Rozdział ósmy. Pęknięte serce

Mniej więcej w tym czasie entuzjazm Augustyna dla doktryny manichejskiej zaczął słabnąć. Przestudiował ją wnikliwie i doszedł do wniosku, że jest daleka od jego wyobrażeń. Rozczarowali go także nauczyciele.

Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, był fakt, że manichejczycy znacznie bardziej przekonująco podważali nauki Kościoła katolickiego, niż tłumaczyli założenia własnej doktryny. Indagowani szczegółowymi pytaniami udzielali tak niejasnych odpowiedzi, że niemożliwym wręcz było określenie, w co w istocie wierzyli. Tymczasem, pytania, które stawiał Augustyn, były niewątpliwie dogłębne. Poszukiwał prawdy i nie dawał się zmylić niejednoznacznymi twierdzeniami. Nadal był tylko „wiernym”, jednak przed zrobieniem kolejnego kroku chciał się przekonać, na jak stabilnym gruncie się znajdował. Zauważył, że mężczyźni, którym zadawał pytania, nie wydawali się pewni swych opinii, ale zalecali cierpliwość. Jeden z biskupów, nazywany Faustusem, miał wkrótce przybyć do Kartaginy. Był jednym z najwybitniejszych manichejskich kaznodziei i mógł udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania Augustyna. Perspektywa wyglądała obiecująco, więc Augustyn z niecierpliwością oczekiwał Faustusa. Ten niewątpliwie był doskonałym mówcą, a jego kazania olśniewały. Jednak gdy Augustyn spotkał się z nim na prywatnej rozmowie i przedstawił mu swojej wątpliwości, odpowiedzi jakie uzyskał nie spełniły jego oczekiwań. Były tak samo niejasne jak te, które wielokrotnie słyszał Augustyn. Naciskany otwarcie wyznał, że nie miał wystarczającej wiedzy, aby udzielić satysfakcjonujących wyjaśnień. Augustynowi na tyle spodobała się szczerość Faustusa, że obaj zostali dobrymi przyjaciółmi. Jednak nie przybliżyło go to do prawdy, której poszukiwał.

Skoro Faustus nie potrafił odpowiedzieć na stawiane pytania, który manichejczyk mógł podjąć się tego zadania? Augustyn zaczął tracić wiarę w ich doktrynę.

– Co na ten temat mówił Kościół katolicki? – pytał. Na to pytanie wszyscy potrafili odpowiedzieć, niezwykle chętnie, jednak mało prawdziwie. Ktoś mniej przenikliwy od Augustyna mógłby pomyśleć, że wrogowie Kościoła nie odpowiadaliby na tak stawiane pytania otwarcie lub zgodnie z prawdą. Jednak Augustyn przyjął ich interpretację faktów i doszedł do wniosku, że prawdy próżno było szukać również w Kościele katolickim. Czy w ogóle istniała jakaś prawda? – zapytywał w końcu sam siebie. Dawni filozofowie, mimo iż byli poganami, wydawali się bliżsi zgłębienia prawdy niż on.

Co pewien czas z jego udręczonej duszy wyrywała się modlitwa do tego Chrystusa, którego w swoich latach chłopięcych znał i kochał, a który, na skutek nauk manichejczyków mówiących, że Jego święte Człowieczeństwo było jedynie złudzeniem, stał się tak odległy. Augustyn czuł się zmęczony życiem, znużony nawet przyjemnościami, czuł przesyt wszystkim, w szczególności Kartaginą.

Ze względu na niemal zupełny brak manier, u uczniów w szkołach nie można było utrzymać dyscypliny. W każdej chwili zajęcia mogły zostać przerwane przez „złoczyńców”, którzy pozostawiali po sobie chaos.

Przyjaciele Augustyna naciskali, by jechał do Rzymu. Przekonywali, że spotka się tam z szacunkiem, na jaki zasługuje. Tamtejsi uczniowie byli spokojniejsi i odznaczali się lepszymi manierami. Manifestowanie oznak buntu było zabronione. Studenci mogli jedynie uczyć się w szkole prowadzonej przez ich mistrza. Napawało to otuchą i spodobało się Augustynowi. Napisał do Moniki i Romanianusa, informując ich o swoich kolejnych planach.

List od syna był dla Moniki ciosem. Dla chrześcijan żyjących w IV wieku Rzym stanowił odpowiednik Babilonu. To tam przelewano krew świętych jak wodę, tam miały miejsce wszystkie okropieństwa. Co się stanie z Augustynem w Rzymie? Bez wiary, bez ideałów był niczym okaleczony statek gnany przygodnym wiatrem.

Nie wolno mu tam jechać, postanowiła, a jeśli pojedzie, ona uda się do Rzymu razem z nim. Modliła się, by udało jej się nakłonić syna do zmiany planów i w liście stanowczo odradzała mu wyjazd. Jednak Augustyn już podjął decyzję. W akcie desperacji Monika pojechała do Kartaginy, by podjąć ostatnią próbę. Smutek matki i jej prośby wzruszyły Augustyna, ale nie zmienił planów: zamierzał wyruszyć jeszcze tej nocy. „Okłamałem matkę – mówi – i to taką matkę!” Zapewnił ją, że może być spokojna, gdyż nigdzie nie wyjedzie. Jego przyjaciel opuszczał Kartaginę i obiecał odprowadzić go aż do portu. Monika intuicyjnie wyczuła, że syn ją okłamuje. „Pójdę z tobą”, powiedziała. Zaskoczony Augustyn zastanawiał się usilnie, co robić. Poszli razem do portu, gdzie spotkali przyjaciela Augustyna. Żeglarze powiedzieli, że ze względu na brak wiatru, żaden statek nie wypłynie tej nocy. Młodzieńcy nie chcieli opuszczać portu na wypadek, gdyby wiatr miał się zmienić, a statek jednak odpłynąć. Monika postanowiła nie opuszczać Augustyna. Spacerowali wzdłuż nadbrzeża tego chłodnego wieczora. Mijały godziny i sytuacja stawała się coraz trudniejsza dla Augustyna. Co miał robić? Smutek zmęczył i wyczerpał Monikę. Pomysł pojawił się nieoczekiwanie. Nie było sensu dłużej czekać, stwierdził, lepiej odpocząć. Statek z pewnością nie wypłynie tej nocy.

Monika nie miała ochoty na odpoczynek, jednak Augustyn wiedział, jak wielką miłością darzyła modlitwę. Na nadbrzeżu stała niewielka kaplica świętego Cypriana. Czy nie zechciałaby przeczekać w niej do rana? Obiecał matce, że nie opuści Kartaginy a ona przystała na propozycję, gdyż jej serce wypełniał ból.

Klęcząc w maleńkiej i cichej kaplicy wylewała przed Bogiem troski leżące jej na sercu, błagając, by nie pozwolił Augustynowi jej opuścić. Odpowiedź była zadziwiająca. Gdy Monika pogrążona była w modlitwie, niespodziewanie zerwał się wiatr. Żeglarze przygotowywali się do wypłynięcia. Augustyn i jego przyjaciel weszli na pokład statku, a ten obrał kurs na Rzym.

Ostatnią rzeczą, którą widzieli na rozpływającym się w szarym świetle poranka nadbrzeżu był niewyraźny zarys kaplicy przypominający z tej odległości tylko małą plamkę. Nie dostrzegli jednak postaci stojącej samotnie na piaszczystym brzegu, żałośnie wyciągającej ramiona w kierunku nieba, łkającej za synem, którego ponownie utraciła. Bóg jedynie znał gorycz wypełniającą serce matki. Tylko Bóg wiedział, że po pierwszym niekontrolowanym wybuchu żalu, Monika pochyliła się pełna wiary i miłości, gotowa znieść rozdzierający ból serca w ciszy i bez słowa skargi. I jedynie Bóg wiedział, że rozstanie, które wydawało się tak okrutne, miało w końcu doprowadzić do spełnienia pragnienia jej życia wyrażanego w modlitwach i być pierwszym krokiem do nawrócenia się syna.

„Ona zwróciła się do Ciebie, by modlić się za mnie – mówi Augustyn – i wróciła do swoich codziennych zajęć, ja zaś przybyłem do Rzymu.”

Istotnie, przyjazd Augustyna do Rzymu wydawał się być kresem jego ziemskiej wędrówki, ponieważ w krótkim czasie nabawił się wysokiej gorączki i do jego drzwi zapukała śmierć. Augustyn zatrzymał się w domu pewnego manichejczyka, i mimo iż nie wierzył już w ich doktrynę, wciąż miał wśród nich wielu przyjaciół w Kartaginie, a ci z kolei polecili go innym członkom sekty w Rzymie.

Sam Augustyn był przekonany, że życie zawdzięczał modlitwom matki. To ze względu na nią Bóg nie pozwolił mu odejść w grzechu, bez chrztu oraz pokuty, a zarazem złamać jej serce, a modlitwy pozostawić bez posłuchu. Powrócił do zdrowia i zaczął uczyć.

Jeszcze w Kartaginie Augustyn podejrzewał, że tryb życia, jaki prowadzili manichejczycy, nie odbiegał znacząco od tego charakteryzującego pogan, wśród których mieszkali, mimo iż zapewniali, że jedynie zasady ich wiary mogły zmienić naturę człowieka. W Rzymie jego podejrzenia potwierdziły się. Sądząc, że Augustyn był jednym z nich, zrzucili maski i ukazali swoje prawdziwe oblicze.

Poganie byli przynajmniej uczciwi. Otwarcie przyznawali, że z życia czerpią wyłącznie przyjemności. W Rzymie, w znacznie większym stopniu niż w Kartaginie, widać było, jak nisko upaść może człowiek. Poganie nie byli jednak hipokrytami. Augustyn postanowił zerwać wszelkie kontakty z manichejczykami.

W granicach pogańskiego Rzymu leżał również Rzym chrześcijański, ale Augustyn tego nie wiedział. Na tronie Rybaka zasiadał święty Damazy, mądry i pobożny człowiek. Jego sekretarz, święty Hieronim, był osobą dobrze znaną ze względu na swe umiejętności oratorskie, ale przede wszystkim wielką osobowość. Hieronim, podobnie jak Augustyn, w czasach swojej młodości zszedł na manowce, jednak wrócił do Boga po odbyciu wielkiej pokuty. Potomkowie najstarszych rzymskich rodzin opiekowali się chorymi w szpitalach lub pracowali wśród biedaków w mieście. Pojawiły się pierwsze zakony, niewielkie ośrodki wiary i modlitwy w miejscach odosobnienia. Mieszkali w nich mężczyźni i kobiety, którzy nie potrafili odnaleźć Chrystusa w świecie zewnętrznym lub też ratowali dusze, jak później uczynił to wielki święty Benedykt, uciekając przed zepsuciem, które tak wielu strąciło w otchłań.

Na krótko przed wyjazdem z Kartaginy Augustyn pozostawał pod wrażeniem kazań księdza katolickiego, Helpidiusza. Podczas pobytu w Rzymie przyszło mu na myśl, by pójść do katolików i dowiedzieć się, czego tak naprawdę nauczali. Porzucił jednak ten pomysł. Manichejczycy powiedzieli mu swego czasu, że żadna inteligentna istota nie zaakceptowałaby ich doktryny. Katolicy byli zbyt surowi, ich ideały zbyt wysokie, a on zbyt wiele musiałby dla nich porzucić.

Kolejny przejaw szczerości został zduszony. Augustyn dołączył do szkoły filozofów, którzy z zasady w nic nie wierzyli. Zdaniem Augustyna była to najmądrzejsza filozofia jaką znał.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Monika. Ideał matki chrześcijanki.