Pasterz świata. Rozdział piąty

16 grudnia 1929 roku kardynał Eugenio Pacelli leżał krzyżem na podłodze przed ołtarzem, na którym był wystawiony Najświętszy Sakrament, a za nim ciągnęły się długie szaty. Wraz z nim znajdowało się tam jeszcze pięciu nowych kardynałów, wśród nich arcybiskup Verdier z Paryża. Pierwszy czyn księcia Kościoła jest aktem głębokiej pokory. Następny też: wchodzi po siedmiu stopniach papieskiego tronu i na znak posłuszeństwa całuje krzyż wyhaftowany na pantoflu papieża. Potem papież obejmuje nowych kardynałów.

Każdy z nich dostał czerwony kapelusz… jedyny kapelusz na świecie, który nie jest noszony przez właściciela, lecz zawieszany po jego śmierci w jego kościele. Kardynał dostaje go, by mu przypominał o jego znaczeniu: że musi być gotów ponieść męczeńską śmierć dla Pana, jeśli zajdzie potrzeba. Może Eugenio Pacelli wspomniał w tamtej chwili swoje słowa z dzieciństwa: „Ja też chciałbym zostać męczennikiem… ale bez gwoździ”.

Pierwszą wizytę jako kardynał złożył w Collegio Capranica, gdzie wiele lat temu rozpoczął studia. Patrzył na świeże, młode twarze przyszłych księży, z których część zostanie prałatami, biskupami, kardynałami… Wśród nich może być też przyszły papież. Większość jednak zostanie tym, kim on nigdy się nie stał: proboszczami parafii.

W sześć tygodni później został mianowany następcą kardynała Gasparriego na stanowisku sekretarza stanu. Był teraz „sekretarzem do spraw zagranicznych”, czyli „ministrem spraw zagranicznych” Kościoła, i miał się zajmować każdym miejscem na świecie, w którym żyją katolicy.

Niewiele osób zdaje sobie sprawę z nadludzkiego niemal ogromu pracy, jaki się wiąże z tym stanowiskiem. Same codzienne zajęcia przeraziłyby naczelnego dyrektora największego przedsiębiorstwa handlowego. Do tego trzeba dodać negocjacje z rządami praktycznie wszystkich krajów na ziemi, utrzymywanie kontaktów z nuncjaturami, ambasadami i placówkami dyplomatycznymi, stosy korespondencji i niezliczone audiencje, przygotowanie encyklik papieskich i innych dokumentów, a na koniec mnóstwo kazań wygłaszanych z okazji różnych uroczystości.

Praca spadła na nowego sekretarza stanu ze wszystkich stron jednocześnie. Jako „prawa ręka” papieża musiał codziennie się z nim konsultować.

Pius XI sam był niestrudzenie pracowity. Szanował osobiste zalety kardynała Pacellego i podziwiał jego intelekt – być może bardziej błyskotliwy, a na pewno bardziej giętki niż jego własny. Nie oszczędzał go, tylko dokładał kolejne zadania. Kardynał Pacelli stał się odpowiedzialny za prace samej Kongregacji Spraw Nadzwyczajnych Kościoła, w której odbywał praktykę dwadzieścia siedem lat temu. Stanął na czele papieskiej Komisji Biblijnej i trzech innych ważnych urzędów i komisji, a w roku 1935 został kamerlingiem Świętego Kościoła Rzymskiego. Oznaczało to, że w razie śmierci papieża będzie musiał przejąć stery do czasu wyboru jego następcy.

Starannie planował każdy dzień. Wszystko musiało być zrobione zgodnie ze szczegółowym harmonogramem. Wstawał wcześnie. Kładł się późno. Na posiłki miał niewiele czasu i spożywał je samotnie, by uniknąć rozmów, które by je przedłużyły.

W miesiącach letnich jeździł z papieżem do Castel Gandolfo, gdzie było trochę chłodniej niż w spieczonym słońcem Rzymie i pracował tam jak zwykle. Jedynym wypoczynkiem – z którego nigdy nie rezygnował – były krótkie spacery w ogrodzie i nawet tam albo czytał brewiarz, albo rozwiązywał niektóre problemy, rozmyślając o nich w skupieniu.

Kilku młodych niemieckich seminarzystów zobaczyło go kiedyś spacerującego po ogrodzie z sekretarzem.

– To jest Numer Dwa w Kościele – szepnął trochę lekceważąco student Fischer. – Mówią, że jest najbardziej zapracowanym człowiekiem na ziemi, oprócz samego papieża.

– Za nic bym nie chciał mieć jego pracy – powiedział drugi młody mężczyzna. – Cała ta papierkowa robota i te wszystkie komisje i kongregacje. Cóż, taki człowiek prowadzi życie dyrektora naczelnego. Chyba zostaje w nim niewiele z księdza. Musi myśleć tylko o cyfrach i paragrafach i…

– Ciii… On tu podchodzi.

Sekretarz stanu przystanął i uśmiechnął się do młodych ludzi. Poznał po czerwonych szatach, że są z seminarium niemieckiego, więc odezwał się do nich bezbłędną niemczyzną.

Piętnaście par młodych oczu rozszerzyło się.

– Wasza Ekscelencja mówi po niemiecku… i to jak dobrze – powiedział zdumiony student Fischer.

– Nauczyłem się w szkole… a potem miałem dość okazji, by używać go w praktyce – odrzekł sekretarz stanu. Dalej rozmawiał z młodymi ludźmi. Nagle zapytał jednego z nich, który trzymał się trochę z tyłu: – Jak się nazywasz?

– Ewald, Wasza Ekscelencjo. Heinrich Ewald.

– Chyba coś cię trapi. Nie powiesz mi, co?

– Cóż, Wasza Ekscelencjo… moja mama… we Frankfurcie, jest chora. Bardzo chora. Powiedzieli mi, że może… – głos mu się załamał, a oczy wypełniły łzami.

Sekretarz stanu z powagą skinął głową.

– Ja też otrzymałem bolesną nowinę, cztery miesiące temu, kiedy umarł mój jedyny brat. Miejmy nadzieję, że będzie dobrze i módlmy się. Ale musisz być silny… Pobłogosławił Ewalda i jego kolegów i poszedł dalej.

– Skąd on wiedział? – wymamrotał Ewald. – Skąd on wiedział?

W trzy dni później został wezwany do rektora seminarium, który wręczył mu telegram. Rozerwał go, pełen złych przeczuć. „Miło mi poinformować Cię, że Twoja matka czuje się dużo lepiej i nie ma już zagrożenia. Niech Bóg zachowa ją w zdrowiu dla Ciebie. Pacelli”.

***

Od roku 1870, kiedy wojska króla Wiktora Emanuela zdobyły Rzym i „skonfiskowały” państwo papieskie, papież w geście protestu mocniejszym niż słowa pozostał dobrowolnym „więźniem” w Watykanie. Na początku roku 1929, kiedy kardynał Gasparri sprawował jeszcze urząd sekretarza stanu, papież postanowił spróbować rozwiązać „rzymski problem” w drodze negocjacji. Benito Mussolini, włoski dyktator, sprytnie dostrzegł szanse zwiększenia popularności swojego reżimu, nie tylko we Włoszech, ale i we wszystkich krajach katolickich przez oficjalne pojednanie między Kościołem i państwem i tak w czerwcu 1929 roku podpisano traktaty laterańskie.

Jeżeli Mussolini myślał, że w ten sposób zdobędzie poparcie Kościoła, bardzo się pomylił. Papież krytykował przemoc i ekscesy faszystów przy wielu okazjach i kardynałowi Pacellemu przypadła w udziale pomoc przy opracowaniu wymierzonej przeciw nim encykliki Non abbiamo bisogno.

W tym samym roku papież wydał również encyklikę przeciw marksizmowi, zarówno w formie socjalizmu, jak i komunizmu, wykazując, że w obu jest niezgodny z nauczaniem Kościoła. Dla wykształconego komunisty nie była to niespodzianka, bo Lenin mówił to samo! Był to jednak ostry cios dla mniej wyedukowanych oraz dla wielkiej masy sympatyków i położył kres bluźnierczemu nonsensowi głoszonemu przez wielu komunistycznych propagandzistów, że Nasz Pan Jezus Chrystus był „pierwszym komunistą”. Marksizm był ateistyczny i materialistyczny, a za swojego „boga” uważał państwo.

W roku 1937 kolejna wielka encyklika potępiła ateistyczny bolszewizm, grzmiąc przeciw przestępczym metodom komunistycznej herezji, które nie tylko w Rosji, lecz w tamtym czasie także w Hiszpanii i Meksyku, doprowadziły do rozlewu krwi, mordowania księży i zakonnic, zamykania siłą klasztorów, konwentów i kościołów oraz wielu innych zbrodni. Papież uczynił świętego Józefa patronem akcji przeciw ateistycznemu komunizmowi. Niech każdy Józef, każdy Józio, który przeczyta te słowa, szczególnie o tym pamięta.

30 stycznia 1933 roku Adolf Hitler został kanclerzem Rzeszy Niemieckiej. Prezydent von Hindenburg, teraz liczący sobie osiemdziesiąt sześć lat, musiał podać rękę człowiekowi, którego nazywał „czeskim kapralem” – Hitler urodził się w Braunau w Czechach (1) i w pierwszej wojnie światowej nie doszedł do wyższego stopnia niż kapral – i którym pogardzał.

W Niemczech nastał reżim narodowosocjalistyczny. W pierwszym roku naziści nie mieli jednak pełni władzy. Współrządziła z nimi inna partia narodowa, kierowana przez ludzi z czasów dawnej monarchii (2). Byli oni przekonani, że uda im się zdobyć przewagę nad niedoświadczonymi, pozbawionymi ogłady nazistami. Wystarczy kilka miesięcy, w najgorszym wypadku rok lub dwa i będą kierować nazistowskimi prostakami jak dżentelmen kieruje koniem. Hitler wiedział, że tak myślą, ale podobnie jak Mussolini czuł, że potrzebuje widocznego poważania z zewnątrz, nim umocni się w siodle i będzie mógł kierować nimi.

Dokładnie z tych samych powodów był skłonny podpisać traktat, „konkordat” z Kościołem katolickim. W ten sposób pokazałby światu, że nie jest tylko brunatnym bolszewikiem zamiast czerwonym. Papież i sekretarz stanu Pacelli z ciężkim sercem postanowili się na to zgodzić. To był jedyny sposób, by zabezpieczyć przynajmniej podstawowe prawa Kościoła w Niemczech.

Dość szybko jednak stało się jasne, że Hitler nie ma najmniejszego zamiaru dotrzymać słowa. Pozbył się „dżentelmenów”, którzy chcieli nim kierować, a teraz cieszyli się, że zdołali ujść z życiem. Esesmani Hitlera aresztowali nie tylko Żydów, lecz także wielu katolickich księży i wysłali ich do obozów koncentracyjnych. Führer (wódz), jak teraz nazywano Hitlera, pod różnymi kłamliwymi pretekstami zamykał klasztory i konwenty. Mnisi i zakonnice byli fałszywie oskarżani o straszne zbrodnie; przeszkadzano też w katolickiej edukacji młodzieży. Młodzi Niemcy mieli wierzyć w Hitlera, nie w Chrystusa…

Kościół jest cierpliwy jak matka, ponieważ Kościół jest matką. Pius XI wydał pierwsze oficjalne oświadczenie przeciw komunizmowi w czternaście lat po wybuchu rosyjskiej rewolucji! Pierwsza encyklika przeciw faszyzmowi ukazała się w dziewięć lat po dojściu Mussoliniego do władzy. Jednak encyklikę przeciw narodowemu socjalizmowi ogłoszono już w cztery lata po objęciu władzy przez Hitlera. Została napisana po niemiecku – biegłą niemczyzną sekretarza stanu, kardynała Pacellego – i zaczynała się od słów: „Mit brennender Sorge…” („Z palącą troską…”).

Niemcy były teraz państwem policyjnym. Tajna policja, Gestapo, kontrolowała wszystko.

– Zamierzają skonfiskować encyklikę – ostrzegł papieża sekretarz stanu. – Nie możemy jej przesłać w zwykły sposób.

Pius XI zniecierpliwiony podniósł wzrok.

– Musimy ją przesłać – powiedział stanowczo. – I nie obchodzi mnie jak. W Niedzielę Palmową musi ją przeczytać z ambony swego kościoła każdy katolicki ksiądz w Niemczech.

Nastąpiła chwila ciszy.

– Dobrze – odpowiedział cicho sekretarz stanu.

I tak się stało. Tekst został przemycony do Niemiec, wydrukowany, rozprowadzony i w Niedzielę Palmową przeczytany z każdej ambony w dziesiątkach tysięcy kościołów.

Tamtego dnia wszyscy katoliccy księża w Niemczech byli bohaterami. Dobrze wiedzieli, że ryzykują wolność, zdrowie, a nawet życie. Przeczytali jednak papieskie potępienie narodowego socjalizmu. Cała ideologia nazizmu została przedstawiona jako niechrześcijańska i fałszywa. Zachęcano młodych katolików, by niezłomnie trwali w wierze. Papieska błyskawica uderzyła w rasistów i ich absurdalne twierdzenia o nadrzędnych prawach „aryjskich” mężczyzn i kobiet.

„Kto wynosi ponad skalę wartości ziemskich rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga.”

Hitler wpadł w szał. Drukarnie, w których wydrukowano papieską encyklikę, zostały zamknięte przez jego policję. Miał czelność formalnie oskarżyć papieża o naruszenie tym dokumentem konkordatu z Niemcami.

Sekretarz stanu kardynał Pacelli odpowiedział ostro: „Żadne z postanowień konkordatu nie zostało naruszone”.

***

Dziewiętnaście wieków historii nauczyło Kościół perspektywicznego myślenia. Papież Pius XI dostrzegł pierwsze chmury zbierające się znów nad Europą. Za swojego pontyfikatu chciał zobaczyć Królestwo Boże wzrastające, nie malejące. Energicznie pracował nad wielkim programem misji do odległych krajów.

– Półkula zachodnia będzie się stawać w naszych czasach coraz ważniejsza – powiedział dalekowzroczny sekretarz stanu papieża.

– Proponuję, by Wasza Świątobliwość wysłał szczególnie zdolnego człowieka jako legata papieskiego na Kongres Eucharystyczny w Buenos Aires. W drodze powrotnej powinien też złożyć wizytę w Brazylii.

Papież XI przemyślał propozycję.

– Masz zupełną rację – powiedział. – Wyślę swojego najlepszego człowieka. Ciebie.

Ze strony papieża było to wielkie poświęcenie. Przez kilka tygodni musiał się obyć bez współpracownika, o którym mawiał: „On mówi to, co ja myślę”.

Kongres Eucharystyczny w Buenos Aires rozpoczął się 10 października 1934 roku. Pięciu kardynałów, stu osiemdziesięciu biskupów i półtora miliona wiernych zebrało się w parku Palermo, głównym miejscu spotkania. Trzydzieści dwa kraje przysłały swoich przedstawicieli.

Prezydent republiki, generał Justo, ofiarował Argentynę Chrystusowi Królowi. On sam, jego ministrowie i gubernatorzy prowincji przyjęli Komunię Świętą na oczach gigantycznego zgromadzenia.

Mowa kardynała Pacellego, wygłoszona w języku hiszpańskim z najczystszym kastylijskim akcentem, była mistrzowska.

– Rządzenie jest aktem miłości – powiedział prezydentowi i jego wysokim urzędnikom. – Chrystus Król musi rządzić światem, nie materialiści, nacjonaliści i rewolucjoniści.

Odwiedził dzielnicę robotniczą. Ulice wypełniał taki tłum, że jego samochód mógł się posuwać tylko centymetr po centymetrze.

Kiedy wyszedł z katedry po Mszy pontyfikalnej, zagrodziła mu drogę młoda kobieta. W ramionach trzymała niemowlę. Wokół niej burzył się rozgniewany tłum. Kobieta przepychała się, roztrącając ludzi, bo koniecznie chciała, by kardynał pobłogosławił jej dziecko. Próbowali ją odepchnąć, ale broniła się jedną wolną ręką.

Teraz podniosła przed nim dziecko. Uśmiechnął się, pobłogosławił oboje i wziął maleństwo w ramiona. Może dopiero wtedy niektórzy ludzie zrozumieli, że „rządzenie jest aktem miłości”. I myślę, że w tamtej chwili kardynał Pacelli również otrzymał błogosławieństwo – od swojej szczególnej patronki, Matki Bożej, którą wychwala każdy mężczyzna okazujący życzliwość jakiejkolwiek matce.

To niezwykłe doświadczenie dla człowieka – być w centrum uwagi setek tysięcy ludzi i odbierać cześć, jakiej nie oddawano żadnemu królowi na całej półkuli zachodniej. Jest to zarazem niebezpieczne. Niewielu ludzi potrafi uniknąć pułapki próżności i pychy.

Kardynał Pacelli musiał przyjmować wszystkie honory jako przedstawiciel papieża. Jako człowiek i kapłan radził sobie z nimi po swojemu. Każdej nocy zdejmował z łóżka miękki materac i spał na cienkim kocu.

Kiedy odpływał na pokładzie włoskiego liniowca Conte Grande, Argentyńczycy wypuścili w powietrze tysiące białych gołębi ze skrzydłami pomalowanymi w barwy narodowe i papieskie.

W drodze powrotnej zatrzymał się w Brazylii. W katedrze w Rio de Janeiro, w obecności prezydenta Brazylii i prezydenta Urugwaju, wygłosił kazanie płynnym portugalskim.

Kochali go i czcili w Brazylii tak samo jak w Argentynie. Wydawał się uosobieniem Kościoła, inaczej mówiąc – najbardziej podobnym do Chrystusa człowiekiem na ziemi.

Pius XI spokojnie skinął głową, kiedy usłyszał o sukcesie swego legata w Ameryce Południowej. Niemal natychmiast wysłał go znowu – tym razem do Lourdes, gdzie mała Bernardetta Soubirous zobaczyła kiedyś Najświętszą Maryję Pannę i odkryła za Jej wskazaniem źródełko, którego woda uzdrawiała nieuleczalnie chorych – niektórych nieuleczalnie chorych, tak jak Nasz Pan uzdrawiał niektórych głuchych, niewidomych i chromych. W dniu 28 kwietnia 1935 roku było tam obecnych czterysta tysięcy pielgrzymów.

Duch twórczy człowieka, dany mu i pobłogosławiony przez Boga, przyniósł techniczny „cud” na miejsce tylu cudownych uzdrowień. Głośniki z radiowozów, umieszczone w bazylice, transmitowały przekaz papieża Piusa XI wygłaszany w nowej stacji radiowej Watykanu.

– Módlmy się do matki nas wszystkich – zabrzmiał wyraźny głos papieża. – Niepokalana Królowo Pokoju, módl się za nami. Niepokalana Królowo Pokoju, bądź naszą orędowniczką.

Potem nastąpiła krótka modlitwa i papieskie błogosławieństwo dla pielgrzymów, miasta Lourdes, Francji i całego świata.

Ostatnia przemowa kardynała legata była jedną z najwspanialszych i najbardziej poruszających, jakie kiedykolwiek wygłosił. Syn Maryi w Chrystusie mówił do jego matki, która była z niego bardzo zadowolona, znajdując słowa miłości godne wielkiego poety i mistyka. Nazwał ją „Pierwszą Łaską naszego Zmartwychwstania” i „Świetlistą Kotwicą Nadziei”.

Jej obraz wisiał nad łóżkiem małego Eugenia Pacellego. Przed Jej ołtarzem w Santa Maria Maggiore odprawiał swoją pierwszą Mszę Świętą. Kiedy zapytano go pewnego razu, czemu modli się do Niej tak często i tak długo, odpowiedział:

– Ponieważ mówię Jej wszystko.

Jednakże w czasie, kiedy wraz z wielką rzeszą pielgrzymów modlił się o pokój, w samym sercu Europy bulgotała w wielkich piecach płynna stal, która miała zostać przekuta w niszczącą broń.

cdn.

Louis de Wohl

(1) W rzeczywistości Braunau leży w Austrii.

(2) Chodzi o Niemiecką Narodową Partię Ludową (DNFV).

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Pasterz świata.