Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa. Rozdział szósty

Baron Ranieri di Bernardo
Plac Świętego Rufina, Asyż (maj 1210)

Pod koszulą ze szkarłatnego jedwabiu i szarą tuniką serce waliło baronowi Ranieri di Bernardo jak młotem. Zdjął kapelusz z podwiniętym rondem i palcami przeczesał czarne loki. Kolejny raz sprawdził cztery wypchane sakwy. Wszystkie były bezpiecznie przytroczone do siodła. Jego kanciasta, zarośnięta twarz z szerokim, mocnym czołem wyrażała niepokój, jeszcze nigdy nie czuł się taki spięty. Walka o miłość okazała się trudniejsza niż walka o życie.

Bezgranicznie kochał swą daleką kuzynkę, Klarę! Była taka uprzejma. Miła. Piękna. Dobra. Ludzie mawiali, że była świętą, bo pościła, modliła się i posyłała najlepszą żywność trędowatym w San Lazarus d’Arce, gdzie Franciszek Bernardone i jego ludzie opiekowali się wyrzutkami i czasem jedli razem z nimi.

Niepokój Ranieriego udzielał się jego jabłkowitemu wierzchowcowi, więc trzeba było popuścić mu lejce. Rycerze, którzy towarzyszyli baronowi, zrównali się z nim po obu stronach. Kopyta wybijały nierówne staccato na kamieniach Piazza del San Rufino.

Baron Rufino di Scipione podjechał do Ranieriego. Na szerokiej twarzy rycerza malowała się troska.

– Nie martw się, panie. Pani Klara zawsze pytała o ciebie podczas uroczystości rodzinnych. Lubi cię.

– Odrzuciła tak wielu kawalerów – niepokoił się Ranieri.

– Jeszcze nie skończyła siedemnastu lat. Nie wie, kogo chce – powiedział baron Ugolino de Pietro Girardone. Posągowa figura nadawała powagi jego słowom.

– Tamci nie byli tacy bogaci jak ty – zauważył baron Martino di Ugolino di Offreduccio, marszcząc brwi.

– Ani tacy przystojni! – W oczach Rufina rozbłysły wesołe iskierki.

– Wygląd to rzecz subiektywna – powiedział Ranieri.

– Ale stan sakiewki już nie – rzekł Martino. – Obaj z Rufino wiemy, że nasz wuj, Favarone, chce dobrze wydać Klarę za mąż, a tobie doprawdy nieźle się powodzi, kuzynie.

– Pani Klara posłucha woli rodziców – powiedział Ugolino de Pietro Girardone. Nikogo nie zdziwiło, że poruszył właśnie tę kwestię. Wiele lat temu, zaledwie sześć miesięcy po ślubie, odesłał swoją nieposłuszną, samowolną żonę, Guiduzię, z powrotem do rodziców. Nigdy więcej nie chciał jej widzieć.

– Moja siostra, Ginewra, mówi, że z Klarą należy rozmawiać o Bogu – podpowiedział z błyskiem w oku baron Paolo di Giorgio di Ugone.

– I o bracie Franciszku Bernardone – dodał Rufino. – Często dyskutują o Chrystusie. Pani Klara robi wszystko, o co Franciszek ją poprosi.

Drzwi do stajni Offreducciów otworzyły się, skrzypiąc. Wreszcie! Oto i kobiety. Siostra barona Paolo, Emilia – dziewczęca, z nosem obsypanym piegami. Siostra barona Bernardo da Suppo, Krystyna o oczach jak łania – mieszkająca z Klarą jako jej dama do towarzystwa. Dostojna Bona, która nigdy nie odstępowała Klary ani o krok. Córka barona Martino, niesamowicie tęga Balbina. I sama Klara.

Wszystkie damy siedziały bokiem w siodłach, kolorowe szaty miały pięknie udrapowane wokół nóg, zasłoniły nawet stopy. Głowy nakryły delikatnymi czepcami. Starsza Bona skryła włosy pod gęstą siatką, ale młodsze panny rozpuściły loki tak, by swobodnie opadały na ramiona, piersi i niżej. Wystrojona w szafranową suknię i granatowy płaszcz spięty złotą broszą, Klara wyglądała tak promiennie, że słońce przy niej gasło.

Ranieri pokłonił się Klarze, a ona oddała mu ukłon, uśmiechając się dyskretnie. Ranieri ściągnął lejce, zmuszając konia do spokojnego stępa. Klara podjechała do niego na swoim kasztanowym wierzchowcu i szli obok siebie. Pozostali trzymali się z tyłu, poza zasięgiem głosu, bo wiedzieli, że Ranieri zaplanował ten spacer po to, by zdobyć względy Klary.

– Bóg odpowiedział na moje prośby. Modliłem się, żeby pozwolił nam wybrać się razem na ten doskonały spacer, pani Klaro.

– Dziękujmy Mu za ten piękny dzień. – Głos Klary był śpiewny, melodyjny. Słowa zabrzmiały prawie jak pieśń.

„Dziękuję Mu przede wszystkim za ciebie” – myślał Ranieri. „Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek stworzył.”

Ranieri poprowadził orszak do Porta San Giorgio, potem szeroką żwirową drogą, która dalej łączyła się z Via Cupo di San Petrignano. Konie niespiesznie szły stromym zboczem San Feliciano. Rainieri prowadził niezobowiązującą rozmowę. Zresztą, nawet nie zwracał uwagi na przedmiot dyskusji.

Klara była taka piękna! Miała nieskazitelną cerę, ciało zaokrąglone wszędzie tam gdzie trzeba. Gdybyż tylko byli poślubieni! Wtedy, sam na sam z nią w tym cichym lesie, zdjąłby jej czepiec i zanurzył palce w długich, złocistych lokach. Odgarnąłby włosy z czoła, pogłaskał po delikatnych, różowych policzkach i pocałował w pełne, czerwone usta, i kochał ją… Tak bardzo pragnął, żeby została jego żoną!

Po chwili Ranieri się zreflektował. W dole, u stóp stromego zbocza, ujrzał bladoróżowe mury kościoła Świętego Damiana. Ileż to razy ćwiczył sam przed sobą kwestię, którą miał teraz wypowiedzieć?

– Pani Klaro, oto przed nami Święty Damian, pierwszy kościół, który odbudował brat Franciszek. – Zawsze w drodze ku Strada Francesca, szlakowi wiodącemu do Francji, mijał kościół Świętego Damiana. – Zechciałabyś wejść tam na chwilę, żeby ofiarować Bogu modlitwę?

Klara uśmiechnęła się wdzięcznie.

– Chętnie.

Ach, wszystko szło zgodnie z planem. Jeźdźcy zatrzymali konie przed kaplicą. Ranieri zeskoczył z siodła, potem pomógł zsiąść Klarze. Wziął ją za rękę i poprowadził w półmrok kościoła.

Właściwie, kto kogo prowadził? Klara wyprzedziła go o pół kroku, szła wprost do głównej nawy, gdzie schody wznosiły się do ołtarza. Sąsiednie schody prowadziły w dół, do ciemnej krypty. Na wprost ołtarza Klara padła na kolana. Ranieri uląkł obok, a panowie i damy zgromadzili się dookoła na płycie w kolorze płatków róży.

Nad ołtarzem wisiał ogromny krucyfiks z Chrystusem w chwale. W otoczeniu złota, purpury i czerni Jezus wyciągał wątłe ramiona ku wiernym. Miał szeroko otwarte oczy. Na Jego twarzy malował się błogi spokój. Nad pochyloną głową jaśniała złota aureola. Krzyż był ozdobiony rzeźbionymi wizerunkami aniołów i ludzi. Na jego szczycie pomniejszona postać zmartwychwstałego Jezusa wstępowała w niebo.

„Jezu, spraw, żeby zgodziła się mnie poślubić.”

Ranieri zerknął ku Klarze. Klęczała wytrwale, na jej rzęsach drżały łzy, wpatrywała się w drewnianego gołębia, wiszącego nad Stołem Pańskim, gdzie znajdowało się Ciało Chrystusa.

Nie powinien tak chłonąć jej piękna, więc przymknął oczy i pochylił głowę, ale w marzeniach nadal podziwiał zgrabną, klęczącą kobietę.

Ścierpły mu kolana, lecz wreszcie usłyszał, że Klara poruszyła się i wstała. Wyprowadził ją z kaplicy i pomógł wsiąść na konia, potem sam dosiadł swojego ogiera i zawrócił w stronę drogi.

– Kiedyś przejeżdżałem tędy i zobaczyłem, że brat Franciszek stoi na murze. Spojrzał na mnie i zawołał, używając kiepskiej francuszczyzny: „Chodź, pomóż mi zbudować klasztor Świętego Damiana. Pewnego dnia zamieszkają w nim kobiety, które swoim świętym życiem będą oddawać cześć i chwałę Panu”. Posłałem mu kamienie i przydzieliłem grupę robotników do pomocy.

– Każdy kamień to modlitwa – Klara zacytowała słowa Franciszka, który przysiągł, że każdy podarowany kamień zniesie ze stromego zbocza na własnych barkach.

Konie zwolniły, bo droga stała się bardziej grząska. Przez gęste zarośla po lewej stronie widzieli strumień Rivo Torto, który leniwie wił się pośród niskopiennego lasu. Po chwili droga Cupo di San Petrignano oddaliła się od wody i grunt znów był pewniejszy.

– Zbliżamy się do San Pietro della Spina, który brat Franciszek również odbudował. Chciałabyś odwiedzić to miejsce?

– Oczywiście, mój panie. Jak miło, że chcesz mnie tam zabrać. Po modlitwie w kościółku zbudowanym dla wieśniaków cała grupa skierowała się na zachód drogą Via Antica, a potem skręciła na północ, na Strada della Porziuncola. Tuż przed nimi, na niewielkiej polance wśród ciemnej, dzikiej dąbrowy wznosił się mały budynek z różowego granitu – kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Anielskiej, służący mieszkańcom okolicy.

– Powiadają, że anioły często nawiedzają ten kościół – rzekł Ranieri.

Klara uśmiechnęła się, potakując.

Franciszek, który nie uznawał żadnej własności, co roku przekazywał kosz ryb właścicielom Porcjunkuli, benedyktynom z Monte Subasio, chociaż ci namawiali, żeby za darmo używał ich kościoła.

Uwagę Ranieriego odwrócił jakiś ruch wśród chat otaczających kościół. Zauważył szary habit. Potem jeszcze jeden. Po chwili następny. Dobrze. To znaczyło, że mnisi są w pobliżu. Poprzedniego roku bracia udali się do Rzymu na spotkanie z papieżem, który zaakceptował ich regułę. Ranieri znał ich wszystkich. Ich niegdyś zadbane, długie loki dzisiaj były przycięte, brody potargane, a głowy wygolone na czubku na zakonną modłę. Ze względu na Klarę postanowił, że nie straci zimnej krwi w ich obecności.

Jeden z mnichów podbiegł do jeźdźców. Jego postrzępiona, szara broda zatrzęsła się, kiedy zawołał:

– Baronie Ranieri! Baronie Rufino! Moi panowie i damy! Pace e bene!

Owym mnichem okazał się Piotr Catani, były prawnik, który kiedyś wygrał ważną rozprawę dla ojca Ranieriego.

Piotr ujął dłoń Ranieriego. Odwrócił się w stronę kościoła i krzyknął:

– Bracie Angelo, spójrz, kto nas odwiedził!

Wysoki, energiczny mężczyzna w podartym, szarym habicie spojrzał w ich stronę.

– Niech będzie pochwalony Bóg wszechmogący!

Były rycerz, Angelo di Tancredi, podbiegł do nich wyprostowany, z wysoko uniesioną głową. W zeszłym roku, gdy papież zaakceptował franciszkańską Formułę Życia, Franciszek i inni duchowni nauczali każdej niedzieli w katedrze Świętego Rufina. Tuż przed Bożym Narodzeniem zamożny, łagodny baron Angelo zostawił swoich podwładnych i dołączył do jego grupy.

Angelo tryskał entuzjazmem.

– Moi drodzy, a więc minęła wam złość na mnie za to, że tu jestem?

Ranieri nie był zły, tylko zdziwiony. Oto stał przed nim krewny, który dziś pracował w polu razem ze swoimi byłymi poddanymi i żywił się tylko suchym chlebem. Dla Klary Ranieri mógł zaakceptować jego sposób bycia, nawet jeśli go nie rozumiał.

Zeskoczywszy z konia, Ranieri objął kuzyna i pocałował go w oba policzki. Inni rycerze podążyli za jego przykładem. Uściskom, czułym gestom i okrzykom nie było końca.

– Pace e bene! – Do grupy zbliżyli się kolejni dwaj mnisi. Ranieri od razu rozpoznał czarną grzywę, przyprószoną siwizną. Bernardo di Quintavale! Kiedyś cały Asyż zwracał się do niego po pomoc w rozstrzygnięciu spraw miasta. Pewnego dnia sprzedał swój dobytek, rozdał pieniądze na Piazza del San Giorgio i dołączył do Franciszka jako jego pierwszy uczeń, czym zaskoczył wszystkich mieszkańców.

Gdy Bernardo ściskał Ranieriego, inny gładko ogolony mnich wykrzyknął radośnie:

– Baron Rufino!

– Brat Idzi!

Idzi i Rufino wpadli sobie w objęcia.

– Czy tym razem zatrzymasz się u nas? – zapytał Idzi. Jego niewinna twarz promieniała szczęściem.

Rufino zaśmiał się gardłowo, z całego serca.

– Zawsze o to pytasz! Zapomniałeś już uczty z bratem Franciszkiem? Uczty są przednie, a to wasze życie jest strasznie nudne.

Teraz czterej mnisi wybuchli śmiechem.

– Gdybyś tylko wiedział – uśmiechnął się Idzi. – Cały świat jest nudny, ale nie Bóg!

„Pace e bene!” – Radosny okrzyk wzniósł się aż pod strop. Po dachu przesuwała się powoli drobna, ciemna postać. Franciszek.

Ranieri ujął dłoń Klary.

– Chodźmy.

Kiedy podeszli na odległość głosu, Franciszek spojrzał w dół i zacisnął usta.

– Panie, dziękujemy ci za dachówki. – Poklepał dach, żeby podkreślić swoje słowa. – Ułożyliśmy je obok tych, które podarowała nam pani Klara. – Wskazał w prawo, po czym zeskoczył na ziemię. – Chodźcie obejrzeć świątynię, którą zbudowaliśmy dzięki datkom od was i wielu innych dobrych mieszkańców Asyżu.

– Z przyjemnością, bracie – rzekł Ranieri.

Kiedy Klara skończyła modlić się w kaplicy, Ranieri odprowadził ją z powrotem do koni i otworzył cztery wypchane sakwy, przytroczone do siodła. Były pełne świeżego chleba, którym Ranieri obdarował mnichów, zanim się pożegnali.

Podążyli drogą Strada della Porziuncola do Asyżu. Słońce zniżało się nad horyzontem, a cienie się wydłużyły.

Ranieri znów poczuł, że niepewność uciska go w piersi. „Pokonaj strach, Ranieri.”

– Pani… – Słowa więzły w gardle. Zmusił się jednak, by mówić dalej. – Wielkie to dla mnie szczęście, że twój ojciec pozwolił mi obdarzyć cię względami. Byłbym zaszczycony, gdybyś zechciała zostać moją żoną.

Wreszcie! Wykrztusił to.

– Panie – Klara ostrożnie rzekła niskim, zdecydowanym, głosem. – Każda niewiasta uznałaby twoją propozycję za wyjątkowy honor. Ja jednak nie mogę jej przyjąć.

Ranieri jęknął. Właśnie takiej odpowiedzi się obawiał. Serce łomotało mu w piersi tak głośno, że niemal zagłuszało tętent kopyt.

– Pani, twoi rodzice chcieliby, żebyś dobrze wyszła za mąż. Mam rozległe ziemie. Kosztowności. Sługi. Domy. – Drżał mu głos. – Z radością stoczę każdą walkę, żeby dać ci wszystko, czego zapragniesz. Obdarzę cię zaszczytami. Wiem, że jesteś oddana Bogu, hojna zarówno w jałmużnie jak w modlitwie. Będziesz mogła użyć moich pieniędzy i władzy dla naszego Pana, Jezusa Chrystusa.

Klara zerknęła na Ranieriego. Jej błękitne oczy były pełne współczucia, a głos miała łagodny, gdy powiedziała:

– Mój drogi Ranieri, Jezus powiedział, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogaczowi wstąpić do Królestwa Niebieskiego. Uważam, że teraz zbyt bliskie są mi sprawy ziemskie. Muszę je porzucić i zwrócić się ku sprawom duchowym.

Ranieri ujął dłoń Klary. Dotyk jej miękkiej skóry przeszył jego serce drżeniem.

– Pani, czy nie można szukać Królestwa, żyjąc sprawami ziemskimi?

– Oczywiście, tak. Ale ja tego nie potrafię. Wciąż zmagam się ze światem. To trudna walka.

– Będąc moją żoną, mogłabyś służyć Bogu w każdy możliwy sposób. – Konie szły tak blisko siebie, że gdyby Ranieri miał więcej odwagi, mógłby się pochylić i ją pocałować.

– Drogi Ranieri, moje serce należy do kogoś innego.

Ranieri milczał. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Baronie Ranieri, chyba zbliżamy się do kolejnego kościoła.

– To klasztor San Nicolo dell’Orto.

– Możemy wejść do środka? Chciałabym pomodlić się za ciebie.

– Jak sobie życzysz, pani Klaro.

Klara popędziła konia, który pokłusował naprzód, oddalając się od wierzchowca Ranieriego.

Cała grupa zatrzymała się przed kościółkiem i po chwili wszyscy schronili się w ciemnym, chłodnym wnętrzu. Klara już klęczała przed ołtarzem ozdobionym dużym drewnianym krzyżem. Chwyciła dłoń Ranieriego, pochyliła głowę i z zamkniętymi oczami modliła się, bezgłośnie wypowiadając słowa. W końcu otworzyła zapłakane oczy i spojrzała na Ranieriego.

– O, mój dobry Ranieri, zawsze módlmy się za siebie.

– Będę się modlił za ciebie, pani Klaro. – Ledwie słyszał swój głos. „I nadal będę cię zdobywał, dopóki nie powiesz «Tak». Kocham cię, pani”. Uniósł głowę i spojrzał na krucyfiks nad ołtarzem. „Nie mogę pozwolić ci odejść. Nawet do Niego”.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa.