Rozdział dwunasty. Boże Narodzenie

Pewnej grudniowej nocy, kilka lat po powrocie ze Wschodu, brat Franciszek razem z jednym z towarzyszy wędrował przez piękną dolinę rzeki Velino w stronę Rieti, małego miasteczka, do którego często zachodził zdążając z Asyżu do Rzymu. Tego wieczoru oddalił się nieco od głównej drogi, bowiem chciał spędzić święta Bożego Narodzenia razem ze swoim przyjacielem, szlachcicem Janem z Greccio. Greccio to malutka wioska położona u stóp pasma wzgórz w zachodniej części doliny. Nogi brata Franciszka tak doskonale znały drogę, że mogłyby ją bezpiecznie pokonać nawet po ciemku, ale tym razem nie było wcale ciemno. Księżyc w pełni płynął nad doliną, a w jego blasku koryto wąskiej rzeczki i ostre zarysy ośnieżonych gór lśniły niczym srebro. Równinę oraz niższe części wzgórz pokrywały pastwiska i niedaleko od drogi, na porośniętym trawą stoku brat Franciszek zauważył czerwony blask dogasającego ogniska pasterzy.

– Zatrzymajmy się i złóżmy wizytę naszym braciom pasterzom – rzekł Franciszek i bracia skręcili w stronę dogasającego ognia.

W powietrzu zupełnie nie było czuć zimy, a jedynie leciutkie dotknięcie mrozu, zaś śnieg pokrywał tylko srebrne szczyty na tle nieba. Pasterze – trzej mężczyźni i jeden chłopiec – leżeli na gołej ziemi, pogrążeni w głębokim śnie, starannie przykryci paltami z owczej skóry. Wszędzie wokół nich spały owce, czuwały jedynie wspaniałe, białe pasterskie psy. Wystarczyłoby, żeby trawa ugięła się pod obcą stopą, a każdy pies zacząłby ujadać, zaś każdy pasterz znalazłby się natychmiast na nogach. Do szarych braci owczarki podbiegły jednak cicho i zaczęły się do nich łasić, jak gdyby mówiąc: „Dobrze was znowu widzieć” – albowiem dobrze znały przyjazne stopy Biedaczyny i niejeden raz pomagały mu zjeść ostatni kawałek chleba. Prowadzony przez psy, Franciszek przeszedł między pasterzami. Ci jednak spali dalej, tak jak tylko potrafią spać ludzie żyjący pod gołym niebem, zaś Franciszek nie miał sumienia ich budzić. Owce leżały zbite w ciasną gromadę, aby nie tracić ciepła. Niewielką połać trawy ogrodzono płotem, a pośrodku spoczywała matka z małymi owieczkami. Panowała głucha cisza, od czasu do czasu zakłócana cichutkim płaczem jagniątka. Węgle, na których pasterze przyrządzili sobie kolację, zbladły już i zszarzały, a jedyną pozostałością po ogniu był wątły słup dymu, bielejący w świetle księżyca. Franciszek usiadł na kamieniu, a największy pies przytulił się do jego kolan. Inny owczarek odszedł czuwać na swym posterunku przed zagrodą matki i małych jagniątek. Franciszkowi wydawało się, że włoski krajobraz zmienił się w betlejemskie wzgórza, które zresztą zdarzyło mu się zobaczyć podczas podróży na Wschód; pogodna grudniowa noc przypominała tę pierwszą Wigilię Bożego Narodzenia. „Ależ ci pasterze śpią!” – pomyślał. „Jakżeż mogliby ich zbudzić aniołowie śpiewający: «Pokój na ziemi!»”. Potem przypomniał sobie ze smutkiem, jak armie mieniące się chrześcijańskimi przez długie lata walczyły z Saracenami o żłóbek i grób Księcia Pokoju. I księżycowe światło zasnuła mgła, znikły srebrne szczyty wzgórz i srebrna wstęga rzeki, bowiem oczy brata Franciszka wypełniły się łzami.

Kiedy bracia ruszyli w dalszą drogę, Franciszkowi znów zrobiło się lekko na sercu. Widok pasterzy śpiących na trawie podsunął mu nowy pomysł, zaczął więc obmyślać niespodziankę dla swoich przyjaciół w Greccio. Wszyscy mieszkańcy miasteczka byli jego przyjaciółmi – od Jana, jego gospodarza, aż po najmniejsze dzieci. W dolinie Rieti znano go i kochano prawie tak samo jak w rodzinnej dolinie Asyżu. Dzieci w Greccio nigdy nie słyszały o świątecznych choinkach ani też, być może, o świątecznych prezentach. Nie wiadomo, czy już w trzynastym wieku w Italii znany był piękny zwyczaj obdarowywania się w święto Trzech Króli, na pamiątkę przybycia trzech mędrców z darami do Dzieciątka Jezus; na pewno jednak w tamtych czasach, podobnie jak dziś, Boże Narodzenie było najszczęśliwszym świętem w roku. Tego roku wszyscy mieszkańcy Greccio, duzi i mali, byli jeszcze szczęśliwsi niż zwykle, bowiem świąteczny czas miał spędzić z nimi ukochany brat Franciszek. Następnego dnia Franciszek zwierzył się ze swych planów Janowi, który obiecał, że na Wigilię wszystko będzie gotowe.

W przededniu świąt z całego kraju zeszli się ludzie, którzy chcieli zobaczyć i posłuchać brata Franciszka. Mężczyźni, kobiety i dzieci ze wszystkich okolic Italii, ubrani w swe regionalne odświętne stroje, pieszo, na grzbietach osiołków lub tłocząc się na wózkach ciągniętych przez wielkie białe woły – cały ten wiejski ludek ściągał do Greccio. Wielu ludzi przyjechało z bardzo daleka, a wczesny zimowy zmierzch zastał ich w sporej odległości od miasta; na drodze widać było światła ich pochodni, wyprzedzał ich także głośny śpiew. Tej nocy miasteczko było niemal tak zatłoczone jak Betlejem w Wigilię Bożego Narodzenia. Zgromadzili się głównie biedacy: chłopi, węglarze z gór, pasterze okryci kurtami i spodniami z owczych skór odwróconych wełną na zewnątrz, tak że wyglądali jak dziwne, dwunogie zwierzęta. Wśród nich znaleźli się również czterej pasterze, którzy tak głęboko spali kilka nocy wstecz, nie mieli jednak pojęcia o wizycie nocnych gości. Wiedziały białe owczarki, lecz trzymały to w tajemnicy. Pasterze byli niemal tak samo milczący jak ich psy. Wśród swoich owiec przywykli do długiego milczenia, dlatego zawsze mówili i śpiewali mniej niż inni ludzie.

Zgromadzeni na placu przed kościołem, w świetle pochodni – księżyc miał bowiem wzejść późno w nocy – ludzie ujrzeli wreszcie ze zdumieniem i zachwytem, jaką niespodziankę przygotował dla nich wraz z Janem brat Franciszek. Mieli przed sobą prawdziwą stajenkę. Był tam żłób pełen siana, był żywy wół i żywy osiołek. W świetle latarni widać było nawet ich oddechy parujące w mroźnym powietrzu. Na sianie zaś leżało prawdziwe dzieciątko, grubo owinięte przed chłodem i uśmiechające się przez sen. Wyglądało słodko i niewinnie jak Dzieciątko Jezus. Ludzie krzyknęli z zachwytu; zaczęli klaskać i machać pochodniami.

Potem zapadła cisza, bowiem stanął przed nimi brat Franciszek – i ukochany, przybyły z daleka głos zaczął czytać starą opowieść o Dzieciątku Jezus, o pasterzach na polu i anielskich śpiewach. Kiedy skończyło się czytanie, brat Franciszek przemówił do nich niczym ojciec do swoich dzieci. Opowiadał o miłości, która jest łagodna jak małe dziecko i pragnie być biedna i pokorna jak Dzieciątko, co leżało w żłobie wśród bydła. Błagał słuchaczy, by w Wigilię Bożego Narodzenia uwolnili swe serca od gniewu, nienawiści i zazdrości, a myśli napełnili pokojem i dobrą wolą. Wszyscy chętnie słuchali słów brata Franciszka, zaś gdy skończył, wielki tłum wybuchł gromkim śpiewem. Na kościelnej wieży rozbrzmiewało głośne bicie dzwonów; pochodnie falowały dziko, a głosy wznosiły okrzyki na cześć brata Franciszka i błogosławionego Dzieciątka Jezus. Nigdy dotąd małe Greccio nie słyszało tak wzniosłych hymnów ani tak radosnych okrzyków. Jedynie matki, tulące dzieci w ramionach, i pasterze w swych wełnianych odzieniach spoglądali w milczeniu i myśleli: „Jesteśmy w Betlejem”.

„Oto piękna Matka się schyla
Nad Dzieciątkiem, leżącym na wznak.
Kruche, słabe, w żłobie tam kwili
Lecz ma w oczach wspaniały blask.

Matka cieszy się i uśmiecha,
a Dzieciątko śmieje się w głos;
Matka słucha niebiańskiej pociechy:
«To Król, co odmieni wasz los».

Jezusku maleńki w swym żłobie
O radości użycz mi Twej;
Czy mogę Królu, polegać na tobie
W każdej jednej godzinie złej?”

(Jacopone da Todi, adaptacja z łaciny, XIII w.)

cdn.

Sophie Jewett

Powyższy tekst jest fragmentem książki Sophie Jewett Święty Franciszek. Opowieść o Trubadurze Pana Boga.