Rozdział czwarty. Kardynał Newman. Dusza i umysł

Co jest argumentem za nieśmiertelnością duszy?

Uboga, umierająca młoda robotnica w powieści Północ i południe mówi: „jeśli taki ma być kres wszystkiego; jeśli urodziłam się tylko po to, żeby się zaharować i niedomagać w tym przeklętym miejscu, wśród wiecznie brzmiącego w uszach jazgotu; żeby krzyczeć póki mogę, by hałas ustąpił i dał mi choć trochę ciszy; żeby żyć z pyłem wypełniającym płuca, łaknąc do śmierci jednego, jedynego, głębokiego haustu świeżego powietrza; żeby opuścić matkę i nie móc jej znów nigdy powiedzieć jak ją kochałam, czym się kłopotałam; to myślę, że jeśli to życie byłoby końcem i nie byłoby Boga, który by osuszył wszystkie łzy ze wszystek oczu, mogłabym zwariować!” (1).

Logika wiary, s. 247.

W jaki sposób niedoskonałość i słabość rzeczy stworzonych pomaga nam, choćby na mgnienie, pojąć naszą nieśmiertelność?

Odwracamy się od siebie, zwracając w stronę otaczających nas rzeczy i zapominamy siebie, w nich pogrążeni. To nasza przyrodzona kondycja – wspieramy się na kruchych trzcinach, od nich zależni, nie zauważając naszej rzeczywistej mocy, w czasie, gdy Bóg rozpoczął dzieło nawracania nas ku prawdziwszemu widokowi, ukazującemu nasze miejsce w Jego wspaniałym, opatrznościowym planie. I gdy On nas nawiedza, wtedy na krótką chwilę ten widok porusza nas. Ale marność i słabość doczesnych rzeczy wywiera nacisk na nasze umysły. Obiecują one wiele, lecz prowadzą donikąd, rozczarowują. Lub, jeśli spełniają swe obietnice, nadal (rzeczywiście!) nas nie zadowalają. I wciąż czegoś pragniemy, nie wiedząc dobrze czego. Ale jesteśmy pewni, że jest to coś, czego świat dać nam nie może. A wtedy doczesne rzeczy znów się przemieniają, tak różnorakie przyjmując formy, tak szybko, cicho, bezustannie. I ta sytuacja, zgodnie ze swą naturą, nigdy się nie zmieni, aż nasze serce będzie miało tego dość, a wtedy przestaniemy pokładać nadzieję w rzeczach doczesnych. Jest sprawą oczywistą, że nie możemy się od nich uwolnić, ani zmienić się, póki idziemy za nimi. Lecz nie możemy przy tym pozostać. Czujemy, gdy już zachodzi w nas przemiana, że wciąż jesteśmy tacy jak wcześniej, a wtedy, pod wpływem Bożego błogosławieństwa, dany nam jest przebłysk zrozumienia naszej niezależności od rzeczy pogrążonych w czasie, przebłysk naszej nieśmiertelności. A choć może się zdarzyć, że dopadną nas nieszczęścia (jak to często bywa), ale wtedy jeszcze bardziej zrozumiemy nicość tego świata. I nabędziemy jeszcze większego dystansu wobec niego. I będziemy wolni od miłości świata, aż wreszcie rozpłynie się on przed naszymi oczami, niby zbędna zasłona, kryjąca to, co poza nią. I zaczniemy stopniowo postrzegać, że są tylko dwa byty w całym wszechświecie: nasza dusza i Bóg, który ją stworzył.

„Nieśmiertelność duszy”, Kazania parafialne, s. 16–17.

Dlaczego niebezpiecznie jest oddzielać uczucia od działania?

Bóg stworzył nas jako istoty czujące, byśmy mogli przystępować do działania powodowaniu uczuciami. Kiedykolwiek zatem pobudzamy nasze uczucia, lecz nie idą za nimi czyny, niszczymy swój wewnętrzny system moralny, tak jakbyśmy psuli zegarek lub jakiś inny mechanizm, bawiąc się jego trybami. Osłabiamy jego sprężyny i one naprawdę przestają działać.

„O niebezpieczeństwie, jakie płynie ze zdobytych zdolności”, Kazania parafialne, s. 459.

Jakim sposobem można uspokoić wzburzony umysł?

W takiej sytuacji można czasem z pożytkiem zaproponować następujące pytanie, jako sposób uspokojenia umysłu skupionego na jakiejś sprawie, nieustannie roztrząsającego i zagniewanego pewnym wydarzeniem: „co będziesz myślał o tym wszystkim powiedzmy za rok?”. To nader oczywiste, że sprawy, które teraz tak gwałtownie nas zaprzątają, w przyszłości nie będą nas ani trochę absorbować, rzeczy, w których teraz tak bardzo pokładamy nadzieję, lub budzą nasze obawy, w przyszłości będą znaczyć nie wiele więcej niż te, które dzieją się na drugim końcu świata. Tak zatem będzie ze wszystkimi ludzkimi nadziejami, obawami, przyjemnościami, zamierzeniami, bólami, zawiściami, rozczarowaniami, sukcesami, gdy nadejdzie dzień ostatni. Będą pozbawione życia, niczym zwiędłe kwiaty na bankiecie budzące tylko nasze politowanie. Lub gdybyśmy leżeli na łożu śmierci, co by nam pomogło bycie bogatym, wielkim, szczęściarzem, człowiekiem obsypanym godnościami, wpływowym? Wtedy wszystkie te rzeczy będą marnością. To, co w swoim czasie zrozumie świat we wszystkich tych kwestiach, to już dziś czuje chrześcijanin. Patrzy na rzeczy z perspektywy wieczności, chłodnym okiem, nie poddanym pożądliwości. I ani nie budzą one jego zadowolenia, ani nie urażają go bardziej, niźli wszelkie życiowe wypadki, ponieważ są tylko przypadłościami stworzenia.

„Spokojność”, Kazania parafialne, s. 991.

(1) Powieść tę napisała Elizabeth Gaskell (1810–1865), popularna angielska powieściopisarka, która w swych nowelach i powieściach poruszała przede wszystkim kwestie społeczne, podnosiła konieczność szerokich reform gospodarczych i socjalnych, z wielką empatią opisywała życie ludzi ubogich, wielkomiejską nędzę dzielnic przemysłowych. Jej utwory były wielkim szokiem dla społeczeństwa wiktoriańskiej Anglii. Gaskell sympatyzowała z brytyjską lewicą: czartryzmem, trade-unionizmem (która od lewicy kontynentalnej różniła się antyrewolucyjnym nastawieniem, nadzieją na połączenie wątków wolnorynkowych i socjalnych w gospodarce i życiu społecznym). Wielkim miłośnikiem i admiratorem twórczości Gaskell był współczesny jej Charles Dickens, autor Klubu Pickwicka, Opowieści wigilijnej – przyp. tłum.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Kardynał Newman. 101 pytań i odpowiedzi.