Rozdział czwarty. Rodzice, którzy zawodzą w miłości

Choć może się to wydawać dziwne, John Howard Payne, człowiek, który napisał piosenkę Home, Sweet Home, nigdy nie miał własnego domu. Urodził się na starej, rozpadającej się farmie na Long Island, lecz zanim dorósł na tyle, by ukształtowało się w nim uczuciowe przywiązanie do niej, rodzina przeniosła się gdzie indziej. Zanim chłopiec skończył szesnaście lat, historia ta powtarzała się wielokrotnie w wielu miastach i miasteczkach; w tym czasie John został aktorem i tym samym przypadło mu mieszkać w niezliczonych, tanich hotelach i tańszych noclegowniach. Potem nastąpiła podróż do Anglii, gdzie John studiował dramat anglikański. John rozpoczął stąd podróże po Europie, które trwały dwadzieścia pięć lat. Dochody były nieregularne, a wydatki utrzymywały się na stałym poziomie, i kiedy zdecydował się na powrót do ojczyzny, z trudem starczyło mu pieniędzy na podróż.

Po powrocie do Ameryki John Howard Payne był przez jakiś czas prawdziwym trampem i nie miał gdzie złożyć głowy, a często musiał sypiać w stodołach i pustych ciężarówkach. W końcu kilku wpływowych przyjaciół zainterweniowało u prezydenta Tylera, by ustanowił Payne’a konsulem amerykańskim w Tunisie w północnej Afryce. W wieku sześćdziesięciu lat Payne zrezygnował ze stanowiska i przygotowywał się do powrotu do swej ukochanej ojczyzny, zachorował jednak i zmarł na parę godzin przed wypłynięciem jego statku. To właśnie on napisał: „Choćby pałace siedzibą były, rozkosze nas opływały – Nic nie równa się z domem, nawet gdy skromny i mały” – piosenkę śpiewaną przez całe pokolenia, stworzoną przez człowieka, który nigdy nie zaznał, co to znaczy mieć własny dom (1).

Wielu ojców i matek, wielu synów i córek, którzy mieszkają we wspaniałych rezydencjach przy Park Avenues lub Riverside Drives w naszych miastach, nigdy nie zaznało radości z posiadania domu. Mają oni, co prawda, schronienie, nie brakuje im jedzenia, ubrań i zbytku, ale nie mają domu w najlepszym sensie tego słowa – gdyż miejsce zamieszkania, czy to będzie kamienica, drewniana chata czy pałac, jest tylko nędzną imitacją domu, jeśli zabraknie miłości.

Być może żadne słowo w języku angielskim nie jest bardziej znaczące i nie wywołuje tak głębokich i szlachetnych uczuć, jak słowo dom! Żadna inna rzecz nie ma tak wiele wspólnego z tworzeniem się człowieka i z kształtowaniem jego przeznaczenia w tym życiu i w wieczności. Jest to miejsce, z którego każdy przyjmuje najsilniejsze bodźce i wpływy, we wszystkich stadiach rozwoju – w dzieciństwie, młodości, okresie dojrzewania, w dorosłym wieku jako kobieta i mężczyzna. Naczelnym obowiązkiem każdego rodzica powinna być ochrona tego błogosławionego sanktuarium.

Dom nie jest przypadkowym połączeniem pod tym samym dachem ludzi związanych pewnymi określonymi relacjami, nie jest to bezpośredni dar od Boga, lecz coś, co trzeba zbudować na ustalonych zasadach. Dom nie wzrośnie sam. Nic tutaj nie zrobi się samorzutnie. Dom jest wytworem czasu i indywidualności ludzkich. Młody mężczyzna i kobieta z początku przyciągani są do siebie przez pewne tajemnicze podobieństwa. Nie potrafiliby sami wytłumaczyć, jakie powody i przyczyny stoją za ich uczuciem – przynajmniej zaczynają odczuwać, że zostali dla siebie stworzeni. Dotrzymują sobie towarzystwa i zaręczają się. Po paru miesiącach w najwyższym stopniu nieprawdziwego i niedającego satysfakcji związku, pobierają się. Nazwałem ten okres zaręczyn nieprawdziwym i niedającym satysfakcji, ponieważ zamiast pozwolić drugiej stronie widzieć siebie w prawdziwym świetle, narzeczeni wciąż utrzymują fałszywą fasadę. Prawdopodobnie zawierałoby się mniej małżeństw, gdyby dziewczyna pozwoliła swemu narzeczonemu rzucić okiem na swój profil pokryty tłustą maseczką kosmetyczną, na tasiemkę pod brodą i na swe jasne włosy (z ciemnymi odrostami) zakręcone na lokówkach. I vice versa, ilu mężczyzn odważyłoby się pozwolić, by ich „wybrana i jedyna” ujrzała ich paradujących z trzydniowym zarostem, snujących się po pokoju boso lub bez protezy.

Kamuflaż utrzymuje się do miodowego miesiąca; potem przychodzi przebudzenie: maseczki z błota, podomki, spodnie na „po domu”, brody, sztuczne szczęki, mokre, cieknące pończochy zwisające w każdym kącie i zakamarku łazienki – i obowiązek życia razem aż do śmierci, pomimo tych rozczarowań – od teraz odrębne wole, cele, nadzieje, działania (dotychczas w znacznej mierze wolne oraz zupełnie niepodobne z natury i przez wychowanie) mają się połączyć, by utworzyć całkowitą, cudowną, wieczną harmonię.

Sakrament małżeństwa ma sprawić to wszystko i jeszcze więcej. Lecz co z powszechnym świadectwem czy doświadczeniem? Pozwólmy, niech udzielą odpowiedzi posępne nastroje mężów i łzy żon. Wkrótce odkryją w sobie tę samą osobę, jaką byli przed małżeństwem. Przed wszystkimi świeżo poślubionymi parami stoi szczególny okres próby, który, choć przewidywany, zastaje ich nieświadomymi, rzucając cienie na wczesne lata życia małżeńskiego i często doprowadzając miłość i nadzieję do ruiny.

Trzeba zawsze pamiętać, że pomiędzy w jakiś sposób sztucznym życiem zakochanych a prawdziwym życiem małżeńskim rozciągają się szerokie, nieoznakowane na mapie równiny, które małżonkowie muszą przemierzyć w drodze do szczęścia, co jest nie tylko marzeniem kochanków o zamglonych oczach, lecz czymś rzeczywiście możliwym do osiągnięcia. Przebycie tej podróży zabiera od jednego roku do czterech lat i muszą ją odbyć jedynie sami nowożeńcy. Mieszkanie w tym okresie razem z teściami jest zwykle zgubne. Kochający rodzice, którzy, pragnąc utrzymać ptaki w gnieździe, proponują, że odnowią pokoje na piętrze dla nowożeńców, wyrządzają im wielką niesprawiedliwość. Podczas tego okresu prób i błędów nowożeńcy powinni być poza zasięgiem wścibskich oczu i darmowych rad rodziców czy innych powinowatych. Małżeństwo nie zmienia krewnych, ono zdejmuje im maski. W ogrodzie Edenu wszystko u pierwszego mężczyzny i jego żony szło doskonale, dopóki trzecia strona nie zaczęła udzielać nieproszonych rad. Nie jestem jednym z tych, którzy uważają, że krewnych obu rodzin trzeba traktować jak naturalnych wrogów. Widziałem teściów mieszkających w tym samym domu co młode małżeństwo, także w ciasnych mieszkaniach, i panował tam pokój i harmonia. Z drugiej strony, widziałem, jak wynikały z tego wielkie tragedie.

Jeżeli musicie mieszkać z krewnymi, dajcie im od początku do zrozumienia, że żyjecie własnym życiem. Postanówcie, że zatrzymacie swoje problemy rodzinne dla siebie. Jeżeli mieszkają z wami teściowie, dajcie im pokój lub dwa, wyposażone w wygodne fotele i radio. Jeżeli dojdzie do tego, że sprawy nie będą stały dobrze, jesteście winni samym sobie i rodzinie, by kazać im się wyprowadzić, zwłaszcza kiedy jest oczywiste, że ich wtrącanie się burzy normalną, domową rutynę. Mężczyzna musi zostawić ojca i matkę i złączyć się ze swoją żoną.

Pierwszy rok małżeństwa to ogromnie ważny okres (2), gdyż w tym czasie następuje proces asymilacji, zachodzący pomiędzy dwiema niepodobnymi naturami. Wtedy to małżonkowie uczą się szanować poglądy drugiej strony, brać pod uwagę swoje słabości i dostosowywać się do życzeń i praw małżonka. Pierwszym ważnym obowiązkiem nowożeńców jest zaznajomienie się ze sobą. Schodzą się razem jako obcy i nawet miesiąc miodowy mogą zacieniać chmury. Dopiero kiedy nowożeńcy spotkają się pod tym samym dachem, zaczynają naprawdę siebie poznawać. Czasami, u tych mniej mądrych, rozczarowanie jest zgubne. Pamiętam pewną dziewczynę, która wróciła po miesiącu miodowym i spytała, czy ksiądz, który celebrował ślub, wpisał małżeństwo do ksiąg kościelnych. Kiedy biedulka dowiedziała się, że tak się stało, powiedziała: „O Boże, jaka szkoda; nie sądzę, bym chciała pozostać w małżeństwie!”.

Był to oczywisty przypadek dziewczyny, która, jeśli chodzi o cel i naturę małżeństwa, miała pojęcie nie większe niż królik. Była po prostu osobą emocjonalnie niedojrzałą, korzystającą z uciech spóźnionego okresu dojrzewania. Nie trzeba wiele rozsądku, by zostać kochankiem, lecz by stać się pierwszorzędnym mężem czy żoną, potrzeba inteligencji, charakteru i czasu. W małżeństwie, tak jak w każdym innym powołaniu, lepiej jest mieć więcej balastu niż wiatru dmuchającego w żagle.

Przyzwyczajenia nowożeńców po ślubie siłą rzeczy podlegają pewnym zmianom. Przez wzgląd na te zmiany i po to, by dać dostatecznie dużo czasu na obustronne uregulowanie nowych stosunków, na mocy Boskiego prawa pełne utworzenie domu podlega odroczeniu. Szczęśliwie się składa, że zazwyczaj mija dziewięć do dwunastu miesięcy, zanim nowożeńcy mogą zostać ojcem i matką. Okres ten jest konieczny, by nowożeńcy przyuczyli się do wspólnego życia, na czas kiedy wejdą z nieśmiertelnymi duchami w związek, który podniesie ich do jednej z najwyższych ziemskich godności, chociaż nałoży też na nich największą odpowiedzialność.

Żaden dom nie jest tak naprawdę kompletny, dopóki nie ma w nim dzieci. Każde małżeństwo, które nie ma dziecka, nie jest w pełni doskonałe, i każda rodzina, w której dzieci są nieobecne, nie jest kompletna. Uparte opóźnianie przybycia dzieci jest tragiczne! Najwyższy współczynnik rozwodów występuje wśród par bezdzietnych. Pewnej nocy dwaj starzy Irlandczycy wdali się w zaciekły spór o to, czy cement między cegłami dzieli je czy łączy. Nigdy nie byłem w stanie rozstrzygnąć, czy dzieci w domu służą temu, by utrzymać rodziców razem, czy też temu, żeby powstrzymać ich od wczepienia się we włosy małżonka! To ostatnie jest łatwiejsze do udowodnienia z powodu wysokiego współczynnika rozwodów wśród par bezdzietnych. Wraz z błogosławieństwem posiadania dzieci pojawiają się nowe i ważne obowiązki.

Ton w rodzinie nadają rodzice. Plastyczny umysł dziecka nieuchronnie przyjmie wrażenia, których mu dostarczą. Wcześniejsze lata dzieciństwa i późniejsze lata dojrzewania i młodości (te, które w przyszłości będą nauczycielami i przewodnikami ich własnych dzieci) zależą w wielkiej mierze od tego, jakimi dzieci znajdowały swych rodziców w domu. Kiedy Napoleon powiedział, że „los dziecka jest zawsze dziełem matki”, miał rację tylko w połowie. Jest to dzieło zarówno matki, jak i ojca. Wiktor Hugo posunął się dalej; stwierdził, że jest to dzieło babci i dziadka.

Od samego początku życia dziecko potrzebuje miłości, niezawodnej miłości zarówno matki, jak i ojca. Musi samo doświadczyć miłości i musi widzieć, jak okazują ją sobie ojciec i matka. To podstawowe wymogi. Słowo „miłość” okrywa tak wiele pseudoromantyzmu, że jego znaczenie zostało zaciemnione. Używamy tego słowa, by okazać pragnienie lub radość z posiadania. Kobiety kochają „futra z norek”, dzieci kochają „lody i cukierki”. „Miłość” oznacza tutaj zadowolenie.

Święty Tomasz mówi, że „kochać kogoś to życzyć mu dobrze”, zaś sir Walter Scott ujmuje to w ten sposób:

„Miłość prawdziwa, to dar Boży dla człowieka
W życiu, które go tu, na ziemi czeka.
Nie jest wyobraźni płomieniem gorącym,
Której chęci znikają, gdy zaspokojone,
Ani też nie kryje się w pragnieniu mocnym,
Ona nie umrze, gdy pragnienie skona.
Miłość jest to sympatia tajemna,
Której więzy z jedwabiu i srebra,
Co umysłów i serc łączą wiele,
Znajdziesz w duszy człowieka i ciele” (3).

Dziecko musi od początku życia doświadczać zarówno bezpieczeństwa, jak i miłości. Natura ustanowiła, że nowo narodzone dziecko będzie odczuwało zadowolenie dzięki karmieniu go przez matkę, zaś głód zostaje zaspokojony nie tylko przez jedzenie, lecz także przez kontakt z matczynym ciałem i przez bezpieczeństwo, jakie ono zapewnia. Niemowlęta zbyt często pozostawiane samym sobie nie rozwijają się tak szybko i tak dobrze, jak te, które się rozpieszcza i zajmuje nimi. Niemowlęta czują, czy są kochane, czy nie, ze sposobu, w jaki są karmione i dotykane, i istnieje duże prawdopodobieństwo, że przyswoją sobie to nastawienie i będą je niosły przez życie. Z tej to przyczyny matka powinna dołożyć wszelkich starań, by karmić dziecko piersią. Niemowlęta karmione piersią mają też lepsze szanse na dobre zdrowie i rzadziej padają ofiarą zakaźnej i częstokroć zgubnej biegunki, powszechnej u niemowląt karmionych butelką (4). Karmienie piersią dopełnia naturalny cykl, który zaczyna się od miłości, wydania dziecka na świat, a następnie poprzez karmienie i odstawienie od piersi prowadzi dziecko do dojrzałości. Odrzucenie karmienia piersią, kiedy jest ono możliwe, to przerwanie tego magicznego kręgu.

„Prawdą jest, że jedność ta musi pewnego dnia zostać zerwana” – mówi doktor John C. Montgomery (5). „Matki muszą odstawić dziecko od piersi, tak fizycznie, jak i emocjonalnie. Psychologowie zbadali jednak, że to «odstawienie» jest najbardziej udane, a separacja i niezależność dziecka dają najlepsze wyniki, kiedy wczesna więź z matką była głęboka i ciepła”.

Tenże sam wybitny pediatra z Detroit wytyka najwyższą głupotę obecnych przepisów szpitalnych, które ograniczają karmienie nowo narodzonego dziecka przez matkę i opiekowanie się nim do pewnych wyznaczonych godzin. Uważa, że dziecko powinno jak najwięcej pozostawać z matką, ponieważ przynosi to pozytywny psychologiczny skutek.

„Jak twierdzą psychiatrzy, spokojne, zadowolone dzieci – pisze lekarz – mają większe szanse niż inne, by wyrosnąć na samodzielną młodzież, która w końcu rozwinie w sobie dość siły, by sprostać życiowym trudnościom. Psychiczny komfort i przyjemność, jaką daje matczyna pierś we wczesnych miesiącach, sprzyja temu poczuciu błogiego dobrostanu. Doświadczenie to przynosi też samej matce uspokajające poczucie spełnienia, dające głębokie zadowolenie. Taka harmonia jest najpewniejszym fundamentem obopólnej radości w następnych latach”.

Powyższe przemyślenia przydają wagi słowom Leigha Hunta, który zauważył kiedyś, że „natura kocha poważne inwestycje, lecz nie lubi uszkodzonych egzemplarzy”. Innymi słowy, kiedy oszukuje się naturę, bierze ona odwet. Niektóre poważne autorytety posuwają się tak daleko, że uznają, iż współczesna matka, podająca dziecku do ssania nieczułą, bezpłciową butelkę zamiast własnej piersi, kładzie fundamenty pod jego późniejsze, wadliwe relacje seksualne w małżeństwie. Przejdźmy jednak do innej kwestii.

Każda młoda matka, która pozwala, by dziecko tak ją zajęło, że zaniedbuje swego męża, jest doprawdy niemądra. Ostrzegamy matki, że jakkolwiek może się to wydawać dziwne, jest całkiem możliwe, iż młody mąż w nowym „reżimie” może zacząć się niecierpliwić. Może nawet tęsknić do dawnej wyłączności na towarzystwo żony. Znałem kiedyś ojca, który był tak zazdrosny o własne dziecko, że kiedy zachorowało ono na zapalenie płuc i zabrano je do szpitala, zadziwił swą żonę, mówiąc, iż „ma nadzieję, że dziecko umrze i będą mogli znów wrócić do dawnych ról kochanków”. Ten stan rzeczy mógłby się nigdy nie pojawić, gdyby żona była na tyle mądra, żeby wyczuć zazdrość męża i przestać wprowadzać nadmierne zamieszanie koło niemowlęcia, kiedy był on w pobliżu.

Budzi pożałowanie, gdy widzi się – co często się zdarza – że to wyłącznie matka jest przyjaciółką, towarzyszką i powierniczką dziecka. Ojciec przyjmuje rolę osoby utrzymującej dyscyplinę. Niebezpieczne jest też, kiedy ojciec wykorzystuje dziecko jako zabawkę. Gdy ma już dosyć dziecka, przekazuje je matce, lub odrzuca dziecko, gdy trzeba zająć się jego osobistymi potrzebami. W tym wypadku w dziecku rozwija się poczucie odtrącenia. Oczywiście czuje ono, że matka je kocha, ale ojciec już nie.

Słyszymy, że dzieci rodzą się z dwoma wrodzonymi lękami: lękiem przed upadkiem i lękiem przed hałasem. Dlatego też wszelkie głośne kłótnie lub emocjonalne wybuchy zostawiają na nich swój ślad, nawet gdy są niemowlętami. Kiedy dzieci są starsze i słyszą, że rodzice się kłócą, złe skutki są bardziej wyraźne. Grzechy kłótliwych, nieszczęśliwych rodziców spadają na ich dzieci. Doktor G. V. Hamilton i Kenneth MacGowan w książce What is Wrong with Marriage? (Dlaczego nie małżeństwo?) (6) stwierdzają, że: „matka, która nieustannie pomniejsza swego męża w oczach dzieci, ponieważ go nie kocha, robi wszystko, by sprowadzić na swe dzieci nieszczęście małżeńskie, gdy już dorosną. Ujmując to mniej czy bardziej naukowo, dziewczynka musi na podstawie postaci swego ojca zbudować wzór męskiej atrakcyjności. Ujmując to po ludzku, największa domowa zbrodnia, jaką może popełnić matka, to zniszczyć u swej małej córeczki obraz godnego podziwu ojca. Skutki tego będą prawdopodobnie rzutować na całe stulecie. Autor tej książki przywołuje rodzinę ze swej rodzinnej miejscowości, którą podobne przekleństwo ścigało przez pięć pokoleń. Być może prowadziło ono jeszcze dalej wstecz, lecz w każdym razie, praprababka nie kochała swego męża i stale ośmieszała go przed córką. Córka wyszła nieszczęśliwie za mąż i powtarzała to ośmieszanie. Jej córka i córka jej córki przeszły przez to samo doświadczenie. Dla tych kobiet szczęśliwe małżeństwo było niemożliwe, mimo że ich mężowie wydawali się postronnym naprawdę wspaniałymi, powściągliwymi, miłymi mężczyznami. W rzeczy samej, tutaj grzechy matki spadły na dzieci, aż do czwartego i piątego pokolenia”.

Trwała miłość nie tylko musi łączyć małżonków, ale i przelewać się na dzieci. Nasze więzienia pełne są młodych, których rodzice spełniali każdą ich zachciankę, lecz nigdy nie dali im prawdziwej miłości. Jak ujmuje to doktor Harry A. Overstreet: „Miłość do jakiejś osoby nie zakłada jej posiadania, lecz jej afirmację. Oznacza chętne przyznanie jej pełnego prawa do niepowtarzalnego człowieczeństwa. Nie kocha prawdziwie danej osoby ktoś, kto próbuje zniewolić ją poprzez prawo czy więzi zależności i zaborczości” (7).

Doktor Erich Fromm wyraża tę samą ideę w ten sposób: „Kochać jakąś osobę konstruktywnie, oznacza troszczyć się i czuć się odpowiedzialnym za jej życie, nie tylko za jej fizyczną egzystencję, lecz za wzrost i rozwój wszystkich jej ludzkich zdolności… Jest to wyrażenie intymności pomiędzy dwoma ludzkimi istotami, pod warunkiem zachowania integralności każdej z nich”.

Zbyt wielu rodziców myli słowa „miłość” i „udobruchanie”. Któregoś dnia właśnie czytałem o ojcu, który dał swemu trzynastoletniemu synowi trzy dolary i kazał mu opuścić dom. Często się kłócili i w rezultacie ojciec postawił to niemądre ultimatum. W sądzie matka opowiedziała, że ojciec obsypywał dzieci prezentami, ale nie dawał im miłości.

Jednym z ważnych powodów przestępczości młodych jest brak miłości ze strony rodziców. Na sto przypadków winowajców oskarżonych o przestępstwo, o których wspominałem wcześniej, dowiedziono, że siedemdziesiąt pięć procent przyznało się do silnego poczucia bycia odrzuconym przez jednego lub dwoje rodziców.

Rodzice, którzy zawarli nieszczęśliwe małżeństwo lub którzy pozbawiają dzieci miłości, ranią je nie tylko pod względem psychologicznym, ale i fizycznym. Doktor Flanders Dunbar, w swej książce Synopsis of Psychosomatic Diagnosis and Treatment (Skrócony opis chorób psychosomatycznych – diagnozy i leczenie) (8), wywodzi otyłość (anormalną wagę u dzieci) z faktu, że dzieci jedzą za dużo z powodów emocjonalnych. Dziecko próbuje zastąpić brak prawdziwej miłości zaspokojeniem innego instynktownego popędu – głodu. W niedawno przeprowadzonym w grupie otyłych dzieci teście ustalono, że sześćdziesiąt pięć procent rodziców, zwykle matek, było nadopiekuńczych wobec dzieci, tłumiąc u nich jakiekolwiek próby stania się niezależnymi. Ich rozrywki ograniczano do gier pod nadzorem matki, połączonych z częstym podawaniem jedzenia. Niedobrani i źle poinformowani rodzice mogli w ten sposób powodować otyłość u swych dzieci, a taki stan często jest u dzieci źródłem nieśmiałości, braku wojowniczości, nadwrażliwości na obrazę i zranienie, braku samodzielności i pewności siebie. Można tu stwierdzić, że w wielu przypadkach stan ten wywodził się z nieharmonijnych relacji pomiędzy matką a ojcem, słabości charakteru u ojca i dominującej postawy matki. Otyłe dziecko, któremu brakuje rozsądnej miłości rodziców, zastępuje to innym instynktownym zaspokojeniem – głodu – i rozwija w sobie ogromny apetyt.

Zwracam na to uwagę, by pokazać, jak niektórzy nierozsądni rodzice mogą stale ranić lub silnie wpływać na osobowość swoich dzieci.

I znowu, jeśliby rodzice zdali sobie tylko sprawę, że napięcie, jakie powodują, sprzeczając się przy dzieciach, może oddziaływać na ich potomstwo fizycznie, moralnie i psychologicznie, mogliby spróbować przestać się kłócić i rozwiązać swe zatargi spokojnie.

J. L. Despert, w swym studium Emotional Factors in Some Young Children’s Colds (Czynniki emocjonalne w niektórych przypadkach zaziębień u dzieci), wydanym w 1944 roku, wysuwa następujące stwierdzenie: „W przypadku ośmiorga dzieci z rozbitych domów, wszystkich z wysoką częstotliwością zaziębień, wyraźnie widoczne były emocjonalne zaburzenia w rodzaju niepokoju i frustracji”.

Gdyby tylko rodzice przystanęli i zdali sobie sprawę, że sposób, w jaki odnoszą się do dzieci i wobec siebie samych w ich obecności, stanowi wzór dla tych dzieci na całe przyszłe lata, zachowywaliby się zupełnie inaczej.

Jeżeli rodzice kłócą się i sprzeczają ze sobą, zwykle pociąga to za sobą podobne zachowanie u dzieci w ich małżeństwach. La Rochefoucauld napisał kiedyś te ważne zdania: „Nic nie jest tak zaraźliwe jak przykład; nie dokonujemy żadnego dobrego uczynku ani wielkiego zła, które nie prowadzą do im podobnych. Naśladujemy dobre uczynki dla współzawodnictwa, a złe z powodu zepsucia naszej natury, takiej, jaką otrzymaliśmy lub rozwinęliśmy, którą wstyd trzyma w więzieniu, a dobry przykład wyprowadza na wolność”.

Jeżeli chcielibyście konkretnego przykładu tego, jak skazy charakteru i brak moralnych zasad przekazuje się na dalsze pokolenia, powinniście przeczytać dobrą biografię lorda Byrona. Był przystojnym mężczyzną, cudownie utalentowanym, nieszczęśliwie uformowanym; skrzywdzony przy narodzinach, skrzywdzony przez wychowanie i edukację, najbardziej skrzywdzony przez samego siebie, tak bardzo, że czytelnik nigdy nie przestanie się dziwić i użalać, studiując tragiczną historię jego życia.

Jak daleko można sięgnąć w historię rodziny, przodkowie byli gwałtowni, namiętni, i w pobłażaniu swoim pragnieniom niepowstrzymani przez jakiekolwiek przyzwoite zasady moralności; w małżeństwie byli niewierni. Ojciec Byrona słynął z braku religijności i wielokrotnego pogwałcania praw przyzwoitego społeczeństwa. Gwałtowny temperament matki Byrona i jej bezduszne obchodzenie się z synem, graniczyły z obłędem.

Od młodzieńca z takiego środowiska, wychowanego bez choćby pozorów wymagań moralnych, religijnych czy społecznych, z trudem można oczekiwać, by wykazał wiele cnót domowych, czy też cnót innego rodzaju. Żył życiem, jakie widział u swych rodziców, dodając parę własnych ekscesów. Okazywał niemoralność publicznie; afiszował się nawet jawnie ze swymi poglądami. Były i niechlubne romanse z Mary Chawirth, panną Melbank i lady Caroline Lamb; w końcu doszło do małżeństwa dla korzyści z księżną Guiccioli.

W obliczu śmierci Byrona dręczyło sumienie, pogardzał sobą za życie, jakie wiódł – życie, które było naturalnym spadkiem po rozpustnym ojcu i niemądrej matce. Chociaż ostatnie dni spędził w Grecji wśród przepięknych pomników stworzonych przez człowieka i przyrodę, jego samotność i przygnębienie budziły litość. Napisał: „Lecz podsumowując, przykre wspomnienia, a szczególnie niedawne, bardziej znajome poczucie opuszczenia, które musi towarzyszyć człowiekowi w życiu, nie dawały mi tu spokoju; i ani lodowiec, góra, potok, las czy chmura, ani na chwilę nie uczyniły lżejszym brzemienia na moim sercu, ani nie pozwoliły mi porzucić mej żałosnej tożsamości”.

Tak jak lord Byron zostawił światu niezniszczalne poematy, tak też zostawił mu niezniszczalny przykład tego, co może się przydarzyć dzieciom złych i nieodpowiedzialnych rodziców. Byron dźwigał grzechy swych rodziców, tak jak oni nieśli swoich, na pokolenia przed nim.

Historia pełna jest takich przykładów. Nic w tym dziwnego, że Agrypina, żona Germanika, była matką Kaliguli i jeszcze bardziej ohydnej Agrypiny, matki Nerona. Nie jest też dziwne, że Domicjusz, który poślubił ową drugą Agrypinę, miał powiedzieć, że „od niego i jego żony nie mogłoby pochodzić nic dobrego”.

Niech rodzice pamiętają, że to uczynki, a nie słowa, wywierają wpływ na dzieci. Dzieci szybko wykrywają sprzeczności i rodzice powinni zdać sobie sprawę, że sprzeczności te z początku wywołują zmieszanie, następnie wzbudzają podejrzenia, potem prowadzą do wątpliwości, co może skończyć się wychowaniem dziecka na skończonego niegodziwca bądź łajdaka. Rodzicielstwo stanowi ogromną odpowiedzialność. To nie dziecinna zabawa. Wymaga ono wiary, inteligencji, przygotowania, studiowania, emocjonalnej dojrzałości, ofiary i niewzruszonej miłości.

Samuel Smiles napisał następujące zdania, które powinien rozważyć każdy rodzic: „Pierwszym sposobem wzniesienia człowieka ponad życie zwierzęcia jest zapewnienie mu dobrego domu i przykładnych rodziców. Dom jest ostatecznie najlepszą na świecie szkołą. Tutaj dzieci wyrastają na mężczyzn i kobiety; chłoną najlepszą lub najgorszą naukę moralną; tutaj w wielkiej mierze kształtują się – dobrze lub źle – ich zasady i inteligencja. W dobrym domu panuje wewnętrzna czystość i życie moralne, zaś w złym – indywidualne zdeprawowanie i moralna śmierć. Charakter i usposobienie są skutkiem domowego wychowania i przykładu, a jeśli te, poprzez złe moralne warunki, podupadły lub zostały zniszczone, cała intelektualna kultura pozyskana później w szkołach i na uniwersytetach może się okazać narzędziem raczej złego niż dobrego” (9).

Biada rodzicom niechcianych dzieci! Ich potomstwo będzie dźwigać znamię miłości, której mu odmówiono! Biada ojcom, którzy nigdy nie nauczyli się sztuki dawania miłości i otrzymywania jej w zamian. Wielu ojców porzuciło rodziny dla golfa lub klubu towarzyskiego i stało się dla dzieci kimś obcym. Dowiadują się oni zbyt późno, że Earl z Orrey miał rację, mówiąc: „Zawsze kiedy zostawiamy życie domowe, by szukać szczęścia, wracamy rozczarowani, zmęczeni i rozgoryczeni”.

Wiele matek, pobudzanych chciwością lub zwykłą nudą, porzuciło swą wysoką pozycję królowej domowego ogniska i poszło do pracy w biurze lub fabryce, podczas gdy ich dzieci uczyły się moralności na ulicy; matki te zarazem zaszczepiły w sercach swych maluchów tragiczne poczucie bycia odrzuconym. Gdybyż takie matki miały choć połowę miłości i wierności obowiązkom, jakie miała Fern Riley, bohaterska dwudziestodwuletnia pielęgniarka. Kiedy szpital w Effingham stanął w ogniu – co stało się 5 kwietnia 1949 roku – i płomienie rozprzestrzeniły się po sali, gdzie przebywało dziesięcioro noworodków – oddała swe życie, próbując je ocalić. Kiedy ogarnęły ją płomienie, usłyszano, jak krzyczy: „Moje dzieci, muszę być przy moich dzieciach!”.

Bóg niech się zlituje nad matkami i ojcami, którzy – poprzez brak chrześcijańskiego miłosierdzia – uczynili ze swych domów arenę waśni w obecności dzieci! Żywe jest we mnie wspomnienie kobiety, która chełpiła się, że ona i jej mąż mieli tylko jedną kłótnię. Byłem pod ogromnym wrażeniem, dopóki sąsiad nie potwierdził, że rzeczywiście doszło do jednej kłótni, ale dodał, że „trwała ona dwadzieścia lat”. Jak można było się spodziewać, jedyna córka wyszła za mąż, ale po czterech i pół roku doszło do separacji z mężem.

Rodzice, którzy – czy to z powodu ignorancji, czy złej woli (lub obu naraz), dają swym dzieciom zły przykład, z biegiem życia pożałują tego, gdyż jaki dom, takie będzie i życie tych, którzy w nim mieszkają. Taki dom będzie miejscem, gdzie zrodzi się przekraczanie prawa w wieku młodzieńczym, a przestępstwa lub porażka w dorosłości. Dyrektor szkoły poprawczej w Park Lane w Liverpoolu przeprowadził kiedyś inspekcję domów swych podopiecznych i odkrył, że żaden z tych rodzinnych domów nie był przyzwoity czy szanowany. Pan Mark Whitwill, sędzia pokoju z Bristolu, przebadał szczegółowo domy młodych wychowanków szkoły poprawczej w Carlton i stwierdził wobec Komisji Królewskiej, że „nie zdarzył się ani jeden przypadek, w którym chciałbym wysłać wychowanka z powrotem do rodziców”. Podkreślił, że wielu rodziców miało dobrze płatną pracę, i doszedł do wniosku, że to nie bieda przeszkadzała im w wypełnianiu obowiązków rodzicielskich, lecz wadliwe, samolubne przyzwyczajenia życiowe.

Pewnego dnia znalazłem w antykwariacie starą, zniszczoną książkę bez okładek i strony tytułowej. Nie wiem nic o autorze z wyjątkiem tego, że tom wydrukowano w roku 1803. Oto dwa znakomite wyjątki z tego dzieła, zawierające ważkie rady dla matek i ojców.

Matka

Pamiętaj, że stworzono cię na rozsądną towarzyszkę mężczyzny, nie zaś na niewolnicę jego namiętności; cel życia twego to nie zaspokajanie jego rozwiązłych chuci, ale wspieranie go wśród zasadzek życia, kojenie go czułością i odpłacanie mu za troskę łagodnymi, tkliwymi gestami.

Kimże jest ta, która zwycięża mężczyznę, która nakłada mu jarzmo miłości i króluje w jego sercu?

Otóż i ona! Kroczy, cała w dziewiczej słodyczy, skromność na jej licu.

Jej ręce szukają zatrudnienia, jej stopy nie znajdują radości w obijaniu cudzych progów.

Schludnie odziana, jej pokarmem wstrzemięźliwość; pokora i cichość niczym korona chwały otaczają jej skronie.

Na jej języku mieszka muzyka, słodkość miodu płynie z jej ust.

Obyczajność we wszystkich jej słowach, w jej odpowiedziach łagodność i prawda.

Szczęśliwy mężczyzna, który uczyni ją swą żoną; szczęśliwe dziecię, które nazwie ją swą matką.

Przewodzi domowi, a w nim panuje pokój; rozumnie wydaje rozkazy, a inni są jej posłuszni.

Wstaje rankiem, rozważa swe sprawy, wyznacza każdemu właściwe mu zajęcie.

Piecza nad rodziną to jej największa rozkosz, jej poświęca całą uwagę; w jej dworze znajdziesz wytworność i oszczędność.

Roztropność jej rządów przynosi zaszczyt jej mężowi, co z ukontentowaniem słucha pochwał ku jej czci.

Kieruje umysły swych dzieci ku mądrości; kształtuje ich obyczaje wedle przykładu swej dobroci.

Słowo z jej ust jest prawem ich młodości, jej spojrzenie nakazuje im posłuch.

Przemówi, a biegną słudzy, skinie, a sprawa dokonana, gdyż prawo miłości mieszka w ich sercach, a jej łaskawość przydaje skrzydeł ich stopom.

Nie nadyma się w pomyślności, w przeciwnościach cierpliwością leczy rany zadane przez fortunę.

Jej rady niosą mężowi ulgę w strapieniach, czułe gesty wnoszą słodycz, mąż składa swe serce na jej łonie, i otrzymuje pocieszenie.

Szczęśliwy mężczyzna, który uczynił ją swą żoną; szczęśliwe dzieci, które nazywają ją matką.

Ojciec

Rozważ, ty, któryś jest rodzicielem, jak ważkie powierzono ci sprawy; obowiązkiem twym jest wspierać życie, któreś zrodził.

Na tobie także złożono, czy dziecię z twych lędźwi będzie dla ciebie błogosławieństwem czy przekleństwem; użytecznym czy też nic niewartym członkiem społeczności.

Wcześnie przygotowuj go poradami i hartuj jego umysł maksymami mądrości.

Przypatruj się, gdzie go prowadzą skłonności, utrzymuj go na właściwej ścieżce w młodości, i nie pozwól, by z latami złe nawyki zyskiwały na sile.

Wzrośnie on wówczas jak cedr w górach; jego głowa będzie górować nad drzewami boru.

Nikczemny syn jest wyrzutem dla ojca; lecz ów, który postępuje dobrze, jest chwałą dla siwych włosów rodzica.

Gleba jest twoja, nie pozwól, by czekała na uprawę; z nasienia, które posiałeś, zbierzesz żniwo.

Ucz go posłuszeństwa, a będzie cię błogosławił; ucz go skromności, a nie będzie zawstydzony.

Ucz go wdzięczności, a zyska dobrodziejstwa; ucz go miłosierdzia, a zdobędzie miłość.

Ucz go umiaru, a zdrów będzie; ucz go roztropności, a dobry los będzie mu towarzyszem.

Ucz go sprawiedliwości, a uczci go świat; ucz go szczerości, a serce go nie zgani.

Ucz go pilności, a jego bogactwo wzrośnie; ucz go dobroczynności, a jego umysł się wzniesie.

Ucz go wiedzy, a jego życie będzie użyteczne; ucz go religii, a jego śmierć będzie szczęśliwa.

Niech będzie mi wolno poprosić rodziców, by uczynili swój dom przedsionkiem nieba. Pamięć o szczęśliwym domu jest najlepszym dziedzictwem, jakie możecie zostawić swym dzieciom. Ich serca nigdy nie zapomną drogich sercu wpływów domu. Będą one radością, której upływ lat doda tylko nowej słodyczy. Umiejętność sprawienia, by małżeństwo było udane, nie jest czymś łatwym. Im większe trudności, tym większa chwała z ich pokonania. Zręczni sternicy zdobywają swą sławę dzięki sztormom i burzom.

Kiedy aeroplan odnosi jakieś poważne uszkodzenia mechaniczne lub gdy grożą mu huragany, powszechną praktyką jest wyrzucenie zbędnego bagażu – nawet przedmiotów o wielkiej wartości materialnej. Gdy stawką jest życie pasażerów i załogi, ludzie pozbywają się ładunku sztabek złota równie szybko, jak torby z rzeczami do spania.

Gdy statkowi grozi utonięcie, poświęca się wszystko, by go uratować. Osobista niewygoda, utrata cennych dóbr i złe warunki – to wszystko wcale się nie liczy, dopóki statek utrzymuje się na powierzchni.

Kiedy małżeństwo dwojga ludzi wisi na włosku, gdy miłość tonie w morzu zwątpienia, trzeba podjąć wszelkie wysiłki, by je ocalić. Trzeba wyrzucić dumę, egoizm, samowolę, większe lub mniejsze prawa, by uratować statek. Miłość małżeńska jest najcenniejszym ładunkiem na statku życia. Trzeba zrobić wszystko, by ją uratować.

Kiedy pozwoli się, by w domu umarła miłość, grzech może spaść na niewinne dzieci na całe pokolenia!

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) Źródło informacji: Dictionary of American Biography, vol. XIV, s. 327. Zachwycający opis tej historii można znaleźć w Ted Malone’s Favourite Stories, Garden City 1950. Wszystkie książki Teda Malone’a są „pełne piękna i wiecznej radości”. Przeczytajcie je.

(2) Większość rozwodów i separacji dokonuje się w pierwszych latach małżeństwa (dwie trzecie spraw wnoszone jest przez kobiety); chociaż za niebezpieczne dla pary małżeńskiej uważa się pierwsze sześć lat, szczególnie feralny jest trzeci rok.

(3) W. Scott, Lay of the Last Minstrel.

(4) Mleko matki, według Jamesa A. Taylora, doktora medycyny, członka Królewskiego Towarzystwa Chirurgicznego w Tarrytown: „w dużej mierze przekazuje niemowlęciu ciała odpornościowe przeciw chorobom zakaźnym”.

(5) John C. Montgomery, doktor medycyny, Will You Nurse Your Baby?, „Woman’s Home Companion”, maj 1947.

(6) G. V. Hamilton, K. MacGowan, What is Wrong with Marriage?, Boni 1927.

(7) Harry A. Overstreet, The Mature Mind, Nowy Jork 1950, s. 103.

(8) Flanders Dunbar, Synopsis of Psychosomatic Diagnosis and Treatment, St. Louis 1948.

(9) S. Smiles, The Art Of Living, Boston 1887.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.