Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa. Rozdział szósty

Niech się dzieje wola Boga

Po obiedzie Jarenton sprawdził, czy jego gość rozsiadł się dość wygodnie, po czym otworzył wielki, spoczywający na biurku wolumen. Przerzucił kilka stron, odnalazł poszukiwane miejsce, a w końcu odwrócił krzesło tak, by mógł jednocześnie spoglądać na Fryderyka i na książkę. Kiedy już usadowił się prosto, powiedział:

– Opacie Fryderyku, podobała mi się niezwykle nasza poranna, mała dyskusja. Wiele razy zastanawiałem się nad tymi kwestiami, mówiąc czasami tak jak ty, że święci są wybrańcami Boga, obsypani wyjątkowymi łaskami. Na podstawie tej tezy można by toczyć osobną dyskusję, opierając się zarówno na Piśmie Świętym, jak i przykładach z życia. A mimo to w głębi serca czuję, że strona, której dziś broniłem jest bardziej prawdziwa.

Czuję po kościach, że wszystkim nam darowano łaskę zostania wielkimi świętymi, jeśli tylko będziemy tego chcieli. Zapraszając nas by iść za Nim, Chrystus zobowiązał się dać nam odpowiednią siłę, byśmy to czynili i to nie w sposób w jaki szli apostołowie w czasie Męki, daleko z tyłu, ale tak, jak czynił to Cyrenejczyk. Albo, jak mówi Bernard z Fontaines: „Wystarczająco blisko, by Go doścignąć”. Bernard mądrze powiada, że niewiele nam pomoże, jeśli będziemy za Nim iść, jeśli Go nie dościgniemy! Ale pozostawmy to bez dyskusji, bo dziś w kościele usłyszałeś coś zupełnie nowego, prawda? Co więc myślisz o teorii tego chłopa?

– O duchowej dziedziczności? – zapytał Fryderyk.

– Właśnie o niej – odpowiedział Jarenton.

– Cóż – stwierdził Fryderyk – zanim wydam jakiekolwiek osądy, chciałbym całą sprawę rozważyć. Jednakże już na poczekaniu mogę powiedzieć, że jest bardzo wiarygodna. Skoro dziedziczę cechy fizyczne, dlaczego nie miałoby być tak samo z cechami duchowymi? Ktoś powie, że ze względu na fakt, iż tylko ciało tworzone jest przez rodziców, dusza zaś przez samego Boga. To prawda. Jednakże wzajemne relacje duszy z ciałem i ciała z duszą są tak bliskie, że chłop ten może mieć rację. Dodatkowo wszyscy doskonale wiemy, że porzekadło „jaki ojciec taki syn” potwierdzone zostało wielokrotnie tak w aspekcie moralnym, jak i fizycznym. Synowie wojowników stają się wojownikami, tak jak cnotliwe panny są córkami cnotliwych matek. To pogląd godny zastanowienia. Zapewne przeanalizuję go we własnym klasztorze z moimi braćmi. Ale Durtal, bo tak chyba nazywał się ten chłop, przekazał mi dziś rano coś więcej, niż tylko pogląd. Do granic możliwości rozbudził moją ciekawość. Chcę jak najwięcej dowiedzieć się o tej Alicji z Montbard, która spowodowała, że prosty chłop wygłosił tak piękny hymn pochwalny na jej cześć. Bardzo chciałbym usłyszeć, co takiego mają do powiedzenia wdowa i sierota.

– O biecałem, że je usłyszysz, nieprawdaż? Usłyszysz więc. Ale zanim to się stanie, posłuchaj najpierw mnie, opacie Fryderyku, jak wiesz od wielu lat zajmuję się sprawami religii, a mimo to mogę spokojnie powiedzieć, że od Alicji z Montbard nauczyłem się więcej niż od wszystkich mistrzów nowicjatu, opatów, instruktorów i z wszystkich nabożnych ksiąg razem wziętych.

