Legiony. Rozdział drugi

Jego zdrowe, wyszczypane przez mróz policzki wydęły się jak banie, z oczu pozostały tylko szparki, usta wpiły się jakby z chciwością w nasadę rogu, a głowa przechyliła się w tył i na bok. Mocne dźwięki, w których brzmiało nawoływanie i rozkaz, wypadły ze skrętów rogu i przeleciały, natarczywe i radosne, nad śnieżną równiną ku lasowi. Tam wniknęły między pnie i szły dalej, w głąb, w gęsty bór.

Marek spoglądał na Cywińskiego, którego głowa podobna była w tej chwili do głowy dmącego w konchę trytona, to na biały pas śniegu pod lasem, na którym mogły pojawić się psy, a Cywiński, nabierając kątem ust powietrza do płuc, dął nieustannie, otwierając i przymykając oczy. Po długim dopiero czasie, z mrocznej gęstwiny wynurzył się na śnieżne fiolety jeden pies, który na wielkiej podleśnej przestrzeni wydawał się jak zabłąkany. Przez chwilę biegł truchtem, w milczeniu, a następnie wpadłszy na jeden z tropów, którymi popstrzone było całe pole, począł poszczekiwać, a raczej skamleć, zarazem namiętnie i frasobliwie.

Cywiński spuścił róg, odetchnął głęboko i rzekł:

– To Surmacz… Jucha (1) mydli oczy, bo wie, że goni starym tropem, ale chce pokazać, że taki gorliwy. Pies to ci czasem tak łże, jak człowiek.

I począł się śmiać wesoło.

A Marek Kwiatkowski, który miał w duszy trochę melancholii, a jeszcze bardziej wmawiał w siebie rozmaite poetyczne smutki, pomyślał:

– Szczęśliwy ten Cywiński! Wczoraj składał przysięgę lubej, jutro może zginąć, a dziś śmieje się z psa. Ale on sam zawsze żyje dniem dzisiejszym.

Tymczasem inne ogary poczęły wysuwać się z boru, ale te nie chciały widocznie nikomu „mydlić oczu”, albowiem zbliżyły się cicho, potrząsając uszami i nie trzymając nosów przy ziemi.

Dwaj młodzieńcy ruszyli ku wsi i przez jakiś czas szli w milczeniu. Po chwili Marek zapytał:

– Gdzie jest twój koń?

– W stajni u ekonoma. Nie chciałem zajeżdżać do pałacu, bo widziałem, że tam zastanę te panie z Leżnicy.

– A teraz pójdziesz ze mną?

– Jakże? W lisiurze (2) i w długich butach? Ani sposób! Prócz tego powiem ci, że Kajetan, jak Kajetan, ale patrzeć na tę starą, malowaną kukłę twojego stryja, nie! Wolę jechać do domu.

– Ty do Kajetana masz jakąś szczególną słabość, a ja ci powtarzam, że syn wart ojca, a ojciec syna.

– Nie mam żadnej do nikogo słabości, ale i ty nie masz racji. Kajetan chuchrak i odludek, ale w Targowicy nie był.

Marek zawahał się przez chwilę, po czym rzekł:

– Dziś dzień zwierzeń, więc przyznam ci się, że po powrocie z Leżnicy, wyzwałem Kajetana na parol (3).

– Za co?

Bo powziąłem podejrzenie, że to on jest przedmiotem uczuć Klarybelli.

– A choćby tak było, czy to jego wina? Zwłaszcza, jeśli on się w niej kocha?

– Trzeba być na to głazem, więc nienawidzę Kajetana, właśnie dlatego, że jej nie pokochał. Czy widziałeś większą tragedię?

– Ja w ogóle tragedii nie widziałem, wiem tylko, że takie rzeczy pan Bogusławski (4) grywa w teatrze. Ale co ci Kajetan powiedział, gdyś go wyzwał?

– Powiedział mi po francusku, żebym się poszedł przejść.

– Ha, to już w takim razie, trzeba go było wytargać za harcap (5).

– Nie mogłem tego zrobić, gdyż, domyśliwszy się o co mi chodzi, dodał wyraźniej: „Nie ja jestem twoim rywalem, ale papa”.

– Więc szambelan chce się naprawdę żenić, co?

– Nie mam najmniejszej wątpliwości, że tak jest. Stryj sprowadził nową karocę, a sam różuje się mocniej niż przedtem, czerni brwi, wygładza paznokcie, sypia w rękawiczkach, wypycha pończochy i chodzi w podrygach. Jeżeli się już nie oświadczył, to oświadczy się lada dzień… Może właśnie dziś…

– Niesłychana rzecz! Ciekawym, jak się to skończy?

– Dla mnie? Wiem jak.

– Jazdą do Włoch. Owszem, im prędzej, tym lepiej. Tajemnica była potrzebna, póki pogłoski rozszerzali ludzie prywatni i mogli za to odpowiadać, ale obecnie, po odezwie, należy wieść rozgłaszać. Ty już też rozmowy ze stryjem nie odkładaj. Wyciśnij z niego tyle dukatów, ile potrafisz, i jazda!… Wiem, że i tobie pilno. Narzekałeś, że ci nie współczuję, ale ja wszystko rozumiem. Pierwsza, choćby z twoim przeproszeniem, dziecinna miłość puści czasem tęgie korzenie i gdy przyjdzie ją wyrwać z serca, to boli… Widzisz, że ja to rozumiem…

Na to Marek podniósł rozmarzone oczy w górę, ale tym razem nie ku zorzy, lecz ku księżycowi, który wytoczył się ponad olchy, nad stawem.

– Stanisławie, to nie pierwsze moje uczucie.

– Masz tobie! A jak na imię tej, która pierwsza zjadła nowalię?

Chłopak miał już na ustach odpowiedź, ale się powstrzymał i po chwili dopiero rzekł:

– Tamto była istotnie dziecinna miłość. Nie warto o tym mówić. Kochałem się nawet nie z widzenia…

– Tylko jak?

– Ze słyszenia.

Cywiński spojrzał na niego bystro.

– Mój kochany, czy ty kpisz, czy o drogę pytasz?

A Marek powtórzył:

– Nie warto o tym mówić…

W rzeczywistości zaś wstydził się przyznać, że jako zupełny dzieciak zakochał się przed kilku laty w małej córce Ludwika XVI Marii Teresie Karolinie, którą rewolucja więziła wraz z małym delfinem w Temple (6). Kochało się w niej wówczas wielu kawalerów w Europie i po większej części także ze słyszenia. Ale kilkunastoletni Marek postanowił ich zawstydzić i wyrwać zza krat nieszczęsną ofiarę przemocy. W tym celu, uciekł od księdza Lagrange’a, mając dwa talary w kieszeni, i dotarł walecznie aż do Kalisza. Na szczęście dla rewolucji dognano go tam i odwieziono do Różyc, gdzie młody bohater zachorował na odrę. Ludzie myśleli, że uciekł od stryja, i oburzenie na starego szambelana jeszcze się wzmogło, gdyż mówiono, że to nie tylko targowiczanin, ale i okrutnik.

Miłość Marka skończyła się jednakże jak nożem uciął, gdy młodą królewnę odesłano na dwór austriacki i gdy do pani starościny Sokołowskiej przyjechała panna Klarybella Wyrożębska. Nie była to zresztą jedyna wyprawa Marka, gdyż uciekał także do wojsk Kościuszki, ale i stamtąd odstawiono go jako małoletniego do domu. Stary szambelan chciał skarcić surowo ten „sankiulocki” (7) postępek, ale nie zezwolił na to ksiądz Lagrange, który wprost oświadczył szambelanowi, że w tym małym chłopcu z twarzą panienki więcej jest przedsiębiorczości, odwagi i patriotyzmu, niż w całej rodzinie Kwiatkowskich.

Cywiński liczył też obecnie na to, że chęć wojaczki przeważy w duszy Marka nad miłością do panny Wyrożębskiej.

– Wybij ją sobie z głowy – mówił. – A mówię z głowy, dlatego, że na mój prosty rozum, to ty ją nosisz w głowie, nie w sercu. Gniewaj się lub nie gniewaj, ale to tylko imaginacja, nic więcej. Bylebyś prochu powąchał, to i zapomnisz.

– Przykro mi jednak, że nie odczuwasz moich cierpień.

– Jeśli jakaś Włoszeczka wkręci ci się do serca, to będę odczuwał, nie bój się!

Marek odpowiedział westchnieniem.

Tymczasem doszli do wsi, a potem do dworku, w którym mieszkał ekonom Sęczek. Cywińskiemu wyprowadzono zaraz konia, ale nie zaraz odjechał, gdyż pokazało się, że brakło jednego psa, który był szczególnym faworytem Marka. Ponowne długie trąbienie okazało się na nic. Pies nie wracał. Ekonom Sęczek, który wyszedł powitać młodego dziedzica, oświadczył, że psa musieli porwać wilcy.

Cywiński potwierdził, gdyż przypomniał sobie, że gdy psy były w wykrotach, usłyszał nagły skowyt. Myślał, że pies dał odzew, wpadłszy na nowy gruby trop, ale mógł to być też i ostatni skowyt przedśmiertny.

– Śniegi głębokie – mówił. – Wilków włóczy się sporo i rozstawiają się pod wiatr, tak, że pies, nim bestię poczuje, już zęby ma w karku.

Po czym jął się żegnać z Markiem i skoczył na kulbakę, ale Marek nie chciał go puścić.

– Dam ci człowieka z kagankiem – rzekł. – Co zrobisz, jeśli ci zastąpi stado?

– Ee! Jakoś się przejedzie – odparł Cywiński.

To powiedziawszy, ruszył kłusem ku lasom. Marek i Sęczek jakiś czas patrzyli przy świetle księżyca na biały zad konia i na ciemne plecy jeźdźca, nasłuchując zarazem żwakania śledziony (8) w podjezdku (9).

– Hej! – ozwał się po chwili ekonom. – Z pana Cywińskiego to byłby ułan jak malowanie.

– Może i będzie – odpowiedział Marek. – Dam wam jutro odezwę Dąbrowskiego.

cdn.

Henryk Sienkiewicz

(1) Dawniej: drań; szelma; bestia; gałgan.

(2) Dawniej: futrze z lisów lub płaszczu podbitym lisim futrem; męskiej czapce z lisiego futra z opuszczanymi nausznikami.

(3) (Z łac.) dawniej: słowo honoru.

(4) Wojciech Romuald Bogusławski (1757–1829) – polski aktor, śpiewak operowy, reżyser, pisarz, dramatopisarz, tłumacz; dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie i założyciel teatru w Kaliszu; ojciec teatru polskiego; teoretyk i historyk teatru; propagator ideologii oświecenia, mason.

(5) Warkocz lub węzeł peruki albo fryzury noszonej przez mężczyzn w XVIII wieku.

(6) Temple – średniowieczna forteca zakonu templariuszy, położona w centrum Paryża; podczas rewolucji francuskiej została przekształcona w więzienie polityczne; stało się ono nawet więzieniem samej rodziny królewskiej; byli tu przetrzymywani między innymi: król Ludwik XVI (zgilotynowany); królowa Maria Antonina (zgilotynowana); Elżbieta Burbon (zgilotynowana); Ludwik XVII – syn króla, zmarł w Temple 8 czerwca 1795 roku, w wieku zaledwie dziesięciu lat; Maria Teresa Charlotta Burbon (1778–1851) – córka króla, spędziła w Temple ponad trzy lata, następnie została skazana na wygnanie.

(7) Sankiulota – członek najbiedniejszej i najbardziej radykalnej grupy walczącej w rewolucji francuskiej.

(8) Odgłosu wydawanego przez śledzionę konia podczas szybkiego biegu.

(9) Dawniej: koniu wierzchowym niewielkiej wartości używanym przez służbę obozową i posłańców.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Henryka Sienkiewicz Legiony.