Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie. Prolog

Kardynał Kościoła Rzymskiego
Sypialnia, Rzym, Włochy (wiosna 1232)

Stary kardynał leżał w łóżku, przewracając się z boku na bok w nieprzeniknionej ciemności swojej zimnej, wilgotnej sypialni. Ten pokój zawsze był przesiąknięty wilgocią. Kardynał zwykle uważał za przywilej cierpienie z powodu zimna dla miłości Chrystusa, ale tej nocy przenikliwe rzymskie powietrze było wyjątkowo dokuczliwe.

A może to nie był mróz w pokoju, tylko chłód konsystorza (1). Nie lubił mieć wrogów, a teraz narobił sobie wielu. Nienawidziła go cała Padwa i jej okolice. Kto był wśród jego przeciwników? Zwykli ludzie. Bracia Mniejsi. Ubogie Panie. Przełożeni kilku klasztorów. Studenci i wykładowcy uniwersytetu. Podesta, który rządził Padwą, oraz jego rada i rycerze. Biskup Padwy i biskup Palestriny. Ottone, syn markiza di Monteferrato. Kardynał San Nicola. Wszyscy stali się jego wrogami, a to dlatego, że był ostrożny. Chcieli, by Antoni z Braci Mniejszych został niezwłocznie kanonizowany. Kardynał wolał zaczekać.

W ostatnim czasie nie był jedynym, ale za to najbardziej wojowniczym spośród tych, którzy przekonywali, że kanonizacja Antoniego z Braci Mniejszych byłaby nieco przedwczesna. Ten człowiek umarł nie dożywszy nawet czterdziestki – dość młody wiek na osiągnięcie świętości – a od jego śmierci nie upłynął jeszcze rok. Uznanie czyjejś świętości przez Kościół powinno przejść próbę czasu, a nie być odpowiedzią na zbiorowy kaprys ludzi domagających się szybkiej kanonizacji swego bohatera. Jakże to – w niespełna miesiąc po śmierci Antoniego biskupi i kler, przedstawiciele władz i szlachta, pospólstwo i rycerze wysłali delegację na papieski dwór. Przybyli z długą listą cudów, jakie miały miejsce u jego grobu, błagając Ojca Świętego o wszczęcie procesu kanonizacyjnego. Później zaczęły napływać listy i kolejni wysłannicy, miesiąc po miesiącu nieprzerwanym strumieniem, a wszyscy z tą samą prośbą. Kanonizować Antoniego.

Stary człowiek obrócił głowę na poduszce, chowając szczeciniaste końce siwych bokobrodów w jedwabną pościel. Gdyby tylko mógł przestać przeżywać wciąż na nowo dzisiejsze popołudnie. Obrazy kołatały w jego głowie jak tamta szklanka, odbijając się i odbijając, zamiast potłuc na drobne kawałki. Zatwierdzono pięćdziesiąt trzy cuda przypisywane wstawiennictwu Antoniego, z których wszystkie prócz jednego dokonały się po jego śmierci. Tego popołudnia podczas konsystorza brat Jordan, przeor benedyktynów, odczytywał ich listę niskim, monotonnym głosem.

Garbata kobieta wyprostowała się przy grobie Antoniego.

Człowiek dotknięty ciężkim kalectwem po upadku z kościelnej wieży odszedł od jego grobu bez kul.

Niewidomy zakonnik z Braci Mniejszych odzyskał wzrok po oddaniu czci relikwiom Antoniego.

Mężczyzna głuchy od dwudziestu lat znów usłyszał śmiech, pomodliwszy się do zmarłego mnicha.

Młody człowiek, niemy przez całe życie i złożony bolesną chorobą od lat czternastu, został przyniesiony do grobu Antoniego i odszedł od niego o własnych siłach, uwolniony od bólu i porażenia, wyśpiewując głośno chwałę Bożą.

I wspomnienie szklanki, którego kardynał nie mógł wymazać ze swej pamięci. Po śmierci Antoniego przybył do Padwy rycerz heretyk z Salvaterry. W czasie obiadu jego rodzina i przyjaciele sławili cuda Antoniego. Rozgniewany rycerz opróżnił jednym haustem swoją szklankę z napojem i rzucił wyzwanie:

– Jeżeli ten, którego nazywacie świętym, uchroni tę szklankę od rozbicia, uwierzę we wszystko, co o nim mówicie.