– Albo to entuzjastycznie wypowiadany pean, albo smutna spowiedź o godnej ubolewania sytuacji.

– Przyjmij, że to pean – odparł Jarenton – i pozwól sobie powiedzieć, że nauczyła mnie tak wiele nie przez słowa ale przez sposób swego postępowania. Pierwszą i najważniejszą prawdą, którą od niej usłyszałem, było to, że choć „miłosierdzie zaczyna się w domu” nie kończy się tam jednak. A to przecież lekcja Chrystusowa, którą my, Jego wyznawcy często zapominamy. Ta szlachcianka zaś miała sporą rodzinę i olbrzymie posiadłości. Miała chłopów w takiej liczbie, że pilnować ich musiałyby dwie osoby, a mimo to praktycznie codziennie można ją było spotkać w prymitywnych chatach biedoty z Dijon i przy łóżkach chorych z tego miasta. Musisz wiedzieć Fryderyku, że Dijon odległy jest o dobre pięć kilometrów od zamku Fontaines. Słyszałeś, jak Durtal wspominał o wdowie Angeli i sierocie Joannie? Obydwie pochodzą właśnie z Dijon. Są moimi parafiankami. A oto – tu przerzucił kilka kart księgi – pięć kolejnych stron z imionami innych sierot, wdów, ubogich i chorych, którzy należą do mojej parafii. Praktycznie każdy z nich mógłby powiedzieć ci coś o dobroci i Chrystusowym miłosierdziu Alicji.

– Przesyłała im potrzebne rzeczy? – wtrącił Fryderyk.

– Sama do nich szła! Ech – westchnął Jarenton – gdybyśmy tylko wiedzieli, jak grać przypisaną nam przez Chrystusa rolę tak, jak robiła to ta kobieta! Bez dramatyzmu, bez widowiska. Bez pozowania, czy pretensji. Ale za to z naturalnością, łatwością i gracją, które cudownie podkreślały każdy jej gest. Wiesz, Fryderyku, nikt nie jest tak dumny, jak ubodzy. Jakże się oni oburzają na samą myśl o współczuciu! Jakże gardzą wszystkim, co dawane im z litości. To duma, którą waham się potępiać, ponieważ swoje korzenie ma w ich ocenie wrodzonej szlachetności. Uświadamiają sobie po prostu, że są osobami i nawet jeśli ubodzy w rzeczy doczesne, posiadają nieśmiertelną duszę i we wszystkich szczegółach są podobni do lorda, barona, hrabiego czy króla.

W rzeczy samej nie potępiam szlachetnej dumy ubogich. Mówię raczej: „Niech niebiosa błogosławią ich za nią!”. Bo jeśli w pełni to przeanalizować, okaże się, że są jedynie świadomi bycia dziećmi Bożymi i braćmi Jezusa Chrystusa. A mimo to, ta sama świadomość może robić wstyd wszystkim, którzy chcą im pomóc. Odkryłem, że niesienie pomocy biednym to jeden z najdelikatniejszych obowiązków kapłana. Sztuką, którą z resztą jeszcze nie w pełni opanowałem, jest dawać tak, by nie urazić. Widziałem jednakże mistrzowskie jej wykonanie przez tę kobietę z Fontaines. Fryderyku, ona wciąż dawała, dawała i dawała potrzebującym, i chyba z pomocą jakiejś magii sprawiała, że brali z przyjemnością. Nigdy nie odrzucali jej pomocy. Przeciwnie, większość z nich czuła, że sami są darczyńcami, tymi, którzy obdarzają względami i przez przyzwolenie pomocy sprawiają Alicji z Montbard wielkie szczęście.

To właśnie nazywam geniuszem i prostodusznością Chrystusa. Znasz Ewangelię, Fryderyku. Wiesz, jak Chrystus dawał i dawał i dawał. Były dni, kiedy porażonych i paralityków obdarowywał siłą cielesną i krzepkością członków, kiedy indziej trędowatemu dawał piękną skórę, ślepemu ukazywał światło słońca, bądź głuchemu melodię, albo może rozwiązywał niememu język, by ten przemówił. Prawdziwe są więc słowa „Szedł czyniąc dobro”, a jedynymi, którzy przez to żywili do Niego urazę, byli ci, którzy potrafili zaspokoić cierpienie biednych i chorych, a nie robili tego. Dumni faryzeusze i pogardliwi uczeni w Piśmie żywili urazę do Niego samego i Jego miłosierdzia. Jednak nikt ze społecznego marginesu, nikt odrzucony i nieszczęśliwy, z którym zaprzyjaźnił się dzięki swym cudom miłosierdzia, nigdy nie czuł, że Chrystus protekcjonalnie lituje się nad nim. Posiadł tak wielką sztukę dawania, że otrzymujący nigdy nie odczuwali skrępowania.

A czy obecnie nie jest to nadal prawdą? Przecież On dalej daje i daje i daje, ba, nawet samego siebie! A czyni to w taki sposób, że ani ja, ani ty, ani żaden śmiertelnik nie jesteśmy oniemiali z wrażenia i nie czujemy skrępowania. Nazywam to Boską sztuką i twierdzę, że Alicja z Fontaines opanowała ją do perfekcji. Wdowa Angela opowiedziałaby ci z pewnością, jak bardzo uszczęśliwiła Alicję, pozwalając jej dzielić swą żałobę. Sierota Joanna opowiedziałaby, że uszczęśliwiła ją pozwalając z kolei, by dała jej ciepłe, czyste szaty i pobawiła się jej lalką.

– Pobawiła się lalką? – Fryderyk powtórzył niedowierzając.

– Tak – usłyszał odpowiedź. – Pobawiła się lalką. To należało do jej magii, bo bez utraty swej godności potrafiła zachowywać się jak małe dziecko. Co więcej, słyszałem że umyła ciało, łóżko i całą chatę pewnego biedaka, który z powodu swego reumatyzmu był praktycznie bezsilny. A, jak mówili, wszystko to naprawdę wymagało solidnego szorowania.

– A może była z natury szczodra i współczująca? – zapytał Fryderyk. – No bo wiesz przecież, że wiele kobiet jest właśnie takich. To instynktowne.

– To prawda, Fryderyku. I być może tak właśnie było w przypadku Alicji. Być może Bóg obdarzył ją czułością i współczuciem, dając jej też naturalną życzliwość. Ale pozwól sobie powiedzieć, że ona przemieniła swą naturę sprawiając, że ta stała się Boskim miłosierdziem.

– W jaki sposób to udowodnić, Jarentonie? To przecież mocne stwierdzenie.

– Niemcy ufają nauce, prawda Fryderyku? Podoba im się, gdy wszystko mogą udowodnić – Jarenton stwierdził dobrodusznie. – Proszę więc bardzo. Niech mała Joanna udowodni za mnie słuszność tego mocnego stwierdzenia. To mała, urocza dziewczynka. Prawdę mówiąc, cały Dijon twierdzi, że jest kochana. Jej wyobraźnia nie pozostaje w spoczynku, a ona sama jest o wiele bardziej romantyczna od któregokolwiek z zakochanych nastolatków. Któregoś dnia Joanna zapytała więc panią Alicję, dlaczego wciąż przychodzi samotnie. „Dlaczego nie przyjdziesz w towarzystwie jakiegoś przystojnego pana? Albo bogatego rycerza? Wspaniałe, piękne panie powinny przecież mieć wspaniałą, piękną eskortę”. Alicja uśmiechnęła się tylko, posadziła małą u siebie na kolanach i stwierdziła: „Kochanie, eskortuje mnie największy z rycerzy świata. Ten, którego musisz poznać i pokochać”. „Więc gdzież on jest” – wyszeptało zadziwione dziecko. „Tutaj” odparła Alicja, wskazując na własne serce. Następnie dodała: „Droga Joanno, przychodzę z Bogiem, by czynić Jego dzieło. Chcę, by tylko On je widział”. Oczywiście dziewczynka nie zrozumiała pełnego znaczenia tak świętych słów, choć z zapałem w głosie zapytała: „A co jest tym Bożym dziełem?”, na co pani Alicja odparła: „Ty, moje dziecko. Ty jesteś dziełem Boga, bo cokolwiek tobie uczynię, bądź najmniejszemu ze sług Jego, Jemu samemu uczynię”.

– To dobry dowód i podziwiam głęboką pobożność tej kobiety – odparł w zamyśleniu Fryderyk. – Ale Jarentonie, mam nadzieję, że się nie obrazisz, gdy ci powiem, że hymn kościelny Durtala z dzisiejszego ranka zrobił na mnie głębsze wrażenie niż to, co mi przed chwilą powiedziałeś.

– Czy się obrażę? – zaśmiał się Jarenton. – Czy się obrażę? Nie nazwałbym tego w ten sposób. Powiedziałbym raczej „będę uszczęśliwiony”. Bo mimo, że dostrzegam świętość w jej heroicznych uczynkach miłosierdzia i mimo tych pięciu stron – tu wskazał na leżącą przed nim księgę – które mogłyby powiedzieć ci podobne, do opowiadanych przez Angelę i Joannę fakty, wiem że wiele osób nie zauważy tu nic więcej, jak tylko głęboką pobożność. Niewielu bowiem ludzi pokłada ufność w pracach charytatywnych.

– Cóż – odparł Fryderyk. – Nie chodzi o to, że nie mam do nich zaufania. Ależ nie. Bo przecież „wiara bez dobrych uczynków jest martwa”. Ale z drugiej strony lubię mieć pewność, że to właśnie wiara podpowiedziała wykonanie dobrych uczynków. To bardzo ważne, bo jak sam wiesz lepiej ode mnie, niewiele ważą rzeczowniki na szalach Boga, podczas gdy przysłówki i czasowniki zaskakująco je przechylają.

– Ładnie powiedziane – pochwalił Jarenton. – Nie chodzi o to, co robimy, ale dlaczego. Nie ile, ale jak dobrze, nie jak energicznie, ale z jakim uczuciem. I nie o przesuwanie gór tu chodzi, ale o motyw, który nas do tego przesuwania skłania. To wszystko święta prawda, Fryderyku, lecz pamiętajmy, że musimy jednak przesuwać góry, bo same dobre intencje nic nam nie przyniosą.

– Widzę, że poruszyłem twój ulubiony temat – zauważył z uśmiechem wizytujący opat.

– Coś więcej niż temat, Fryderyku. Prawdę i podstawową zasadę. Zasadę, którą powtarzam sobie wraz z moimi mnichami rano i wieczorem. To nie naszej pracy chce Bóg, ale miłości, z jaką praca ta jest wykonywana. Podkreślam tu obydwa wyrazy: „miłość” i „praca”. Większy jednak akcent kładę na słowo miłość, „bo choćbym mówił językami ludzi i aniołów a miłości bym nie miał… i choćbym rozdał całą majętność moją ubogim i choćbym ciało moje płomieniom wydał, a miłości bym nie miał…”.

– „…na nic mi się nie przyda” – skończył Fryderyk.

– Absolutnie na nic – podkreślił Jarenton. – Ale mogę cię zapewnić, że cokolwiek czyniła Alicja, a czyniła o wiele więcej niż przypuszczają wszyscy mieszkańcy Dijon, czyniła to z miłością. I nie mówię tu wyłącznie o pobożnej kobiecie, Fryderyku. Mówię o świętej, a przecież dystans między pobożnością a świętością to nieskończoność!

– Im więcej mówisz, Jarentonie, tym lepiej widzę, że należysz do osób, jakie lubię. Ja również uważam, że dystans między pobożnością a świętością jest olbrzymi. Wielu twierdzi, że to tylko różnica wielkości. Ja zaś mówię, a ty zdajesz się zgadzać ze mną, że to kwestia jakości. Świat religii przepełniony jest przecież ludźmi pobożnymi, a mimo to mało w nim świętych.

– Zgoda! Ale żeby w pełni zaakceptować wygłoszoną przez ciebie dziś rano tezę, musiałbyś za tę sytuację winić Boga, nieprawda?

– Tak – uczciwie odparł Fryderyk. – I właśnie to jest jej słabością. Możesz winić człowieka i mówić, że to jego błąd, bo nie współpracuje z łaską Boską.

– Zdaje się, że obaj nie jesteśmy zbyt wyczuleni na łaskę Boga – wtrącił Francuz. – Sądzę, że nasza wola jest dobra, choć intelekt zupełnie nie pasuje do wyłapywania podszeptów Stwórcy. Nie jest wyczulony na odbiór promieni niebiańskiego światła, które daje nam Bóg. Odkryłem, że choć większość klasztorów przepełnia dobra wola, nie ma w nich jednak wyostrzonej percepcji. To nie ospałość woli nie pozwala nam stać się świętymi, a raczej powolność umysłu. Dlatego właśnie często mnie kusi, by powstrzymywać kaznodziei krzyczących: „Bądźcie ludźmi modlitwy! Kochajcie Boga! Kochajcie Jezusa! Bądźcie świętymi!”. Mam ochotę powiedzieć im „Tylko tym chcę być i tylko to chcę robić. Moje serce jest gotowe. Moja wola jest prawa. Waszym obowiązkiem jest powiedzieć mi, jak zostać człowiekiem modlitwy, jak być świętym, jak kochać Boga i Chrystusa”.

Na tę gwałtowność drgnęły kąciki ust Fryderyka.

– Wiem co masz na myśli, Jarentonie i wiem co czujesz. Ale co z Alicją z Montbard? Czy głosiła kazania tak, jakbyś tego chciał?

– Absolutnie – padła natychmiastowa odpowiedź.

– Doprawdy? – wykrzyknął Fryderyk.

– Tak i to bez słowa. Fryderyku, pokazała mi jak być świętym, będąc idealną matką.

– Co masz na myśli? – zapytał gość.

– Już ci mówię. Kluczem do nieba bądź, jeśli wolisz, sekretem świętości nie są modlitwy czy nabożne praktyki. Nie. Chodzi o to, by z gotowością czynić wolę Boga. To zaś całkowicie podsumowuje Alicję z Montbard. Wiedziała, że Jego wolą było to, by stała się żoną Tescelina Płowego oraz matką sześciu chłopców i dziewczynki. Jak długo też żyła, zawsze była właśnie tą osobą: żoną i matką, idealną żoną i matką, a to dlatego, że w jej przypadku taka była wola Boga.

– To uproszczenie świętości – powiedział Fryderyk.

– Tak, ale również uświęcenie prostoty – dodał Jarenton. – Och, gdyby tylko świat chciał przyjąć wszystko to, co nauczała Alicja! Gdyby każdy opat potrafił uświadomić sobie, że jego świętość nie polega jedynie na tym, że jest opatem, ale na tym, że jest opatem, ponieważ to, że jest opatem to w jego przypadku wola Boga. Gdyby tylko mnisi potrafili sobie uzmysłowić, że wszystko co muszą robić aby być świętymi, to być mnichami, bo w ich przypadku jest to wola Boga. Gdyby tylko matki i ojcowie mogli być matkami i ojcami, nie jednak ze względów naturalnych, ale przez łaskę i przez Boga, jakże inny byłby ten świat i jakże innym miejscem byłoby niebo! Ale nie! My opaci myślimy, że musimy budować wielkie klasztory, stwarzać olbrzymie społeczności, odbywać niezwykłe pokuty i swą postawą zewnętrzną być błyszczącymi światłami. Mnisi są jeszcze gorsi, natomiast prawie cały laikat zapomina o nadprzyrodzonym elemencie w życiowych rolach. To właśnie brak prostoty powstrzymuje przyrost świętych i powiększa armię miernot. Mała matka, która wychowała rodzinę Fontaines, udziela nam wszystkim niezwykłej lekcji. Mówi bowiem: „Bądźcie sobą, bo taka jest wola Boga!”. Ilu jednak z nas zadowolonych jest z bycia sobą?

– Niewielu, doprawdy niewielu. Zawsze marzymy bądź planujemy, życzymy sobie bądź mamy nadzieję czy nawet śmiałość być kimś albo czymś innym.

– Dokładnie – wtrącił Jarenton. – I dlatego właśnie w naszym życiu duchowym nigdzie nie dochodzimy. Jeśli Bóg chce bym był oraczem, nigdy nie zostanę świętym, mając ambicje zostać poetą. A jeśli chce bym był poetą, jedyną drogą do tego, bym został świętym jest to, bym był poetą tak dobrym, jak tylko potrafię. To lekcja zawarta w przypowieści o talentach. Musimy pracować tym, czym obdarza nas Bóg. Jeśli dał mi tylko jeden talent, nigdy nie zostanę wyrzucony z nieba za to, że nie mam dziesięciu, ani że nie mam dwóch! Jeśli Bóg chce bym był opatem, nigdy nie dostanę się do nieba odrzucając w fałszywej pokorze pastorał i chwytając za kij świniopasa. Nie, muszę wykorzystywać pastorał jako swój klucz do niebios, bo żaden inny kij, laska czy pałka nie otworzą mi tych drzwi. Dlatego właśnie musimy się uczyć i zapamiętywać. Zakopywanie talentów rujnuje nasze życie, tak jak naszą miłość rujnują próby bycia kimś, kim nigdy być nie mieliśmy. Krótko mówiąc, od zostania świętymi nie powstrzymuje nas bycie sobą, a raczej niezadowolenie z woli Boga.

– Rzeczywiście z rzadka tylko pamiętamy tę lekcję – stwierdził Fryderyk.

– Mimo, że przypomina nam o sobie na każdej stronicy Ewangelii – kontynuował Jarenton. – Piotr nigdy nie zostałby świętym Piotrem, gdyby próbował być łagodny jak święty Bartłomiej, czy subtelnie kochający jak święty Jan. Nie, musiał być Piotrem, śmiałą, wściekającą się, chełpliwą Skałą. Musiał kochać miłością człowieka, bo taka właśnie była forma, w którą wlał go Bóg. Nie były mu dane czułe objęcia czy składanie głowy na Boskim łonie. Nigdy! Raczej bezczelny wybuch wiary w słowach „Tyś jest Chrystus, Syn żywego Boga”, ochocza, entuzjastyczna, zuchwała pasja w „Przecież powinienem umrzeć z tobą…” czy skromne, rozpaczliwe „Ty, Panie, wiesz wszystko, wiesz, że cię kocham”. Właśnie te słowa musiały być drogą Piotra, która pozwoliła mu dojść do celu. Innymi drogami kroczyć po prostu nie mógł!

– Świętymi stajemy się będąc tym, kim chce nas widzieć Bóg i wpasowując się do miejsca, które nam przygotował. Kwadratowe kołki muszą trafić do kwadratowych dziur, a zbawienie osiągamy będąc zadowolonymi z tego, że jesteśmy kwadratowymi kołkami, pasującymi do naszych małych kwadratowych dziur.

O. Mary Raymond Flanagan OCSO

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Mary Raymonda Flanagana OCSO Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa.