Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk. Rozdział trzeci

Młody karmelita i reforma (1564–1572)

Ukończywszy nowicjat młody Jan od Świętego Macieja, wyruszył do Salamanki, gdzie kontynuował przygotowania do swego nowego życia wśród karmelitów. Pod koniec 1564 roku, gdy przybył do tego uniwersyteckiego miasta, zimny wiatr hulał po wąskich uliczkach Salamanki. W ponurym zimowych czasie, intelektualne i naukowe centrum Hiszpanii wydawało się raczej nieprzyjazne. Jednak nie zgasiło to entuzjazmu Jana. Całkowicie wykorzystał możliwość studiowania zaoferowaną mu przez przełożonych.

Salamanka wibrowała nowymi prądami i niezrównanymi wprost okazjami do nauki. Aktywność uniwersytetu była głośna w całej Europie. Łacina miała być językiem konwersacji, jednak duma Hiszpanów z ich własnego języka zepchnęła ją na boczny tor. Takie zmiany były typowe w tym dynamicznym okresie, który podniecał młodych studentów literatury i filozofii. Jan rozkochał się w harmonijnych kadencjach kastylijskiej mowy. Studenci często układali pieśni w tym romantycznym języku. Czy również Jan? Możliwe, przecież rozbawiał chorych w Medina del Campo piosenkami. Wiemy także, że napisał poemat oparty na kastylijskiej balladzie i że często śpiewał podróżując z miejsca na miejsce (1). Tu, w Salamance, jego zainteresowanie muzyką było równie silne, jak miłość do literatury i języka hiszpańskiego. Był na pewno studentem, na którego głęboko wpływała atmosfera panująca w tym czasie na uniwersytecie, gdy tylko siedmiuset pięćdziesięciu studentów spośród siedmiu tysięcy studiowało teologię.

Ulice wijące się przez stare miasto wypełniał hałas i kolory, świeccy studenci żartowali, rozmawiali i drażnili się ze sobą w drodze na zajęcia – były to jedyne momenty lekkomyślności, ponieważ dyscyplina w bursach i na uniwersytecie była bardzo surowa. Wszyscy studenci przyczyniali się do bogatego szaleństwa barw. Większe kolegia miały specjalne kolory, noszone przez studentów. Przed i po zajęciach ulice Salamanki wypełniał tłum ludzi noszących szare, niebieskie i purpurowe okrycia, wymieszane z białymi płaszczami karmelitów i różnokolorowymi habitami różnych wspólnot religijnych posiadających domy nauki w mieście. Ten sam uderzający kolorystyczny melanż pojawiał się po zajęciach, gdy profesorowie stali przy filarach i odpowiadali na pytania studentów. Jan był z pewnością częścią tego dociekliwego tłumu, nieustannie próbował przecież zrozumieć więcej z odkrywającego się przed nim codziennie świata.

Uczęszczał na zajęcia na uniwersytecie, gdzie chodzili najbardziej utalentowani z karmelitów, jednocześnie studiował w karmelickim kolegium św. Andrzeja położonym na brzegach rzeki Tormes, poza murami miejskimi. W roku akademickim 1564–1565 w rejestrach uniwersytetu pojawia się wzmianka o obecności „Fray Juan de Santo Matia natural de Medina del Campo del obispado de Salamanca” („Brata Jana od Świętego Macieja, pochodzącego z Medina del Campo w diecezji Salamanka”), pojawiał się on w rejestrach do 1567 roku jako student sztuk wyzwolonych. W roku akademickim 1567–1568 rejestry wymieniają Jana jako księdza i teologa (2). Odnosił takie sukcesy w nauce, że jego przełożony mianował go prefektem odpowiedzialnym za nauczanie i pomaganie innym braciom w studiach. Wszystkie te doświadczenia kształtowały osobowość Jana.

Warunki mieszkalne Jana w kolegium św. Andrzeja były spartańskie. Jego pokój był mały, ciemny i wąski. Miał małe okienko otwierające się na kaplicę i mały otwór w dachu, by wpuścić nieco światła. Kilka desek bez materaca czy poduszki służyło mu za łóżko. Jan, z własnego wyboru, skrupulatnie przestrzegał surowszej dawnej reguły karmelitów. Niektórzy bracia, którzy ani nie przestrzegali osobistych zasad ascezy, ani nie byli zbyt gorliwi w przestrzeganiu ogólnej reguły, unikali Jana, który był, jak uważali, zbyt poważny. Tak jak w Medina del Campo, jego surowa asceza izolowała go od innych braci. Jego młodość i gorliwość prowadziła do sytuacji, w której inni bracia uważali go za przesadnie surowego, a nawet fanatycznego. Interesujące, że studia w Salamance stopniowo wyrwały Jana z „anielskości”, do której przejawiał skłonność w swojej młodości. Jan mógł przecież odrzucić piękno literatury, którą studiował i rozmaite inne tendencje tych czasów, jako rzeczy doczesne. Jednak temperament zbyt mocno przyciągał go w tym kierunku. Instynktownie wiedział, że te rzeczy nie mogły być złe, jednak nie czuł się jeszcze swobodnie czerpiąc z nich przyjemność. Później uświadomi sobie, że musi połączyć całość świata w procesie uczenia się miłości do Boga, ale ta świadomość już teraz zaczynała zapuszczać korzenie.

Mając dwadzieścia dwa lata Jan odkrył, że nie może pozbyć się powściągliwości, niezależnie od tego jak bardzo próbował być uprzejmym dla innych. Był zdeterminowany, cichy i pilny. W zasadzie, moglibyśmy powiedzieć, że nie wydawał się być miłą osobą. Jeśli pojawiał się, gdy bracia rozmawiali, podczas gdy powinni zachować ciszę, natychmiast uciekali. Wiedzieli, że gdyby zostali dałby im małe kazanie dotyczące reguły. Właściwie bracia unikali go kiedy tylko było to możliwe. Tak więc Jan był sam przez większość czasu. Czy był to ten sam Jan ze szpitala Las Bubas? Tak, ale w jego nastawieniu i działaniach pojawił się brak równowagi. Nadal postrzegał życie duchowe jako życie nie z tego świata, w konsekwencji wyrobił w sobie surowy i szorstki stosunek do życia ziemskiego. Jego dążenie do ścisłego przestrzegania reguły nie przybliżało go do innych studentów. Był typem gorliwca, jakiego można znaleźć w każdym nowicjacie – przepełniony pragnieniem zostania świętym, ale z nieludzkim pojęciem świętości.

Na szczęście było to zbyt sprzeczne z wrażliwą natura Jana, by mogło trwać zbyt długo. Piękno świata wokół zbyt mocno go przyciągało i fascynowało, by mógł zaprzeczać jego dobru. Dręczyło go to. Nie ustawał w wysiłkach, by stłumić swój pociąg ku temu, wzmocnił praktyki ascetyczne, jakby mogły uwolnić go od całej jego ziemskości. Mógł myśleć, że było niezbędne, by uwolnił się od świata przez dyscyplinowanie swego ciała, poszczenie, czuwanie i długie modlitwy, ale nieświadomie odkrywał jak bardzo jest cielesny i jak potrzebne jest to, by stać się jednością z Bogiem w Jezusie. Czas spędzony w Salamance nie został stracony, jego droga do Boga potrzebowała wszystkich pouczających doświadczeń życia.

W 1567 roku Jan był już wystarczająco zaawansowany w studiach, by mógł zostać wyświęcony. W sierpniu tego roku powrócił do Medina del Campo, by odprawić swą pierwszą Mszę świętą wśród krewnych i dawnych przyjaciół. Podróż z Salamanki do Medina del Campo, mimo że nie była długa, dała mu czas na pewne poważne przemyślenia. Jan już od dawna myślał nad możliwością przyjęcia innego stylu życia. Życie w Karmelu nie wydawało się mu dość surowe. Nie osądzał innych. Po prostu chciał zrobić więcej niż ten niewielki wysiłek jakiego wymagała od niego reguła Karmelu.

W Salamance miał pewne ukryte pragnienie. Niewątpliwie jego izolacja od innych braci, do której doprowadziły jego praktyki, odegrała w tym swoją rolę. Ponieważ był niezdolny, by swobodnie rozmawiać ze współbraćmi w kolegium św. Andrzeja, samotność była mniej lub bardziej narzucona. Było naturalne, że poczuł się wyobcowany z grupy, z którą nie mógł dzielić swoich nadziei i ideałów. To poczucie wyobcowania narastało w nim od czasu nowicjatu. Młody brat właściwie nie nawiązał przyjaźni we wspólnocie karmelitów, a dla tak wrażliwego człowieka był to naprawdę ciężki krzyż. Nie mieć możliwości podzielenia się swoimi intymnymi przemyśleniami i pragnieniami z podobnie usposobionym przyjacielem musiało być bardzo bolesnym doświadczeniem. Nie był jeszcze tym otwartym i kochającym człowiekiem jakim stanie się później, więc niewielu, jeśli w ogóle ktoś, lubiło tego małego „świętego”. Jego surowość wykluczyła go z towarzystwa, które normalnie rozwija się w środowisku wspólnoty. Jego ogromne zdolności intelektualne i wyznaczenie na prefekta skutecznie oddzieliły go od grupy. Nic dziwnego, że do czasu odprawienia swojej pierwszej Mszy świętej Jan poważnie zastanawiał się nad przyłączeniem do kartuzów.

Nadzieje Jana skłaniały się ku Paular, położonemu niedaleko Segowii klasztorowi kartuzów. Czuł, że tam będzie mógł wieść świątobliwe życie tak jak je sobie wtedy wyobrażał: będzie mógł spędzać czas z daleka od „spraw świata”, w ciszy i sam z Bogiem. Reguła kartuzów nie kładła nacisku na życie we wspólnocie, więc myślał, że mógłby być tam całkiem szczęśliwy. Nie byłby już dłużej inny. Co najważniejsze mógłby poświęcić się całkowicie Bogu. Ale czy młody człowiek, który oddawał się całkowicie chorym w Las Bubas i studentom w kolegium św. Andrzeja mógłby się naprawdę odciąć od świata, nawet dla Boga? Być może w tym czasie Jan spostrzegł, że Bóg nie przebywa tylko w nieskończonej wieczności, raczej pojawiał i pojawia się w czasie i w ludziach. Ta świadomość na pewno była w umyśle Jana, gdy myślał o swojej przyszłości. Choć pójście do Paular wydawało się słuszną rzeczą, wciąż nie był do końca przekonany. Brat Piotr de Orozco, który towarzyszył Janowi w drodze do Medina del Campo, wiedział, że Jan musi spotkać się z matką Teresą z Avili. Dlatego zorganizował spotkanie, które miało stać się kluczowym wydarzeniem w historii zakonu karmelitów i chrześcijańskiego mistycyzmu.

14 sierpnia 1567 roku la Madre, jak była nazywana, przybyła do Medina del Campo, by założyć swój drugi żeński klasztor. Były pewne trudności ze zdobyciem domu, ale zostały stopniowo pokonane. Od Teresy z Avili dowiadujemy się co wyszło na jaw podczas spotkania z bratem Antonim, przeorem, który pomagał jej zdobyć dom.

„Odtąd już zaczął się dla mnie czas większego spokoju; w mieszkaniu użyczonym nam przez tego kupca, zupełną miałyśmy klauzurę i mogłyśmy wrócić do odmawiania Oficjum. Z drugiej strony zacny nasz przeor [Antoni de Heredia] gorliwie zajął się domem i wiele pracy koło naprawy jego łożył; trwało to jednak dwa miesiące, ale w końcu na tyle dom urządzono, że przez kilka lat jakie takie miałyśmy w nim pomieszczenie… Bawiąc w tym nowym klasztorze, nie spuszczałam z oka zamierzonej także fundacji klasztorów męskich; ale nikogo – jak mówiłam – nie mając do pomocy, nie wiedziałam, jak co począć. Postanowiłam wreszcie pomówić o tym w cztery oczy z miejscowym przeorem i zobaczyć, co też mi poradzi; tak i uczyniłam. Przeor, dowiedziawszy się ode mnie o moim zamiarze, ucieszył się bardzo i przyrzekł, że sam pierwszy przyjmie reformę. Ja zrazu wzięłam to za żart i otwarcie mu to wyznałam, bo jakkolwiek zawsze był dobrym zakonnikiem i człowiekiem wewnętrznym, bardzo gorliwym i kochającym samotność swej celi, a przy tym oddanym nauce, nie zdawało mi się jednak, by mógł być odpowiednim do podjęcia takiej sprawy. Sądziłam, że ani ducha, ani sił mu nie starczy do wytrzymania takiej surowości, jakiej by się poddać musiał, bo wątłej był budowy i do takiej ścisłej surowości jak nasza nie przyzwyczajony. On jednak, w odpowiedzi na te wątpliwości moje, upewniał mnie, że się mylę; że od dawna już czuje w sobie powołanie Pańskie do życia surowszego; że nawet już miał postanowienie wstąpienia do kartuzów i że mu tam obiecano, iż będzie przyjęty. Z tym wszystkim jednak te zapewnienia jego, choć słuchałam ich z pociechą, niezupełnie mnie uspokoiły. Prosiłam go zatem, byśmy sobie zostawili nieco czasu do namysłu, a on by tymczasem zaprawiał się do tych rzeczy, do których miał się potem ślubem zobowiązać…” (3)

Niedługo później, we wrześniu lub październiku, matka Teresa od Jezusa usłyszała o bracie Janie od Świętego Macieja, od jego towarzysza, brata Piotra de Orozco. W ciągu tych dwóch miesięcy brat Piotr zorganizował spotkanie.

Matka Teresa miała już pięćdziesiąt dwa lata i od długiego czasu była zaangażowana w ustanawianie reformy żeńskiej gałęzi zakonu z Góry Karmel. Jej celem było stworzenie kilku klasztorów, gdzie zakonnice przestrzegałyby pierwotnej reguły, a nie złagodzonej, której przestrzegali wszyscy zanim rozpoczęła się jej praca. Niedawno otrzymała pozwolenie od przełożonego generalnego zakonu, ojca Jana Chrzciciela Rubeo (Rossi), na założenie dwóch nowych konwentów reformy, oprócz konwentu św. Józefa, który założyła kilka lat wcześniej w Avili. Medina del Campo było pierwszym z nowych konwentów. Zacytowany fragment z jej Księgi fundacji pokazuje, że niecierpliwiła się, by rozpocząć reformę męskiej części zakonu.

Pierwotna reguła karmelitów była dość surowa, ale była ona przez wieki łagodzona, w miarę jak zmniejszała się gorliwość, a nacisk przenoszono z orientacji kontemplacyjnej skupiając się bardziej na działalności apostolskiej. Papież Eugeniusz IV złagodził regułę w 1432 roku, a inni papieże łagodzili ją jeszcze bardziej. Teresa postanowiła wrócić do pierwotnej reguły, która, poza innymi założeniami, czyniła modlitewną kontemplację i milczenie najważniejszymi częściami życia zakonników. Ruch reformatorski Teresy przywracał zupełną abstynencję od mięsa i długi post od 14 września (święta Podwyższenia Krzyża Świętego) do Wielkanocy. Częścią reformy była również zmiana stroju. Zamiast przyjemnych, miękkich i obszernych habitów karmelitów złagodzonej reguły, siostry, a później także bracia, pierwotnej reguły nosili krótsze, mniej obszerne habity uszyte z grubego, ciężkiego materiału. Ponadto nie nosili butów, na co pozwalała złagodzona reguła. Tak więc, karmelici pierwotnej reguły stali się znani jako bosi bracia i siostry, podczas gdy pozostali byli nazywani trzewiczkowymi. W konwentach reformy siostry pozostawały w klasztorach, podczas gdy bracia nadal wypełniali obowiązki apostolskie, składające się z wygłaszania kazań, odprawiania Mszy świętej, duchowego przewodnictwa; było jednak intencją Teresy, by utrzymali głęboko kontemplacyjny styl życia. Na to liczyła, gdy spotkała się z bratem Janem od Świętego Macieja.

Ten młody brat, miał wtedy tylko dwadzieścia pięć lat, skłaniał się ku byciu w bardziej surowej społeczności, tak więc ku jego radości, zafascynowały go cele matki Teresy. Matka Teresa zostawiła nam opis ich cichego spotkania:

„Wkrótce po tej rozmowie przybył młody zakonnik, zostający na studiach w Salamance. Nazywał się brat Jan od Krzyża. Starszy ojciec [Piotr de Orozco], któremu był dodany za towarzysza, mówił mi z wielkimi pochwałami o dziwnie świątobliwym jego życiu, za co z pociechą wielką dzięki czyniłam Panu. Poznawszy go, większą jeszcze radość miałam z mojej z nim rozmowy. Wyznał mi, że i on także zamierza wstąpić do kartuzów. Na to objawiłam mu mój zamiar, prosząc go usilnie, by się wstrzymał, aż Pan da nam własny klasztor, i przedstawiając mu, że skoro pragnie wyższej doskonałości, daleko lepiej będzie i z większą chwałą Boga, gdy we własnym Zakonie życie doskonalsze zaprowadzi. Przyrzekł mi, że tak uczyni, byleby tylko sprawa zbytnio się nie przewlokła. Mając tym sposobem już dwóch braci na pierwszy początek, tak byłam pewna pomyślnego skutku nowej fundacji, jak gdyby już była gotowa. Wszakże, niezupełnie jeszcze dowierzając Przeorowi i nie mając jeszcze zapewnionego miejsca na założenie nowego domu, wolałam jeszcze jakiś czas się wstrzymać” (4).

Była uradowana perspektywą pozyskania tego młodego, zdeterminowanego brata dla reformy. Jan wciąż zaskakiwał ją w kolejnych latach, choć nie zawsze w dogodny dla niej sposób. Był tak silny i zdeterminowany jak ona. Nie zdała sobie z tego sprawy od razu, musiało minąć wiele lat nim zrozumiała, że spotkała siebie w męskim wcieleniu. Wszyscy inni mężczyźni, których spotykała, byli po prostu przytłoczeni jej obecnością i możliwościami, dostosowywali się do jej życzeń z szacunkiem i podziwem. Z drugiej strony, Jan od Świętego Macieja jasno informował ją o swoich opiniach, nawet gdy nie zgadzały się z jej zdaniem (5). Już w 1568 roku, stwierdziła, że Jan ją irytuje i że czasem dochodzi do kłótni, gdy ich opinie się różnią (6). Dlatego nie jest zbyt zaskakujące, że choć wiedziała, iż Jan będzie najwierniejszym i najbardziej pomocnym sługą reformy, wybrała innego brata na przełożonego: brata Hieronima Gracjana od Matki Bożej. Ten młody, energiczny i przystojny mężczyzna, który był bardzo oddany społeczności, był szczególnie odpowiednią osobą w oczach la Madre, ponieważ zawsze się z nią zgadzał. Jan był jedyną osobą, której nigdy nie mogła kontrolować. Niewątpliwie Teresa ceniła jego umysł, ale jednocześnie nie chciała, by znalazł się na stanowisku, gdzie jego pomysły mogłyby spowodować trudności. Mimo wszystko po ich spotkaniu Jan stał się zasadniczą częścią reformy. Jednak początkowo nie należało nic mówić o tym zwrocie w jego życiu.

Jan wrócił do Salamanki w listopadzie 1567 roku, by studiować teologię. Tymczasem matka Teresa zajęła się umacnianiem nowych domów i przygotowywała się do założenia kolejnego, który miał być klasztorem męskim reformy. Do maja 1568 roku, Señor Rafael Mejia ofiarował jej „dom” w Duruelo, niedaleko od Avili. Pod koniec czerwca Teresa pojechała z towarzyszką, by go zobaczyć. Jej opis tej czterdziestokilometrowej podróży i tego co widziała jest niezwykły.

„Wyruszyliśmy wcześnie z rana, ale nie znając drogi, zabłądziliśmy i nie było kogo zapytać o drogę, bo mizerna ta wioszczyna mało komu była wiadomą. Cały dzień więc błądziliśmy z niemałym utrudzeniem, bo słońce silnie dogrzewało. Gdy sądziliśmy, że już niedaleko, pokazało się, że jeszcze drugie tyle pozostaje nam drogi do przebycia. Umęczenie i przykrości, jakich doznaliśmy w tej drodze, dobrze mi utkwiły w pamięci. Zapadała już noc, gdyśmy wreszcie stanęli na miejscu.

Ale gdyśmy ujrzeli ten dom, nie stało nam odwagi zostać w nim na noc, taki był pełen nieczystości i brudu, a przy tym natłoczony mnóstwem chłopstwa sprowadzonego na żniwa. Przedsionek dość przyzwoity, spora izba z przylegającym do niej lamusem i kuchenka; taki to był gmach, przeznaczony dla nas na klasztor. Obmyśliłam zatem taki układ: z przedsionka będzie kościół, lamus posłuży za chór, bo się do tego najlepiej nadawał, a izba na sypialnię.

Towarzyszka moja, choć lepsza ode mnie i do wszelkiego umartwienia bardzo ochotna, nie mogła jednak znieść tej myśli, bym w takiej chałupie zakładała klasztor: «Matko, wołała, nie ma duszy tak gorliwej i tak wysoko duchowej, która by w podobnym pomieszczeniu wytrzymała. Proszę na wszystko, porzuć tę myśl». Ojciec, towarzysz nasz, choć także podzielał zrazu jej zdanie, wszakże, gdym mu wytłumaczyła powody moje, już się nie sprzeciwiał. Poszliśmy zatem do kościoła na noc, bo przy niezmiernym, jakie czuliśmy strudzeniu, nie bardzo bylibyśmy radzi spędzić ją bezsennie” (7).

Ta raczej przygnębiająca rudera miała być nowym domem i początkiem reformy dla Jana od Świętego Macieja. Jednak najpierw musiał porozmawiać z Teresą o duchu społeczności, którą miał zapoczątkować.

Dla brata Jana czas od 1567 do 1568 roku był długim okresem oczekiwania. Miał tylko czas na krótkie spotkanie z la Madre pod koniec września 1567 roku, zanim musiała opuścić Medina del Campo, by uregulować sprawy reformy. Wyjazd Teresy dał Janowi i bratu Antoniemu kilka dni wolnego czasu przed powrotem do Salamanki. Wykorzystali go na dyskusje o nadziejach na sukces reformy i na planowanie życia, które mieli wieść. Różnili się wiekiem i osobowością. Jan był bardziej zamknięty w sobie i cichy, a brat Antoni należał do ludzi otwartych i rozmownych. Rozmawiając odkrywali, że pomysł przestrzegania pierwotnej reguły coraz bardziej zachwyca ich obu. Rozważając okoliczności odkryli, że obaj potrzebują wsparcia, które zapewniało im wzajemne towarzystwo. Ich rozmowy, także te, które prowadzili z matką Teresą, stały się trwałym tematem rozmyślań brata Jana. Tymczasem ich plan miał pozostać tajemnicą.

Będąc osobą sumienną i zdeterminowaną, Jan pogrążył się w studiach teologicznych. Profesorowie wykładający w Salamance mieli w tym małym bracie idealnego studenta. Nie był on osobą, która przyjmuje wszystko, co powiedzą jej profesorowie. Rozmyślał nad przedstawianymi ideami, wyszukiwał teksty i uważnie je studiował. Przez lata rozwinął w sobie umiejętność studiowania z taką powagą i precyzją, że jego studia stały się formą modlitwy.

Jan spędził swój ostatni rok w Salamance na niespokojnym oczekiwaniu. Klasztory i ozdobne fasady straciły swój urok. Wewnętrzne wątpliwości zakłócały jego oczekiwanie. Czy będzie wystarczająco silny, by żyć w zgodzie z reformą? Czy naprawdę była to wola Boga czy jego własna? Czy próbował zwyczajnie uciec od innych obowiązków? Pytania przychodziły, odchodziły i powracały, a on zawsze poważnie je rozważał. Jednak wbrew pozorom, te wątpliwości nigdy nie zniszczyły silnego przekonania, że to właśnie była droga, którą musiał podążać. W głębi czuł, że w jakiś sposób było to dla niego dobre. Trzymał się tego przekonania, gdy, jako dwudziestosześciolatek, wrócił do Medina del Campo w lecie 1568 roku.

Dnia 1 lipca 1568 roku matka Teresa przybyła z Malagon do Medina del Campo. Widziała już Duruelo i poinformowała Jana i Antoniego o jego żałosnym stanie, ale nie osłabiło to ich entuzjazmu. Chcieli zacząć pracować przy nowej fundacji i wreszcie poświęcić się nowemu życiu, na którego początek tak długo czekali. Jednak zanim rozpoczęli tę przygodę, musieli załatwić jeszcze kilka szczegółów. Opóźnienie dało Janowi czas na bardziej intensywne przygotowanie się na nadchodzące lata.

On i matka Teresa mieli miesiąc, by przedyskutować reformę, zanim wyruszyli z towarzyszami do Valladolid. Mówili o duchu ruchu reformatorskiego, w ten sposób Jan uzyskał wgląd w znaczenie i podstawowe dążenia kierujące działaniami la Madre i jej nadziejami. Dyskusje nasilały się podczas przemierzenia czterdziestu pięciu kilometrów dzielących Medina del Campo od Valladolid, gdzie la Madre miała nadzieję założyć kolejny konwent żeński.

Mała grupa podróżników składała się z sześciu zakonnic, młodej dziewczyny, która miała niebawem stać się jedną z nich, Jana, matki Teresy, i byłego kapelana klasztoru św. Józefa pierwszego konwentu karmelitanek bosych założonego przez matkę Teresę w Avili. Każdy z podróżników doświadczał małego nowicjatu, gdy matka Teresa przeplatała okresy ciszy i modlitwy dyskusjami o ich nowym życiu jako karmelitów bosych. Dla Jana ten nowicjat trwał przez kolejne tygodnie, gdy on i Teresa próbowali otrzymać niezbędne pozwolenia, by utworzyć klasztor w Duruelo. Ten czas był wstępem do zupełnie nowego stylu życia, który Jan miał wieść przez kolejne dwadzieścia trzy lata.

Richard P. Hardy

(1) Pasterz (Un pastorico).

(2) Crisogono de Jesús OCD, op. cit., s. 49.

(3) Św. Teresa od Jezusa, Księga fundacji, 3, 15–16 [w:] Dzieła, t. 2, przeł. H. P. Kossowski, Kraków 1987, s. 470, (dalej: Dzieła św. Teresy).

(4) Św. Teresa nazywa tu Jana imieniem jakie przyjął po przyjęciu prymitywnej reguły, w czasie ich pierwszego spotkania Jan nosił imię brata Jana od św. Macieja; Św. Teresa od Jezusa, Księga fundacji, 3, 17 [w:] Dzieła św. Teresy, s. 471–472.

(5) Św. Jan od Krzyża przez całe swoje życie był obrońcą św. Teresy. Po jej śmierci stał po stronie matki Anny od Jezusa, a przeciw ojcu Dorii, był za bardziej ludzką i terezjańską interpretacją reguły (por. Ildefonso Moriones, Ana de Jesús y la herencía teresiana. Humanismo cristiano o rigor primitivo?, Rzym 1968). Wielokrotnie szukał u niej rady i pomocy przy wprowadzaniu reformy. Ponadto był absolutnie wierny reformie takiej, jakiej pragnęła Teresa i jak ją postrzegała. Wiedział jednak jak łagodzić niektóre jej radykalne pomysły.

(6) Zob. także: św. Teresa od Jezusa, Listy; Do Pana Franciszka de Salcedo, obywatela Avili [w:] Dzieła św. Teresy, t. 2, , Kraków 1962, s. 757. Na temat relacji między matką Teresą od Jezusa a Janem od Krzyża zob. także: G. Morel, Le sens de l’existence selon s. Jean de la Croix, Paryż 1961, s. 78–97.

(7) Św. Teresa od Jezusa, Księga fundacji, 13, 3 [w:] Dzieła św. Teresy, t. 2, s. 536–537.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Richarda P. Hardy’ego Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk.