Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa. Rozdział pierwszy

Wielki stary wojownik

– Co się z tobą dzieje? Minę masz nietęgą, mruczysz coś pod nosem, a w dodatku, kopiąc ziemię psujesz dobrą parę butów jeździeckich. Cóż takiego cię napadło?

– Nic! Nic mi nie jest! Zupełnie nic! Odejdź już i mi nie przeszkadzaj – mówiąc to Gerard z Fontaines odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić.

– Nie tak szybko, mały kolego – rzekł jego starszy brat Guy, wyciągając rękę i chwytając go za ramię. – Stajenni powiedzieli mi, że kiedy nadjechałeś, twój koń był spieniony od potu, że wyskoczyłeś z siodła i bez słowa uciekłeś. Jesteś już na tyle dojrzały, by wiedzieć, że konia nie traktuje się w taki sposób, ja zaś mam już swoje lata i widzę, że dzieje się z tobą coś bardzo niedobrego. Mów więc. O co chodzi?

– Z tobą też działoby się coś niedobrego, gdybyś widział to, co przed chwilą zobaczyłem.

– Cóż więc widziałeś?

– Jak ojciec stchórzył.

Gdy Guy usłyszał te słowa, jego twarz poczerwieniała, oczy zwęziły się, szczęka opadła, a górna warga zaczęła lekko drżeć. W chwilę potem z zaciśniętymi zębami wycedził:

– Gdybyś nie był moim bratem, udusiłbym cię za te słowa. Więc powiedz o co chodzi, a zrób to szybko, albo się z tobą rozprawię.

Gerard zwijał się teraz w uścisku zaciekłych dłoni starszego brata, a po chwili z purpurową twarzą i pełnymi ognia oczami wysapał:

– A rozpraw się ze mną! No dalej, bij śmiało! Nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie. Od tego wszystkiego aż mnie mdli i jest mi wstyd. Tobie też tak będzie, kiedy poznasz całą, okropną prawdę. Ale ja ci jej nie powiem. Nie przeszłaby mi przez gardło.

Mówiąc to, podniósł lekko ramiona i uwolnił się od trzymającego go za prawy bark Guya. Jednak ten był już naprawdę wściekły. Trzymając na dystans skręcającego się chłopaka, zrównał swe oczy z oczyma brata i powiedział:

– Uduszę cię, jeśli mi nie powiesz! Co zrobił ojciec?

Z oczu Gerarda trysnęły łzy złości. W końcu wyrzucił z siebie:

– Stchórzył.

Guy potrząsnął nim mocno i śmiertelnie poważnym tonem odrzekł:

– Gerardzie, jeśli jeszcze raz to powiesz, pożałujesz! – Po czym, zaciskając ręce na jego ramionach, tak że kostki dłoni zbielały mu z wysiłku, ponownie nim potrząsnął i krzyknął – Opowiadaj!

Pod wpływem uścisku i potrząsania Gerard złamał się wreszcie. Łzy zalały jego przepełnione bólem oczy i w końcu powiedział:

– Ojciec nie chciał walczyć. Podał rękę swojemu wrogowi. Jesteśmy zhańbieni.

Oczy Guya otworzyły się szeroko, a szczęka ponownie mu opadła. Cała jego osoba zdawała się zmieniać w oka mgnieniu. W chwilę potem wysapał:

– Ojciec nie chciał walczyć? Gerardzie, Gerardzie, co mówisz? Powiedz w końcu, o co chodzi!

Mówił teraz błagalnym tonem. Nie był już rozwścieczonym, starszym bratem, ale zaniepokojonym, oniemiałym z wrażenia suplikantem.

– Nie wiem co się stało – krzyknął Gerard. – Usłyszałem, jak stajenni szeptali, że ojciec ma stoczyć pojedynek. Węszyłem tak długo, aż udało mi się dowiedzieć o miejscu i czasie. Dziś rano wykradłem się do tej leśnej kotliny, gdzie swoją chatę ma Alfred. Schowałem się w zaroślach. Wiedziałem, że koń będzie cicho. Po chwili nadeszli: ojciec z dwoma sekundantami i ten rycerz ze swymi dwoma. Ojciec mógł zmiażdżyć go samym tylko spojrzeniem. A tymczasem co zrobił? Cóż uczynił wielki Tescelin Płowy, doradca księcia i zarazem jeden z najsłynniejszych rycerzy w księstwie? Co zrobił ojciec? Mój ojciec… słyszysz Guyu? Ojciec… wyciągnął prawicę, powiedział coś delikatnego do tego rycerzyny… którego nawet ja bym pokonał… i uścisnęli sobie dłonie. Po czym weszli do chaty i podpisali jakieś dokumenty. Widziałem, jak tamten odjechał. Chciałem podążyć za nim i go udusić, przecież mógłbym to zrobić z łatwością! Ale ogarnął mnie taki wstyd, że pogalopowałem do domu. Guyu, Guyu, jakże będziemy mogli pokazać znów swe twarze w księstwie? Nasz ojciec to tchórz.

W tej samej chwili pięść Guya uderzyła w twarz Gerarda. Młodszy z chłopców otrzymał ostry, dotkliwy cios, który sprawił, że górna warga odsłoniła zęby, a z ust zaczęła się sączyć krew.

Bardziej od odczucia bólu Gerard zdumiał się faktem, że jego własny brat go uderzył, spojrzał więc tylko zdziwiony, jak po podbródku sączy mu się krew.

Gdy tylko Guy ujrzał krew, położył rękę na ramieniu Gerarda i przyciskając go do swej piersi powiedział:

– Przepraszam, naprawdę przepraszam. Ten cios był mimowolny, zadałem go całkowicie automatycznie i instynktownie. Wybacz, proszę. Ale już nigdy, przenigdy nie mów tak o ojcu! On taki nie jest. Nie mógłby taki być. Nigdy! W drużynie księcia nie ma tchórzów, a ojciec był w niej jeszcze zanim obaj przyszliśmy na świat. Nie wiem, co stało się w lesie. Przyjmuję twe słowa, że ojciec nie walczył, ale nigdy nie mów, że nie chciał walczyć. Jest na to jakieś wyjaśnienie. Zaufaj mu. Wstyd mi nawet za to, że miałeś takie myśli. Ale wybacz to uderzenie.

– Hm – wymamrotał Gerard. – Czy sądzisz, że mały cios ma teraz jakieś znaczenie? Nic się nie liczy. Widziałem, co wydarzyło się w lesie. Ojciec nie chciał walczyć.

Usta Guya ścisnęły się, tak samo z resztą jak i jego pięści.

– Gerardzie – krzyknął. – Zaraz cię…

Ale więcej nie zdążył powiedzieć, ponieważ właśnie w tej chwili zza rogu stajni wyłonił się ich ojciec. Widząc postawę synów zatrzymał się i spoglądając to na jednego, to na drugiego, zapytał:

– Co się tu dzieje?

Było to ciche pytanie, zadane głębokim, spokojnym głosem, jednak Guy zauważył, że był to głos zmęczony. Syn przyjrzał się więc ojcu i zaraz dostrzegł, że również cała jego twarz wskazywała na zmęczenie: zmarszczki na czole stały się poszarpane i głębokie, oczy wyblakłe, usta zdawały się na obwisłe, a policzki zapadnięte. Guy zmarszczył zatroskany brwi, jeszcze dokładniej przyjrzał się ojcu i zrozumiał, że ten wygląda na starego i zmęczonego. Wówczas wziął gwałtowny wdech i stwierdził:

– Wydaje mi się, że to my powinniśmy zadać ci to pytanie, ojcze. Co się z tobą dzieje? Wyglądasz na chorego.

Ojciec natychmiast się wyprostował. Podniósł głowę do góry, przymknął usta, a wargi zrównały się w jedną, prostą linię. Znowu był idealnie panującym nad sobą wojownikiem, choć na jego twarzy wciąż widać było wysiłek. Bez odpowiadania Guyowi spojrzał na Gerarda, który teraz, w geście niezainteresowania, odwrócił się do niego plecami.

– Gerardzie – zapytał – co się dzieje?

– Nic – padła natychmiastowa odpowiedź, a syn kopnął mocno butem w ziemię.

– Odwróć się i powiedz mi… – tu jednak ojciec przerwał, ponieważ Gerard spojrzał na niego, a na jego podbródku lśniła wiele mówiąca krew.

– Co? – krzyknął ojciec. – Kłóciliście się?

– Nie dokładnie, ojcze – wtrącił Guy. – Uderzyłem go, jednak cios nie był umyślny. Już mi wybaczył.

– Ale dlaczego go uderzyłeś?

– Chyba będzie lepiej, jeśli to jego zapytasz.

Tescelin spojrzał na Gerarda, ale w odpowiedzi uzyskał jedynie bardziej poczerwieniałą twarz syna. Po chwili milczenia cisza stała się krępująca. Guy przestąpił z nogi na nogę. Gerard wciąż kopał ziemię i czerwienił się, dlatego ojciec spojrzał na jednego i drugiego, po czym marszcząc brwi powiedział:

– Chodźcie, moi synowie nie powinni się tak zachowywać.

– Cóż, ojcze, Gerard powiedział coś o tobie…

– Aha – przerwał mu Tescelin. – Więc to ja jestem tego powodem, tak? Cóż takiego o mnie powiedział?

– No wiesz – odparł niezdecydowanie Guy. – Powiedział, że nie chciałeś walczyć…

Tescelin przymknął oczy. Zdawało się, jakby przed chwilą ktoś go spoliczkował. Zbladł i zaraz spytał:

– Z kim nie chciałem walczyć?

– Tego nie wiem, mówił że to był jakiś żałosny rycerz…

– Gerardzie – przerwał mu ojciec – byłeś dziś w lesie? – Jego głos przepełniony był smutkiem.

– Byłem – usłyszał gwałtowną odpowiedź syna. – Byłem i wszystko widziałem. I powiedziałem Guyowi, że stchórzyłeś. Właśnie dlatego mnie uderzył.

Przez chwilę zdawało się, że Tescelin zachwiał się na nogach. Jego twarz poszarzała. Kiedy zacisnął zęby, naprężyły się mu muskuły po obu stronach policzków. W końcu, głęboko wzdychając, powiedział:

– Inni też tak powiedzą.

I podchodząc do Gerarda, położył mu rękę na ramieniu, wytarł krew z podbródka i stwierdził:

– Mój chłopcze, chcę byś zawsze kochał mnie tak, jak robisz to w tej chwili. To twoją głęboką lojalność i miłość Guy bierze za nielojalność. Jego zaś lojalność i miłość spowodowała, że cię uderzył. Przykro mi, że znalazłeś się dziś w lesie, tym bardziej, że o tym powiedziałeś, ale skoro już się tak stało, musisz pójść do mojego pokoju i pozwolić mi wytłumaczyć. Spróbuję nauczyć was obu głębszej lojalności i większej jeszcze miłości.

Wszyscy trzej zawrócili w ciszy z dziedzińca i skierowali się do zamku. W ciszy przeszli korytarzem i wspięli się po schodach, w ciszy też wchodząc do pokoju Tescelina. Ojciec delikatnie zamknął drzwi i wskazał im miejsca na krzesłach, po czym zdjął ze ściany wiszącą tam pękniętą włócznię. Podchodząc do Gerarda, ułożył mu ją w dłoniach i zapytał:

– Czy wiesz kiedy i w jakich okolicznościach pękła?

– Tak, ojcze, wiem – padła szybka, surowa odpowiedź. Gerard wciąż jeszcze nie był spokojny.

– Więc wiesz także, mój synu, że przez tę włócznię bez mała straciłem życie. Wiesz, że uderzono mnie nią tutaj, w prawy bok, i gdyby trzonek nie pękł, weszła by po samo serce. To jedyne trofeum z wszystkich stoczonych bitew, które zatrzymałem. Wiesz dlaczego?

– Nie, ojcze, nie wiem – widać było, że Gerard powoli się uspokaja.

– A ty wiesz, Guyu?

– Nie, ojcze. Ale często się nad tym zastanawiałem. Odnosiłeś zwycięstwa w niezliczonych bitwach, a mimo to, jako pamiątkę trzymasz tylko tę włócznię, która cię prawie zabiła.

– Tak, i jest to jedyne trofeum, które zawsze będę uważał za bezcenne. Trzymam ją, by przypominała mi o wdzięczności Bogu. Jak wiecie, wiele razy stawałem twarzą w twarz ze śmiercią, ale gdyby tamtego pamiętnego dnia włócznia nie pękła, stanąłbym twarzą w twarz z Bogiem! A gdybym Go wówczas spotkał, obawiam się że stanąłbym przed Nim z pustymi rękoma. Jest więc ona dla mnie przypomnieniem. Mówi mi, że któregoś dnia stanę przed Bogiem i że nie wolno mi wówczas mieć pustych rąk. Mówi mi, bym był wdzięczny za życie i przypomina, jak blisko byłem jego utraty. Nie przechowuję pamiątek swych sukcesów, a jedynie ten skarb, jako upamiętnienie wielkiego miłosierdzia Boga. Rozumiesz Gerardzie?

– Tak – padła ponura odpowiedź. Nawet teraz młodzieniec wciąż nie był jeszcze zbyt przyjacielsko nastawiony.

– Dobrze synu. Chcę teraz, byś spojrzał na innego Człowieka, któremu również wbito włócznię w bok, ale w Jego przypadku włócznia nie pękła! Weszła prosto w serce.

Mówiąc to, Tescelin zdjął ze ściany dużej wielkości krucyfiks i pokazał go Gerardowi. Chłopiec spojrzał prawie ze strachem, bo ojciec nigdy przedtem nie mówił doń tak poważnym tonem głosu. Również Guy słuchał w skupieniu, bo mimo że był najstarszym i pierworodnym synem, nigdy jeszcze nie widział ojca w takim nastroju.

Tescelin Płowy był człowiekiem głębokich uczuć, choć zawsze starannie je ukrywał. Znany był jako cichy i zawsze miły Władca Fontaines, którego ogień widywano jedynie w bitwie. Prawdę powiedziawszy metamorfoza, jaka zdawała się mieć miejsce, gdy Płowy szedł do boju, wszystkich zadziwiała, ponieważ nikt nie zdawał sobie sprawy, że najbardziej szanowany doradca księcia Burgundii to człowiek, który biegle opanował sztukę pielęgnowania w sobie niezwykle głębokich i mocnych uczuć. Kiedy teraz stał przed swymi najstarszymi chłopcami, trzymając w ręku krucyfiks i wskazując na ranę w boku Chrystusa, okazywał więcej uczuć, niż chłopcy dostrzegali u niego przez wszystkie lata życia, mimo że Guy miał ich już osiemnaście, a Gerard szesnaście.

– Chłopcze mój – powiedział ojciec. – Często spoglądaj na tę ranę i pozwól, by do ciebie mówiła. Niech powie ci, że istnieje zwycięstwo większe od rozgromienia wroga, że masz do pokonania wroga bardziej zaciekłego, niż ten, który przychodzi ubrany w zbroję i zbrojny w stal, że trzeba nam walczyć w bitwie o wiele bardziej gorzkiej, niż te staczane w otwartym polu. Mówisz, że nie chciałem dziś walczyć z żałosnym rycerzem. Masz rację, synu mój, nie chciałem. A oto mój powód.

Mówiąc to, ponownie pokazał mu krucyfiks.

– Nazywasz mnie tchórzem. Mam jednak nadzieję, że nie masz racji. Mój przeciwnik nie był wart mojej stali. To nie strach przed człowiekiem kazał mi wyciągnąć przyjazną dłoń, Gerardzie, a raczej miłość do Boga. Tak, mój chłopcze. Pozwól sobie powiedzieć, że istnieje zwycięstwo większe od rozgromienia wroga. I dowiedz się, że kosztuje o wiele więcej! Czy zaczynasz teraz rozumieć?

– Tak, ojcze – przerwał Guy. – Wybaczyłeś swemu wrogowi w imię miłości do Chrystusa.

– Dobrze, chłopcze, w imię miłości do Chrystusa. A ty Gerardzie, rozumiesz?

– Nie – bąknął młodszy brat. – Pojedynek to próba przed Chrystusem. Wolałbym, żebyś jednak walczył.

Tescelin westchnął, odwieszając krucyfiks na ścianę. Spojrzał nań z miłością, po czym odebrał od Gerarda włócznię i zawiesił ją blisko krzyża. Następnie odwrócił się i rzekł:

– Któregoś dnia zrozumiesz, Gerardzie. Ale zanim ten dzień zaświta, pamiętaj że Chrystus nie zszedł z krzyża, mimo że Jego wrogowie szydzili zeń twierdząc, że Bóg Go opuścił. Przykro mi synu, że tak głęboko cię dziś zraniłem, dlatego jako balsam na twą ranę daję ci pozwolenie wchodzenia do mojego pokoju, kiedy tylko zechcesz, byś w ten sposób mógł przyglądać się krzyżowi i mojej pękniętej włóczni. Być może nauczą cię tego, czego ja nie zdołałem.

Gerard zerwał się z krzesła, skoczył w ramiona ojca i zaszlochał:

– Och, ojcze, ojcze, wierzę w ciebie. Ufam ci. Kocham cię. Ale czemu, powiedz czemu nie chciałeś walczyć?

Tescelin poklepał go po ramionach i uśmiechnął się. Był to jednak uśmiech nieco smutny, ponieważ szkoda mu było swojego syna i w pełni rozumiał małe, porywcze serce, które choć chciało być lojalnym, nie potrafiło odrzucić przyjętych wcześniej zasad.

– Chodź, mój synu – powiedział po chwili, która umożliwiła wypalenie się żalu Gerarda. – Ani matka, ani ktokolwiek inny w domu nie może się dowiedzieć, co się dziś wydarzyło. Obiecasz mi to?

– Obiecuję – usłyszał łkanie.

– Bardzo dobrze. A teraz idź z Guyem i zmyj wszelkie ślady łez. Któregoś dnia wszystko zrozumiesz.

Poklepując chłopców po ramionach, ojciec odesłał ich ze swego pokoju i zamknął za nimi drzwi, po czym opierając się o nie i spoglądając na krucyfiks, głośno powiedział:

– Bardzo boli, gdy własny syn nazywa mnie tchórzem, Panie. Ale zniosę to dla Ciebie. Daj mi siłę przyjmować to wszystko dla Ciebie.

O. Mary Raymond Flanagan OCSO

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Mary Raymonda Flanagana OCSO Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa.