Rozdział dziesiąty. Jak zachowywać się w okresie narzeczeństwa?

Gdy już związek został postanowiony, czyli jak zachowywać się w okresie narzeczeństwa?

Relacja między przyszłymi małżonkami

W celu zdobycia całkowitej wiedzy na ten temat trzeba zbadać następujące kwestie: w jaki sposób należy zachować się wobec Boga, rodziców, samej siebie, i oczywiście wobec swojego przyszłego małżonka? Ograniczymy się do tego ostatniego punktu, dodając do poprzednich tylko kilka myśli.

Jak zachować się wobec Boga? Nie opuszczać Go w chwili, gdy uśmiecha się do nas szczęście, natomiast więcej skupić się i lepiej się modlić, ponieważ potrzebujemy tyle łaski w ciągu całego życia we dwoje! Młoda dziewczyna po winna unikać zbytniego pochłonięcia przez starania materialne, przygotowywanie wyprawy ślubnej, przyszłego domu, itd. i nie powinna dopuścić, aby wskutek tego poniosła szkodę jej dusza, a pobożność ostygła.

Wobec rodziców. Starać się okazywać im więcej niż zwykle serdeczności; rozstanie będzie dla nich przykre, zwłaszcza dla matki; stąd wynika obowiązek zdwojonej delikatności uczuć i taktu.

Wobec siebie. Czas, bez pośrednio poprzedzający ślub, wykorzystać na zdobycie brakujących cnót i zalet, tak potrzebnych do życia we dwoje. Jeszcze nie jest się związanym, ale już przestało się być wyłącznie dla siebie, a zatem niejako w imieniu tej oczekującej drugiej duszy należy uświęcać się podwójnie.

Wobec przyszłego małżonka. Wszystko zależy od długości okresu narzeczeństwa, który może być długi bądź krótki i od częstotliwości spotkań, które mogą być częste bądź rzadkie.

Jeżeli okres narzeczeństwa ma być długi, bez możliwości ciągłego spotykania się – to jest mniej więcej to samo, co krótkie narzeczeństwo, z licznymi okazjami widywania się, o czym będziemy mówić dalej.

Jeżeli mają spotykać się często, to czy w takiej sytuacji należy doradzać długie narzeczeństwo? Na ogół nie, chyba że chodzi o szczególne przypadki lub też o wyjątkowe charaktery. I łatwo to zrozumieć, albowiem z biegiem czasu te dwie osoby odczuwają coraz silniejszy pociąg ku sobie, a ponieważ nie mogą jeszcze dojść do ostatecznego celu swojego związku, to muszą utrzymywać na wodzy serce i opanowywać zmysły, co nieraz bywa przyczyną okrutnego cierpienia i w dodatku może stanowić łatwą okazję do grzechu.

A zatem w tym względzie regułą, i to o poważnych konsekwencjach moralnych, niech będzie narzeczeństwo tak długie, aby umożliwiło całkowite poznanie przyszłych małżonków; ale też nie na tyle długie, by mogło prowadzić do tych wszystkich niebezpiecznych następstw, o których była mowa powyżej.

Gdy już czas trwania narzeczeństwa w normalnych rozmiarach został oznaczony, staje przed nami kwestia wzajemnego wobec siebie zachowania się przyszłych małżonków.

Bardzo mądrze napisano w „Bulletin de l’Association du Mariage Chrétien”, że narzeczeni, zwłaszcza wychowani w duchu chrześcijańskim, nie są już dziećmi, że mogą więc pozwolić sobie na pewne swobody.

Ale co chcemy wyrazić przez słowo „swobody”?

Jeśli chodzi o pozostawianie ich samych w celu przeprowadzenia swobodnej i szczerej rozmowy na temat swojej wspólnej przyszłości, to niewątpliwie można, a nawet trzeba pozwolić im na lepsze poznanie się właśnie przez tę poufną rozmowę; gdybyśmy po stąpili przeciwnie, to z pewnością utrudnilibyśmy wzajemne poznanie narzeczonych, którzy muszą sprawdzić, czy mają te same ideały i czy zapatrują się pod tym samym kątem widzenia na małżeńskie życie, jakie ich czeka.

Ale jeżeli przez to słowo „swoboda” ma się na myśli pewne „swobodne” zachowania fizyczne, to wówczas rzecz ta przedstawia się zupełnie inaczej. Narzeczeni nie są jeszcze po ślubie, a zatem muszą unikać zbliżeń zmysłowych, bo w przeciwnym wypadku popełnią grzech ciężki. Od czasu do czasu mogą się delikatnie pocałować, ale nigdy nie powinni posuwać się do tego rodzaju zbliżeń, których wynikiem byłoby trudne do opanowania pożądanie. Dlatego też muszą być ostrożni używając tej swobody we wzajemnych stosunkach. Mają nad sobą czuwać, zachowując czystość i skromność. Skoro już kochają się, to poniesione w ten sposób ofiary mogą być złożone Bogu, ja ko przygotowanie moralne i duchowe do rodzinnego życia i wyjednają im szczególne łaski, z chwilą przyjęcia sakramentu małżeństwa.

Do tych kilku wskazówek moralnych dodajmy jedną uwagę psychologiczną.

Najbardziej pożądaną zaletą u narzeczonego jest delikatność. Powinien on pamiętać o tym, że według pięknego powiedzenia biskupa Dupanloup: kobieta jest „więcej duszą niż mężczyzna”; na ogół jest subtelniejsza, w większym stopniu panuje nad zmysłami; a narzeczony, nawet gdy jest dla niej bardzo dobry, zyska w jej oczach najwięcej, gdy będzie delikatny. Ktoś powiedział, że w małżeństwie istnieje „sztuka kochania”, to znaczy, że mimo ciągłego zespolenia, jakim jest życie we dwoje, z biegiem czasu odkrywa się różne wady małżonka; sztuką jest zatem utrzymywanie uczucia miłości na wysokim poziomie. Otóż podobnie w okresie narzeczeństwa istnieje „sztuka kochania” i byłoby się w wielkim błędzie, przypuszczając, że przez zbytni pośpiech w dokonaniu wzajemnych poufałych zbliżeń, choćby nawet pozostało się w granicach dozwolonych, narzeczony zdobędzie pewniej serce swojej wybranej.

Zaś u narzeczonej górującą zaletą niech będzie rezerwa; jak mówiliśmy wyżej, jest ona bardziej „uduchowioną”, zatem niech utrzymuje ten przywilej w całości. Jedną z głównych przyczyn, dla których mężczyzna kocha kobietę, jest to właśnie, że znajduje u niej te rzeczy, których nie znajduje w sobie samym, a przynajmniej nie w równym stopniu. I na rzeczona nie pociągnie go bardziej ku sobie, rywalizując z nim w poufałościach nawet dozwolonych, ale raczej będąc zawsze na swoim miejscu i choć oddaje mu w pełni swoje serce, powinna ograniczać zewnętrzne oznaki swoich uczuć do tego, co ściśle dozwolone, przyzwoite i skromne. A jeśli już w czymś ma prze sadzić, niech to będzie raczej w kierunku zachowania odpowiedniego dystansu; gdy bowiem nadejdzie chwila całkowitego oddania się, stanie się tylko bar dziej upragnioną, a miłość nic na tym nie straci.

***

Czy wypada narzeczonym wypowiadać się jasno co do swych zapatrywań na wierne przestrzeganie w małżeństwie prawa Bożego?

Z pewnością tak, a nawet wypadałoby życzyć sobie, by przed zawarciem zaręczyn, na początku poważniejszych rozmów i gdy tylko przewiduje się możliwości wspólnego związku, ten punkt tak zasadniczy został obustronnie wyjaśniony, jest bowiem jasne, że jeśli nie ma w tym względzie porozumienia na serio, to trzeba zerwać (nie wystarczy tu gołosłowna obietnica, podyktowana tylko uprzejmością, z zachowaniem własnych przekonań i nieuczciwym zastrzeżeniem w duszy); jeśli nie ma tu prawdziwego porozumienia, nie należy się zaręczać, jeśli zaś jest się zaręczonym, to nie trze ba się żenić, lepiej bowiem zgodzić się na złamanie serca, niż zawczasu godzić się na niewypełnienie świętych obowiązków małżeńskich.

Lepiej cierpieć wcześniej, zanim będzie za późno, aniżeli cierpieć potem, i o ile bardziej tragicznie!

I gdy mówimy, iż nie należy zadowalać się gołosłowną obietnicą lub byle jaką odpowiedzią, to nie twierdzimy tego lekkomyślnie, znamy bowiem wypadki, gdzie biedne młode dziewczęta zgodziły się na małżeństwo na mocy takiej właśnie odpowiedzi, a potem musiały za to w szczególny sposób odpokutować.

Przypominamy sobie młodą dziewczynę, wychowaną bardzo po chrześcijańsku, codziennie przystępującą do Komunii świętej, która nigdy poważnie Boga nie obraziła, i która, idąc za radą otrzymaną w czasie rekolekcji, spytała swojego przyszłego małżonka, ja kie są jego zasady odnośnie do wydawania potomstwa. Oto w jaki sposób zdaje sprawę z otrzymanej odpowiedzi: „Mówiłam mojemu narzeczonemu, że nie wolno nam ograniczać liczby dzieci, chyba że przez wstrzemięźliwość. Jemu wydaje się, że ze względu na nasz majątek nie możemy mieć więcej jak czworo, a gdybyśmy mieli więcej, to nie moglibyśmy ich wy chować tak, jak my sami byliśmy chowani, a gdyby miały słabe zdrowie, byłyby zawsze nieszczęśliwe. Wiele jeszcze poczynił zastrzeżeń, dodał jednak, że się nad tym zastanowi”.

I biedne dziecko zadowoliło się tą odpowiedzią, a czy nie było jasne, iż zawczasu było już wszystko postanowione!

I jeszcze jedna uwaga.

Byłoby wielkim błędem zapatrywać się na tę tak ważną sprawę narzeczeństwa jedynie pod tym kątem widzenia, aby czymś Boga ciężko nie obrazić. Jest to mylne stanowisko tych chrześcijan, dla których religia jest jedynie zewnętrzną fasadą i którzy nie potrafią korzystać z opatrznościowych okazji do własnego uświęcenia! Należy sobie życzyć, aby przy szli małżonkowie wykorzystali ten błogo sławiony czas, przygotowujący do małżeństwa, aby zdobyć jedno z po mocą drugiego to, czego im brak jeszcze, by razem wznieść się ku Bogu.

Piękny przykład tego wspólnego wysiłku w celu wzajemnego uświęcenia się obojga przyszłych małżonków w okresie narzeczeństwa, daje nam młody człowiek, Maurycy Retour (1), po śmierci ojca, przemysłowiec od osiemnastego roku życia, a zmarły jako dwudziestosześcioletni kapitan w czasie wojny.

Zanim nawet poznał tę, z którą miał się połączyć, zdobywa się przez miłość dla niej na zupełną czystość. Pisze do niej w epoce narzeczeństwa, a jego słowa nie są na wiatr rzucane, „po wszystkie czasy miłość była dla mnie czymś świętym. W jej imię chciałem pozostać wiernym mojej narzeczonej, zanim ją nawet poznałem”.

Zamiast zamieniać jak tylu innych listy banalne, lub przepełnione mdłym sentymentalizmem, oni oboje starają się ostrzegać wzajemnie o swoich wadach. „Nie lękam się, aby zamiast mówić ci tylko miłe rzeczy, wspomnieć ci też o tych niedoskonałościach, których moja miłość dla ciebie nie potrafiła jednak mi ukryć. Przyznasz mi słuszność, jestem tego pewien i dasz mi tego dowód, postępując wobec mnie w podobny sposób i to jak najprędzej”.

Starają się wzrastać obustronnie w miłości Bożej i postanawiają czytać co wieczór, każde dla siebie, jeden rozdział z Naśladowania Chrystusa: „Życia wewnętrznego nam potrzeba, by się poprawić i od tej chwili zaczniemy pracować nad jego zdobyciem”. Oczywiście jest też poruszana i głęboko omawiana kwestia obowiązków dotyczących potomstwa, przy czym oboje narzeczeni są co do tego najzupełniej w zgodzie: „Lekkomyślnie nie zakłada się rodziny, nie można się żenić, nie poznawszy dokładnie wszystkich obowiązków małżeństwa… Cóż ważniejszego nad małżeństwo przyjdzie nam uczynić w życiu, chyba tylko umrzeć”?

Ile mieści się w tych listach serdecznego uczucia i ile też powagi! Po kilku pięknych słowach, w których dusze w pełni porozumiały się z sobą, tak pisze da lej: „Niechaj Bóg będzie zawsze i wszędzie naszym celem, nawet w naszej miłości”. Dwa lata świątobliwego małżeńskiego pożycia były ukoronowaniem tych świątobliwych zaręczyn, dusze wzrosły jeszcze w doskonałości.

Niejeden mógłby się spytać, czy przestrzeganie moralności chrześcijańskiej w małżeństwie jest faktem, czy raczej mitem, i słyszeliśmy to zdanie jeszcze, gdy ukazała się encyklika papieża Piusa XI. Po przeczytaniu żywotu Maurycego Retoura nie wątpi się, iż może ona stać się faktem.

W dzień ślubu. Msza ślubna

Aż nazbyt często, nawet gdy chodzi o małżonków chrześcijańskich, ceremonia zaślubin zamiast być wyrazem pobożności chrześcijańskiej, ogranicza się tylko do pewnej światowej parady, która daje więcej sposobności dla próżności, niż dla skupienia i wewnętrznego życia.

Stroje, muzyka, kwiaty, które czasem pochłaniają szalone sumy, a które mogły by służyć celom milszym Bogu, oto co zajmuje przede wszystkim obecnych i młodą parę.

Ale sakrament jako taki, branie udziału w ofierze Mszy świętej z rytuałem prze znaczonym dla ceremonii zaślubin, co właśnie dla przyszłych małżonków było by tak wskazane rozważyć i pogłębić, to, co jest najważniejsze, zdaje się schodzić na drugi plan, na plan tak daleki, że to najważniejsze może łatwo przejść niedostrzeżone. Można by powiedzieć, że obecność na ślubie, zwłaszcza jeśli idzie o tak zwany wielki świat, polega tylko na czysto światowej rozrywce, wśród której nie znalazłoby się jednego atomu modlitwy!

Cóż by powiedziano o dniu prymicji, gdyby jedynym zajęciem zaproszonych jak i przyszłych kapłanów była tylko lekkomyślna parada, z której wszelka pobożność, skupienie byłyby wykluczone?

Oczywiście jest różnica między pierwszą Mszą świętą a sakramentem małżeństwa, i o tym nie zapominamy, ale może nie dosyć zważa się na podobieństwa, które użytecznie jest podkreślić, zwłaszcza na to, że jeśli kapłan sam jest sprawcą Najświętszej Ofiary, to i małżonkowie ze swej strony sami sprawują sakrament, który ich łączy. Ksiądz bowiem nie daje ślubu, sami małżonkowie go sobie udzielają, to znaczy, iż każdy z nich jest dla siebie i dla drugiego szafarzem łaski Bożej.

Czy można zatem pojąć, że się spełnia czyn tak doniosły, albo nie zdając sobie sprawy z wielkości tego aktu, lub też nie troszcząc się o skupienie, zarówno w sa mej chwili, jak i w następnych godzinach.

Jeżeli bowiem czas trwania ślubnej Mszy świętej nie jest poświęcony modlitwie, to w późniejszych godzinach, zwyczajem światowym, niestety przyjętym nawet przez chrześcijan, tym trudniej usunąć się od gwaru i hałasu tłumów.

Wróćmy do naszego porównania z prymicjami, które może nasunąć niejedną zdrową myśl.

Co byśmy pomyśleli o młodym klery ku, który wyświęcony jednego dnia, za raz po odprawieniu pierwszej Mszy świętej rzuciłby się w wir zabaw? Byłoby to gorszące w najwyższym stopniu. Więc cóż pomyśleć, naturalnie nie zapominając o wielkich różnicach, o tych małżonkach, którzy bezpośrednio po ślubie rzucają się z zamkniętymi oczyma w wir świata, śniadań czy obiadów, a potem wyjeżdżają w zamieszaniu i pośpiechu do jakiejś wymarzonej krainy, nie mając nawet spokojnej chwili, by zastanowić się nad sobą, a to wszystko dlatego tylko, by oddać należny hołd przesądom światowym, ponad wszystko silniejszym?

Oczywiście, nie potępiamy zebrań czy rodzinnych obiadów i nie nazywamy grzechem podróży poślubnej w wieczór ślubnego dnia, mówimy tylko, że wszystko ma swój czas i pytamy, czy nie dałby się pomyśleć sposób bardziej chrześcijański przyjmowania sakramentu małżeństwa?

Dla nas kwestia ta jest zupełnie jasna. Można by żądać, by śluby nie odbywały się tak późno, by uniemożliwić nowo żeńcom przyjęcie tej Komunii świętej, o której wspomina jeden ustęp liturgii Mszy ślubnej, który tak brzmi: „Kapłan po przyjęciu Ciała i Krwi Chrystusa, daje Komunię świętą nowożeńcom” (2).

Jest to jedyny raz, że w mszale znaj duje się wskazówka o obowiązującej nie jako Komunii świętej.

Ale jak nowożeńcy mogliby przyjąć Komunię świętą, jeśli Mszę świętą odprawia się o godzinie jedenastej albo w południe? (3) Zatem trzeba by, by odbyła się wcześniej. Gdzieniegdzie wierni stosują się doskonale do tego rozporządzenia, jeśli jego znaczenie i uzasadnienie zostało im należycie wyjaśnione.

W każdym razie jednak żądać można i trzeba, by zapewniano dostateczne skupienie sakramentowi małżeństwa chrześcijańskiego, by łączono jak najściślej małżeństwo i Eucharystię, by nie rzucano się bezpośrednio po otrzymaniu błogosławieństwa ślubnego w wir świata tak, by zapomnieć o otrzymanej łasce, o wzniosłym dziele dopiero co spełnionym i o nowej godności, w jaką się jest obleczonym.

Nie chodzi tu o ścisłe obowiązki, ale o ducha chrześcijańskiego.

Święty Paweł nazywał małżeństwo Wielkim Sakramentem. Niech naprawdę będzie ono dla nas czymś wielkim, za równo w swej zasadniczej rzeczywistości, jaką objaśnialiśmy powyżej, jak i w ceremoniach liturgicznych, które towarzyszą jego przyjęciu.

Zakończenie

Chcieliśmy zrazu pracę tę zakończyć przytoczeniem przemiłej opowieści Ludwika Veuillota La Chambre Nuptiale (4). Ale zadowolimy się tylko krótkim jej streszczeniem.

Na początku życia wspólnego pokój małżeński był ozdobiony obrazami i sprzętami natury czysto światowej, ale lata mijają i wygląd pokoju się zmienia. Nie było dawniej krucyfiksu, dziś zastępuje on miejsce obrazka, przedstawiającego boginię Dianę. Na miejscu nic niemówiącego pejzażu widać teraz obraz Najświętszej Panny u stóp krzyża, podarunek męża dla żony po śmierci pierwszego dziecka itd… Widzimy, do czego zmierza ta nauka.

