Wyprawa po żonę. Rozdział ósmy

Który, jak wiele dzieł chwalonych i poszukiwanych, o niczym nowym nie przekonuje, ale kontynuuje to, czego czytelnicy mogliby się i sami domyślić.

– Panna Stefania – mówił dalej kapitan odpocząwszy chwilę i odnowiwszy swoją fajeczkę – kontenta, że zaspokoiła cienie zmarłego i wystawiła jego imieniu niejako pomnik w szczęściu Kajetana i Kajetanii, związanych w jeden węzeł, dała wychowanicy swojej siedemdziesiąt pięć tysięcy posagu, zabezpieczywszy tę sumę na majątku jej męża. Nie była to rzecz tak bardzo wielka i nie odpowiadała wcale oczekiwaniu pana Kajetana. Pomyślał on sobie, że jeżeli panna Stefania dla tych tylko kilkudziesięciu tysięcy nazwała swą wychowanicę bogatą, to go porządnie oszukała i zawiodła jego zaufanie i wiarę w wielkie oznaki miłości, jakie ciągle widział. Przykro mu więc było nie tak dlatego, że został złapany, jak dlatego, że dał się złapać, ale z panną Stefanią była trudna rada. Pocieszał się więc pieszczotami młodej żony, która z początku, jakby ucząc się jego charakteru i jego sił, przyczaiła się ze swymi narowami, okazywała mu dużo przywiązania i uległości i odciągała go często od książek i szpargałów, tak że sobie powiedział, iż piękna i młoda kobieta jest najpiękniejszą księgą, w której sercu i głowie milej jest czytać niż w owych foliałach zbitych pod prasą i obsypanych dawnym i nietkniętym kurzem.

Wszakże niedługo trwała ta komedia z jednej strony, a złudzenie z drugiej. Kajetania prędko spostrzegła, że nie ma z kim walczyć i nie warto sobie zadawać fatygi i pracy: pokazała więc pazurki, którymi porządnie udrapnąwszy męża raz i drugi, przywiodła biedaka do tego, że spuściwszy uszy i zdawszy cały zarząd domu i majątku na jej głowę, skrył się między swe szpargały, kontent, jeżeli mu tylko dała spokój i nie przychodziła z wyrzutami, że kareta roztrzęsiona, konie kulawe, słudzy obdarci, słowem, że gospodarstwo idzie jak najgorzej i ona cierpi głód i niedostatek. W rzeczy samej pan Kajetan, nie jego żona, cierpiał głód i niedostatek, nikt bowiem o nim nie pamiętał. Nikogo głowa nie zabolała, czy ma czystą koszulę, całe buty, porządny surdut i jaki taki frak na przypadek wyjazdu w sąsiedztwo, co w pierwszych latach jego małżeńskiego pożycia miało jeszcze czasem miejsce. Do tego stopnia nic nie znaczył w domu, że czasem, gdy byli goście, zapomniano mu dać znać, że waza na stole. A gdy mu głód dokuczył i wyszedł ze swego pokoju, trafiał często na ową chwilę, gdy lokaj wylizywał talerze, wypijał resztki piwa i wina i zbierał ze stołu obrus. Wtedy biedak wyprosił sobie kawałek chleba, posypał solą i wracał z powrotem do książki, którą się pocieszał w swojej biedzie.

Pani Kajetanowa często jeździła do Warszawy, zabierając ze sobą cały zasób pieniędzy, jaki był na ekspens (1) domowy i na gospodarstwo. Tam kupując i strojąc się, bywając po teatrach i redutach (2), prędko wszystko przeszastała; zaciągała długi, dawała obiady i herbaty, na których nieodstępnym jej gościem był jeden młody urzędnik, który często i na wieś do nich przyjeżdżał, i przesiadywał po parę tygodni i więcej.

Pan Kajetan widział to wszystko bardzo dobrze, bolał nad ruiną majątku, nad uszczerbkiem swego honoru, nad tym nieładem domowym, w którym wszystko szło do góry nogami, w którym żadna czynność nie miała ani oznaczonego czasu, ani miejsca; w którym nikt nie słuchał i nikt nie rozkazywał; w którym wszystko było w dziurach, brudne i zmięte, oprócz wierzchniej i paradnej garderoby pani, której materie, atłasy i aksamity pokrywały niewypraną koszulę i niepocerowane pończochy. Ale pan Kajetan tak przywykł do tych kołków, które ciosano na jego głowie, że nie miał już ani siły, ani odwagi upomnieć się o swoje prawa i ocalić resztę fortuny dla córki, która dorastała.

Córka ta urodziła się zaraz pierwszego roku ich pożycia i od razu została oddana mamce, która na szczęście była dobrą kobietą, przywiązała się do ładnego dziecka i swą miłością, płatną lichą płacą i lichszą jeszcze strawą, zastąpiła brak tej miłości, jaką natura wlewa w piersi kobiety tak generalnie i potężnie, że potworem staje się ta, która tej miłości nie ma. Otóż taką była żona pana Kajetana. Jej śliczne dziecko nie znało jej pieszczot, jej macierzyńskich nauk, tej czułej opieki, co czuwa nad każdym ruchem rozbudzającej się myśli, nad każdym uderzeniem dziewiczego serduszka. Czy dlatego, że to było dziecko pana Kajetana, którego nie kochała, czy z innych jakich powodów, nie lubiła jej wyraźnie, nie dbała o nią wcale, nie pomyślała ani o jej edukacji, ani o jej ułożeniu (3), ani o jej przyszłym losie. Ksawerka zostawiona była sama sobie, wychowała się między sługami, wśród krów i drobiu, z którymi poznała się i polubiła, pomiędzy krzewami i drzewami ogrodu, wśród których nauczyła się marzyć, i między książkami i szpargałami ojcowskiego pokoju, których stosy leżały tam zawsze we wszystkich kątach, na wszystkich stołach, ławach, półkach, na obdartej kanapie i pod nią. Były to jej jedyne cacka, jedyne zabawki. Z dzieł Woltera i Rousseau budowała sobie domy, dykcjonarze (4) historyczne i biograficzne służyły jej za materiał do zbudowania parkanu, a z arkuszy notatek ojcowskich robiła dach łamany nad swym pałacem, zaginając i spajając ze sobą sztucznie i z wielką cierpliwością jeden skrypt z drugim. Wśród tych zabawek sama nauczyła się czytać, ojciec pomógł jej w nauce pisania, które poszło szybko, bo nad sierotą czuwają anieli Pańscy i natura staje się matką dla dziecka, które rodzona matka opuszcza przez śmierć lub niedbałość. Pani Kajetanowa, która póty tylko siedziała w domu, póki nie zebrał się z dochodów jaki taki fundusz, który mogłaby wziąć ze sobą i przeszastać w Warszawie, nigdy nie spytała o córkę. Gdy więc dziecina miała już lat jedenaście, gdy już umiała dobrze czytać i pisać, gdy Bóg wie jak i od kogo nauczyła się pacierza i katechizmu, pan Kajetan poczuł się do obowiązku ułatwienia pojętnemu dziecku drogi ukształcenia (5). Wybierał więc jej takie książki, które ją oświecały i które mogła zrozumieć, pozwalał jej siedzieć i bawić się w swoim pokoju, a znużywszy się tą pracą, co napychając jego głowę, rujnowała jego zdrowie i majątek, rozmawiał z nią, egzaminował z tego, co przeczytała, i tak coraz pilniej i pilniej, a nawet z uciechą i korzyścią dla siebie, otwierał i rozwijał tę główkę tak jasną, tak dobrze zorganizowaną, że nieraz dziw mnie brał, jakim sposobem i cudem z dwóch takich głów przewróconych i chorych mogła się zrodzić głowa tak prosta i zdrowa. W piętnastym roku Ksawerka, już panna, widziała dostatecznie, jak majątek ich nikł i topił się w nieładzie i ekspensach matczynych, jak w gospodarstwie nie było żadnego porządku, jak dochody rozłaziły się po rękach przez brak dozoru. Rozmawiała ona o tym często z ojcem, zachęcała go, żeby zrzucił szlafrok, wziął się sam do ratowania chylącego się budynku lub przynajmniej, żeby jej pozwolił zająć się, dopilnować i pościągać do kupy rozłażące się końce. Gdy żona po niejakim czasie wyjechała na kilka miesięcy do Warszawy, pan Kajetan wziął raz na serce (6), zwołał oficjalistów i sługi i przykazał im słuchać panny, i do niej się we wszystkim zwracać. Jak Minerwa z głowy Jowisza wyszła od razu uzbrojona, tak moja nieoceniona Ksawerka, zaczynająca wówczas szesnasty rok, stanęła na czele tego rozbitego gospodarstwa z odwagą, determinacją, mocą woli i taką impozycją (7), że wszystko zaczęło się ruszać regularnym trybem i w przeciągu kilku tygodni przyszło do właściwych karbów. Byłem właśnie u pana Kajetana w tym momencie i patrzyłem na to własnymi oczami. Skąd u tego dziewczęcia wzięła się taka znajomość rozmaitych szczegółów gospodarskich, taka trafność rozkazów, taka pewność dyspozycji i nieugięta wola, z jaką dopominała się ich ścisłego wykonania, tego nigdy nie mogłem pojąć. Nie okazałem jej mojej admiracji, bo nie lubię psuć młodych pochwałą, ale w duchu myślałem sobie, jak niepojętym gospodarzem jest Bóg, jak niewidocznie i skutecznie rzuca on nasiona, które mają wydać owoc, na rolę, którą ukocha, którą uprawi swym wszechmocnym spojrzeniem i użyźni tchnieniem swej miłości.

To powiedziawszy kapitan umilkł, potrząsnął głową i ścisnął mocno powieki, jakby chciał cofnąć łzy, które mu się mimo jego woli wydobywały. Gdy potem rzucił okiem na swego towarzysza, spostrzegł, że pan Ksawery siedział oparty o swą poduszkę, miał pochyloną głowę i palcami lewej ręki tarł mocno czoło, jakby medytował nad tym, co słyszał.

– Znudziłem pana – rzekł wtedy kapitan trochę niekontent.

– Nie róbże mi tej krzywdy, kapitanie – odpowiedział prędko pan Ksawery – abyś sądził, że nie jestem zdolnym poznać się, co w słowach takiego, jak pan, człowieka jest godnym uwagi. Obraz twej faworytki dał mi do myślenia, bo przyznaj, że jest twoją faworytką.

– W tym się pan nie mylisz – rzekł kapitan z uśmiechem. – Mówię o niej tak, jak ją widzę, wszakże nie dlatego, abym na twoją opinię o niej usiłował wpłynąć. Jaką ci się wyda, to już twoja rzecz. Dodam tylko szczerze i otwarcie, że gdybym był w twoim wieku i miał twoje zamiary, to bym dalej nie jechał. Ale wróćmy do rzeczy. Gdy matka po kilku miesiącach przybyła do domu, zdziwiła się niezmiernie zastawszy zmiany, jakich sama nie zadysponowała, i ślady porządku i ładu, którego od kilkunastu lat nie było. Nieukontentowanie jej stało się widocznym, bo to jest rzecz dowiedziona, że jak są zwierzęta z natury i instynktu czyste lub brudne, robiące wszystko, do czego je potrzeby fizyczne ponaglają, z pewnym następstwem i jakby systematycznie lub też łap cap, bez ładu, tak że z pożywienia ich na przykład więcej idzie w psotę niż na pożytek, tak to samo jest i w ludziach. Kajetanię raziły przepisy, jakie zaprowadziła córka, gniewały czyste firanki, ponaprawiane pokrowce na meblach, zamiecione pokoje, poskładana bielizna, uszykowane naczynia w kredensie i spiżarnia pełna i mająca każdą rzecz na swoim miejscu. I nie dlatego to ją gniewało, że nie ona kazała, ale dlatego że w swej naturze i usposobieniu miała coś z gustów i uporu nierogatego zwierzęcia. Z tego nieukontentowania pani korzystali oficjaliści i słudzy, którym nie podobał się rygor i porządek zaprowadzony przez pannę. Zaczęły się więc skargi, plotki, utyskiwania, a stąd piekło w domu i nieustanna burza, która codziennie waliła się na głowę biednego pana Kajetana. Znosił on to wszystko, jak zwykle, ale mocno było mu żal córki, przy której staraniach i rządach odetchnął cokolwiek i poczuł, czym dla takiego człowieka, jak on, przebywającego myślą i głową za górami i prawie za światem, byłaby taka żona i jak jej troskliwość, jej oko czujne na wszystko, jej przywiązanie do obowiązków żony i gospodyni zrobiłoby mu raj na ziemi. Wprawdzie panna Ksawera z uległością i pokojem przyjmowała impet matki i prosiła ojca, żeby się nie martwił jej krzywdą i bolesnymi wyrzutami, jakie robi jej matka, wszakże słysząc raz ze swego pokoju niezwykłą wrzawę i słowa takie, wymierzone do córki, jakich by żadna służąca nie zniosła, zasłyszawszy nawet pogróżki, że ją weźmie ze sobą do Warszawy i zamknie w klasztorze, wydobył się ze swej apatii, wyszedł ze swego pokoju z najeżoną głową, z wyrazem wściekłości na twarzy, i trafiwszy właśnie na taki moment, gdy żona podniosła rękę na córkę, która przed nią klęczała z pokorą, odepchnął ją z siłą, jakiej nikt się po nim nie spodziewał, i wyrecytowawszy swej Kajetanii wszystko, co o jej konduicie (8) wiedział, wyrzuciwszy jej w oczy wszystkie swe krzywdy, całą swą ruinę, całą potworność jej postępowania z taką córką od jej urodzenia, zażądał, aby sobie wyjechała do swego gacha, do którego jeździ, że jej więcej w domu nie zniesie, że naznaczy jej fundusz do utrzymania w Warszawie, że woli jeść tylko suchy chleb i mieć jedną tylko koszulę na grzbiecie, niż patrzeć na kobietę, która zatruła mu spokój i występnego życia dopełnia teraz, krzywdząc do ostatniego dziecię, które jest jego jedyną pociechą.

Każdy mężczyzna, panie kochany, nad którym kobieta przewodzi, jest osioł i mazgaj. Nie ma bowiem tak mocnej i zuchwałej, tak bezczelnej i wygadanej, która by się nie zalękła i nie umilkła, kiedy nawet taki szlafrokowy gryzipiórek i książkowy mól podniesie głos i straciwszy cierpliwość, da jej poznać, że mu Pan Bóg dał więcej siły niż jej i byle chciał tylko, to jej i gębę zamknie, i ręce związać potrafi. Każda też przed taką burzą, nawet wychodzącą z piersi bez charakteru i energii, ustępuje bezwarunkowo i choć ta przemoc trwa krótko, bo mężczyzna słaby z natury w danych tylko chwilach jest mocnym i strasznym, ale zawsze przez taki wybuch ratuje się choć trochę powaga męża, a żona staje się ostrożniejszą i rada nie rada poznaje to miejsce, jakie Pan Bóg jej naznaczył. Otóż i ta zadziwiła się, zlękła i ustąpiła. Że zaś pogróżka męża i jego wymaganie opuszczenia domu zgadzało się z jej tajemnym życzeniem, okazała gotowość uczynienia zadość jego woli i zażądała układu. Wezwał mnie więc pan Kajetan i prosił, abym rozpatrzywszy jego możność, oznaczył dla jego żony fundusz i raz na zawsze położył koniec jego cierpieniom, wyrobiwszy mu choć parę lat spokoju, nim go Pan Bóg powoła do siebie. Gdy przybyłem, biedak płakał, nie tak nad swoim losem, bo do niego przywykł, jak nad losem i przyszłością swej jedynaczki, którą kochał nad życie, która zasługiwała na tę miłość, a której matka była największym wrogiem. Patrząc na jego stan i przypomniawszy sobie mój wstręt do tego wszystkiego, co w kobiecie jest niekobiecym, rzekłem: „Sam jesteś sobie winien, kochanku. Diabeł ci kazał żenić się z Kajetanią, kiedyś Kajetan, to jest całe źródło twego nieszczęścia”.

Pan Ksawery zaśmiał się, a kapitan, spojrzawszy na niego ukosem, zapytał:

– Pan się śmiejesz?

– Śmieję się, kochany kapitanie, i wytłumaczę się dlaczego – odpowiedział młody człowiek ściskając rękę starego, którego brwi się zmarszczyły. – Z tego, coś powiedział, powinien bym wnieść, że albo mi źle życzysz, na co nie zasłużyłem, albo sprzeciwiasz się wprost swej zasadzie.

– A to jak? – zapytał stary.

– Wszakże mnie Ksawerego wieziesz do panny Ksawery – odpowiedział nasz bohater – i chciałbyś zapewne, abym się z nią ożenił. Czy możesz po chrześcijańsku żądać, abym doznał losu pana Kajetana, jeżeliś tak mocno przekonany, że całą przyczyną jego nieszczęścia było imię jego żony?

Kapitan potarł ręką czoło, pociągnął wąsy i rzekł:

– Może to jest dziwactwo i uprzedzenie, nie wiem, ale nie widziałem jeszcze w ten sposób dobranego stadła, któremu by dobrze było na świecie. Zresztą nie ma reguły bez wyjątku. A jeżeli panna Ksawera, która pod każdym względem jest wyjątkową istotą, taką będzie dla męża, choćby był Ksawery, jaką jest dla ojca, w takim razie nie wyjdzie na moje, przekonam się, że sobie coś uroiłem, i będę się bardzo cieszył, jeżeli mi kiedyś powiesz: „Widzisz, kapitanie, nie było to z twej strony głupstwo i dziwactwo? Gdybym cię usłuchał, nie miałbym dziś takiej żony, za którą ci serdecznie dziękuję”. Ale to wszystko jeszcze gruszki na wierzbie. Trzeba, żebyś ją pierwej zobaczył i poznał, bo spodziewam się, że choćbym na ciebie nastukał i wołał: „Żeń się!” – nie przestraszysz się tak mnie, jak pan Kajetan nie przestraszył się panny Stefanii, i nie zrobisz tak ważnego kroku bez własnego popędu woli i przekonania.

– Że nie zrobię, tego możesz być pewnym, kochany kapitanie – odpowiedział pan Ksawery – jakkolwiek dziękuję losowi, że dał mi cię spotkać, i mam już dla ciebie sto razy więcej szacunku i życzliwości niż nawet dla moich dawnych znajomych i dla takich, z którymi zjadłem beczkę soli. Twój sposób myślenia i twoje serce leżą na twojej twarzy, wypisane wielkimi literami: wyczytać je łatwo, a zatem pokochać cię i ufać twoim dobrym chęciom nie trudno. Ale jak zakończyłeś kompromis między Kajetanem i Kajetanią?

– Zweryfikowałem intraty (9) – odpowiedział kapitan – pokazałem, jakie były dochody przez dziesięć lat, co notabene ledwie wyszperałem – taki był nieład w książkach i regestrach i przekonawszy babę, że nie może więcej żądać, jak połowy tej średniej liczby, która z tego rachunku wypadła, skłoniłem ją, że ją przyjęła. Naturalnie było to nieprawnie, było z krzywdą męża, córki i gospodarstwa, ale przekonany, że panna Ksawera porządkiem i starannością nagrodzi ubytek, jaki przez ten układ poniosą, a przy tym chcąc co prędzej uwolnić pana Kajetana od klęski, która by go w grób wpędziła, nie wahałem się żądać od niego, aby podpisał całą rzecz. Takim sposobem rozerwał się ten związek, który panna Stefania na cześć imienia kochanka skojarzyła. Kajetania pojechała do Warszawy, tam siedzi, stroi się i zawsze kocha amanta, który ją maltretuje i obdziera, a panna Ksawera od półtora roku gospodaruje sama, czuwa nad starym ojcem, który zawsze ma nowy szlafrok, czystą koszulę, do którego lokaj przychodzi co dzień z zapytaniem, czy pan każe dawać do stołu, któremu dziś, jak sam powiada, tylko ptasiego mleka brakuje. Ale patrz pan! – dodał kapitan pokazując z daleka towarzyszowi swemu topole i bielący między nimi komin. – Oto są Wióry Wielkie, do których jedziemy. Gdybyś je pan widział przed dwoma laty i zobaczył dziś, nie uwierzyłbyś własnym oczom, że to ta sama wieś, ten sam dwór, te same pola, gdzie niegdyś wszystko było obszarpane i obdarte, a dziś wszystko wygląda zielono, cało, czysto i świadczy, co może ręka energicznej kobiety, kiedy nią kieruje wyrozumiała surowość, nie cofająca się wola i postanowienie zapewnienia każdemu pokoju, wygody i tyle szczęścia, ile go w tym życiu mieć można.

Zbliżali się tedy do wsi, niecierpliwy kapitan kazał popędzać, a pan Ksawery sam nie wiedział, czy spodziewać się końca swej wędrówki, czy marzyć o dalszej.

W jego myśli rysował się obraz starego bukinisty (10) w obdartym szlafroku w pokoju pełnym kurzu i zapachu książek, postać podszarzałej elegantki, którą kochanek okłada cybuchem, opalona twarz panny, jadącej na wózku gospodarskim do żniwiarzy, porządkującej w spiżarni kiełbasy i schaby, biorącej łyżką z faski masło i dwoma paluszkami kawałki słoniny i kładącej tę omastę na mąkę, znajdującą się w misce i ugarnirowaną jajami.

Wszystko to dziwnie mu się jakoś plątało po głowie, a im prędzej jechali, tym więcej myślał o swoim kodeksie i dodał tam nowy paragraf, którego brzmienie było: „Nie żeń się z Kajetanią, kiedyś Kajetan”.

cdn.

Józef Korzeniowski

(1) Dawniej: wydatki.

(2) Tu: balach; spotkaniach.

(3) Dobrym wychowaniu; nienagannych manierach.

(4) (Z łac.) słowniki.

(5) Dawniej: wykształcenia; edukacji.

(6) Tu: mocno się przejął; potraktował poważnie.

(7) (Z łac.) silną ręką; narzucaniem swej woli.

(8) (Z fr.) prowadzeniu się; zachowaniu.

(9) (Z wł.) dochody; zyski.

(10) (Z fr.) tu: miłośnika starych ksiąg.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Józefa Korzeniowskiego Wyprawa po żonę.