Utopijny raj – New Age. Rozdział drugi

Zwodnicze dialogi

Jak już wspomniane było na wstępie, bardzo powszechne stały się międzywyznaniowe spotkania i dialogi w poszukiwaniu wspólnych wartości we wszystkich tzw. „wielkich religiach świata”. Zjawisko to można by uznać za pozytywne, gdyby uczestnicy dialogu szczerze szukali Prawdy. Tymczasem tak nie jest. Doświadczenie ukazuje, że niejednokrotnie podczas międzywyznaniowych dialogów stosowana jest manipulacja ludzką psychiką i wiarą, w którą wpisują się sekty i ruchy kontrkulturowe, czyli konfrontacyjne w stosunku do chrześcijaństwa, oparte często (choć nie wyłącznie) na światopoglądzie Wschodu.

Aby omówić problem, rozwijających się w Polsce ruchów kontrkulturowych, należałoby zacząć od porównania ich po pierwsze z pierwowzorami, a więc z oryginalnymi poglądami i praktykami wschodnimi, z których wyrosły; po drugie z nurtami zachodnimi, z których bezpośrednio zostały przeszczepione do naszych środowisk. Zanim jednak naszkicowany zostanie tutaj krótki schemat ich rozwoju, przedstawione zostaną refleksje polskiej katoliczki, która już na początku lat osiemdziesiątych zainteresowała się religiami Wschodu. Po zapoznaniu się ze środowiskami polskich zwolenników jogi, a szczególnie buddystami tworzącymi wspólnoty zen, za wszelką cenę starała się dostrzec w nich tak bardzo reklamowane „bogactwo duchowe”, jakie religie wschodnie miały wnosić w chrześcijańską rzeczywistość… Nie znalazłszy tam poszukiwanych skarbów, pyta więc dlaczego u nas liczba ugrupowań opartych na Oriencie wzrasta. Po dłuższym okresie poszukiwań, zdała sobie sprawę z tego, że za każdą ideą stoi człowiek, nie tylko ten, który ją stworzył, ale też ten, który jej uległ. Oto jej słowa napisane po kilku latach uczęszczania na ćwiczenia zen:

Człowiek, to dzisiaj bardzo modny temat. Dużo się o nim pisze i mówi, dużo mu się radzi, często występuje w jego obronie. Tylko, że temu człowiekowi wcale nie dzieje się lepiej – wręcz przeciwnie, jest on motany tysiącami cieniutkich niteczek – kłamstw paraliżujących jego myślenie, działanie, pragnienie, zmysły. Nie trzeba wiedzieć, że jest się okłamywanym. Wystarczy to czuć. To tacy właśnie ludzie trafiają do sekt religijnych (m.in. do grup zen), jako ucieczki od złudzeń. Wcale nie są twardzi, silni, odporni, spokojni. Chcą takimi być i dlatego praktykują wszystko, co rodzi w nich nadzieję stania się doskonałymi, a robią to z ogromną determinacją. Czy praktyki te im pomagają? Niektórzy sądzą, że tak. Wielu twierdzi, że wyzwoliło się z nałogu narkomanii, alkoholizmu, że znalazło jakieś miejsce dla siebie. Są świadomi tego, co zawdzięczają zenowi, ale słyszeć nie chcą, że chrześcijaństwo posiada wszystkie te elementy, które oni podchwycili w zenie i… znacznie zen przerasta.

Członkowie zenu albo nie wierzą, albo pozostają obojętni, a zawsze niechętni rozmowie na temat chrześcijaństwa. Pozostają w smutnej, niepowtarzalnej melancholii zendo, zapatrzeni w postać medytującego Buddy. Z czasem zanika w nich poczucie grzechu, dobra, przywiązania do rodziny, środowiska. Niestety nie zawsze jest to równoznaczne z uwolnieniem się od złych skłonności i nie zawsze ma dobry kierunek.

Mistrz przyjeżdża tylko raz w roku na kilka dni, przez resztę czasu uczniowie pozbawieni są jego opieki. Nie obowiązują ich żadne normy (żel – etyczne wskazania – nie są absolutnie przykazaniami), żadne obowiązki religijne. Przy jednoczesnym przewartościowaniu jakie w nich zachodzi, pozostają wyobcowani ze środowisk, zawieszeni w próżni. Powrót do środowisk, z których wyszli, do rodzinnego domu, jest już prawie niemożliwy. Temu wszystkiemu towarzyszy lęk przed czymś w rodzaju ‘prześladowania’, choć społeczeństwo polskie jest aż nazbyt tolerancyjne. Jeżeli dołączymy do tego fakt, że trafia tam wiele osób w stanie nerwic kwalifikujących się do leczenia, którym w tym stanie zaleca się medytację, mamy dość smutny obraz polskiej społeczności buddyjskiej. W tym wszystkim dziwne jest to, że mistrzowie chętnie przyjmują takich wyczerpanych ludzi. Dziwne jest również, że młodzież (bo 90% są to ludzie między 16- 30-tym rokiem życia) tak samo jak w buddyzmie dobrze jest zorientowana w teozofii i antropologii, a na temat chrześcijaństwa, w którym wszyscy wyrośli, mają poglądy wycięte pod jeden szablon, do tego są one bardzo ujemne. W ogóle wszystko, co w jakiś sposób łączy się z chrześcijaństwem lub Kościołem jest otoczone mgiełką kąśliwych uwag i czymś w rodzaju ‘wrogiej propagandy’. Taką sytuację umacniają swoim autorytetem ich mistrzowie.

Wszystko to skłania do powściągliwości w ocenie tych grup: idei jakie głoszą, stylu życia jaki proponują i… sprawie jakiej służą… Tym bardziej więc zastanawiający jest stosunek niektórych polskich duchownych, odnoszących się do tego niemal z aprobatą, czego dowodem może być wizyta Seung Sahn’a w tak drogich katolikom miejscach jak np. Jasna Góra. Tego typu wystąpienia budzą zainteresowanie i zachętę do nawiązywania kontaktu z egzotycznymi ‘mistrzami’. Skutki już są. Grupa polskich buddystów ciągle wzrasta. Dlaczego?…

Na pytanie „dlaczego?”, jest wiele odpowiedzi. Zasadniczą przyczyną tego jest przede wszystkim tendencyjna propaganda Orientu i źle pojęty dialog międzywyznaniowy. Otwarcie się bowiem na dialog nie jest równoznaczne z naiwnym, bezkrytycznym negowaniem wyznaniowych różnic i akceptacją światopoglądu partnera. Po drugie, nie tylko ludzie świeccy, ale i niektórzy duchowni nie orientują się, że idea akomodacji czy inkulturacji, tak entuzjastycznie polecana w programach misyjnych Kościoła, jest także wykorzystywana przez ruchy antykościelne w odwrotnym kierunku: do inkulturacji swych poglądów w światopogląd chrześcijański (i nie tylko) tak, by „dopasować” do siebie wszystkie religie. Z nowymi ruchami pseudo religijnymi, a czasem międzywyznaniowymi, związana jest zwykle działalność organizacji politycznych, zwłaszcza tych, które dążą do stworzenia jednej wielkiej globalnej społeczności. Pretendenci do globalnej władzy muszą więc myśleć o wspólnym ustawodawstwie opartym na wspólnej ideologii. Zlanie wszystkich religii w jedną ideologię dałoby podstawę do opracowania jednego, wspólnego dla całego świata ustawodawstwa i norm postępowania.

Aby sprowadzić chrześcijaństwo do „wspólnego mianownika” z Orientem, rozpowszechnia się nieobiektywne opinie podnoszące wartość wschodniej kultury z jednoczesnym obniżaniem wartości chrześcijaństwa. Wskutek tak podstępnej działalności wielu naszych wiernych już twierdzi, że chrześcijaństwo i tzw. „wielkie religie świata” mają jednakową wartość. Warto więc przypomnieć katolikom, jak to za czasów apostolskich poganie porzucali swe „wielkie religie”, jako błędne i przyjmowali chrześcijaństwo. Za tę wiarę oddawali przecież życie, i my do dnia dzisiejszego czcimy ich jako bohaterów – świętych męczenników. Czy wielowiekowy kult męczenników jest błędny? Z ich życiorysów wiemy, że nawet nie chcieli się ukłonić, ani kadzidełka zapalić przed figurą bożka, chociaż za to w okresie prześladowań czekała ich śmierć! Czy można więc przypuszczać, że pierwsi chrześcijanie byli w błędzie, gdy woleli za katolicką wiarę oddać życie, niż czcić Baala, Zeusa, Wenus, Jowisza, Światowida, Krysznę, Buddę czy jeszcze inne bożki? Przecież przed przyjęciem chrześcijaństwa jakąś wielką religię świata wyznawali, więc czemu ją porzucili?

Jeżeli oni, wyznawcy wielkich religii świata, porzucili je i przyjęli chrześcijaństwo, któremu byli wierni aż do przelewu krwi, to widocznie widzieli różnicę pomiędzy tymi religiami. Szczególnie widzieli ją niewolnicy, którzy w swej „wielkiej religii” pogańskiej traktowani byli jak zwierzęta, i jak zwierzętami nimi handlowano…, a w świetle Jezusowej nauki zrozumieli, że są dziećmi Boga i dziedzicami nieba. Jaka to ogromna różnica być na równi ze zwierzęciem, lub być dzieckiem Boga! Tego typu kontrastów pomiędzy wielkimi religiami świata, a chrześcijaństwem jest wiele. Pierwsi chrześcijanie je dobrze znali. Również znali je faryzeusze i władze Cesarstwa Rzymskiego, skoro nienawidzili chrześcijaństwa i w sposób okrutny walczyli z jego wyznawcami. Jedni i drudzy wiedzieli o co walczą – widzieli różnicę między swymi poglądami i wypływającymi z nich normami postępowania. Tak jest do dnia dzisiejszego: prześladowania się powtarzają, zwłaszcza atakowany jest autorytet Urzędu Nauczycielskiego Kościoła.

Przyjrzyjmy się o co ta walka trwa? Otóż, przede wszystkim, chodzi o zmianę ludzkiego myślenia, które pociągnie za sobą zmianę obyczajów, postępowania i hierarchii wartości. Tymczasem Kościół broni czystości Bożego Słowa i prostuje błędy, które Go fałszują. A to jest niewygodne. Gdyby bowiem wierni przestali ufać nauce apostolskiego Kościoła i jako źródło wiedzy chrześcijańskiej mieli tylko treść Biblii, to każdy byłby skazany na jej interpretację według swego poziomu umysłowego, który przecież nie jest jednakowy u wszystkich ludzi. Wówczas nie byłoby jednakowego rozumienia biblijnej treści, a wskutek tego nie byłoby jedności wiary i jej pewności. Poza tym, bez duchownych, jako stróżów wiary, można by zaprzeczyć prawdziwości pewnych dogmatów trudnych dla ludzkiego umysłu lub niewygodnych dla współczesnej polityki. Takimi dogmatami katolickiej wiary, które mogą być niewygodne dla współczesnych polityków są np.:

– wiara w stworzenie człowieka na podobieństwo Boga, uznająca jednakową wartość duchową każdego człowieka, a w konsekwencji wykluczająca aborcję, eutanazję, rasizm oraz wszelkie formy społecznej dyskryminacji;

– wiara w Niepokalane Poczęcie i Dziewicze Macierzyństwo Maryi – te dogmaty podkreślają wielkość i moc łaski Bożej, a nie Jej i Jezusa genetyczną wyższość;

– wiara w Jezusa Chrystusa jako najwyższego Pana i jedyne Wcielenie Boga, który wymaga przestrzegania Dekalogu, nie przyznając boskiego autorytetu ani założycielom innych religii ani władcom, przez co wyklucza ich swawolę;

– wiara w nieomylność Kościoła świętego, która wyklucza poglądy i postępowanie sprzeczne z nauką Jezusa Chrystusa oraz wszelkiego rodzaju zboczenia prowadzące do deprawacji osobowości człowieka;

– wiara w Sąd Ostateczny, który wyklucza wiarę w reinkarnację prowadzącą do dyskryminacji społecznej i segregacji ludzi na posiadaczy różnych gatunków dusz: „czystych” i „nieczystych”;

– wiara w istnienie wiecznej kary, która potępia łamanie Prawa Bożego wyrażonego w Dekalogu i nauce Jezusa Chrystusa.