Kardynał wciąż miał przed oczami rycerza rzucającego szklankę na kamienną posadzkę. Szklane naczynie odbiło się od niej raz i drugi, potoczyło i zatrzymało w miejscu. Nietknięte. Uwierzywszy, rycerz zaniósł szklankę do Braci Mniejszych, gdzie się wyspowiadał. Teraz głosił cuda Chrystusa i błagał Ojca Świętego o kanonizację Antoniego.

Cuda były autentyczne. Jan z Abeville z Francji, arcybiskup Besancon i kardynał-biskup Santa Sabina oraz jego uczona komisja starannie badali każdy cud. Wiele odrzucili. Ale uznali wszystkie z tych pięćdziesięciu trzech. No dobrze, były prawdziwe. Ale uczynić Antoniego świętym? Teraz?

Ten pośpiech martwił kardynała. Ledwo Antoni umarł w konwencie Ubogich Pań w Arcelli, kiedy mniszki i Bracia Mniejsi od Franciszka, mieszkający w Padwie, zaczęli się kłócić, w czyim klasztorze powinno spocząć jego ciało. Wywołali żenujący zamęt, w którym uczestniczyli też mieszkańcy miasta, chwytając za broń i opowiadając się po którejś ze stron. Spokój powrócił dopiero wtedy, gdy biskup Padwy i księża wraz z prowincjałem zakonu oznajmili, że bracia dostaną ciało, ponieważ Antoni sam chciał być pochowany w kościele Najświętszej Maryi Panny. Decyzję poparł podesta Padwy i rada miejska.

Pochowano więc Antoniego w kościele Najświętszej Maryi Panny, a do jego grobu ciągnęły procesje z całego kraju. Rzesza zwiedzających zatarasowała Padwę, a szmer modlitw brzmiał nieustannie u grobu Antoniego jak koncert cykad w nocy na mokradłach.

Najgorsze ze wszystkiego były monstrualne świece, taszczone do grobu przez pielgrzymów. Zdawało się, że każdy nowy czciciel chce za wszelką cenę przelicytować pozostałych. Wiele świec było tak olbrzymich, że trzeba było je obcinać, by zmieściły się w kościele. Inne ważyły tyle, że dwa woły zaprzężone do wozu ledwie mogły je uciągnąć. Większość była bogato udekorowana wizerunkami kościołów, kwiatami lub scenami bitewnymi z wosku. Grób otaczało tyle płomieni, zarówno w środku, jak i na zewnątrz kościoła, że noc była jasna jak dzień. Można uznać za kolejny cud, że ani mały drewniany kościółek ani całe miasto nie stanęły w ogniu. To nie była wiara. To było siedlisko zabobonu i wymuszanie kanonizacji histerią.

Kardynał był stary i czcigodny. Jego ostry nos wyczuwał w powietrzu herezję od trzech czwartych wieku. Ciemne oczy, kiedyś łagodne jak u myszoskoczka, stały się czujne jak oczy szczura, bo widziały okrutną kaźń niewiernego i równie krwawy mord na chrześcijańskim misjonarzu.

Oglądał wystąpienie Piotra Waldo, ubranego jak Jan Chrzciciel i głoszącego pokutę oraz ubóstwo. Jego zwolennicy deklarowali, że chcą naśladować Chrystusa i apostołów, lecz po dwudziestu latach Kościół go potępił. Waldo bluźnił przeciw Kościołowi, jego zwyczajom i księżom. Twierdził, że jego grupa jest jedynym Kościołem Chrystusowym, posłusznym samemu Bogu, i odmówił podporządkowania się władzy papieża i jego ekskomunice.

Kardynał widział również rosnącą siłę katarów, jeszcze bardziej niebezpiecznej heretyckiej sekty. Odrzucali fundament wiary, twierdząc, że Chrystus nigdy nie przybrał ludzkiego ciała, ponieważ ciało nie jest stworzone przez Boga, lecz przez szatana.

Kardynał widział świętych rzekomo kapłanów popadających w grzech i hojnych mnichów zmieniających się w skąpców. Wiedział, że czas jest najlepszym sprawdzianem świętości i dziwił się, czemu tylu ludzi chce przyspieszyć drogę tego właśnie franciszkanina do nieba. Czy to dlatego, że Antoni, który przy chrzcie otrzymał imię Fernando, był szlachetnym synem portugalskiego rycerza? Czy uwiodła ich romantyczna historia młodego dandysa, który porzucił bogactwo, by przyjąć ubóstwo Chrystusa? Czy ta legenda dodawała wartości jego cudom, a może nawet je tworzyła poprzez masową publiczną histerię i pochlebstwo?

Kardynał uznał, że jego misją jest niedopuszczenie do kanonizacji. Wczoraj wyłożył swoje racje na konsystorzu. Papież słuchał go uważnie. Ojciec Święty wydawał się z nim zgadzać, że szybka kanonizacja Antoniego byłaby zbyt pochopna. Jutro konsystorz zbierze się ponownie. Tym razem będą na nim posłowie z Padwy. Kardynał będzie naciskał. Jeżeli Bóg uzna, że ma rację, kanonizacja zaczeka parę lat, aż świat upewni się o świętości Antoniego z Braci Mniejszych.

Kardynał pragnął teraz tylko odrobiny wytchnienia. Gdyby tak mógł odpocząć. Długo po północy zapadł w niespokojny sen, zakłócany brzękiem szkła tańczącego wśród płomieni świec i postaciami rycerzy klęczących u grobu.

Potem sen zmienił się. Nieokreślona wizja stała się teraz wyraźną sceną. Papież ubrany w pontyfikalne szaty stał przed ołtarzem w kościele, który na pewno był nowy, bo na jego kamiennych ścianach i posadzce nie było widać śladu zarysowań, kurzu czy dymu świec. Wokół Grzegorza IX zebrali się kardynałowie, włącznie ze śniącym, który w swojej wizji był przytomny i czujny. Prałaci odziani w purpurę stali pobożnie, gdy papież przystąpił do poświęcenia ołtarza. Rozejrzał się wokół zmieszany, bo nie mógł znaleźć żadnych relikwii świętego, które miał umieścić w ołtarzu.

Na środku kościoła stała trumna, a w niej leżało ciało przykryte białym całunem.

– Weźcie relikwie z tego – powiedział papież, wskazując na zwłoki w nawie.

Kardynałowie wymienili spojrzenia i zmarszczyli lekko brwi, słysząc te słowa. Nikt się nie poruszył.

– Wasza świątobliwość, tam nie ma relikwii. Tylko ciało – powiedział jeden z nich.

– Miejcie odwagę i pospieszcie się – odrzekł papież. – Zdejmijcie zasłonę i zobaczcie, co jest w środku. To ciało dostarczy nowych relikwii.

Jeden z kardynałów zacisnął wargi i skinął głową. Ukłonił się papieżowi, postąpił naprzód i przeszedł zdecydowanym krokiem główną nawą.

Inni poszli za nim. Pierwszy kardynał uniósł całun i dotknął długich, szczupłych palców, które leżały splecione w modlitwie na szarym połatanym habicie. Z ciała uniósł się zapach tak przyjemny, że kardynał poczuł go przez sen. Pachniało mirtem, kadzidłem i aloesem.

– Święty Antoni – powiedział z czcią jeden z kardynałów. Jego słowa powtórzyła cała grupa.

– Święty Antoni! Święty Antoni! – Kardynałowie zaczęli szarpać ciało, wełniany habit i ciemne włosy z wystrzyżoną tonsurą – każdy chciał wyrwać dla siebie jakąś relikwię i zachować jako obiekt osobistej czci.

Kardynał zbudził się oblany zimnym potem. Był zbyt wstrząśnięty, by się poruszyć, więc leżał, wpatrując się w ciemność. Zasnął ponownie tuż przed świtem i godziną rozpoczęcia porannego oficjum.

Gdy niebo się zaróżowiło, stary człowiek włożył spodnie i bieliznę, po czym uklęknął, by pomodlić się ze sfatygowanego brewiarza. Próbował skupić się na słowach, choć wciąż miał w pamięci obraz leżącego w trumnie ciała. Gdy tak czytał, poczuł, że w jego duszę wnika spokój, jak bulion w świeżo upieczony chleb. Poprzez wizję Bóg objawił mu swoją wolę.

Kardynał podniósł się i powłócząc nogami wyszedł z sypialni do zewnętrznej sali, gdzie trzej księża, przebudzeni i ubrani, czekali na jego polecenia. Kiedy jeden podszedł, by podać mu buty i sutannę, i pomóc się ubrać, kardynał chwycił go za ramię.

– Zaczekaj. Muszę ci opowiedzieć wizję – powiedział. Piekły go zaczerwienione oczy – od jaskry, a może od łez, gdy opowiadał swój sen. – Tak więc Bóg zesłał mi tę wizję – zakończył, podczas gdy księża wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczami – by dać mi do zrozumienia, że Antoni jest wart wyniesienia na ołtarze.

Później, gdy opuszczał swoją rezydencję, udając się na konsystorz, spotkał wysłanników z Padwy. Nim zdążyli się odezwać, uniósł rękę, dziwiąc się, jak bardzo widać w słońcu jego wystające żyły.

– Jestem starym i nieużytecznym człowiekiem – powiedział. – Sprzeciwiałem się stanowczo kanonizacji Antoniego i postanowiłem uczynić wszystko, co w mojej mocy, by ją powstrzymać. – Spostrzegł, że cień bólu przemknął przez twarz najpulchniejszego i najbardziej wystrojonego z delegatów. Wiedział, że jak czarodziej może zmienić jej wyraz jednym słowem. – Tej nocy Bóg zesłał mi sen, który całkowicie zmienił moje spojrzenie. Wiem, że Antoni jest święty i zasługuje na kanonizację. Zrobię wszystko, by ją przyspieszyć. – Skinął na delegatów, by poszli za nim, czując niemal na plecach radość bijącą z twarzy pulchnego.

Kardynał dotrzymał słowa. Nie tylko mówił z żarem o wielkości Antoniego, ale spędził też większość dnia wśród przeciwnych kanonizacji kardynałów, przekonując ich, by przychylili się do zdania tych, którzy popierali sprawę Antoniego.

Kardynałowie zgodzili się. Papież dał przyzwolenie. Kościół zatwierdził. Kanonizacja odbyła się w katedrze w Spoleto, w dniu Zielonych Świątek 30 maja 1232 roku. Stary kardynał siedział tam wraz z innymi. W wiele tygodni później usłyszał od jednego z księży, że dzwony w Lizbonie, mieście, w którym Antoni się urodził i został ochrzczony jako Fernando, rozdzwoniły się bez niczyjego udziału w tej samej chwili, co dzwony w katedrze. Gdy rzymianie wiwatowali na cześć nowego świętego, Portugalczyków w Lizbonie ogarnęła dziwna radość. Zaczęli tańczyć i śpiewać w rytm tajemniczej muzyki dzwonów. Dopiero potem dowiedzieli się o kanonizacji swojego ukochanego Fernanda.

Kiedy papież Grzegorz IX odczytywał dekret o kanonizacji, kardynał pozwolił sobie na uśmiech przy wszystkich obecnych. Dla niego słowa te brzmiały z taką siłą, jak gdyby pochodziły od samego Chrystusa.

– Z pewnością Bóg… częstokroć chętnie nagradza… swoje wierne sługi… oddając cześć ich pamięci poprzez znaki i cuda, przy pomocy których heretycka nieprawość jest zmieszana i zdemaskowana, a religia katolicka coraz bardziej umacniana… Wśród nich był błogosławiony Antoni… z zakonu Braci Mniejszych. Aby rozpoznać w człowieku świętego… potrzeba dwóch rzeczy, a mianowicie – czystości życia i prawdziwości cudów… Mamy pewność co do cnót i cudów błogosławionego Antoniego, którego świętości także doświadczyliśmy… gdy mieszkał z Nami przez krótki czas. Postanowiliśmy zaliczyć go w poczet świętych… i prosimy, żebyście zachęcali wiernych, by go czcili i każdego roku w dniu trzynastego czerwca obchodzili jego święto.

Kardynał westchnął i przymknął wilgotne oczy. Antoni należał do świata, ale mieszkał w niebie. Kardynał wypełnił wolę Boga. Nie miałoby znaczenia, gdyby umarł choćby w tej chwili, bo teraz jego misja była już skończona.

Madeline Pecora Nugent

(1) Konsystorz – zgromadzenie kardynałów pod przewodnictwem papieża.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie.