego, zapytam się siebie, czy temu, który mnie wybierze, będę mogła dać duszę bogatą i nieprzeciętną.

Woda św. Wincentego

Opowiadają oryginalne zdarzenie o wielkim dominikańskim kaznodziei, św. Wincentym Fereriuszu.

Przyszła pewnego razu do Świętego jakaś kobieta i skarżyła się, że jej mąż jest niecierpliwy, że często się gniewa i że stąd płyną ciągłe przykre sceny i kłótnie. „Idź do klasztoru – powiedział jej Święty – i poproś brata furtiana, żeby dał ci trochę wody ze studni klasztornej. Gdy twój mąż zacznie się gniewać prędko weź tej wody do ust, ale jej nie połykaj”. Kobieta poszła do klasztoru, wzięła cenną wodę i wróciła do domu. Mąż wrócił i zaraz wyrwało mu się przykre słowo. Prędko kobieta bierze do ust wodę. Mąż nie słysząc żadnej odpowiedzi uspokoił się natychmiast. W Walencji, w Hiszpanii, zdarzenie to stało się przysłowiowe. Gdy jakaś kobieta wpada w złość, mówi się: tej by potrzeba wody św. Wincentego.

Zapamiętam tę naukę. Muszę nauczyć się zamilknąć w chwili zniecierpliwienia. Zazwyczaj, gdy mi się ktoś przeciwstawia, lub gdy mnie podrażni choćby nieumyślnie, zaraz denerwuję się, gniewam, oburzam. Wtedy to przydałoby mi się lekarstwo św. Wincentego. Muszę wiedzieć, że pierwszą regułą obowiązującą w małżeństwie jest ustępować; drugą: ustępować; trzecią: ustępować. Nie znaczy to, żebym miała się wyzbywać mojej osobowości, wyrzekać moich zapatrywań i przekonań, niszczyć to, co we mnie jest zdrowe, oryginalne. Małżeństwo tego nie wymaga.

Ma zniknąć jedynie to „ja” drażliwe, wadzące, hałaśliwe, niecierpliwe, żądne małych zemst. Zacznę od dzisiaj. Legenda wschodnia opowiada, że pewien młody człowiek przyszedł zapukać do drzwi swojej narzeczonej: „Kto tam?” „To ja.” „W tym domu nie będą nigdy mieszkać ani ja ani ty”. W rok później wraca młody człowiek. „Kto tam?” „To ty” – odpowiada. Wówczas drzwi się otwarły. Gdy mąż i żona gotowi są na podobne wyrzeczenie, wtedy małżeństwa są szczęśliwe. Bez tego szczęście jest niemożliwe.

Bóg Stwórca miłości

Bóg mógłby mnożyć życie na świecie wprost, bez pośrednictwa rodziców. Ale nie chciał tego. Wymyślił miłość. Oto dwoje ludzi nie zna się wcale. Może nigdy się nie widziało. Spotykają się, to wystarczy, aby zrodził się między nimi pociąg, jakieś dziwne zbliżenie, sympatia wzajemna. A jeśli nic nie przeszkadza zawarciu związku definitywnego, łączą się ci dotąd sobie obcy ludzie na zawsze, stają się zdolni i uprawnieni do przekazywania życia. Bóg raczy wejrzeć na nich, aby się pomnożyła liczba żyjących, a ci z nich narodzeni są z wyroków Bożych istotami nieśmiertelnymi. To z nich poczęte życie już nie zgaśnie. Czyż możliwe, abyśmy nie podziwiali tak przedziwnego Bożego wynalazku?

Ponieważ zadanie rodziców pociąga potem za sobą wielkie ciężary (trzeba zapewnić życie i przyszłość rodziny) – Bóg, który jest dobry, łączy z tymi ciężarami i przyjemności. Porządek świata domaga się, aby ciężary i przyjemności szły ze sobą w parze. Ale nic nie zmusza do używania przyjemności, jeśli nie chcemy ponosić jej skutków. Szukanie przyjemności, uchylając się od ciężarów, to postępowanie wbrew planom Bożym. A ponieważ przedmiot, o który chodzi jest ważny (stwarzanie życia), więc materia jest sama w sobie ważna.

Postaram się zrozumieć plan Opatrzności. Będę go podziwiała i szanowała. Nie pozwolę nigdy, aby w mojej obecności ktokolwiek wyśmiewał się i żartował z tego Bożego wynalazku, jakim jest miłość. Nie pozwolę nigdy, aby przy mnie chwalono autora, sztukę, lub książkę, które przez wynoszenie grzechu nieczystego poniżają miłość prawdziwą.