Problem niewygodnych dogmatów zaistniał w Polsce szczególnie za panowania władz komunistycznych, ale pozostał on także po ich obaleniu. Dlatego podczas głosowania nad tekstem nowej Konstytucji, opracowanej na początku lat dziewięćdziesiątych, czy jej podstawą ma być Dekalog czy prawo stanowione, to ostatnie zostało przegłosowane. Okazało się, że za prawem stanowionym głosowali nawet ci, którzy uważali się za wierzących katolików. Spośród zacytowanych wyżej dogmatów głoszonych przez święty Kościół, Dekalog jest szczególnie niewygodny dla tych, którzy sami chcą o wszystkim decydować, nie licząc się z autorytetem wyższym od siebie.

Buddyzm w polskich Sanghach

Ponieważ katolickich dogmatów nie dało się stłumić ateizmem, więc wybrano do tego celu poglądy Orientu, które do ateistycznej tradycji pasują, a dają namiastkę religijności. Dziś Orient propaguje się zarówno na Zachodzie, jak i w Polsce. Dokładnie rok 1975 jest rokiem pierwszej wizyty amerykańskiego propagatora buddyzmu, Filipa Kapleau, w naszym kraju. Powstaje pierwsza wspólnota buddyjska (sangha). Potem przybywają inni „mistrzowie” różnych tradycji. W wyniku ich propagandy istnieje już wiele ośrodków buddyjskich działających na terenie całej Polski. Najwcześniejsze sanghi buddyzmu, które powstały u nas pod koniec lat siedemdziesiątych, to: Zen Sangha tradycji japońskiej (zamerykanizowana), Kandzeon także tradycji japońskiej, Kuan Um i Zen „Czogie” tradycji koreańskiej oraz Karma Kagyu z elementami tantryzmu tradycji tybetańskiej, którą kierował Ole Nydahl – Duńczyk. Później pojawiły się inne, ugrupowania buddyjskie.

Kim są członkowie tych wspólnot, jak tam trafili, jakie są ich poglądy, czego uczą mistrzowie? Odpowiedzi na te pytania są głęboko ukrywane. Na ogół polscy wyznawcy buddyzmu mówią, że wybrali buddyzm, ponieważ nie jest religią dogmatyczną, ale doświadczalną; religią ułatwiającą pokonanie koła narodzin i śmierci, cierpienia i strachu; doradzają każdemu podążanie za „oświeconym mistrzem” idącym drogą Buddy mającą doprowadzić każdego do jego własnego przebudzenia i samozbawienia. Już z tych krótkich wypowiedzi dość jasno wynika, że wyznawcy zen aspirujący do całkowitego odcięcia się od wszelkich dogmatów zaprzeczają sami sobie: stawiają dogmat o reinkarnacji zaraz na wstępie, mówiąc o kole ciągłych nawrotów narodzin i śmierci oraz głoszą wiarę w karmę jako nieomylną prawdę. Również odnośnie do wykładnika prawdy – co jest oświeceniem, a co nim nie jest – orzekać może „nieomylnie” tylko mistrz zaprzeczając lub potwierdzając oświecenie ucznia; wykładnikiem jedynym jest własne „przebudzenie” mistrza. Całkowicie subiektywne przeświadczenie mistrza jest przyjmowane jako absolutna prawda, a więc, jako dogmat. Dlatego też w buddyzmie zen każdy, kto otrzymuje „inka”, tj. prawo nauczania jako oświecony mistrz, zakłada swoją „szkołę”, ma swoich uczniów, którzy w zależności od decyzji mistrza mogą, lub nie mogą, słuchać nauk innych mistrzów. Rola „oświeconego” nauczyciela w zenie jest bardzo istotna, dlatego poświęcamy temu zagadnieniu więcej miejsca.

Rosi (mistrz) jest jedynym kontrolerem stanu ducha i umysłu swego ucznia, jego jedynym przewodnikiem, jedyną wykładnią prawdy o nim samym – jest jakby jego panem. W praktyce uczeń jest skazany na wolę swego mistrza, jest od niego głęboko zależny. Problem jest poważny zwłaszcza w prowadzeniu medytacji, która pozornie ma podobne etapy jak medytacja chrześcijańska, ale pomimo podobieństw istnieje jaskrawa różnica, polegająca na tym, że nad chrześcijańskim kierownikiem duchowym jest Najczystsza Prawda – Bóg, a w zenie nie ma nic… Miejsce Boga zajmuje więc mistrz. Stwarza to warunki do swobodnej ingerencji mistrza zenu w życie jego ucznia, co niekiedy fatalnie się kończy! Dlatego często powtarzane popularne stwierdzenie wyznawców zenu: Prawda leży w tobie, nie ma jej nigdzie poza tobą budzić musi kontrowersje. Jakże inne jest poznanie samego siebie w świetle majestatu Boga ukazywanego w chrześcijańskiej mistyce i jak inne są jego konsekwencje! Dlatego warto nabrać trochę dystansu do zbyt mistycznie pojmowanych nowych ruchów kontrkulturowych, czyli konfrontacyjnych w stosunku do chrześcijaństwa.

Spośród wielu ruchów kontrkulturowych szczególnie buddyzm harmonizuje ze zlaicyzowaną duchowością, dlatego łatwo znajduje zwolenników w krajach zachodnich, gdzie tradycja chrześcijańska została osłabiona. Jednak w celu łatwiejszego wejścia buddyzmu w środowiska katolickie jest on dopasowywany do chrześcijańskiej etyki. Na przykład, są sekty buddyjskie, które zamiast tradycyjnej „ośmiorakiej ścieżki” Buddy głoszą „pięć zasad postępowania”, na wzór pięciu przykazań kościelnych, albo „dziesięć wielkich ślubowań”, na wzór Dziesięciu przykazań Bożych. Również dużo nieporozumień wprowadza się w dziedzinie mistyki tak, że dziś niektórzy łudzą się, że buddyzmem „ubogacą” duchowość chrześcijańską.

Kontrkultury łatwiej dziś przenikają do środowisk katolickich, ponieważ pojawiła się moda na szukanie w religiach niechrześcijańskich tzw. „ziaren” Bożego Objawienia (semina Verbi), czyli takich treści, które zawierałyby pewne myśli wspólne z religią chrześcijańską. A jest oczywiste, że ludzie wzajemnie wymieniają swoje poglądy i dalej je rozwijają. Dlatego ślady myśli biblijnych można znaleźć także w pogańskich religiach. Rzeczywiście, można we wszystkich religiach znaleźć jakieś wspólne myśli zarówno filozoficzne, jak i religijne. Jest rzeczą bardzo ciekawą, że treści w niechrześcijańskich źródłach, które można traktować jako wspólne z Bożym Objawieniem, nie pojawiały się równocześnie w tym samym okresie we wszystkich religiach. Analizując chronologię i okres historyczny kiedy owe „ziarna” pojawiły się w Biblii, a kiedy np. w księgach religii Wschodu, można stwierdzić, że znacznie (czasem o kilka wieków) wcześniej, niż w źródłach innych religii, były one głoszone przez Izraelitów, a nawet były już zapisane w Biblii. Np. treść „oświecenia” Buddy zawiera pewne reformatorskie myśli etyczne, których przed jego wystąpieniem w tradycji Wschodu nie było, ale już wcześniej głoszone były przez Izraelitów. Budda mógł pewne myśli od nich zaczerpnąć, co nie umniejsza doniosłości jego „oświecenia”, dzięki któremu powstał w Indiach system etyczny odradzający ówczesną hinduistyczną duchowość.

Aby zrozumieć doniosłość nauki Buddy, a jednocześnie nie wpaść w drugą skrajność – uznania go za boga – trzeba najpierw uświadomić sobie sytuację religijno-filozoficzną Indii oraz państw ościennych tej epoki, w której on żył i nauczał. Budda pochodził z rodziny książęcej należącej do kasty ksziatriów. Nazywał się Siddhartha Gautama. Żył na przełomie VI/V w. przed Chr. Urodził się w Kapilawastrze. Był synem naczelnika Siakjów – małego plemienia żyjącego w północnej części Półwyspu Indyjskiego.

Odnośnie do jego osoby na przestrzeni wieków powstało wiele bajecznie fantastycznych opowiadań i legend, które dla jego czcicieli stały się ważniejsze od skąpych i suchych choć autentycznych danych historycznych. Aby zrozumieć myśl tego człowieka, nie będą nam przydatne legendy i baśnie, lecz zapoznanie się z rzeczywistością, która mogła mieć wpływ na kształtowanie się jego osobowości i światopoglądu. Nie ma bowiem w filozofii takiej myśli, która byłaby całkowicie odrębna i niezależna od światopoglądu otoczenia, w którym dany myśliciel żył – każdy korzysta z dorobku kultury, w której wzrasta. Tak też i Budda zanim poczuł się „oświeconym”, na pewno wzrastał w kulturze hinduistycznej opartej na tradycji wedyjskiej, jaka wówczas panowała, a którą później zreformował.

Według wedyjskiej tradycji każdy mężczyzna z wyższej kasty (do której należy m.in. warstwa władców) ma nakreślony program życia podzielony na cztery etapy: brahmaczaria (kawaler), grihastha (głowa rodziny: żonaty i pracujący zawodowo), vanaprastha (kontemplatyk oderwany od życia społecznego), sanyasi (wędrowny asceta). Dla każdego etapu życia nakreślone są inne obowiązki, które ma spełnić, by przejść do następnego etapu. Np. według wedyjskiej tradycji grihastą (w pełnym tego słowa znaczeniu) staje się mężczyzną z chwilą, gdy urodzi mu się pierwszy syn. Wówczas obowiązkiem jego jest objęcie urzędu oraz funkcji społecznych swego ojca. Natomiast ojciec będąc już wolny od wszelkich ciężarów, powinien przez kontemplację wejść w głąb swojej jaźni (czyli przejść do stanu wanaprasty), by w jej świetle odkryć rzeczywistość duchową i po doświadczeniu tej rzeczywistości stać się wędrownym ascetą (sanyasi), wskazującym innym drogę do doskonałości i wiedzę na temat rzeczywistości duchowej, wobec której świat materialny staje się jako przemijający sen lub złudzenie (maya). Chociaż w praktyce nie wszyscy dziadkowie stawali się kontemplatykami i sanyasami, to jednak wszyscy przekazywali swój urząd synowi, gdy ten stał się ojcem. Starożytna wedyjska księga prawa pt. Manusmriti, którą od wieków respektują religijni hinduiści, w następujących słowach podaje czas odejścia mężczyzny ze swego urzędu i przejścia w stan vanaprasthy: gdy grihasta zobaczy siwy włos na swej skroni, zmarszczki na swym czole i syna swego syna, niech odejdzie do pustelni (1). Miał on iść do pustelni po to, by w izolacji od rodziny i życia społecznego łatwiej mógł wejść w głąb swojej jaźni.

Historycy podają, że Siddhartha Gautama (późniejszy Budda) miał piękną żonę Jasiodharę, która urodziła mu synka Rahulę. Należy więc przypuszczać, że zgodnie z tradycją, jego ojciec również respektował powyższe prawo i po urodzeniu się wnuka przekazał władzę książęcą swemu synowi – Gautamie. Niemożliwe byłoby więc, aby ojciec o wiele wcześniej, szczególnie gdy syn był już żonaty, nie przygotowywał go do objęcia władzy i w związku z tym, nie zapoznawał z problemami ideologiczno-politycznymi swego księstwa oraz z sytuacją plemion i narodów ościennych. Takie przygotowanie szczególnie było ważne, ponieważ Półwysep Indyjski w tym okresie był podbijany przez władców babilońskich, a później perskich, co każdy książę tego terenu musiał brać pod uwagę.

s. Michaela Pawlik OP

(1) J. Neuner (red.), Religious Hinduism, Allahabad (Indie) 1968, s.120.

Powyższy tekst jest fragmentem książki s. Michaeli Pawlik OP Utopijny raj – New Age.