Święty Ojciec Pio – Cudotwórca. Rozdział szósty

Starzy żołnierze nie giną

10 sierpnia 1960 roku ojciec Pio obchodził złoty jubileusz święceń kapłańskich. Ówczesny biskup Foggi, Paolo Carto zwrócił uwagę na kapłańskie posługiwanie ojca Pio w słowach: „Ten ksiądz rozdaje łaski i to łaski z dużej, a nie z małej litery. Przez sakrament pokuty rozdziela on uświęcające łaski między tysiące dusz… Ludzie, którzy odstąpili od wiary, zagubili się, odeszli daleko od Kościoła, bezbożnicy i ci, którym wszystko się już pomieszało, odzyskują Bożą łaskę poprzez posługę tego pokornego syna świętego Franciszka. Już pięćdziesiąt lat trwa to hojne rozdzielanie Bożej łaski, bez chociażby jednego dnia wolnego, bez opuszczenia, choćby na jedną dobę, San Giovanni Rotondo”. Do tych pięćdziesięciu lat, wspomnianych przez biskupa doliczyć trzeba jeszcze kolejne osiem lat samego spowiadania, posługi, którą ojciec Pio wypełniał aż do dnia, poprzedzającego dzień śmierci.

W tym podsumowaniu pracy ojca Pio nie wspomniano jednak o tym, że przez pierwsze dwa lata po swoich święceniach wcale nie spowiadał. Na czystą ironię zakrawa fakt, że temu, którego nazwano później „apostołem i męczennikiem konfesjonału” przez pierwsze dwa lata w kapłaństwie odmówiono zgody na spowiadanie wiernych. Ojciec Pio napisał w tym czasie przynajmniej osiemnaście listów, w których błagał przełożonego o zgodę na udzielanie tego sakramentu. Odmowę uzasadniono złym stanem zdrowia młodego księdza. Przełożony i kierownik duchowy ojca Pio, ojciec Benedetto, sądził, że chorowity brat nie podoła trudom posługiwania wymagającego spędzania nieraz długich godzin w konfesjonale obleganym przez penitentów (gdybyż to w naszych czasach istniał „problem” nadmiaru wiernych oblegających konfesjonały). Kolejny powód, którym motywowano odmowę: ojciec Pio nie uzyskał wystarczającego przeszkolenia w zakresie teologii moralnej, aby umieć właściwie rozsądzić liczne problemy moralne, z którymi spotka się w trakcie tej posługi.

Prawdą jest, że jego naukowe przeszkolenie w zakresie teologii moralnej zredukowano do minimum, co było spowodowane utrzymującym się złym stanem zdrowia studenta, uniemożliwiającym regularny udział w zajęciach z tego przedmiotu, lecz przecież światło Ducha Świętego i nieprzeniknione zamierzenia Boże względem ojca Pio rekompensowały tysiąckrotnie braki ze strony formalnej. Ocenia się, że ojciec Pio w trakcie swojego życia wyspowiadał około pięciu milionów ludzi. Często spędzał w konfesjonale około piętnastu godzin dziennie, od czasu do czasu liczba ta wzrastała nawet do dziewiętnastu godzin.

Kiedy uzyskał możliwość sprawowania tego sakramentu wkrótce zasłynął jako światły spowiednik. Ludzie tłoczyli się wokół jego konfesjonału, najpierw mieszkańcy okolicznych wiosek, potem ludzie z całych Włoch, aż wreszcie z Europy i z całego świata. Przybywający z odległych stron penitenci odkrywali, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, że przyjdzie im czekać, nieraz i cały miesiąc, zanim wreszcie zbliżą się do początku na długiej liście oczekujących do spowiedzi. Choć ojciec Pio nie marnował czasu, skracając spowiedź do najbardziej zasadniczych elementów, to przecież nie był w stanie wyspowiadać na raz wszystkich. Niejednokrotnie jednak spowiadał kogoś poza wyznaczoną kolejką, aby przyśpieszyć pojednanie tego człowieka z Bogiem. Zwykle spowiedź u ojca Pio trwała tylko trzy minuty. Spowiadał więc około dwudziestu osób w ciągu godziny. W ciągu dnia, przed i po południu był w stanie wyspowiadać około sześćdziesięciu mężczyzn i sześćdziesiąt kobiet. Tak więc, w swoich „najlepszych” latach słuchał ponad stu spowiedzi dziennie.

Niewielu spowiedników obdarzonych jest charyzmatem czytania w duszach, a przez to możliwością sprawowania tego sakramentu w niezwykły sposób. W czasach współczesnych znani byli tylko dwaj inni spowiednicy, obdarzeni takim darem – pierwszy z nich to Proboszcz z Ars, a drugi to święty Leopold Mandici (będący, podobnie jak ojciec Pio, kapucynem). Ci niezwykli księża zostali przez Boga powołani po to, aby sprostać wielkim potrzebom czasów świeckiego humanizmu. Wielki papież Pius XII powiedział kiedyś, że największym problemem moralnym współczesności jest nie grzech, lecz fakt, iż ludzie zatracili poczucie grzechu. Ojciec Pio rozumiał w całej pełni, ile kosztowało Chrystusa dzieło odkupienia człowieka z grzechu i jakich zniszczeń dokonuje grzech w duszy ludzkiej. Płacił obficie za grzechy ludzkości, wykupił niezliczone rzesze grzeszników, cierpiąc w zjednoczeniu ze zbawczą męką Chrystusa, aby wynagrodzić za grzechy swoich penitentów.

Od najmłodszych lat odczuwał ogromne obrzydzenie do wszystkiego, co w choćby w najmniejszy sposób obraża tak dobrego Boga. Miał takie wyczulenie na obecność zła w tym, co inni nazwaliby jedynie małą niedoskonałością, że zwykł był mówić o sobie, iż jest „największym grzesznikiem świata”.

W obecnym świecie trudno znaleźć przykłady podobnej wrażliwości na zło i grzech – przeciwnie, wiele par żyje bez błogosławieństwa płynącego z sakramentu małżeństwa, dziewięćdziesiąt procent spośród młodych par katolickich używa jakiejś formy sztucznej antykoncepcji, chociaż pozostaje to w sprzeczności z prawem naturalnym i celami małżeństwa – a chociaż żyją wszyscy w grzechu, ignorując zupełnie zarówno prawo naturalne, prawo Boże, jak i prawo kościelne, to przecież, bez najmniejszego wahania i w pełnym spokoju sumienia, przyjmują świętokradczą Komunię Świętą.

Taką rozwiązłość i stwardnienie sumienia ojciec Pio od razu odkrywał w czasie spowiedzi. Miał rację, wymagając, aby każda spowiedź była prawdziwym nawróceniem. Nie był w stanie tolerować powierzchowności czy braku szczerości w przystępowaniu do sakramentu pokuty. Surowo traktował tych, którzy szukali wykrętów, okazywali się nieszczerzy, szukali łatwych kompromisów, ludzi, którym brakowało zdecydowania. Ojciec Pio żądał szczerości i otwartego przyznania się do popełnionych grzechów, szczerego, płynącego z głębi serca żalu i stanowczości w podejmowaniu przez penitenta postanowień na przyszłość. Nade wszystko jednak chciał, aby spowiadający się szczerze wyznał swe grzechy.

Jeśli penitent próbował wykrętów w stylu: „Pokusa była silniejsza ode mnie. Jestem słaby… nie mogłem się oprzeć”, ojciec Pio odpowiadał: „To Bóg jest tym, który rozgrzesza. Jeśli nie widzisz swej winy i sam siebie rozgrzeszasz i uniewinniasz, tedy odejdź i nie wystawiaj na próbę mojej cierpliwości”. Czym tłumaczyć fakt, iż ojciec Pio tylu osobom odmówił rozgrzeszenia? Dlaczego często tak szorstko traktował swych penitentów? Czasem używał wobec nich naprawdę surowych słów, które tylko on wiedział, jak powiedzieć. Na przykład: „Cóż za nieodpowiedzialność! Czemu sprzedajesz swoją duszę diabłu?… Jakie to nieodpowiedzialne! Jesteś na prostej drodze do piekła!… O, ty nieodpowiedzialna niewiasto!”, albo w przypadkach, gdy ktoś przychodził nieskromnie ubrany: „Idź i się ubierz!”, a do innego znowu: „O, lekkomyślny człowieku, idź i wpierw postaraj się zobaczyć swój grzech, a potem przychodź tutaj!”.

A jednak to, że ganił swoich penitentów, świadczy jedynie o jego trosce o dobro duszy spowiadającego się. Gdy ktoś go zapytał, czemu używa tak mocnego języka, odparł: „Nie zwykłem dawać słodyczy komuś, kto potrzebuje raczej środków przeczyszczających”. Nie można głaskać duszy, która potrzebuje, aby ktoś nią wstrząsnął. Dzięki swemu potężnemu darowi w postaci umiejętności czytania w sercu człowieka, ojciec Pio od razu widział, czego danej duszy potrzeba i nie wahał się użyć środków, które były jednocześnie gwałtowne i zbawiające, w postaci odmówienia rozgrzeszenia, albo okrzyczenia kogoś w sposób, który jak ognisty miecz przenikał do samego wnętrza duszy.

A przecież cierpiał i to bardzo, kiedy zmuszony był odmówić absolucji, albo gdy musiał obejść się z kimś surowo. Kiedyś powiedział w zaufaniu do pewnego księdza: „Gdybyś wiedział, jak cierpię, gdy muszę odmówić komuś rozgrzeszenia!… Ale lepiej, żeby narzekał na ciebie ktoś na ziemi, niż żeby w przyszłym życiu Bóg miał na co narzekać”. Wystarczy tylko dodać, że przeważająca większość ludzi, których ojciec Pio odesłał bez rozgrzeszenia powróciła wcześniej czy później do jego konfesjonału. Nie potrafili obyć się bez rozgrzeszenia, udzielonego przez tego lekarza, któremu zależało jedynie na sprawiedliwości i zbawieniu dusz.

Trudno znaleźć właściwie słowa do opisania pełni rozmiarów tego męczeństwa, które ojciec Pio znosił każdego dnia, zamknięty pomiędzy trzema drewnianymi ścianami konfesjonału. Czuł cały ciężar swojego nadprzyrodzonego posłannictwa. Do pewnego księdza powiedział kiedyś: „Gdybyś tylko zdawał sobie w pełni sprawę, jak straszną jest rzeczą siedzieć na trybunale konfesjonału! Jesteśmy rządcami krwi Chrystusowej. Musimy dbać o to, byśmy jej nie trwonili przez zbytnią pobłażliwość albo niesumienność”.

Ojciec Pio bardzo wysoko cenił częstą spowiedź, uważając ją za rzecz niezbędną do czynienia postępów w życiu duchowym. Sam spowiadał się co najmniej raz w tygodniu, a często nawet kilka razy na tydzień. Nawet w tych latach, kiedy olbrzymie tłumy przybywały każdego dnia do jego konfesjonału chciał, aby jego duchowe dzieci spowiadały się nie rzadziej niż raz na dziesięć dni. Pewnego dnia jedna z jego duchowych córek przez miesiąc beztrosko zaniedbawszy spowiedzi, powiedziała o tym później ojcu Pio. Otrzymała od niego surową reprymendę: „Och, co za niedbałość! Że też nie zrozumiałaś jeszcze, jak wielką wartość ma spowiedź i ile straciłaś, lekceważąc ten sakrament!”. Ojciec Pio był bowiem głęboko przekonany, że spowiedź jest potężnym środkiem, służącym nie tylko do oczyszczenia z grzechów, lecz również zwiększającym Bożą łaskę w duszy penitenta. A jeden atom Bożej łaski – nauczał ojciec Pio – wart jest więcej, niż cały wszechświat.

Pewnego razu papież Pius XII spytał arcybiskupa Manfredonii o to, co robi ojciec Pio.

„Wasza świątobliwość, on zabiera grzechy ze świata” – padła szybka odpowiedź. Jakże prawdziwe było to stwierdzenie! Nie dałoby się lepiej podsumować misji i pracy apostolskiej ojca Pio. Stał się męczennikiem – ofiarą modlitwy, poświęcenia i pracy, a wszystko po to, by „wyrwać swoich bliźnich ze szponów szatana”. Jak bardzo kochał dusze swych bliźnich! Dla nich nie żałował ofiar, modlitw, trudu. Dobrze wiedział, ze za dusze płaci się własna krwią. Sam przecież powiedział kiedyś: „Dusz nie dostaje się w prezencie. Kupuje się je. Nie wiecie ile dusze kosztują Jezusa. Zawsze bowiem płaci się za nie taką samą monetą”.

Nierzadko w takich oto słowach zwracał się do kogoś, kto przy jego pomocy dostąpił nawrócenia: „W miłości i bólu cię począłem. Ileż ty przysporzyłeś mi cierpień! Kupiłem cię za cenę własnej krwi”. Ból ten często odmalowywał się na jego twarzy w chwili, kiedy wypowiadał sakramentalną formułę absolucji. Jego wargi drżały, z pobladłą twarzą i wyraźnym bólem wypowiadał z trudem poszczególne słowa. Nikt tak dobrze jak święci nie rozumie dobroci i świętości Boga, nikt tak wyraźnie nie dostrzega zła i brzydoty najmniejszego grzechu. Stąd wynikają ich zdecydowane reakcje i walki, jakie staczają po to, aby oszczędzić Bogu kolejnych zniewag.

Gdy uświadomimy sobie, że ojciec Pio miał przed sobą i w sobie Chrystusa umęczonego i ukrzyżowanego wskutek naszych grzechów, nie dziwi, że reagował łzami i oburzeniem na czyny tych, którzy „raz jeszcze krzyżują Chrystusa w swych sercach” (Hbr 6, 6). Pewnego razu, słuchając spowiedzi, zaczął nagle płakać. Zapytany o powód, odrzekł: „Płaczę nad niewdzięcznością ludzi wobec ich najwyższego Dobroczyńcy. Cóż więcej mógł jeszcze zrobić Jezus, biedny Jezus, niż to, co już dla nas uczynił?”.

Prawie wszyscy penitenci ojca Pio zaświadczają, że przystępując do jego konfesjonału odczuwali niezwykłe wrażenie stania przed Bożym trybunałem. Pewien młody człowiek po obronie doktoratu powiedział: „Mniej się człowiek boi trudnego egzaminu na uniwersytecie, niż spowiedzi u ojca Pio”.

Ojciec Pio tak pisał kiedyś do swojego kierownika duchowego: „Czy możliwe jest oglądać Boga, płaczącego nad grzechem świata i nie płakać wraz z Nim? Co czynić, gdy widzi się, że Bóg gotów jest zsyłać gromy, a jedyne co można zrobić, to jedną ręką wstrzymywać Bożą prawicę, a drugą wznieść, wzywając gorąco braci, aby porzucili czym prędzej zło i drogę grzechu, bo karząca ręka Boga spadnie wkrótce na nich?”.

Jaki wspaniały był to widok – ojciec Pio idący do konfesjonału, a po drodze zatrzymujący się jeszcze przed wizerunkiem Madonny, aby modlić się tam żarliwie. Swą posługę miłosierdzia i wybaczenia zawierzał Tej, która jest Pełna Łaski, Matce Miłosierdzia i Ucieczce Grzeszników. Ojciec Pio do samego końca życia pozostał wierny swym obowiązkom spowiednika. Rankiem, 22 września 1968 roku, zaniesiono go do starej zakrystii, gdzie wyspowiadał jeszcze siedem osób – siedmiu mężczyzn. Następnej nocy odszedł do wieczności.

Jego śmierć zbiegła się w czasie z przypadającym na dzień 22 września Czwartym Międzynarodowym Spotkaniem Grup Modlitewnych, na które przyjechało do San Giovanni Rotondo bardzo wiele osób. Dwa dni wcześniej, wraz z ojcem Pio, czcili pięćdziesiątą rocznicę jego stygmatyzacji. Dzień 22 września był wyczerpujący dla słabowitego, schorowanego kapłana. O zwykłej porze – godzinie piątej rano – odprawił w asyście jednego z braci Mszę Świętą dla zgromadzonych licznie swych duchowych dzieci. Wszyscy widzieli jak bardzo był wyczerpany. Odprawił uroczystą, śpiewaną Mszę Świętą, lecz był to śpiew jakby z krzyża. Jego głęboki głos był tak ochrypły i umęczony, że aż żal było go słuchać. Pod sam koniec Mszy ojciec Pio zasłabł. Upadłby pewnie, gdyby jeden ze stojących w pobliżu braci nie schwycił go w porę. Na ten widok w kościele dało się słyszeć pełne niepokoju głosy wiernych. Ojciec Pio wciąż miał dość siły, aby ojcowskim tonem powtarzać: „Moje dzieci, moje dzieci”. O godzinie szóstej rano pobłogosławił kamień węgielny pod monumentalną drogę krzyżową, jaka miała być zbudowana na górskim zboczu dzięki ofiarom Grup Modlitewnych. Doprawdy, jego duchowe dzieci nie mogły wpaść na lepszy pomysł prezentu dla tego, który przez pięćdziesiąt lat nosił na swym ciele „znaki Pana Jezusa”. Rzeźba piątej stacji drogi krzyżowej przedstawia w miejscu Szymona z Cyreny ojca Pio pomagającego nieść krzyż Chrystusowy. Tego samego dnia, w przeddzień jego śmierci, ukończono prace przy krypcie pod kościołem, która została uroczyście pobłogosławiona. Mało kto zdawał sobie wówczas sprawę z tego, że już w następnym tygodniu złożone tam zostaną szczątki ojca Pio. Jego marmurowy grób jest teraz miejscem, do którego pielgrzymują ludzie z całego świata.

Większość ostatniego dnia życia ojciec Pio spędził we własnej celi. Wieczorem po raz ostatni pobłogosławił ludzi zgromadzonych w kościele, a potem, przed udaniem się na spoczynek, pomachał jeszcze do ludzi zgromadzonych pod jego oknem. Wieczorem członkowie Grup Modlitewnych odprawili procesję ze świecami, która zakończyła się pod jego oknem, lecz ojciec Pio nie pojawił się już w nim, choć się tego spodziewano.

Po północy poprosił jednego z braci, który czuwał przy nim, aby w jego imieniu odprawił rano Mszę Świętą. Przystąpił do spowiedzi, usilnie prosząc, aby przeproszono w jego imieniu wszystkich braci za kłopoty, jakie im sprawiał. Błagał wszystkich o modlitwę za jego duszę i zapewniał, że każdemu z serca błogosławi.

Następnie odnowił swe kapucyńskie śluby zakonne i odmówił Ojcze nasz, silnym, mocnym głosem. Potem ubrał się w habit, wyszedł na balkon i stał tam przez chwilę. Kiedy zaniesiono go z powrotem na łóżko, patrząc na ścianę, na której wisiała fotografia jego matki, Marii Giuseppy, powiedział: „Widzę dwie mamy”. Czuwający przy nim zakonnik odparł, że chyba nie widzi dobrze, bo na ścianie jest tylko jeden wizerunek matki. „Nic się nie martw, widzę dobrze. I dostrzegam tam dwie mamy” – odrzekł ojciec Pio.

Jego twarz pobladła, a na czoło wystąpił pot. Zsiniałymi wargami powtarzał: „Jezus, Maryja, Jezus, Maryja!”. O drugiej nad ranem czuwający przy nim brat zdał sobie sprawę, że stan ojca Pio pogarsza się z każdą chwilą, chciał więc biec, żeby sprowadzić pomoc. Ojciec Pio dwukrotnie powstrzymywał go słowami: „Nie budź nikogo”. Brat jednak wybiegł z pokoju. Kiedy przybył ojciec przełożony z kilkoma innymi braćmi i lekarzem, ojcu Pio udzielono sakramentu ostatniego namaszczenia. Jego usta ledwie poruszały się, gdy szeptał: „Jezus, Maryja, Jezus, Maryja!”. Taki był koniec jego życia. Głowa opadła mu na piersi i ustał oddech. Ojciec Pio odszedł do wieczności.

Obecni przy nim przez dłuższą chwilę stali w ciszy, pogrążeni we wspomnieniach i jakby skamieniali z bólu. Wreszcie dali upust swoim emocjom – gorące łzy, których nie potrafili powstrzymać, płynęły im po twarzach. Smutne wieści prędko rozniosły się po okolicy. Nie da się wręcz opisać smutku, jaki ogarnął wszystkich. Pośród tłumu wypełniającego kościół i plac przed nim widać było przepojone bólem twarze. Dojrzali mężczyźni płakali niczym małe dzieci. Większość ściskała w dłoniach różańce, ale zdawało się, że nie są jeszcze w stanie skupić się na modlitwie. Każdy w sercu odczuwał olbrzymią pustkę, niczym po zgonie własnego ojca lub matki.

Wkrótce po stwierdzeniu śmierci ojca Pio odkryto pewną dziwną rzecz. Otóż pięć ran stygmatów zniknęło bez śladu. Na ciele nie widać było żadnego znaku po nich, skóra zdawała się gładka i nietknięta jak u niemowlęcia. Modlitwy ojca Pio, w których prosił o usunięcie tych zewnętrznych znaków męki Zbawiciela zostały wreszcie wysłuchane. Kto wie, jakim to badaniom lekarze zechcieliby poddać te tajemnicze rany? Ale, ku naszemu skonfundowaniu, „tajemnica królewska” (Tb 12, 7) pozostała znana tylko Bogu. Całkowite zniknięcie jakichkolwiek śladów przeżywania przez ojca Pio męki jego Pana pozwala sądzić, że w swym ciele po śmierci ojciec Pio wyobrażał już Zmartwychwstanie Chrystusa.

Pogrzeb ojca Pio odbył się w cztery dni po jego zgonie. Procesja żałobna zdawała się nie mieć końca. Ludzie z całego świata przybyli, aby oddać hołd niezwykłemu kapucynowi. Jak oszacowano, w uroczystościach żałobnych wzięło udział około stu tysięcy ludzi.

Na błękitnym niebie nad San Giovanni Rotondo, nad głowami przesuwającego się konduktu, który rozciągał się na długości prawie ośmiu kilometrów, lecące w zwartym szyku samoloty oddały ostatnie honory zmarłemu. Następnie na placu przed kościołem odprawiono ofiarę Mszy Świętej i pobłogosławiono trumnę ze zwłokami. Przebieg całej ceremonii pogrzebowej nacechowany był pełną dostojeństwa podniosłością i oddaniem. Zdawało się, że wszyscy ci ludzie już ogłosili ojca Pio świętym. Na oficjalne potwierdzenie tego przekonania trzeba było jednak poczekać jeszcze dwadzieścia pięć lat, aż do ogłoszenia ojca Pio, w dniu 2 maja 1999 roku, błogosławionym.

Wiele osób było pewnych, że po świętej śmierci ojca Pio klasztor w San Giovanni Rotondo popadnie w zapomnienie, że pielgrzymi przestaną przyjeżdżać, a projektów ojca Pio nie uda się już zrealizować. Stała się jednak rzecz przeciwna.

Sam ojciec Pio zapowiedział zresztą, kilka lat wcześniej, że „narobi jeszcze więcej hałasu, kiedy umrze, niż robi teraz, będąc żywym”, oraz, że „w raju będzie pracował obiema rękami”.

Rzeczywiście, od czasu jego śmierci San Giovanni Rotondo odnotowało niezwykle bujny rozwój. Rzesze pielgrzymów przyjeżdżają do sanktuarium, rozbudowano Dom Ulgi w Cierpieniu, a lokalne hotele i restauracje świetnie prosperują. Niedawno ukończono budowę monumentalnej Drogi Krzyżowej i Parku Różańcowego, dokończono również budowę ogromnego, przeznaczonego dla pielgrzymów kościoła, który w swoim wnętrzu, łącznie z kaplicami, może pomieścić dziesięć tysięcy osób. Powstała też wielka Kaplica Pojednania, liczne punkty usługowe oraz biura. Grupy Modlitewne Ojca Pio rozrastają się na całym świecie, każdego też dnia powstają nowe. W Bartlo, w Pensylwanii (na terenie Stanów Zjednoczonych) budowane jest olbrzymie sanktuarium pod wezwaniem świętego ojca Pio (więcej na ten temat w rozdziale: „Światowiec zmienia się w apostoła”). A tak długo, jak długo trwać będzie bitwa o ludzkie dusze, zawsze w pierwszym szeregu stał będzie ojciec Pio, pracując obiema rękami, bo „starzy żołnierze nie giną”.

Br. Francis Mary Kalvelage FI

Powyższy tekst jest fragmentem książki pod redakcją br. Francisa Mary Kalvelage’a FI Święty Ojciec Pio – Cudotwórca.