Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie. Rozdział szósty

Przełożony
Klasztor Monte Paolo, między Arezzo a Forli, Włochy (1222)

– Bracie przełożony, czy mnie wzywałeś?

Niski szept przy drzwiach zabrzmiał jak pomruk. Olbrzymi przeor klasztoru Monte Paulo siedział wciśnięty w małe drewniane krzesło przy biurku w swojej ciasnej celi. Czytał po raz trzeci komentarz Antoniego do psalmów. Gdyby nie był tak pochłonięty słowami, które miał przed sobą, odczuwałby, jak skurczone są jego potężne mięśnie.

Jako giermek nauczył się czytać. Jako rycerz lubił wyciągnąć się w wielkim fotelu przy kominku i czytać przy świecy swój jedyny, cenny egzemplarz Pisma. Odkąd został mnichem i udał się do Toskanii, w góry między Arezzo a Forli, nie miał nic do czytania. Ta biedna, leżąca na uboczu pustelnia nie posiadała ani jednego rękopisu. Potem zjawił się ojciec Antoni i poprosił o materiały do pisania. Przeor wyraził na to zgodę pod warunkiem, że młody ksiądz przedłoży mu swoją pracę do oceny. Wolałby czytać te komentarze na dworze, gdzie mógł oprzeć swoje masywne plecy o wielki dąb, ale górski wiatr był podstępny. Przeor obawiał się, że jego poryw chwyci jedną ze starannie zapisanych kartek i odbierze mu ją na zawsze.

Pozostał więc w celi. Wyciągnął się na drewnianym krześle i poczuł, jak bardzo zdrętwiała mu szyja i klatka piersiowa.

Przeor zbyt gwałtownie odepchnął krzesło, ale zdążył je chwycić, nim upadło na podłogę. Przeciągnął się i szeroko rozłożył ramiona, które niemal dotykały przeciwnych ścian celi.

Potem westchnął. Mnich przy drzwiach nie poruszył się.

– Wejdź, ojcze Antoni – powiedział przeor donośnym głosem. – Właśnie czytam twoją pracę.

Zakonnik wszedł cicho do celi i stanął przed przełożonym. Wyglądał niepozornie w porównaniu z wielkim mężczyzną naprzeciw niego.

– To tylko moje przemyślenia, bracie przełożony. Nie wiem, czemu chciałeś je zobaczyć.

– Ojcze, to pierwszy materiał, jaki mogę przeczytać od wstąpienia do zakonu.

– Co oznacza, że moje słowa są lepsze niż nic, prawda?

– Lepsze niż większość z tego, co czytałem. Jesteś bardzo wnikliwy. Nigdy nie brałem do siebie wersu 3 z psalmu 127: „Synowie twoi jak sadzonki oliwki dokoła twojego stołu”. Myślałem, że dotyczy on tylko rodzin. A ty tu napisałeś – przeor znalazł właściwą stronę: „Twymi dziećmi, drogi Jezu, są chrześcijanie, których zrodziłeś w trudzie swej męki”. A tutaj – przerzucił kilka stron – „Te dzieci są naprawdę Twymi dziećmi, bo odkupiłeś je własną krwią, Panie. Oby były naprawdę Twoje, a nie swoje, czyli poddane własnemu ciału”. – Odłożył rękopis na stół i uśmiechnął się do księdza. – Nie sądzę, że kiedykolwiek spojrzę na pęd oliwny, nie myśląc o sobie jako dziecku Boga.

– Czy wezwałeś mnie tutaj, by omówić moją pracę?

Przeor rzucił okiem na zapisane przez Antoniego strony i znów się przeciągnął.

– Nie masz nic przeciwko małemu spacerowi w stronę gór, prawda?

Antoni roześmiał się.

– Czy mógłbym mieć coś przeciw spacerowi do ogrodu Boga?

– A więc tak nazywasz te miejsca – powiedział przełożony, gdy obaj mężczyźni wyszli na słońce i udali się w kierunku celi Antoniego. Nie powiedział nic więcej, nim nie minęli małego skupiska cel i uprawnego ogrodu, w którym dwaj bracia, pochyleni nad motykami, przerwali na moment pracę, by ich pozdrowić. Kiedy przeor i Antoni doszli do gęstego lasu, gdzie nie było już słychać stukania motyk, przełożony znowu przemówił.

– Czy jesteś tu szczęśliwy, ojcze Antoni?

Antoni przystanął, wyciągnął ramiona, jak gdyby chciał objąć nimi drzewo, i obrócił się powoli, z twarzą i rękami zwróconymi w górę do wiszących nad nim gałęzi.

– Czy wróble są tu szczęśliwe? – zapytał, wskazując na kilka ptaszków fruwających z gałęzi na gałąź. Przerwał, po czym przyklęknął, rozgrzebując sosnowe igły u swoich stóp. Kiedy wstał, w jego dłoni wiła się ubrudzona ziemią dżdżownica. – Czy one są tu szczęśliwe, bracie? – Schylił się, by położyć robaka na ziemi, po czym przysypał go ziemią i suchymi igłami. – Wszystkie stworzenia wraz ze mną są szczęśliwe w ogrodzie Boga.

– A cela, w której mieszkasz? Czy ci odpowiada?

Znowu uśmiech.

– To bardzo uprzejme ze strony brata Rzemieślnika, że pozwolił mi z niej korzystać. Usunął dla mnie narzędzia, które tam składował, bym mógł zająć ich miejsce – ja, kawał nieciągliwego metalu i twardego drewna.

– A ten metal staje się kowalny, a drewno giętkie?

– Mam taką nadzieję.

– Czy mogę zobaczyć twoją celę?

Antoni zaprowadził przeora do znajdującej się niedaleko wąskiej groty.

Ktoś, prawdopodobnie inny pustelnik, wyciosał ogromnym nakładem pracy ciasną grotę w wielkiej skale wystającej ze zbocza góry. Blisko otworu wejściowego stał prosty stół i krzesło.

– Sam je zrobiłeś, ojcze? – zapytał przeor.

– Brat Rzemieślnik pozwolił mi używać jego narzędzi.

Przeor roześmiał się.

– Brat Rzemieślnik, tak? Takie imię mu dałeś? Podoba mi się.

Z tyłu celi leżała wiązka słomy, a na niej kamień służący za poduszkę. Pod ścianą u wezgłowia stał bicz upleciony z sitowia. Giętki. Mocny. Używany do chłostania ciała jako dyscyplina lub środek odpędzający pokusę, ciął jak cienki bat.

Przełożony ogarnął te przedmioty jednym spojrzeniem i zrozumiał, co oznaczały. Jego uśmiech znikł. Odwrócił się i spojrzał księdzu prosto w oczy.

– Bracia mówią mi, że nie zabierasz do tej celi chleba ani wody, a czasami, gdy dzwon wzywa na wieczorny posiłek, jesteś taki słaby, że muszą cię podtrzymywać, kiedy idziesz.

Antoni odwzajemnił jego spojrzenie.

– Nigdy nie opuściłem posiłku.

– Ani modlitwy. Jesteś wierny i chętny. – Przełożony znowu spojrzał na sitowie. Było zielone i postrzępione, nieomylny znak częstego używania. – Chcę, byś rozluźnił dyscyplinę. I chcę, żebyś więcej jadł – jeśli nie w tej celi, to przy stole. – Ścisnął ramię Antoniego przez rękaw habitu.

– Skóra i kości, ojcze Antoni. Przyszedłeś do nas świeżo po chorobie.

– Byłeś taki dobry, przyjmując mnie. Już czuję się lepiej.

– Świeżo po chorobie – powtórzył przeor, potrząsając lekko chudym ramieniem. – Nie przydasz nam się martwy, ojcze Antoni. Martwy ksiądz nie może odprawiać Mszy świętej. Mniej dyscypliny. Więcej jedzenia.

Ramiona Antoniego, zawsze proste i uniesione, nieco opadły.

– Tak, bracie przełożony.

– Czyż posłuszeństwo nie jest lepsze niż poświęcenie się Bogu?

– Posłuszeństwo oczyszcza duszę. Pierwszy list świętego Piotra, bracie przełożony. Mniej dyscypliny. Więcej jedzenia.

Przeor puścił jego ramię i odwrócił się. Zaczął znowu iść w stronę lasu.

– Kuchnia lśni czystością. Wszystkie garnki i patelnie są wyszorowane i znajdują się na swoim miejscu. Dobrze wykonujesz pracę, o którą prosiłeś.

– Dziękuję.

– Lepiej ci się teraz je, gdy jesteś służącym?

Antoni uśmiechnął się.

– Nie urodziłeś się kuchennym sługą – powiedział przeor, zwracając się w stronę pustelni.

– Dlaczego tak mówisz?

– Twoja postawa. Stanowcze spojrzenie. Pewna i wyraźna mowa. One są częścią ciebie. Słudzy od dziecka uczą się postępować jak słudzy, a szlachta jak szlachta. Kłaniasz się, ojcze, i spuszczasz wzrok, ale czynisz to świadomie. Takie zachowanie nie jest częścią ciebie, ojcze Antoni, tak jak nie jest częścią mnie.

– Przykro mi, że tak jest.

– Niech ci nie będzie przykro z powodu tego, co Bóg stworzył w tobie.

– Dziękuję ci za te słowa. „Bo jesteśmy stworzeniem Boga. To, czym będziemy później, jeszcze się okaże”.

Szli w milczeniu, słuchając świergotu ptaków i szelestu wiatru wśród sosen. Wkrótce pośród drzew zastukały motyki.

– Cieszę się, że ojciec Gracjan cię tu przysłał, byś odprawiał Mszę – wyznał przeor.

– Ja też.

– I cieszę się, że pozwoliłeś mi przeczytać swoje komentarze. Otworzyły mi oczy jak żadna inna z rzeczy, które czytałem wcześniej, może z wyjątkiem Augustyna.

Przełożony zerknął z ukosa na księdza, by zobaczyć, jak ten przyjmie komplement. Policzki Antoniego poczerwieniały lekko, gdy powiedział:

– Nie jestem świętym Augustynem, bracie przełożony.

– Szkoda, że ojciec Franciszek tego nie widzi. Może zmieniłby zdanie i pozwolił mnichom się kształcić. Ojciec Franciszek chce, żebyśmy głosili prawdę. Ty dobrze objaśniłeś naukę Naszego Pana.

– To łatwe, bracie. Ewangelia jest pocałunkiem Boga.

Przełożony pokiwał głową. Pocałunek Boga. Tylko ojciec Antoni mógł wymyślić taki zwrot – taką piękną i prawdziwą frazę.

Stukanie motyk słychać było znacznie bliżej, tuż za następną gęstwiną drzew, kiedy przeor przestąpił przez wielki przewrócony pień i usiadł. Antoni zajął miejsce obok niego.

– Ojcze Antoni, w pierwszym tygodniu postu odbędzie się w Forli wyświęcenie. Kilku naszych mnichów i paru Braci Kaznodziejów otrzyma święcenia. Proszono mnie, bym tam poszedł, a chciałbym cię mieć za swojego towarzysza podróży.

– Bardzo chętnie, bracie przełożony.

Brat przełożony ścisnął smukłe dłonie Antoniego w swoich wielkich łapskach i potrząsnął nimi serdecznie.

– Zawarliśmy więc umowę. Do Forli.

– Do Forli.

cdn. 

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie.