Rozdział drugi. Poszukiwany: człowiek niepraktyczny

Dobrze znany jest pewien filozoficzny dowcip mający być przykładem wiecznych i jałowych dyskusji filozofów. Chodzi o to, co było pierwsze: kura czy jajko. Wcale nie byłbym taki pewien, czy to dociekanie, właściwie zrozumiane, jest takie bezsensowne. Nie mam w tym momencie zamiaru wchodzić w te głębokie metafizyczne i teologiczne spory, których żartobliwym, choć bardzo trafnym, symbolem są kura i jajko. Poglądy ewolucyjnych materialistów całkiem dobrze wyraża wizja jajka, mglistego i monstrualnego, które samo się złożyło przez przypadek, dając początek wszystkim rzeczom. Tę drugą, nadprzyrodzoną, szkołę (do której ja osobiście należę) można by słusznie przedstawić za pomocą obrazu świata będącego po prostu jajkiem zniesionym przez świętego i niezrodzonego ptaka – mistyczną gołębicę proroków. Ale przywołuję tu przejmującą moc tego rozróżnienia w znacznie skromniejszym celu. Bez względu na to, czy żywy ptak znajduje się u początku naszego rozumowania czy nie, to absolutnie konieczne jest to, by znajdował się na jego końcu. Mamy uczynić ptaka celem, kierując w niego nie strzelbę, ale dającą życie magiczną różdżkę. Abyśmy mogli właściwie rozumować, musimy koniecznie uświadomić sobie, że o jajku i ptaku nie można myśleć jako o równorzędnych kosmicznych zjawiskach występujących na przemian bez końca; nie mogą one stać się zwykłym powtarzającym się wzorem, jak jajownik. Jedno jest środkiem, a drugie celem; należą do różnych mentalnych światów. Pozostawiając na boku zagadnienia ludzkiej diety, możemy powiedzieć, że w sensie elementarnym jajko istnieje tylko po to, żeby zamienić się w kurę. Ale kura nie istnieje tylko po to, żeby znieść kolejne jajko. Może istnieć także dla własnej przyjemności, żeby wielbić Boga, a nawet żeby zainspirować francuskiego dramatopisarza. Jako świadoma i ożywiona może być, lub jest, wartościowa sama w sobie. Otóż w naszej współczesnej polityce, pełnej hałaśliwości i roztargnienia, zapomina się, że stworzenie tego szczęśliwego i świadomego życia jest przecież celem wszystkich komplikacji i kompromisów. Mówimy tylko o użytecznych ludziach i działających instytucjach, to znaczy myślimy o kurach jedynie jako o nioskach, które dadzą więcej jajek. Zamiast dążyć do wyhodowania naszego idealnego ptaka – orła Zeusa albo Łabędzia z Avonu (1) albo takiego, jakiego zapragniemy – my mówimy wyłącznie w kategoriach procesu i zalążka. Sam w sobie proces ten, oddzielony od swego Boskiego celu, staje się wątpliwy, a nawet niezdrowy; w zalążek wszystkiego wchodzi trucizna, a nasza polityka to zepsute jajka.

Idealizm polega po prostu na tym, by rozważać każdą rzecz w jej praktycznej istocie. Idealizm oznacza tyle, że powinniśmy zastanawiać się nad pogrzebaczem w związku z piecem, zanim przedyskutujemy, czy nadaje się do bicia żony; że powinniśmy spytać, czy jajko można wykorzystać do praktycznej hodowli drobiu, zanim zdecydujemy, że można je też wykorzystać do praktycznej polityki. Wiem jednak, że zasadnicze trzymanie się tej teorii (które jest jedynie podążaniem do celu) naraża nas na tani zarzut zajmowania się bzdurami, gdy wszystko wokół się wali. Pewna szkoła, której przedstawicielem jest lord Rosebury (2), postanowiła zastąpić moralne lub społeczne ideały, które do tej pory były motywem polityki, ogólną spójnością bądź kompletnością systemu społecznego, która zyskała miano „skuteczności”. Nie jestem zbyt pewny, na czym polega owa tajemnicza doktryna tej sekty, ale, o ile dobrze rozumiem, „skuteczność” oznacza, że powinniśmy dowiedzieć się wszystkiego o maszynie poza tym, do czego ona służy. W naszych czasach pojawiło się osobliwe urojenie, że kiedy sprawy biorą bardzo zły obrót, to potrzebujemy praktycznego człowieka. O wiele bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że kiedy sprawy biorą bardzo zły obrót, to potrzebujemy człowieka niepraktycznego. W każdym razie na pewno potrzebujemy teoretyka. Człowiek praktyczny oznacza człowieka przyzwyczajonego do zwykłej codziennej praktyki, do tego, jak zazwyczaj wszystko działa. Kiedy coś się psuje, potrzebny jest myśliciel, ktoś, kto posiada pewną doktrynę na temat tego, dlaczego to coś w ogóle działa. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy, ale gdy płoną lasy, bardzo na czasie będzie zgłębiać teorię hydrauliki.

Trzeba więc koniecznie porzucić codzienny agnostycyzm i próbować rerum cognoscere causas (3). Jeśli samolot ma drobną usterkę, to może ją naprawić złota rączka. Ale jeśli to coś poważnego, to o wiele bardziej prawdopodobna będzie konieczność wyciągnięcia z uczelni lub laboratorium jakiegoś roztargnionego starego profesora z potarganą siwą czupryną, aby przeanalizował awarię. Im bardziej skomplikowana usterka, tym bardziej siwy i roztargniony będzie musiał być teoretyk, by ją naprawić; a w skrajnych przypadkach nikt oprócz człowieka (prawdopodobnie szalonego), który wynalazł ów latający statek, nie będzie mógł orzec, co z nim jest nie tak.

„Skuteczność” oczywiście zawodzi z tego samego powodu, z którego zawodzą ludzie silni, siła woli i nadczłowiek. Zawodzi dlatego, że dotyczy wyłącznie czynów już dokonanych. Nie oferuje żadnej filozofii tego, co się jeszcze nie wydarzyło; dlatego nie oferuje żadnej możliwości wyboru. Czyn może być skuteczny lub nieskuteczny dopiero wówczas, gdy zostanie dokonany; jeśli ma zostać dokonany, musi być, abstrakcyjnie rzecz biorąc, dobry lub zły. Nie można obstawiać zwycięzcy, bo kiedy się go obstawia, nie jest jeszcze zwycięzcą. Nie można walczyć po zwycięskiej stronie; walczy się po to, by się dowiedzieć, która strona będzie zwycięska. Cokolwiek się dokonało, było to skuteczne. Jeśli ktoś został zamordowany, to morderstwo było skuteczne. Tropikalne słońce skutecznie rozleniwia ludzi, tak samo jak bezwzględny brygadzista skutecznie zachęca ich do pracy. Maeterlinck skutecznie napełnia człowieka dziwnym duchowym drżeniem, tak jak firma Crosse i Blackwell skutecznie napełnia człowieka dżemem. Ale wszystko zależy od tego, czym kto chce być napełniony. Lord Rosebery, jako współczesny sceptyk, zapewne woli duchowe drżenie. Ja natomiast, jako ortodoksyjny chrześcijanin, wolę dżem. Ale jedno i drugie jest skuteczne jedynie po fakcie, a nie przed. Człowiek, który myśli dużo o sukcesie, musi być najbardziej ospałym sentymentalistą, bo zawsze musi patrzeć wstecz. Jeśli lubi tylko zwycięstwo, to musi zawsze przychodzić po bitwie. Dla człowieka czynu jedyną możliwością jest idealizm.

Ten sprecyzowany ideał jest w przypadku naszych obecnych angielskich problemów sprawą o wiele pilniejszą i praktyczniejszą niż wszelkie doraźne plany czy propozycje. Obecny chaos jest bowiem spowodowany powszechnym zapomnieniem o wszystkim, do czego ludzie pierwotnie dążyli. Nikt nie domaga się tego, czego pragnie; każdy domaga się tego, co, jak sobie wyobraża, może dostać. Ludzie prędko zapominają, czego dany człowiek z początku naprawdę chciał, a w wyniku udanego i energicznego życia politycznego on sam o tym zapomina. Wszystko to jest wystawną paradą byle czego, pandemonium pis-aller (4). Otóż ten rodzaj elastyczności nie tylko uniemożliwia jakąkolwiek heroiczną konsekwencję, ale również jakikolwiek praktyczny kompromis. Tylko wówczas można określić równą odległość między dwoma punktami, jeśli te dwa punkty są nieruchome. Możemy doprowadzić do porozumienia między dwiema stronami, które obydwie nie mogą otrzymać tego, czego chcą, ale nie wtedy, gdy nawet nie powiedzą nam, czego chcą. Właściciel restauracji znacznie bardziej wolałby, żeby każdy klient składał szybko zamówienie, choćby na duszonego ibisa albo gotowanego słonia, niż żeby siedział z głową w dłoniach, pochłonięty arytmetycznymi obliczeniami ilości jedzenia, które może znajdować się w lokalu. Wielu z nas cierpiało za sprawą pewnego rodzaju pań, które na skutek swojego przewrotnego nie-samolubstwa sprawiają więcej kłopotu niż samolubni; które niemal domagają się nielubianych potraw albo przepychają się, żeby zająć najgorsze miejsce. Większość z nas było uczestnikami przyjęć lub wycieczek pełnych tej atmosfery gorączkowego usuwania się w cień. Znacznie bardziej małostkowymi pobudkami niż te godne podziwu kobiety kierują się nasi praktyczni politycy, utrzymując to samo zamieszanie poprzez te same wątpliwości co do swoich prawdziwych celów. Nic tak nie przeszkadza porozumieniu jak zamęt drobnych kapitulacji. Z każdej strony zadziwiają nas politycy, którzy popierają laicką edukację, ale uważają za beznadziejne pracować na jej rzecz; którzy pragną całkowitej prohibicji, ale są pewni, że nie powinni się jej domagać; którzy ubolewają nad obowiązkową edukacją, ale z rezygnacją ją utrzymują; albo którzy chcą, by chłopi posiadali ziemię i dlatego głosują za czymś innym. Ten otępiały i kulejący oportunizm jest przeszkodą dla wszystkiego. Gdyby nasi mężowie stanu byli wizjonerami, to można by dokonać czegoś praktycznego. Jeśli prosimy o coś teoretycznego, to możemy otrzymać coś konkretnego; a w tej sytuacji niemożliwością jest otrzymanie tego, czego się chce, choćby tylko częściowo, ponieważ nikt nie potrafi tego wyraźnie naszkicować, niczym mapę. Całkowicie zniknęła wyrazistość, a nawet twardość dawnych negocjacji. Zapominamy, że słowo „kompromis” zawiera w sobie, między innymi, niezachwiane i dźwięczne słowo „obietnica” (5). Umiarkowanie nie jest mgliste; jest konkretne jak perfekcja. Punkt środkowy jest tak samo stały jak punkt skrajny.

Jeśli pirat każe mi iść po desce wystającej za burtę, to na nic się zda, jeśli w ramach zdroworozsądkowego kompromisu zaproponuję mu, że przejdę po niej tylko rozsądną odległość. To właśnie co do tej rozsądnej odległości pirat i ja się nie zgadzamy. W pewnym pięknym matematycznym ułamku sekundy deska się ugnie. Mój zdrowy rozsądek kończy się tuż przed tym momentem, a zdrowy rozsądek pirata zaczyna tuż za nim. Ale sam ten punkt jest konkretny jak wykres geometryczny i abstrakcyjny jak teologiczny dogmat.

Gilbert Keith Chesterton

(1) Przydomek Szekspira.

(2) Philip Primrose Rosebury, piąty hrabia Rosebury (1847–1929) – polityk z Partii Liberalnej, w 1894 roku premier.

(3) (Łac.) „poznać przyczyny rzeczy”.

(4) (Franc.) „mniejsze zło”.

(5) Chesterton odwołuje się do etymologii i pisowni angielskich słów „compromise” i „promise”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Co jest złe w świecie.