Rozdział dziewiąty. Rodzice zaniedbujący naukę gospodarności

Gdy byłem dzieckiem, wywarła na mnie wrażenie jedna ze starych opowieści, mówiąca o księciu, który – jadąc na koniu – napotkał pracowitego i pogodnego człowieka, pracującego w polu, i wdał się z nim w rozmowę. Po kilku celnych pytaniach dowiedział się, że mężczyzna nie posiadał pola na własność, ale pracował na nim jako najemny robotnik, za dolara dziennie. Książę, dziwiąc się, że można przeżyć z tak niewielkiej sumy i jeszcze wydawać się tak szczęśliwym i zadowolonym, spytał mężczyznę, jak radzi sobie z wypełnianiem swoich zobowiązań.

Mężczyzna odparł, że jego rodzice nauczyli go, by nigdy nie wydawał wszystkiego, co zarobi; on zaś na skutek tych nauk żył oszczędnie z jednej trzeciej swoich dochodów, za jedną trzecią zwykł spłacać długi, a pozostałą część odkładał jako oszczędności. Dalej, robotnik zaintrygował księcia opowiadając, że dzieli się swymi zarobkami z biednymi, starymi rodzicami, którzy nie są już w stanie pracować, i z dziećmi, które nie są na tyle duże, by mu pomóc.

„W ten sposób – powiedział mężczyzna – odpłacam rodzicom za miłość, jaką mi okazali, a od moich dzieci oczekuję, że nie opuszczą mnie, gdy będę stary.”

Historia skończyła się tak, jak można by oczekiwać. Książę nagrodził gospodarność rolnika, zabezpieczając byt jego dzieci, a błogosławieństwo udzielone mężczyźnie przez rodziców na łożu śmierci, spełniło się później poprzez wdzięczność dzieci.

Niewielu z naszych światłych psychiatrów kiedykolwiek pomyślało o tym, by przeanalizować u ludzi emocjonalną reakcję wobec pieniędzy w ogólności, a szczególnie wobec żywej gotówki. Dla niektórych ludzi pieniądze, i to, co można za nie kupić, oznaczają miłość; dla innych przedstawiają władzę; inni widzą w nich prestiż; dla innych z kolei oznaczają ochronę przed okrutnym światem; podczas gdy dla wielu są środkiem, przy pomocy którego można kupić szczęście.

Słusznym wydaje się stwierdzenie, że nasz stosunek do pieniędzy zaczyna się kształtować w dzieciństwie. Kiedy daje się małemu dziecku misia, którego nabycie kosztowało pewną ilość pieniędzy, dziecko szybko uczy się, że taki prezent jest gestem miłości. I tak w dziecięcym umyśle powstaje powiązanie – pieniądze równa się miłość. Dojrzały młody człowiek, lub dorosły, musi uświadomić sobie (lub trzeba go nauczyć), że miłość to jedno, a pieniądze, prezenty i dobytek, który można kupić za pieniądze, to całkiem coś innego. Dopóki w umyśle dorosłej osoby nie nastąpi takie rozróżnienie, jest bardzo mało prawdopodobne, że uniknie się tragicznych pomyłek finansowych. Bez tego rozróżnienia w umysłach ludzi, którzy uporczywie trzymają się myśli, że pieniądze i miłość są tym samym, jest bardzo mała szansa, że będą tolerować coś takiego jak życie w granicach budżetu, po prostu dlatego, że pozbawienie ich rzeczy, których pragną – futra z norek, nowego kabrioletu, telewizora lub czegokolwiek innego, co oznacza dla nich miłość – będzie im się zawsze jawić jako zagrożenie. Ludzie, którzy podpadają pod tę kategorię, a jest ich legion, muszą poddać siebie dyscyplinie i zharmonizować swoje życzenia i chęci z dochodem rodzinnym. Rodzice muszą pozbyć się błędnych, emocjonalnych koncepcji na temat pieniędzy i zrobić wszystko, co możliwe, by osiągnąć to samo u swoich dzieci. Oto kilka zasad przewodnich. Koncentrują się one wokół tego, co słynny ekonomista nazywa trzema właściwymi sposobami użycia pieniędzy: oszczędzania, wydawania i dawania.

Jedna z najlepszych lekcji, jakich rodzic może udzielić dziecku, brzmi: „Nigdy nie wydawaj wszystkiego, co zarabiasz”. Lekcja ta, raz wyuczona, odsłania tajemnicę gospodarności. Cnota tego rodzaju oszczędności została dobrze przedstawiona przez Karola Dickensa, w słowach Micawbera (1):

„Roczny dochód, dwadzieścia funtów; Roczne wydatki, dziewiętnaście przecinek sześć. Skutek: szczęście. Roczny dochód, dwadzieścia funtów. Roczne wydatki, dwadzieścia przecinek osiem sześć. Skutek: nędza”.

Doświadczenie tego nieszczęśliwca, który zawsze znajduje się w owej drugiej grupie, to dzisiaj doświadczenie milionów ludzi w naszym kraju. Wydają więcej, niż zarabiają, i „czekają, aż coś się pojawi”.

Wielu ludzi rozpoczyna beznadziejne zmagania, by dorównać Jonesom, i pogrążają się w niepotrzebnych długach zaciągniętych na gadżety, radia, telewizory, zmywarki do naczyń, pralki, meble i urządzanie się, bez czego doskonale obeszliby się do czasu, kiedy będą mieli pieniądze zaoszczędzone z dochodów, by nabyć te same rzeczy za gotówkę – nie wszystkie naraz, lecz jedną po drugiej. Gdybyż tylko Amerykanie poszli za radą Bulwera Lyttona i ustalili swe wydatki o jeden stopień niżej niż dochody, powodziło by im się nieskończenie lepiej niż obecnie. Żaden naród na całej ziemi nie potrafi zarobić tyle, ile my, i gdyby nie powszechny zwyczaj zakupów i rozrzutności, miliony ludzi mogłoby żyć w dobrobycie.

Aby osiągnąć bezpieczeństwo finansowe, trzeba tylko w rodzinne interesy wprowadzić zmysł porządku. Wiąże się to z rozważnym zarządzaniem i unikaniem marnotrawstwa. Jest to po prostu praktykowanie wyrzeczenia zastosowane do tego, co można kupić za pieniądze.

Wedle jednego z błędnych przekonań naszych czasów, oszczędzanie jest pokrewne skąpstwu, a my ponad wszystko inne nie znosimy, by nazywano nas skąpymi. Starając się uniknąć piętna skąpstwa, przeciętny Amerykanin popada w drugą krańcowość – lekkomyślnych wydatków i nieustannej rozrzutności. Ludzie powinni się nauczyć, że oszczędność, nawet w małych rzeczach, nie jest skąpstwem.

Rodzice powinni przestrzegać rozsądnego programu oszczędzania. Niewiele rodzin w dzisiejszych czasach posługuje się elastycznym planem budżetowym, lecz gdyby to zrobili, to – o czym już była mowa – przeciętna rodzina mogłaby, korzystając ze swego dochodu, wydobyć z niego przynajmniej dwadzieścia pięć procent więcej niż obecnie. Z systemu budżetowego na pewno powinny korzystać wszystkie młode pary w pierwszych latach małżeństwa. Jest to pewny sposób zlokalizowania przecieków finansowych i wspaniały środek dowiedzenia się, jak wiele rodzina może wydać na to, czego pragnie, nie będąc zmuszona pozbawiać się tego, czego potrzebuje. Poproście kierownika lokalnego oddziału banku lub swoją ulubioną firmę ubezpieczeniową o próbny formularz budżetu. Albo jeszcze lepiej, idźcie do księgarni czy do miejscowej biblioteki i wybierzcie książkę z tego zakresu. Starajcie się dostosować budżet do swoich konkretnych potrzeb, a następnie inteligentnie i sumiennie wprowadzajcie go w życie.

Kosztem tego, że obejdziecie się bez trwałej w salonie piękności, tej „po prostu boskiej” sukni od Schiaparelliego, lub tej tak upragnionej profesjonalnej wędki marki Shakespeare, próbujcie regularnie odkładać przynajmniej dziesięć procent dochodu w jakimś godnym zaufania banku. Taki program może pociągać za sobą robienie prania raczej w domu niż oddawanie go do pralni, konieczne mogłoby też stać się lepsze planowanie posiłków, z ekonomicznym wykorzystaniem resztek; mogłoby to też oznaczać, że prędzej napiszecie list do krewnych Hoboken, niż będziecie telefonować, lecz zasada taka się opłaci, skutkując rzeczywistym bezpieczeństwem finansowym. Legendarny Andrew Carnegie zbudował swą ogromną fortunę na prostym rozwiązaniu, by zaoszczędzać jednego dolara z każdych pięciu, jakie zarobił.

Wśród osób czytających te słowa nie znajdzie się żadna, która nie mogłaby zmniejszyć swojej rozrzutności. Szczególnie rodzice powinni w tym względzie dać wspaniały przykład swoim dzieciom. Czytałem raz, że wiodący producent musztardy poczynił uwagę wobec grupy akcjonariuszy, że zrobił fortunę na tym, co inni ludzie marnują. Wyjaśnił to stwierdzenie mówiąc, że większość ludzi nakłada sobie na talerze trzy razy więcej musztardy, niż rzeczywiście jedzą. Jak charakterystyczne jest to dla naszego amerykańskiego sposobu życia! Surowa oszczędność w małych rzeczach jest wśród ludzi czymś nieznanym. Gdyby wasi rodzice zachowali stare, zużyte znaczki pocztowe, moglibyście dziś być bogatymi. Seria zużytych znaczków z Wystawy Kolumbijskiej, wydanych w roku 1893, jest dziś warta około stu pięćdziesięciu dolarów. Seria zużytych znaczków z Zeppelinem (trzy znaczki), wydanych w latach 1930–1933, kosztuje dziś około osiemdziesięciu dolarów. Upamiętniające jakieś wydarzenie znaczki, które dziś wyrzucacie, mogą być za parę lat warte setki dolarów.

Rodzice mogą dać swym dzieciom przykład marnotrawstwa, poprzez swe nierozsądne i nienasycone pragnienie, by dyktować styl w swoich społecznościach. Żałować pieniędzy na podstawowe artykuły żywnościowe w domu, po to, by na ulicy wyglądać jak z żurnala, to czysta głupota. Dziś właśnie czytałem o kobiecie, która pojawiła się przed sędzią Andrew Schottky’m w Redwood City w Kalifornii, i w swej petycji o rozwód powołała swą siostrę na świadka, że skoro ma utrzymać szanowaną pozycję w społeczeństwie, potrzebuje wymienionych poniżej ubrań.

Na początku listy widniało sześć futer, a inne podstawowe punkty obejmowały:

„Dwanaście kostiumów rocznie. Każdego roku nowa suknia do opery, kosztująca od czterystu do pięciuset dolarów w hurcie, oraz dwie niedrogie sukienki kosztujące od dwustu do trzystu dolarów w sprzedaży hurtowej. Osiem do dziesięciu sukni popołudniowych na każdy sezon, z których każda kosztuje w sprzedaży hurtowej od siedemdziesięciu do trzystu dolarów. Przynajmniej dwanaście sukienek letnich. Dwanaście kapeluszy na sezon. Tuzin swetrów. Około dwudziestu pięciu par butów. Około dwudziestu pięciu par pończoch”.

„Bardzo mnie interesuje – powiedział sędzia Schottky, pochylając się w krześle – ile razy dama może ubrać tę samą suknię popołudniową, w otoczeniu tych samych osób, by nie wywoływać plotek?”

„Obawiam się, że bardzo niewiele razy” – padła niemądra odpowiedź.

Wielu żonatych mężczyzn, którzy to czytają, wzniesie oczy ku niebu i podziękuje Wszechmogącemu, że zostali uchronieni od takiego losu i być może tak się stało. Jednak choć ten przypadek jest przesadzony i tak właśnie powinno się go traktować, istnieją legiony żon, których rozrzutność zniszczyła im życie i zrujnowała ich rodziny. Tę samą rzecz można powiedzieć o wielu mężach i ojcach. Wiele jest prawdy w słowach Jouberta: „Każda forma rozrzutności deprawuje albo moralność, albo smak”.

Nasze pragnienia powinny być ograniczane przez nasze środki. Joseph Brotherton, spisując swój testament, rozkazał wyryć na grobie następujący napis: „Na moje bogactwo nie złożyła się rozległość posiadłości, lecz szczupłość pragnień”. Ze zwykłego posługacza w fabryce wzniósł się – poprzez pracowitość, uczciwość i samozaparcie – do wysokiej pozycji członka parlamentu w swej ukochanej Anglii. To Kleantes, mędrzec grecki, zapytany: „Kto jest najbogatszym człowiekiem?”, odparł: „Najbogatszym człowiekiem jest ten, kto ma najmniejsze potrzeby”.

Rodzice mogliby na dobry początek nauczyć swoje nawet najmniejsze dzieci, słowem i przykładem, by nie były rozrzutne – by nigdy nie brały na talerz więcej, niż mogą zjeść, by troszczyły się o swe ubrania i zabawki, i zawsze odkładały pewną część tygodniowego kieszonkowego w skarbonce; kiedy skarbonka się wypełni, zaoszczędzoną sumę powinno się złożyć na koncie oszczędnościowym, w bonach rządowych lub jako ubezpieczenie dla dziecka.

Skoro mowa o ubezpieczeniu, powinno się dołożyć starań, by zakupić pewne polisy. Zwykłe ubezpieczenie na życie lub ubezpieczenie okresowe jest najtańsze i oferuje dobrą ochronę dla rodziny o niskim dochodzie. W takiej rodzinie mądrzej byłoby mieć ubezpieczenie na życie głównego żywiciela rodziny, zwykle ojca. Przede wszystkim, szukajcie rady u godnej zaufania firmy ubezpieczeniowej. Nie kupujcie jakiejś starej polisy! Zróbcie ze swych pieniędzy najlepszy użytek.

