Rozdział jedenasty. Proboszcz

Wielu grzeszników przybywało, żeby uklęknąć przy konfesjonale w Ars, ponieważ Bóg uznał za stosowne wykorzystać mnie w szczególny sposób. Tak, choć może się to wydawać dziwne, ja – który otrzymując święcenia, nie wiedziałem dość, żeby spowiadać – zaczynałem zyskiwać rozgłos jako duchowy przewodnik. Co kilka tygodni proszono mnie, żebym pomagał przy spowiedzi świętej w sąsiednich parafiach Trévoux, Saint Trivièr, Montmèrle, Saint Bernard i Limas. A z jakim skutkiem? Cóż, po moim powrocie do domu zdarzało się, że jeden czy paru moich nowych penitentów przyjeżdżało do Ars, żeby się ze mną spotkać. Być może czasem coś ich niepokoiło – wyrzut sumienia, wątpliwość, jakiś problem. Albo przywozili jakichś przyjaciół, którzy nie przyjmowali sakramentów od lat. W każdym razie te wizyty na ogół oznaczały, że musiałem spędzać w konfesjonale więcej czasu.

– Rozsławiasz nasz mały kościół, ojcze – powiedziała mi pewnego dnia Katarzyna Lassagne z nutą podziwu w głosie. – Nigdy wcześniej tak wielu ludzi nie przyjeżdżało tu się spowiadać.

Benedykta Lardet, jej przyjaciółka i pomocnica w domu „Pod Opatrznością”, przytaknęła skwapliwie.

– To prawda. Och, ojcze! Ty naprawdę robisz dla dusz cudowne rzeczy!

Z jakiegoś powodu pełne entuzjazmu słowa moich dwóch młodych przyjaciółek zaniepokoiły mnie, ale starałem się tego nie okazywać.

– Jakie to cudowne rzeczy robię? – zapytałem powoli. – Podajcie mi chociaż jedną.

– Ależ w niektóre dni spowiadasz całymi godzinami, ojcze.

– Tak czynią też inni księża.

– Tak, ale ostatnio ludzie muszą ustawiać się w kolejce, żeby się do ciebie dostać.

– W innych parafiach też stoją w kolejce.

– W zeszłym tygodniu przyjechali naprawdę wielcy grzesznicy, żeby się z tobą spotkać. Wszyscy wiedz ą, że ich nawróciłeś.

– Och, nie. Ja ich nie nawróciłem. Łaska Boża tego dokonała.

– Cóż, jest pewna kobieta w Montmerle, która mówi, że potrafisz czytać w jej sercu jak w otwartej księdze za każdym razem, kiedy przybywa tu do spowiedzi.

– Ach, może nie ma tam zbyt wiele do czytania…

Raptem Katarzyna zmęczyła się grą, w którą kazałem jej grać.

– Och, ojcze! Ty wiesz, że Bóg dał ci cudowną moc pomagania duszom! Na pewno nie zaprzeczysz temu, co się stało w Trévoux, kiedy byłeś tam na misji?

Słysząc to, musiałem się roześmiać, głośno i serdecznie. W Trévoux wydarzyło się bowiem coś naprawdę zabawnego. Tłum, czekający, by przystąpić do spowiedzi, był tak ogromny i niecierpliwy, że omal nie przewrócił konfesjonału – i to ze mną w środku! Dopiero po chwili zdołałem przywrócić porządek, mówiąc, że nie powrócę do Ars, dopóki każdy z obecnych się nie wyspowiada.

– Nie, nie zaprzeczam temu, co się stało w Trévoux – powiedziałem dwóm dziewczętom. – Tak właściwie to nie zapomnę tej misji do końca życia. – Potem dodałem nieco poważniejszym tonem: – Jest jednak cena, którą trzeba zapłacić za całe to powodzenie, i niekiedy wydaje się, że to zbyt wiele dla jednego biednego księdza. Ale jeżeli wy i wasze podopieczne z domu „Pod Opatrznością” mogłybyście mi pomóc…

Wtedy wskazałem Katarzynie i Benedykcie, że – za wyjątkiem Najświętszej Ofiary Mszy – nie ma modlitwy bardziej skutecznie poruszającej serce Boga niż modlitwa istot młodych i niewinnych. Och, gdyby tylko chłopcy i dziewczęta wiedzieli, jaką mają moc czynienia dobra… Zyskiwania najcudowniejszych łask dla siebie i dla innych…

– Musicie sprawić, by wasze przyjaciółki „Pod Opatrznością” codziennie modliły się za naszą parafię – oświadczyłem. – Zwłaszcza za mieszkających tu grzeszników: pijaków, hazardzistów, tych, którzy obrażają Boga grzechami nieczystości. I jeżeli możecie nakłonić najmłodszych także do dokonywania ofiar, o ileż łatwiej będzie nawrócić Ars i zmienić je w prawdziwie święte miejsce!

Katarzyna i Benedykta słuchały z oczyma okrągłymi ze zdumienia. Nigdy nie zdawały sobie sprawy, jak wiele mogą znaczyć dzieci, jeżeli chodzi o dobro parafii.

– Jakie modlitwy mamy kazać odmawiać tym dzieciom, ojcze? – zapytały.

Przez chwilę wahałem się, zdając sobie w pełni sprawę, że zewnętrzna forma modlitwy nie znaczy tyle co duch, w jakim została odmówiona.

– Niech dzieci „Pod Opatrznością” codziennie odmawiają raz Zdrowaś Maryjo za nawrócenie naszej parafii – zadecydowałem. – Ale upewnijcie się, że odmawiają ją powoli i z gorliwością. Och, ileż łask Matka Najświętsza udzieli wtedy nam wszystkim!

Katarzyna i Benedykta obiecały, że spełnią moje życzenia, i bardzo prędko doświadczyłem owoców ich starań. Później, wraz z upływem czasu, stało się jasne, że jeszcze więcej grzeszników otrzymywało łaskę dobrej spowiedzi i wytrwania w swoich postanowieniach prowadzenia lepszego życia. I tak niektórzy gospodarze nie opuszczali już niedzielnych Mszy świętych ani nie znieważali Dnia Pańskiego niepotrzebną, ciężką pracą, chociaż popełniali oba te występki całymi latami. Wiele młodych dziewcząt próbowało teraz znaleźć szczęście w sprawach Boskich zamiast w tańcach i innych ziemskich przyjemnościach. Na koniec, całkiem sporo mężczyzn porzuciło picie i hazard w czterech karczmach w wiosce i poza nimi.

„Modlitwy i ofiary dzieci mają cudowną moc zyskiwania łask dla grzeszników”, mówiłem sobie z radością. „Och, jak wspaniale!”

Ale nawet kiedy się cieszyłem, moje serce przepełniał smutek. Nagle diabeł zasiał we mnie prawdziwie przygnębiającą myśl – a mianowicie, że jako proboszcz w Ars poświęcam tak dużo czasu i energii na nawracanie innych, że moje własne zbawienie jest zagrożone.

– Wyciągnij swoje święte księgi i zobacz, ilu parafialnych księży zostało kanonizowanych – szeptał chytrze. – Ach, co za niespodzianka cię czeka!

Z początku nie zwracałem uwagi na tę propozycję. Później przyszło mi do głowy, że nie zaszkodzi poznać nazwiska tych parafialnych księży, którzy zostali wyniesieni na ołtarze Kościoła, i modlić się pokornie i żarliwie, bym poprzez ich zasługi i ja także mógł dobrze pracować dla dusz.

Niestety! Staranne poszukiwanie w Żywotach świętych ujawniło, że kanonizowani zostali liczni papieże, biskupi, mnisi, braciszkowie zakonni, pustelnicy, a nawet świeccy bez wykształcenia. Ale parafialni księża? Ani jeden.

– I co ci mówiłem – naśmiewał się diabeł. – Ach, Janie Mario Vianneyu, jak możesz zostać prawdziwie święty, dopóki jesteś proboszczem w Ars?

Stopniowo w mojej duszy narastał niepokój i niemal nabrałem przekonania, że to Duch Święty ostrzega mnie przed zagrożeniem dla mojego zbawienia, które wynikało się z pozostawania parafialnym księdzem. Niemożliwością było uzyskanie prawdziwej świętości, kiedy miało się tak mało czasu na modlitwę i medytację!

„Gdybym tylko mógł zostać mnichem”, pomyślałem tęsknie. „Gdybym mógł tak po prostu odejść do jakiegoś klasztoru i mieć tam spokój i ciszę…”

Ale nawet przy zamęcie, panującym w moim umyśle, stanowczo odsunąłem od siebie tę myśl. Opowiedziałem kiedyś Ojcu Niebieskiemu o moim pragnieniu wypełniania Jego woli, a On zezwolił mi zostać parafialnym księdzem w Ars. Dopóki On mnie nie usunie, powinienem pozostać w Ars jako proboszcz, pomimo ogromu rozpraszających mnie obowiązków – żebym mógł ocalić tak wiele dusz, jak tylko zdołam.

„A jednak szkoda, że nie odnalazłem ani jednego parafialnego księdza, który został kanonizowany”, powiedziałem sobie. „Och, o ileż bezpieczniej bym się wtedy czuł!”

Ale stopniowo znajdowałem ukojenie w dowodach, że Bóg w naprawdę cudowny sposób błogosławi mojej pracy duszpasterskiej. Jesienią 1828 roku, kiedy szkoła „Pod Opatrznością” istniała dopiero od czterech lat, miała już ponad trzydzieści uczennic. Kościół parafialny został rozbudowany i odnowiony, a uczestnictwo w wieczornych modlitwach i różnych parafialnych grupach wzrosło wielokrotnie od czasu mojego przybycia. Pijaństwo, przeklinanie, hazard i niepotrzebna praca w niedzielę także się zmniejszyły, a wszystkie dzieci i nawet kilkoro dorosłych sumiennie przychodziło na lekcje katechizmu. Ale najbardziej rzucającą się w oczy zmianą była ogromna liczba mężczyzn i kobiet, w tym wielu z odległych wiosek, którzy regularnie przybywali się spowiadać.

„Dlaczego te dobre dusze przybywają z tak daleka do Ars, żeby otrzymać sakrament pokuty?”, zapytywałem często sam siebie. „Na pewno o wiele mniej kłopotu byłoby z pójściem do własnego proboszcza.”

Katarzyna Lassagne czuła, że zna odpowiedź.

– To dlatego, że ty uczysz ich tego, czego nauczyłeś mnie, ojcze – powiedziała.

Popatrzyłem na Katarzynę z ciekawością, nie całkiem rozumiejąc, co miała na myśli.

– Tak, a co to takiego?

Moja młoda przyjaciółka z entuzjazmem klasnęła w dłonie.

– Kiedy się tu pojawiłeś, ojcze, wiodłam bardzo zwyczajne życie. Oczywiście, nie popełniłam żadnego naprawdę ciężkiego grzechu, ale i też nie byłam… no, chcę powiedzieć, że…

– Tak. Mów dalej, Katarzyno. Nie wstydź się.

– Tak naprawdę nie interesowałam się Bogiem, ojcze. Właściwie, to rzadko kiedy w ogóle o Nim myślałam.

– A teraz?

– Teraz myślę o Nim wiele, wiele razy w ciągu dnia.

Uśmiechnąłem się.

– A jak myślisz, dlaczego tak jest?

Katarzyna zawahała się. Potem, prawie szeptem, odparła:

– Och, ojcze! To dlatego, że nauczyłeś mnie kochać Go w nowy i cudowny sposób. Oto dlaczego!

Kiedy dotarło do mnie znaczenie tych słów, moje serce nagle wypełniło szczęście. Och, jakże dobry był Bóg! Wykorzystywał mnie, zwyczajną istotę, by doprowadzić inne istoty do poznawania i miłowania Go! Pozwał mi doświadczać jednej z największych radości kapłaństwa – doprowadzania duszy do uświadomienia sobie, że Bóg jest samą miłością i że nie ma ziemskiej rozkoszy, która mogłaby się równać z uczeniem się, jak Go poznawać i wypełniać Jego wolę.

Kiedy tylko Katarzyna wyszła, wyznałem to, co miałem w sercu, w prawdziwie żarliwej prośbie. „Drogi Panie, proszę, pomóż mi poznawać i kochać Cię coraz bardziej i bardziej”, błagałem. „Pozwól mi doprowadzić także innych do poznania i pokochania Ciebie. Och, gdyby tylko mężczyźni i kobiety, chłopcy i dziewczęta mogli pojąć, jaki Ty jesteś prawdziwy… jaki im bliski… jak chętny, by ich prawdziwie uszczęśliwić…”

Nagle urwałem. Nie dało się ubrać uczuć w słowa, skoro nawet najpiękniejsze z nich nigdy nie zdołają opisać doskonałości Boga! A jednak słowa musiały być moimi narzędziami na ambonie i w konfesjonale…

– Drogi Panie, jestem gotów przecierpieć wszystko, jeżeli tylko pobłogosławisz moje słowa – wyszeptałem. Potem, po chwili namysłu, dodałem: – I jeżeli mógłbyś dać mi cudowną łaskę pozyskania ludzi, żeby… zakochali się w Tobie… żeby trzymali się z dala od grzechu nie tyle dlatego, że jest paskudny i zasługuje na karę, ale po prostu dlatego, że Ty nigdy nie możesz być tam, gdzie jest grzech…

Kiedy się modliłem, ogarnął mnie tajemniczy, nowy rodzaj spokoju. W jakiś sposób wiedziałem, że moje prośby zostały wysłuchane: że dzięki miłosierdziu Boga w przyszłości moje słowa w konfesjonale i na ambonie będą jeszcze bardziej błogosławione niż do tej pory i że otrzymam wielką łaskę sprawienia, by wiele dusz usilnie pokochało Boga.

„Jak cudownie”, powiedziałem sobie. „Naprawdę cudownie!”

Ciesząc się, pomyślałem o nadzwyczajnej władzy, jaką miłość ma nad ludzkim sercem. Kiedy jedna osoba kocha inną, wszelkie udręki i trudności znikają. Nie liczy się nic prócz bycia z ukochanym człowiekiem, służenia mu, uszczęśliwiania go. Dusza jest pełna ufności, a okropne poczucie bycia samotnym i niechcianym jak gdyby nigdy nie istniało. W pewnym sensie człowiek rodzi się na nowo i posiada nową godność. Ale kiedy, dzięki łasce, człowiek wznosi się ponad ziemską miłość, by zakochać się w Bogu… kiedy oddaje się bez zastrzeżeń na Jego służbę…

„To prawdziwy przedsmak Raju – stwierdziłem – i rozkosz dla każdej nieszczęsnej i samotnej duszy na ziemi.”

Czas mijał, a mężczyźni i kobiety wciąż licznie przybywali do mnie, do kościoła w Ars, żeby się przede mną wyspowiadać. I każdemu z nich udzielałem tej samej rady: żeby otrzymawszy już sakrament pokuty, uklękli na chwilę przed tabernakulum i poprosili Ojca Niebieskiego, poprzez Jezusa Chrystusa, żeby dał im wielkie umiłowanie siebie i swojej świętej woli.

– Im częściej będziecie odmawiać takie krótkie modlitwy, tym łatwiej będzie wam zostać świętymi – mówiłem.

Ale chociaż robiłem, co w mojej mocy, żeby zyskać dla tych penitentów łaskę zakochania się w Bogu, inne sprawy także zaprzątały moją uwagę. Najważniejszą z nich był dom „Pod Opatrznością”, darmowa szkoła dla dziewcząt, która nie miała żadnych przychodów prócz datków wiernych.

– Ojcze, obawiam się, że będziesz musiał pobierać przynajmniej drobną opłatę za przyjęcie do szkoły „Pod Opatrznością” albo odeślesz większość dzieci – powiedziała mi pewnego dnia Janina Chanay. – Od miesięcy nie mamy ziarna, żeby je posłać do młyna, a więc to jasne, że młynarz nie ma dla nas mąki. A jak ja mam upiec chleb bez mąki?

Uśmiechnąłem się. Janina, krzepka i nieco uparta, wiejska dziewczyna, sprawowała pieczę nad kuchnią „Pod Opatrznością” i zawsze było dla niej utrapieniem, że odmawiałem pobierania opłat od uczennic. W przeciwieństwie do Katarzyny i Benedykty, dwóch nauczycielek, Janina upierała się, że poleganie na dobroczynności innych jest zbyt ryzykowne.

– Chcesz powiedzieć, że w ogóle nie mamy żadnej mąki? – zapytałem łagodnie.

Janina zawahała się, po czym pokręciła głową.

– No cóż, nie całkiem, ojcze. Wystarczy na jeden albo dwa wypieki. Ale co zrobimy potem? Z powodu kiepskich zbiorów w tym roku w spiżarni nie ma dość ziarna, żeby opłacało się posyłać je do młyna. A inni ludzie są w nie lepszej sytuacji niż my.

Zbadałem to i okazało się, że Janina miała rację. Na podłodze spiżarni było zaledwie parę garści ziarna.

– To poważna sprawa – przyznałem. – Ale nie martw się, dziecko. Złóż całą swoją ufność w Bogu i spokojnie wracaj do swojej kuchni.

Jednak po kilku dniach zdałem sobie sprawę, że sytuacja z każdą chwilą staje się coraz bardziej rozpaczliwa. Ponieważ wybłagałem i pożyczyłem już tak wiele ziarna i innych zapasów dla szkoły „Pod Opatrznością”, nikt w wiosce nic by mi już nie dał. A raczej nie mógłby mi dać, gdyż wszędzie panował poważny niedostatek żywności.

„Myślę, że po prostu muszę odesłać część dzieci”, pomyślałem. „Och, jakie to okropne!”

A potem nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl. Święty Jan Franciszek Regis! A gdybym go poprosił, i to w jakiś bardzo szczególny sposób, żeby mi pomógł? Bądź co bądź, za życia dostarczał strawę biednym przy niejednej okazji. Czemu nie miałby uczynić tego samego dla dzieci z „Pod Opatrznością”?

„Wezmę jego relikwię i umieszczę ją w spiżarni”, postanowiłem. „Potem będę się modlił, jak nie modliłem się nigdy dotąd. Och, na pewno wydarzy się coś cudownego”.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Św. Proboszcz z Ars.