Dusze, które mogłyby się narodzić

Rozumiem już, że jest ciężką winą przez interwencję w akcie twórczym przeszkodzić przyjściu na świat istot żyjących. A wina jest ciężka sama w sobie, bo materia, której dotyczy jest pierwszorzędnej doniosłości… Człowiek nie ma prawa igrać z życiem dla swej egoistycznej przyjemności. Istnieją dusze, których Bóg nie mógł stworzyć, bo ludzki egoizm stanął między Jego wolą a zamierzonym ich stworzeniem. Czytałam w książce Rene Bazina La Barriére surowe słowa o duszkach, które mogłyby się narodzić, a nie narodziły się, bo żądny rozkoszy egoizm nie chciał stworzyć dla nich ciała. Oskarżające prochy ciał, które mogłyby mieć życie i dusze, wstają i protestują… Gdyby ktoś powiedział, że wśród nas zamieszkało morderstwo, nie wiedziałbym co odpowiedzieć. Dobrowolnie zmniejszyliśmy liczbę sprawiedliwych… Bo ci ludzie, których egoizm do życia nie dopuścił, mieli być ludźmi nieśmiertelnymi. Jaki straszny i ponury ten grzech…

Ale wobec tego małżeństwo ma w sobie olbrzymie możliwości wyrzeczenia?

Zapewne: i dlatego to właśnie Chrystus uczynił je sakramentem, tzn. obrzędem dającym łaskę Bożą, sakramentem, który w ciągu całego wspólnego życia będzie dawał siłę, aby wypełniać zadania i obowiązki nałożone przez małżeństwo, lub aby zdać się na Opatrzność i wraz z ciosami i bólem życia znosić także jego ciężary i odpowiedzialność.

Świętość małżeńska

Pewna młoda dziewczyna żyjąca w doskonałej jedności duchowej ze swym narzeczonym, takie robi postanowienia na przyszłość:

„Nie będziemy zapominać, że życie małżeńskie ma służyć świętości naszych dusz, co jest głównym celem naszego życia. Musimy poprawiać się z naszych błędów, pomagając sobie wzajemnie, pełni jedno względem drugiego wyrozumiałości i pokory; będziemy też starać się być coraz doskonalsi przez naszą miłość, mając na oku dobro duchowe każdego z nas. Będziemy nad sobą pracować, bez próżności, bez skwaszenia, zawsze dla miłości Bożej.

Złączeni w duszy i na ciele, będziemy pamiętać, że nasze słabości, nasze wady osobiste, oddziałują wzajemnie na nas i że każdy musi być zajęty uświęceniem swego towarzysza, na równi ze swoim własnym.

W naszym życiu małżeńskim, będziemy posłuszni przykazaniom kościelnym, starając się nie stawiać na pierwszym miejscu przyjemności cielesnych, w tym celu, aby rozwinąć w sobie miłość duchową, miłość Bożą.

Będziemy żyć wspólnym życiem duchowym, wspólnym życiem intelektualnym i fizycznym.

Będziemy interesować się naszymi zajęciami, starając się sobie pomagać, rozumieć w naszych wysiłkach, wspierać w trudnościach, które nasuwa codzienna praca. Wszystko będzie wspólne, i każde będzie uczyć drugiego tego, co wie i umie, wtajemniczając go we wszystkie swoje myśli i pragnienia. Będziemy razem wypełniać domowe obowiązki. Będziemy także wspólnie studiować naszą religię, aby oświecić naszą wiarę i aby móc rozszerzać ją na zewnątrz, przede wszystkim wobec dzieci.

Zorganizujemy nasze życie tak, żeby było poważne – będziemy starać się być punktualnymi w zajęciach i w rozrywkach, a przede wszystkim usuniemy z naszego życia kaprys, który nie doprowadza niczego do końca, a wszystko rozprzęga.

Będziemy usuwać z naszego domu wszystkie czynniki rozkładu i rozprzężenia, będziemy unikać kontaktów czysto światowych i czczych przyjemności, tych przyjemności niskich, z których dusza nie odnosi żadnej korzyści. Będziemy natomiast otaczać się przyjaciółmi wybranymi, a przez godność naszego życia, przez polot naszych myśli, przez wybór naszych rozrywek – będziemy starać się nadać naszemu domowi ton prawdziwie chrześcijański.

Jak najmniej będziemy opuszczać nasz dom, a tylko gdy zobaczymy, że jest coś dobrego do zrobienia, wtedy go opuścimy chętnie i oddamy się bez wahania całym sercem pracy dla dobrej sprawy. Nie będziemy szczędzić czasu ani pieniędzy a zwłaszcza modlitw na dzieła dobre i na prace społeczne”.

Odpowiedzialność matki

„Ręka, która porusza kołyskę, kieruje światem”.

Jest oczywiste, że dzisiaj wskutek zmiany obyczajów, kobieta jest bardziej niż dawniej powołana do brania bezpośredniego udziału w życiu zawodowym i społecznym, w organizacjach, jak również według swego stanowiska i urzędu – w prowadzeniu spraw publicznych. A więc muszę przygotować się nie tylko do mej roli królowej ogniska domowego, ale i do mych zadań zawodowych, społecznych i obywatelskich. Nie możemy dopuścić, aby jedynie nasi wrogowie urabiali i przygotowywali kobiety do tej ich nowej, a już dziś nieuchronnej roli.

Ale mimo to nie należy zapominać, że moim pierwszym obowiązkiem nie będzie praca zawodowa, sprawy publiczne czy organizowanie stowarzyszeń. W tym wszystkim moja rola może stać się ważną, ale zawsze będzie, zawsze powinna być, drugorzędna i pośrednia. Moim pierwszym, bezpośrednim, a jak bardzo świętym zadaniem będzie zawsze przygotowywać do życia istoty, które wedle zrządzenia Opatrzności będą z kolei prowadziły sprawy publiczne i społeczne. Moim zadaniem jest oddziaływać raczej na przyczyny, niż na skutki. Tam, gdzie ludzie są dobrzy i ich dzieła są dobre. Instytucje są złe, jedynie dlatego, że nie mają kierowników stojących na wysokości zadania. Do mnie należy ukształtować tych, którzy instytucje mego kraju uczynią dobrymi i chrześcijańskimi. Któż może kiedykolwiek wiedzieć co wyrośnie z dziecka? W swojej rączce trzyma ono niejedną możliwość przekształcenia świata. Jakie wielkie zadanie, a tym samym jaka odpowiedzialność przygotować człowieka do jego prawdziwej roli w życiu. A więc jak bardzo jestem zobowiązana stać się tym, czym być powinnam, aby ci, co ze mnie się narodzą, byli dla sprawy Bożej tym, czym być powinni.

Świętość macierzyńska

Młoda dziewczyna, której zapatrywania na świętość małżeństwa czytaliśmy wyżej, pisze – zawsze w porozumieniu ze swym narzeczonym – te słowa o świętości macierzyńskiej.

„Pragniemy mieć dzieci i prosimy Boga, aby wysłuchał naszych modlitw, gdy przyjdzie czas po temu. Będziemy mieć dzieci, aby wypełnić przykazania Boże: rośnijcie i rozmnażajcie się; będziemy mieć dzieci, aby chwalić Boga przez istnienie nowych ludzi, którzy Go będą kochać i Jemu służyć; a także, aby zaspokoić wrodzone nam pragnienie ojcostwa i macierzyństwa.

Będziemy starać się mieć je w akcie woli i wzajemnej miłości, z pełnym zawsze poddaniem woli Bożej i opanowaniem naszych ciał, kochając z góry istoty mające z nas się zrodzić i z góry przyjmując wszystkie cierpienia i trudy, które nam przyniesie nasze ojcostwo i macierzyństwo.

Chcielibyśmy doprowadzić nasze dzieci do świętości; będziemy je kochać dla nich, dla ich dusz, które obowiązkiem naszym będzie prowadzić do Boga, a będziemy strzegli się miłości tylko cielesnej i egoistycznej. Najważniejszym przedmiotem ich wychowania będzie dla nas dobro ich dusz, ofiarujemy je Bogu i poddamy się pokornie i z miłością wszystkiemu, co Bóg będzie chciał dla naszych dzieci, czy to powoła je do życia zakonnego, czy pośle je w świat, czy też zechce je zabrać do siebie.

Wnosząc te poglądy nadprzyrodzone w akt rodzenia, będziemy mieć liczbę dzieci proporcjonalną do naszego zdrowia – dużo czasu poświęcimy, aby je po chrześcijańsku wychować; będziemy je sami kształcić, aby uczynić z nich prawdziwych ludzi i prawdziwych chrześcijan”.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Bł. Antonie-Frederic Ozanam (1813–1853), francuski historyk literatury i filozofii, beatyfikowany w 1997 roku; publicysta; profesor Sorbony; krytykował liberalizm gospodarczy; w roku 1833 założył Konferencję Św. Wincentego a Paulo (największą obecnie organizację charytatywną na świecie).

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Dziewczętom ku rozwadze.