Kiedy członkowie rodziny są na tyle dorośli, by zarabiać własne pieniądze, rodzice powinni dopilnować, by z tymi pieniędzmi obchodzono się mądrze. Znam dziś chłopców, którzy zarabiają osiem i dwanaście dolarów dziennie, nosząc kije na polu golfowym, i dziewczyny, zarabiające pięćdziesiąt centów na godzinę i więcej, za opiekę nad dziećmi. Rodzice mają prawo i obowiązek dopilnować, czy pieniądze te są wydawane mądrze. Pewien uzgodniony procent powinien iść na utrzymanie domu, pewien procent na ubrania, a określoną sumę powinno się zaoszczędzić. Młodej zarabiającej osobie powinno się jednak dać wolną rękę w kwestii tego, jak wyda resztę pieniędzy. Suma ta powinna zostać ustalona wcześniej poprzez ugodę pomiędzy rodzicami a dzieckiem, po czym winno się zachęcać, by żyło w granicach swych środków. Źle jest, jeśli ma się zbyt dużo pieniędzy do wydania, zanim pozna się, jak są ważne!

Dwunastolatek powinien wiedzieć coś o finansowym położeniu rodziny, powinno się sprawić, by czuł się części ą „firmy”. Wzbudzenie w dziecku zainteresowania stron ą ekonomiczną domu to wspaniały trening zarządzania domem, dający przekonywujące powody, dlaczego musi ograniczyć swe potrzeby w ramach całej rodziny i jej celów. Wyjaśnienie dziecku, że, jak ocenia Metropolitalna Spółka Ubezpieczeń na Życie, utrzymanie dziecka od urodzenia do osiemnastu lat kosztuje więcej niż siedem tysięcy dolarów, pobudzi w nim motywy do oszczędzania.

Najlepszą spuścizną, jaką możecie zostawić swym potomkom, jest przykład gospodarności i umiejętności umiejętnego używania funduszów rodziny. Jeżeli zaniedbacie to zrobić, i przez taki brak przykładu i nauki wasze dziecko pójdzie śladami waszej rozrzutności i marnotrawstwa, możecie zasiać ziarna małżeńskiej porażki przyszłych generacji. Najnowsza, uważna analiza stu jeden przypadków rozbitych domów w sądzie rodzinnym w Dayton, w stanie Ohio, ukazała, że marne zarządzanie finansami i rozrzutność są przyczynami rozwodów w więcej niż pięćdziesięciu procentach.

Nie możemy zakończyć tego rozdziału bez ostrzeżenia przed uczynieniem gospodarności wadą. Zdobywanie pieniędzy prowadzone jest często w duchu zadziwiającego egoizmu. Wielu ludzi w swych wysiłkach, by zgromadzić środki zabezpieczenia finansowego, zapomina, że hojność – podobnie jak oszczędność – jest cnotą. Rodzice są bardzo roztropni, jeśli wpajają swym dzieciom ducha dobroczynności wobec ubogich i pobudzają zmysł obowiązku, ograniczając pragnienia poprzez jałmużnę i służbę. Takie postępowanie ześle na rodzinę błogosławieństwo Boże, gdyż Pismo Święte mówi, że „Pożycza samemu Panu – kto dla biednych życzliwy, za dobrodziejstwo On mu nagrodzi” (Prz 19, 17). Kiedy dzieci wyrastają z ubrań, a nie ma mniejszych dzieci, które by z nich skorzystały, powinno się zachęcić pociechy, by pomogły sortować i pakować odzież w celu wysyłki do jakiegoś sierocińca lub towarzystwa dobroczynnego. Udział dzieci w takich przedsięwzięciach będzie wspaniałą nauką uczynków miłosierdzia.

Mądry to rodzic, który umiejętnie namawia nawet najmniejsze dziecko, by dzieliło część swych oszczędności z Bogiem. Wręczenie dziecku w kościele pięciocentówki lub dziesięciocentówki i zwykłe pozwolenie mu, by dało tę monetę na ofiarę, nie jest najlepszą nauką. Dziecko ofiarowuje wtedy coś, co jest prezentem od kogoś innego. Lepiej byłoby zachęcić dziecko przy dawaniu kieszonkowego, by odłożyło pewną część na dzieło Boże, oraz zaakcentować, że jest to nie tylko przywilejem, ale i obowiązkiem.

Jeżeli Bóg miłuje „ochotnego dawcę”, jak pisze święty Paweł w swym liście (2 Kor 9, 7), szczególną miłością zostanie obsypana ta rodzina, u której wolne dary wypływają z przyczyny należytego rozpoznania wielu łask i błogosławieństw Bożych. Mędrzec wypowiedział nieśmiertelne słowa, głosząc: „Miłosierdzie ściąga błogosławieństwo na miłosiernego”.

Nie pozwólcie nigdy, by wasza gospodarność przewyższyła miłosierdzie; pierwsza jest tylko ludzka, to drugie – Boskie.

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) Wilkins Micawber – postać z Davida Copperfielda Dickensa.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.