Chętniej jednak przytoczymy inne świadectwo, świeższej daty, pióra autora, który nie praktykuje, ale będąc człowiekiem prawym i sumiennym badaczem, odważa się mówić o rzeczach katolickich z bardzo zasługującą szczerością oraz z pięknym żarem uczucia: Gonzague Truc pisze w swojej książce o sakramentach, niedokończonej, czasem błędnej nawet, lecz zawsze utrzymanej w tonie uszanowania, co następuje: ,,Kościół spełnił mistrzowskie dzieło, przywracając rodzinie jej nadprzyrodzoną wartość, której pamięć osłabił czas i długie panowanie religii starożytnych. Przemienił on jeden z najbardziej ryzykownych kontraktów w instytucję Boską, wzmocnił pomocą niebios ten związek ludzki, który natura pragnie zerwać, zaledwie go zawarła, pobłogosławił i uświęcił ten prze mijający pociąg jednej płci ku drugiej, poświęcił dalej akt rozrodczy, osiągnął wreszcie do współudziału Boga dla za chowania społeczności ludzkiej, wzbogacając parę małżeńską i jej potomstwo w moralne cnoty i nadając jej trwałość.

Wszelkie pożądania ludzkie i wszelkie pragnienia są zmienne, zwłaszcza gdy od noszą się do miłości. Społeczeństwo nie zdoła zapewnić stałości związku małżeńskiego, wykazując na podstawie rozumowej, iż dla jego dobra małżonkowie muszą pozostać razem. Jedynie małżeństwo katolickie, przemawiając w imieniu Boga, zdolne jest oderwać małżonków od głęboko zakorzenionego egoizmu i złączyć ich w dążeniu do wyższej doskonałości, ośmielając się w obliczu tak kruchego związku mówić o przyszłości”.

A nieco dalej tak pisze: „Rozkosz nie nadaje stałości związkowi ciał, które łączy przez chwilę i miłość nawet, gdy może być zaspokojoną, umniejsza się lub przemienia, a najczęściej gaśnie. Ale sakrament leczy te ułomności. Stawia on na drugim planie przyjemności cielesne, podkreślając moralne zadania związku. Małżonkowie nie są dla siebie tylko zmysłową materią, oboje pod okiem Bożym potrafią uszanować w sobie tę moc, która ich złączyła, uczą się wzajemnie poznawać siebie i wspólnie się doskonalić w cnotach”. I dodaje jeszcze: „Katolicyzm podnosi związek małżeński do najwyższej godności, gdy porównuje go z ciągłością związku łączącego Chrystusa i Jego Kościół, przy czym zbliża miłość małżonków do tej miłości, która poczęła cierpienia Męki Pańskiej”.

Po kilku kartkach, przepełnionych pochwałami w tym samym sensie, autor zapytuje się, co wierzący uczynili z tej tak pięknej rzeczy, ludzkiej i Boskiej, jaką jest małżeństwo chrześcijańskie? I kończy, a daj Boże, by się mylił, tymi słowy, które każdemu polecamy rozważyć: „Małżeństwo chrześcijańskie – czyli takie, którego piękno i wspaniałość wymagań nam przypomniał – przedstawia ideał, do którego rzadko się dochodzi. Wymaga on płomiennej wiary, oświeconej, rozważnej, pełnej miłości i pokory. I czy należy to wyznać? Wierni, którzy go dostępują, nieraz nie pojmują jego doniosłości, nie zdają sobie sprawy z tego, co im sakrament przynosi, nie rozumieją zadania, jakie spełniają, spotykając się u stóp ołtarza. I małżeńskie ich stadło staje się podobnym do małżeństwa ludzi niewierzących z dodatkiem złości grzechu. Ale przynajmniej Kościół może sobie powiedzieć, iż uczynił wszystko, co mógł, aby wyrwać człowieka spod wpływu zwierzęcości i że nie jego jest winą, jeśli ludzie Boga nie słuchają”.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Życie z wiary.

(2) Postquam sumpserit Sanguinem comunicat sponsos.

(3) Są narzeczeni prawdziwie po chrześcijańsku usposobieni, którzy przyjmują Komunię świętą w dzień ślubu podczas porannej Mszy. Jest to już bardzo dobrze. Liturgia przewiduje postępowanie jeszcze doskonalsze, zatem jej słuchajmy.

(4) Historiettes et Fantaisies.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Narzeczonym ku rozwadze.