Rozdział piąty. Konklawe

Wiadomość o śmierci Leona XIII w dniu 20 lipca 1903 roku była szokiem dla całego katolickiego świata. Ten dziewięćdziesięcioczterolatek, którego władze umysłowe nie opuszczały aż do końca życia, pewną i nieugiętą ręką sterował łodzią Piotrową przez dwadzieścia pięć lat swojego pontyfikatu. O jego nieskazitelności, wzniosłych ideach i niewzruszonej odwadze moralnej świadczyli nawet ci, którzy nie sympatyzowali z Kościołem. „Całkiem nowatorski stosunek Leona XIII do nowych sił społecznych – pisał „Kwartalnik Publicystyczny” – sprawi, że jego pontyfikat stanowić będzie pamiętną epokę, w historii nie tylko Kościoła rzymskokatolickiego, ale i we wszystkich innych kościołach chrześcijańskich. Jego osobiste pojmowanie obowiązków Kościoła wobec klas robotniczych było katolickie w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Było to pojmowanie, które przystoi najważniejszemu kapłanowi chrześcijaństwa”. A była to zaledwie jedna strona działalności wielkiego męża stanu i papieża, który właśnie odszedł.

– Módlmy się, aby Pan zesłał swojemu Kościołowi pasterza na jego wzór – powiedział kardynał Sarto, gdy przekazywał wiernym w Wenecji wieść o jego śmierci. O, gdyby wiedział, w jaki sposób ta modlitwa zostanie wysłuchana!

Sam Leon XIII, na krótko przed śmiercią powiedział bliskiemu przyjacielowi:

– Jeśli konklawe wybierze kardynała nie mieszkającego na stałe w Rzymie, wybór padnie na kardynała Sarto.

Wiadomość o śmierci papieża rozesłano do wszystkich kardynałów na całym świecie, zawiadamiając przy okazji, że konklawe mające wybrać następcę zbierze się 31 lipca. Kardynał Sarto wyjechał do Rzymu dopiero 26 lipca. Śmiechem zareagował na obawy swoich sióstr, że może już do nich nie wrócić. Jego sekretarz, don Giovanni Bressan, zajęty był przygotowaniami do podróży.

– Gdzie jest Giovanni? – zapytał kardynał swoją siostrzenicę Amalię. – Idź i powiedz mu, że nie jadę do Ameryki, tylko do Rzymu.

– Zrób szybko co masz do zrobienia na konklawe i wracaj – powiedziała Amalia.

– Prędzej czy później wrócę – odpowiedział kardynał. – Nie ma znaczenia kiedy. W międzyczasie jedźcie odpocząć do Possano, a ja odwiedzę was w drodze powrotnej.

Ale siostry kardynała nie dały się pocieszyć.

Gdy kardynał płynął gondolą w kierunku stacji, pozdrawiały go rzesze mieszkańców Wenecji. Z każdego balkonu i mostu płynęły życzenia i słowa pożegnania. Na dworcu powitała go prawdziwa owacja – biedni i bogaci tłoczyli się wokół niego, pragnąc ucałować jego pierścień lub usłyszeć słowo z jego ust. Kardynał ze łzami w oczach podziękował im za ten wyraz przywiązania i miłość, jaką go obdarzali.

– Prosimy o jeszcze jedno błogosławieństwo! Jeszcze jedno! – wołali. – Kto wie, kiedy ksiądz do nas wróci.

– Żywy czy martwy, wrócę na pewno – powiadał. Pociąg ruszył, a kardynał Sarto, nie przypuszczał nawet, że po raz ostatni spogląda na ukochaną Wenecję. Nie miał już do niej wróci (1). Przygotował list do Kolegium Lombardzkiego prosząc o wolne pokoje i tam zatrzymał się aż do czasu rozpoczęcia konklawe. Pewna mieszkająca w Rzymie, a pochodząca z Wenecji kobieta, złożyła mu wizytę i wyraziła pragnienie, żeby to on został nowym papieżem. Na te słowa kardynał Sarto roześmiał się.

– Wystarczy – odparł – że Bóg posługuje się kimś takim jak ja, żeby papieża wybrać.

Któregoś dnia odezwał się do niego francuski kardynał Lecot z Bordeaux, którego nigdy przedtem nie spotkał.

– Eminencja jest Włochem? – zapytał.

– Nie mówię po francusku – odparł kardynał Sarto po łacinie. – Jestem patriarchą Wenecji.

– Ach! Skoro ksiądz nie mówi po francusku – odparł pytający – nie będzie ksiądz mógł zostać wybrany papieżem.

– Dzięki Bogu, że nie – padła odpowiedź. – Nie nadaję się na papieża.

– Myślę, że wybór nastąpi szybko – powiedział kardynał Sarto włoskiemu dziennikarzowi, który odwiedził go w Rzymie. – Papież zostanie zapewne wybrany w drugim głosowaniu.

– Pozwolę sobie nie zgodzić się z eminencją w tej kwestii – odparł dziennikarz. – Mam nadzieję – a myślę, że wolno mi – że wybór padnie na kardynała, który przebywa w swojej diecezji. Nie, żeby kardynałom z Kurii brakowało otwartości czy doświadczenia, ale z zasady ci kapłani, którzy mieszkają w poszczególnych prowincjach mają bezpośredni kontakt z ludźmi. Widzą pewne sprawy od środka, a takiej okazji nie mają ci, którzy przebywają w Rzymie, choć oczywiście pełnią ważną i niezbędną rolę. Ponieważ ci kardynałowie spoza Rzymu są tu mniej znani niż ci z kurii, więc ich kandydatury muszą być rozpatrywane dłużej, stąd wybory zapewne nieco się przeciągną.

Wybór nowego papieża to jedno z najpoważniejszych zadań stojących przed Kościołem i dlatego obwarowane jest rygorystycznymi przepisami. W momencie śmierci papieża, kardynał kamerling, jako przedstawiciel Kolegium Kardynałów, przejmuje zarządzanie sprawami papieskimi, powiadamiając wszystkich kardynałów o śmierci papieża i zbliżającym się konklawe. Każdy kardynał ma prawo głosu, pod warunkiem, że zagłosuje osobiście. Kardynałowie mogą zabrać ze sobą sekretarza, którym jest zwykle kapłan, oraz służącego. W międzyczasie spora część pałacu watykańskiego zostaje podzielona na pomieszczenia dla kardynałów biorących udział w konklawe. Prowadzi do nich tylko jedno wejście, otwarte do momentu rozpoczęcie konklawe, zamykane z zewnątrz przez marszałka konklawe, a od wewnątrz przez kamerlinga. Wtedy wszelkie kontakty ze światem zewnętrznym są niedozwolone, aż do momentu, w którym nie ogłoszony zostanie wynik wyborów.

Konklawe rozpoczyna się (w dzisiejszych czasach) nie później niż osiemnaście dni po śmierci papieża. Kardynałowie uczestniczą we Mszy świętej i przyjmują Komunię świętą z rąk kardynała-dziekana, który przyjmuje ich uroczystą przysięgę, że wybiorą papieża, którego będą uważać za najbardziej godnego tego stanowiska. Następnie gromadzą się w Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie odbywa się właściwe głosowanie. Stanowisko każdego kardynała składa się z osłoniętego małego biurka. Gdy drzwi zostają zamknięte, rozpoczyna się głosowanie. Każdy kardynał na dostarczonej kartce zapisuje nazwisko swojego kandydata, a następnie wrzuca do kielicha na ołtarzu, składając w tym samym momencie przysięgę: „Powołuję na świadka Chrystusa Pana, który mnie osądzi, że mój głos jest dany na tego, który – według woli Bożej – powinien być, moim zdaniem, wybranym”. Głosy są następnie liczone i odczytywane głośno, a jeśli żaden z kandydatów nie uzyskał wymaganej przewagi, zostają spalone w niewielkim piecyku wraz z garścią mokrej słomy. Komin z piecyka wychodzi przez okno kaplicy, a więc wierni zebrani na zewnątrz bez trudu mogą rozpoznać kolor dymu – sfumata. Dopiero, kiedy kardynałowie dokonają wyboru, karty z głosami palone są bez dodawania słomy, a biały dym jest dla wiernych znakiem, że papież został wybrany. Głosowanie odbywa się dwa razy dziennie, rano i wieczorem, dopóki któryś z kandydatów nie zdobędzie większości dwóch trzecich głosów.

Niektórzy katoliccy władcy mieli prawo weta wobec wyboru kandydata, którego nie aprobowali. Z prawa tego korzystano jednak rzadko, a Kościół nigdy formalnie go nie zaakceptował. Chociaż papież Pius IX zakazał władzom świeckim jakiejkolwiek ingerencji w wybory papieskie, podjęto jednak próbę skorzystania z prawa weta podczas konklawe, które wybrało Piusa X. Przy trzecim głosowaniu, biskup krakowski, kardynał Puzyna, który przyjął zwierzchnictwo rządu austriackiego, w imieniu cesarza Franciszka Józefa odczytał (podobno z oznakami wyraźnego zażenowania) deklarację, wykluczającą kardynała Rampollę z wyborów, bez podania przyczyn tego wykluczenia.

Kardynałowie zaprotestowali przeciwko takiej ingerencji, a podczas wieczornego głosowania, ilość głosów oddanych na kardynała Rampollę, wzrosła o jeden. Rosło jednak poparcie dla kardynała Sarto, by w końcu wynieść pięćdziesiąt głosów (2).

Trzydziestego pierwszego lipca o godzinie siedemnastej kardynałowie – których było łącznie sześćdziesięciu trzech – zebrali się w Watykanie. Wraz z zapadnięciem zmroku zamknięto ostatnie drzwi. Konklawe się rozpoczęło. Podczas pierwszego głosowania kardynał Rampolla otrzymał dwadzieścia cztery głosy, kardynał Gotti siedem, a kardynał Sarto – pięć. Nie było w tym nic szczególnego. Kiedy jednak podczas drugiego głosowania liczba głosów oddanych na patriarchę weneckiego podwoiła się, sprawy zaczęły wyglądać inaczej. Zdenerwowanie kardynała było widoczne gołym okiem. Drżącym głosem, z oczami pełnymi łez, zwrócił się do kardynałów prosząc, by przestali brać go pod uwagę.

– Nie jestem godzien. Nie nadaję się – prosił. – Zapomnijcie o mnie.

– To właśnie to błaganie, jego smutek, głęboka pokora i mądrość sprawiły, że zaczęliśmy poważniej myśleć o jego kandydaturze – powiedział kardynał Gibbons z Baltimore. – Dzięki jego słowom zaczęliśmy go poznawać bliżej, bo przecież nie mogliśmy stworzyć obrazu jego osobowości jedynie na podstawie docierających do nas informacji.

Głosowanie trwało. Wieczorem drugiego dnia kardynał Sarto, który wcześniej otrzymał dwadzieścia cztery głosy, spotkał w drodze do swojego pokoju kilku kardynałów, którzy przyszli prosić go, by nie odmawiał przyjęcia na siebie ciężaru, jeśli Bóg zdecyduje, że to on powinien go ponieść.

– Byłem jednym z tych, którzy przyszli wieczorem do jego pokoju, by uzyskać zgodę – mówił amerykański kardynał. – Ci, którzy byli u niego wcześniej, zmiękczyli już nieco upór, więc miałem nadzieję, że podda się temu, co wydawało się nieuchronne.

Trzeciego dnia poparcie dla kardynała Sarto nadal rosło, aż rankiem dnia czwartego, pięćdziesięciu na sześćdziesięciu dwóch kardynałów oddało na niego swój głos – to o osiem głosów więcej niż czterdzieści dwa wymagane dla ważności wyboru.

Zapytano kardynała, czy wyraża zgodę, ale on zgodził się już na to wcześniej, po niezwykle trudnej walce ze swymi obawami.

– Zgadzam się – odparł ze łzami w oczach.

– Jakie imię przyjmiesz, eminencjo? – zapytano.

– Pius – odpowiedział.

Blady i drżący, został ubrany w białą sutannę, na jego palec włożono pierścień i poprowadzono go do tronu, przy którym kardynałowie wyrazili cześć i posłuszeństwo. Kiedy nowo obrany papież wrócił wreszcie do swojego pokoju, pozostał tam przez dłuższy czas, modląc się przed krzyżem. Wierny sługa, który przyjechał wraz z nim z Wenecji, kilka razy prosił go by coś zjadł, ale na próżno. W końcu papież podniósł się i zwrócił do swojego sekretarza z dawnym spokojem.

– Chodźmy – powiedział. – Taka jest wola Boża.

Kiedy opuścił już balkon, z którego udzielił swego pierwszego błogosławieństwa jako papież, Pius X wyraził życzenie odwiedzenia arcybiskupa Walencji, osiemdziesięcioletniego kardynała Herrero y Espinosy, który leżał chory w swej izbie. Zaniemógł kilka dni wcześniej i przyjął już ostatnie namaszczenie. Papież pobłogosławił go i pomodlił się przy jego łóżku. Trzy dni później kardynał, któremu lekarze nie dawali już szansy na wyzdrowienie, poczuł się na tyle dobrze, że mógł wstać. Wkrótce powrócił do Hiszpanii wyleczony, co – jak sam zawsze podkreślał – zawdzięczał modlitwie Piusa X.

Wiadomość o wyborze nowego papieża została przyjęta we Włoszech z radością. Jednak poza swoim krajem Pius X nie był zbyt znany. „Jakim będzie papieżem?” – to pytanie zadawane było przez wiele osób. Ale świat nie musiał długo czekać na odpowiedź. Nie upłynęły jeszcze dwa miesiące, gdy świat obiegła wiadomość o wydaniu pierwszej papieskiej encykliki Piusa X.

„Poczytujemy za zbyteczne przypominać, ile łez wyleliśmy i jak gorąco staraliśmy się oddalić od siebie ten straszny ciężar pontyfikatu… Kogoż by nie wstrząsnęło wyniesienie na następcę tego, który, rządząc Kościołem z wielką mądrością przez lat dwadzieścia sześć, taką zajaśniał bystrością umysłu, takim blaskiem cnót wszelkich, iż zjednał sobie podziw nawet u przeciwników i uwiecznił swą pamięć dziełami nieprzemijającymi”.

Następnie papież przechodzi do samego sedna światowych konfliktów, odsłaniając przyczynę toczącej świat choroby – „odwrócenie się i odstępstwo od Boga; nad to bowiem, zaiste, nie ma nic zgubniejszego… Skoro jednak Bogu podobało się podnieść Naszą niskość do tej wysokości władzy, czerpiemy otuchę w tym, który Nas umacniał, a wsparci na mocy Bożej, przykładając rękę do dzieła, oświadczamy, że w sprawowaniu pontyfikatu to jest Naszym celem jedynym, abym «w Chrystusie wszystko naprawił » (Ef 1, 10), aby mianowicie był: «wszystkim i we wszystkich Chrystus» (Kol 3, 11)”. Są to wspaniałe słowa, które ucieleśniają naukę i pracę jego całego – spędzonego na służbie Bogu – życia. Nie puste ideały, lecz zasady, które Giuseppe Sarto wyznawał wytrwale od dnia, w którym został wyświęcony na kapłana, sprawiły, że powołaniu kapłańskiemu poświęcił się bez reszty.

Papież przewidział głosy krytyki, jakich można się było spodziewać z pewnych kręgów wobec każdego posunięcia nowej głowy Kościoła katolickiego. „Znajdą się z pewnością ludzie, którzy, mierząc rzeczy Boskie miarą ludzką, będą się starali dociekać, jakie też są najskrytsze myśli Naszej duszy, aby je wyzyskać dla celów ziemskich, dla zamiarów stronniczych. Aby im odjąć wszelką tego nadzieję, objawiamy im z całą stanowczością, że nie pragniemy być niczym innym i przy Bożej pomocy niczym innym dla społeczności ludzkiej nie będziemy, jeno służebnikiem Boga, którego władzę przedstawiamy. Sprawa Boża Nasza jest sprawą: dla niej postanowiliśmy poświęcić wszystkie siły Nasze i nawet życie samo. Gdyby przeto kto pragnął mieć od Nas jakie zawołanie, które by dążność duszy Naszej streszczało, to jedno zawsze mówimy: «Naprawić wszystko w Chrystusie»”.

„Iluż to jest z pewnością takich, co to nienawidzą Chrystusa, brzydzą się Kościołem i Ewangelią, bardziej ze względu na nieznajomość, aniżeli ze względu na złości, o których dałoby się rzec: «Ci zaś temu bluźnią, czego nie znają» (Jdt 10). Taki zaś stan duszy spotyka się nie tylko u ludu i w warstwach najniższych, łatwych do uwiedzenia na drogę błędu, ale nawet i w warstwach wykształconych, owszem, nawet wśród tych, którzy zresztą posiadają wykształcenie wcale nie zwyczajne. Stąd to u wielu osłabienie wiary. Gdyż niepodobna przypuścić, że wiara słabnie z postępem wiedzy, ile raczej z braku wiadomości; tak, iż gdzie większy brak wiadomości, tam też się spostrzega szersze odstępstwo od wiary”. Gdy natomiast Pius X wspomina o wrogach Kościoła, mówi: „Dlaczegóż więc nie moglibyśmy mieć nadziei, że płomień miłości chrześcijańskiej rozproszy ciemności, zalegające takie dusze, a zarazem wniesie tam światło i pokój Boży? Opóźni się może nieraz skutek naszych trudów: miłość jednak nigdy nie nuży się oczekiwaniem, gdyż wie, że Bóg przyrzekł swą nagrodę nie skutkom osiągniętym w trudach, lecz dobrej woli”.

„Oto pasterz dusz ludzkich”, brzmiał werdykt świata katolickiego po odczytaniu encykliki. „Silny łagodnością”, ocenił znany amerykański biskup. Ale była jeszcze jedna strona charakteru papieża, która później bardzo się uwidoczniła. „Pius X – pisał ktoś, kto znał go dobrze jeszcze z lat pobytu w Wenecji – to człowiek o sprawnym intelekcie, wielkiej kulturze, doskonałej wiedzy z filozofii, literatury i socjologii obecnych czasów”. Ale przede wszystkim jest to pasterz dusz. Świat nie pomylił się w swojej ocenie.

Jednym z pierwszych działań, jakie podjął nowy papież, było rozdzielenie czterech tysięcy funtów pomiędzy biednych w Rzymie i Wenecji, która otrzymała połowę z tej kwoty.

– Czy ta suma nie jest zbyt wielka – zasugerował z szacunkiem papieski urzędnik do spraw datków – jeśli weźmiemy pod uwagę obecną sytuację?

– A gdzie wasza ufność w Opatrzność Bożą? – zapytał Pius i pieniądze zostały rozdane.

Nie mógł już odwiedzać ukochanych przez siebie ubogich, ale rozeszły się pogłoski, że to oni będą mogli przychodzić do niego. W każdą niedzielę, zbierali się, parafia za parafią, na dziedzińcach Watykanu by wysłuchać z ust samego papieża prostego kazania dotyczącego odczytywanej w danym dniu Ewangelii. „Kochajcie Boga i żyjcie po chrześcijańsku” – oto sens jego nauczania. Ale więcej nauk czekało ich jeszcze w serdecznych słowach jego powitania, w miłosierdziu płynącym z każdego jego słowa i czynu. „Chrystus na ziemi”, tak Katarzyna ze Sieny nazywała następcę świętego Piotra. Zapewne nieraz to określenie pojawiało się na ustach tych wszystkich, którzy dostąpili zaszczytu przebywania w obecności Piusa X.

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) Legenda głosząca, że kardynał kupił bilet powrotny, nie jest chyba prawdziwa. Jednak planował powrót do Wenecji natychmiast po zatwierdzeniu nowego papieża.

(2) W zgodnej opinii osób najbardziej kompetentnych austriackie weto praktycznie nie miało wpływu na fakt niewybrania papieżem kardynała Rampolli. Wkrótce po elekcji Pius X ostatecznie zniósł instytucję weto.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Pius X. Dobry pasterz.