Rozdział dziewiąty. Dzwon z górskiej kaplicy

Prawie sto lat temu w niemieckich górach mieszkała biedna wdowa z jedyną córką o imieniu Greta. Ich mała chatka znajdowała się w połowie drogi na bardzo stromy szczyt, porośnięty ciemnymi świerkami i drzewami sosnowymi, przez które co jakiś czas przeświecały srebrzyście iskrzące się wodospady i migotały strumyczki spieszące, aby powitać promienne kwiaty ozdabiające zielone łąki w dolinie.

Było to bardzo piękne miejsce, ale bardzo odludne, chata stała tak daleko od wioski Goblinsfeld, że prawie nikt ich nie odwiedzał, poza księdzem i mężczyzną z Halberthal (miasta po drugiej stronie gór), przywożącego im zapasy żywności i inne towary.

Raz w tygodniu Greta i jej matka schodziły do doliny, do małej kaplicy pod wezwaniem Świętych Aniołów, a gdy pogoda był ładna Greta szła do szkółki księdza Bruna.

Ojciec Grety umarł, gdy była jeszcze niemowlęciem. Był leśniczym, wesołym i niefrasobliwym, prawym i szczerym. Pewnego mroźnego zimowego dnia poszedł do pracy pogwizdując piosenkę dobry Król Wacław – gdyż nasz dobry przyjaciel był Niemcem – i oglądając się co jakiś czas, by zobaczyć żonę stojącą na progu chatki i odprowadzającą go wzrokiem póki nie zniknął za drzewami.

Po południu wiatr zaczął wyć posępnie, a około godziny czwartej zaczęły gęsto padać olbrzymie płatki śniegu i po dwóch godzinach ziemia zrobiła się całkiem biała. Młoda żona niespokojnie wyglądała męża, Gotfryda, podchodziła do drzwi, wpatrywała się w gęstniejący mrok, aż w końcu śnieg zaczął sięgać do ram okien, a gdy otworzyła drzwi, jego bryły wpadły do kuchni, gdzie się stopiły i zalały kamienną podłogę, a w chatce zrobiło się wilgotno i zimno.

Było już bardzo ciemno, a matka płakała kołysząc niemowlę i próbowała śpiewać.

Przez całą noc siedziała przy kominku, śpiewając, kołysząc dziecko i modląc się, nasłuchując dźwięku kroków, które nigdy już się nie rozległy. Następnego dnia niespodziewanie śnieg zasłaniający okna został usunięty i ktoś zapukał w szybę. Pospieszyła otworzyć drzwi, a serce biło jej jak szalone. Przed chatą nie stał jednak jej Gotfryd, lecz ksiądz Bruno i jeden czy dwóch wieśniaków, którzy wykopali przejście w śniegu i przynieśli jej trochę jedzenia.

Ksiądz Bruno próbował pocieszyć ją, a mężczyźni obiecali solennie, że wezmą psy i poszukają Gotfryda.

Wolno i nużąco minęło parę dni, w Boże Narodzenie matka zabrała niemowlę do kaplicy w dolinie, ponieważ słońce świeciło jasno, a śnieg zaczął się gwałtownie rozpuszczać. Po Mszy świętej ksiądz Bruno odprowadził ją do kruchty i jak najdelikatniej opowiedział jej, że znaleziono Gotfryda w górach, zamarzniętego na śmierć.

Wydawało się, że pękło jej serce, ale zdobyła się na wysiłek, aby podnieść się ze smutku ze względu na dziecko i wkrótce jej twarz zaczęła jaśnieć spokojem i opanowaniem, niczym słońce w letni dzień, oznajmiając pokój w jej sercu.

Greta wyrosła na słodką, śliczną dziewczynkę, z oczami w kolorze najjaśniejszych niezapominajek i zaróżowioną twarzyczką okoloną burzą gęstych loków o odcieniu rudawego złota. Była bardzo delikatna i czuła, a dzieci z wioski bardzo ją lubiły. Szczególnie lubił ją Jan, przystojny syn młynarza, miał piętnaście lat, lecz był tak wysoki, że innym dzieciom wydawał się prawie dorosłym mężczyzną.

– Gdy dorośniesz, moja ukochana, ożenię się z tobą – mawiał czule, wręczając Grecie pierwsze wiosenne kwiaty lub pierwsze letnie poziomki we własnoręcznie wyplecionym koszyczku.

– Ale ty jesteś taki dorosły, Janie – odpowiadała dziewczynka, nieśmiało podnosząc wzrok ku jego twarzy.

– Tylko o pięć lat starszy od ciebie. Mogę na ciebie poczekać, ponieważ kocham cię tak mocno, jak jaskółka kocha lato. Podąża za nim do dalekich krain, tak jak ja podążyłbym za tobą na kraj świata.

– Ale przecież ty nie masz skrzydeł, mój Janie – odpowiadała nieśmiała dziewczynka. Jednak wierzyła mu i bardzo go kochała, czego i on się domyślał.

Pewnej zimy, gdy Greta miała około dwunastu lat, po okolicy szalało więcej burz śnieżnych niż zwykle. Bardzo niebezpiecznie było wspinać się po zboczu góry, ponieważ wiatr przykrywał śniegiem głębokie dziury i tworzył zaspy wyższe od najwyższych domów.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia mama Grety zachorowała. Całą ją trawił palący ból, miała migrenę i nie mogła wstać z łóżka. Doktor powiedział, że złapała bardzo ostrą grypę. Wkrótce zupełnie opadła z sił i Greta musiała karmić ją łyżeczką, dając bulion i mleko niczym małemu dziecku.

Padało coraz więcej śniegu, a w Wigilię Bożego Narodzenia był już tak głęboki, że Greta bała się zejść do wioski i poprosić kogoś, aby pomógł jej doglądać matki, której stan wydawał się ciągle pogarszać. O oznaczonych godzinach podawała jej lekarstwo i karmiła zupą jak przykazał doktor. Jednak nie następowała żadna poprawa i w końcu dziewczynka zaczęła się obawiać, że mama umrze.

Uklękła i błagała dzieciątko Jezus, by jej pomogło, a łzy płynęły jej po policzkach i serce biło jak oszalałe z przerażenia i udręki, ponieważ prawie nie słyszała oddechu matki, nawet gdy pochylała nad nią nisko głowę.

Gdy się modliła, wydawało jej się, że usłyszała bicie dzwonów. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl.

Na szczycie góry stała mała zrujnowana kaplica poświęcona Dzieciątku Jezus. Zbudował ją w czternastym wieku pewien bogaty baron, w podziękowaniu za to, że jego jedyny syn nagle w Wigilię Bożego Narodzenia ozdrowiał z niebezpiecznej choroby.

Mówiono, że jeśli ktoś wejdzie do kapliczki w Wigilię i pociągnie za sznur dzwonu gdy wybije północ, otrzyma odpowiedź na każdą modlitwę jaką wtedy zmówi. Nikt nie odważył się tam pójść, ponieważ po trzystu latach, które minęły od zbudowania kaplicy, osuwiska i lawiny oderwały duże fragmenty skały, a ścieżka wiodąca do kapliczki prawie całkowicie zniknęła.

Greta wiedziała o tym, lecz pamiętała także, co ksiądz Bruno opowiadał dzieciom o Aniołach Stróżach.

– Bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach, na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził stopy o kamień.

Spojrzała na zegar. W tym momencie otworzyły się małe drzwiczki i wyskoczyła z nich kukułka. Przy każdym z dziecięciu razy gdy kukała, Grecie wydawało się, że mówi: „Idź”.

– Tak, pójdę – zawołała.

Po raz ostatni poprawiła poduszkę matki i pocałowała ją, być może po raz ostatni, założyła kapturek, saboty i płaszcz, i wyruszyła.

Gdy otworzyła drzwi opuściła ją odwaga, ze strachu poczuła mdłości i zawroty głowy. Padał śnieg, wiatr wył, a ten głośny, wyraźny zew w oddali – czy to wiatr? Och, nie! Znów wyje! Tym razem nie było wątpliwości, to wilk i jakże musiał być głodny tej zimnej nocy!

– Dobry Pasterz nie ucieka, gdy nadchodzi wilk – Greta rozejrzała się. Myślała, ze ktoś do niej przemówił, ale nikogo nie było obok niej. Zamknęła za sobą drzwi i wyruszyła samotnie w straszną noc. W kilka minut zupełnie przemokła, a nasiąknięte wodą ubrania oblepiły ją i ciążyły, płatki śniegu wpadały jej tak szybko prosto w oczy, że każdy krok stawał się bolesnym wyczynem. Och, zaczęła się zapadać!

– Och, mamo! – zawołała myśląc, że spada w przepaść. – Kto teraz o ciebie zadba!

Okazało się jednak, że wpadła po prostu w głęboką zaspę i po długich i gwałtownych zmaganiach oswobodziła się, by znów podjąć wspinaczkę. W końcu odwróciła wzrok ciekawa, czy uda się jej dostrzec światła w dolinie, ponieważ przestał padać śnieg.

O Boże, dlaczego te jarzące się oczy zbliżają się do mnie z każdą sekundą? Szedł za nią wilk, słyszała jego dyszenie! Jest blisko, nie uda się jej uciec. Nie zastanawiając się upadła na kolana, ponieważ nie była w stanie iść dalej.

– Aniele Boży, stróżu mój!

Rozległo się głośne wycie głodnej bestii, która właśnie miała pochwycić swą ofiarę, następnie dźwięk spadających kamieni tuż pod nią i wszystko ucichło.

Otworzyła oczy i nie zobaczyła już żarzących się węglików, wilk spadł na dno przepaści. Strachliwie wyciągnęła rękę – tak, jeszcze jeden krok, jeden mały krok i gdyby nie upadła na kolana, spotkałaby ją straszna śmierć.

Z okrzykiem głębokiej wdzięczności dla Naszego Pana, który daje swym aniołom rozkazy dotyczące Jego dzieci, wstała i kontynuowała żmudną wspinaczkę. Robiło się jej coraz bardziej słabo i była coraz bardziej zmęczona i zaczynała wątpić czy kiedykolwiek dotrze na szczyt góry. Usłyszała jak zegar wybijał jedenastą, a uszła zaledwie kawałek i kaplica wciąż była daleko przed nią. Wciąż mozolnie się wspinała, co jakiś czas ześlizgując się, czasem upadając i nabijając sobie siniaki, prawie tracąc przytomność z zimna, zmęczenia i bólu.

W końcu, po prawie godzinie niemal nadludzkiego wysiłku, udało się jej wejść na szczyt góry. Gdy zegar w dolinie zaczął wybijać pierwsze uderzenie oznajmiające północ stanęła przed kruchtą kaplicy. Drugie – och, gdzie jest sznur od dzwonu? Trzecie – czwarte – musi się wspiąć po schodkach na dzwonnicę! Piąte – szóste – po pierwszych krokach schody się zapadły! Siódme – ósme – dziewiąte – dziesiąte uderzenie – wszystkie jej wysiłki na marne! Nie mogła się wspiąć po ścianach, nie było tam żadnego oparcia dla stopy – wieża była jedyną częścią kaplicy, która oparła się śladom czasu. Jedenaste – ponad swym żałosnym okrzykiem rozpaczy usłyszała słodki głos dzwonu, spojrzała w górę i w świetle księżyca przedzierającego się przez chmury zobaczyła poruszający się mały dzwon.

– To Bóg – zawołała. – Bóg poruszył dzwonem! Och, mój Boże, będę Cię kochać i będę twym oddanym dzieckiem przez całe życie.

Zaczęła schodzić, a radość wypełniająca jej serce przez chwilę wydawała się dodawać jej skrzydeł. Jednak jej siła zbyt długo była wystawiana na próbę, w połowie drogi ze szczytu upadła omdlała w zaspę śnieżną.

Gdy się ocknęła, leżała w łóżku, przy kominku, w chatce mamy i nie mogła uwierzyć własnym oczom – mama rozcierała jej dłonie i stopy, a Jan stawiał na przykrytym śnieżnobiałym obrusem stole dzbanek z kawą, ciastka i masło. Wielki pies Jana spał przed płonącym kominkiem.

– Mamo, kochana, mamusiu – zawołała Greta. – Byłaś taka chora, gdy wychodziłam – już wyzdrowiałaś?

– Tak, kochanie, niech cię Bóg błogosławi – odpowiedziała jej mama ze łzami w oczach. – Ale najpierw musisz coś zjeść i się napić.

Wszyscy zasiedli do śniadania, gdyż zbliżała się prawie ósma godzina Bożonarodzeniowego poranka. Co chwilę mama Grety wstawała i całowała dziewczynkę, a wtedy Jan podążał za jej przykładem i śniadanie przeciągało się i upływało na pocałunkach, pochwałach pod adresem Grety i podziękowaniach Bogu.

Ostatecznie skończyli śniadanie, a gdy siedzieli przy kominku, Greta na kolanach matki, Jan obok, trzymając ją za rękę, mama powiedziała do dziecka:

– Ostatniej nocy ocknęłam się i zawołałam cię, lecz nie odpowiadałaś. Mówię ci, okropnie się przestraszyłam. Później usłyszałam, jak otworzyły się drzwi i znów cię zawołałam. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu do domu wszedł Jan, niosąc olbrzymi kosz – nie mam pojęcia jak udało mu się go wnieść na górę, pewnie pomogło mu jego dobre, mężne serce. Powiedział, że przyniósł nam kilka rzeczy na Boże Narodzenie, ponieważ nie mogłyśmy po niego posłać i pewnie brakuje nam już jedzenia. Opowiedziałam mu o tobie, a on od razu wyruszył cię szukać, domyśliliśmy się dokąd poszłaś i byliśmy pewni, że dzielny stary Prinz cię znajdzie. Gdy zegar wybił północ, usłyszałam czysty dźwięk dzwonu z kapliczki i od razu poczułam się lepiej i przybyło mi sił. Około drugiej Jan przyniósł ciebie, taką zimną i mokrą, moje słodkie, odważne kochanie.

– Kochany Janie – powiedziała dziewczynka obejmując go za szyję, a łzy śmiałego młodzieńca skrapiały jej złote loki. O mało co nie stracił swojej ukochanej.

– Ale mamo, to nie ja rozkołysałam dzwon. Stopnie dzwonnicy były kompletnie połamane i nie mogłam się na nią wspiąć i wtedy Bóg sprawił, że dzwon zadzwonił. Następnie opowiedziała im o wilku, a ich serca wypełniły się wdzięcznością. Nie mogli już wytrzymać i bez słowa podziękowali Aniołowi Stróżowi dziewczynki za jej uratowanie.

– To najszczęśliwsze Boże Narodzenie jakie widziałem – powiedział Jan kiedy matka obiecała, że odda mu rękę Grety gdy trochę podrosną. – Oby czekało nas takich więcej.

I rzeczywiście, spędzili ze sobą jeszcze wiele szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia. Jan i Greta wzięli ślub parę lat później, w Boże Narodzenie, i żyli jeszcze tak długo, że mogli wiele razy opowiadać swoim wnukom historię, która nigdy ich nie nudziła: historię o „Dzwonie z górskiej kaplicy”.

A. Fowler Lutz

Powyższy tekst jest fragmentem książki A. Fowlera Lutza Krzyżowiec Wilfred oraz inne fascynujące opowieści.