Spekulant. Rozdział trzeci

Nazajutrz jeszcze podróżne panie spały, gdy pan August, pomówiwszy z furmanem chorążyny i dawszy mu rubla, pojechał.

Panna Klara ubrała się daleko staranniej, niżby tego wymagała droga i wyjrzała do sieni w tej nadziei, że zobaczy pana Augusta. Już jej błękitne oczy gotowe były podnieść się na miłą twarz młodzieńca z wyrazem przebaczenia, że im spać nie dał; już śliczne usteczka gotowe były wymówić słodkie „dzień dobry”; i prawa rączka, obnażona z rękawiczki, chętnie dałaby się ucałować; gdy wracająca z sieni Agatka objawiła, że ten pan dawno wyjechał.

Milcząc panna Klara wypiła herbatę; milcząc siadła do karety i milcząc jechała cały czas do popasu.

Około godziny dwunastej ukazała się karczma w stepie, jedyne miejsce, gdzie można było odpocząć i popaść konie. Palnął furman z bicza, ruszył tęgim kłusem i w kilkanaście minut wjechał we wrota. Panie wysiadły. Żydek otworzył im drzwi pokoju, do którego prędko weszły, nie patrząc prawie przed siebie.

Jakże rozjaśniła się twarz panny Klary, gdy postrzegła, że pokój był czysty, starannie zamieciony, wykadzony, że kanapa zasłana była pięknym angielskim dywanem, a na środku stał stolik nakryty cieniutkim obrusem i zastawiony na trzy osoby eleganckim fajansem i najgustowniejszym szkłem. Zaledwie chorążyna i jej córka pozrzucały szuby i berlaczyki (1), zaledwie panna Klara spojrzawszy na te przygotowania, domyśliła się wszystkiego, stanęła przy lusterku i ugładzała swe lśniące włosy, gdy wszedł Franciszek i na srebrnej tacy przyniósł parę filiżanek herbaty. Za nim wszedł i pan August i oddał im „dzień dobry”.

Wdzięczna za tę atencję (2) chorążyna grzecznie mu podziękowała; a twarz panny Klary jaśniała taką radością, oczy jej były tak wymowne, głos tak miękki, tak słodki, ściśnienie, choć szybkie, delikatne, ale tak nieumyślne, że inny młodzieniec na miejscu pana Augusta zapisałby tę chwilę do najszczęśliwszych w życiu. A pan August? Pan August rachował.

Nie będziemy opisywać całej tej podróży. Dosyć powiedzieć, że odbyła się bez przypadku, że pan August przez swój rozsądek i powagę zyskał wielki szacunek chorążyny; przez udaną bojaźliwość, przez gotowość na każde jej skinienie, przez sposób opowiadania i wybór rzeczy opowiadanych, przez maniery i owe słówka wpół dosłyszane, wymawiane prędko, gdy się podawała zręczność, a w których umiał wyrazić to, czego w sercu nie było, zyskał zupełnie serce niewinnej, ale żywej i energicznej panienki. Już na drugim noclegu wyznała swej poduszeczce, że go kocha, kocha tkliwie, namiętnie, na całe życie, i nazajutrz pan August wyczytał to w jej oczach.

Tak dojechali do Bałty (3). Radził bowiem pan August, żeby jechać traktem pocztowym, choć dalszym, bo każda inna droga w tych bezludnych stepach i zimą groziła nie tylko największymi niewygodami, ale i utratą życia. Nie potrzeba było dla panny Klary tak silnych argumentów, aby wybrała dalszą drogę i skłoniła do tego matkę; co było tym łatwiej, że chorążyna była delikatnego zdrowia i z natury bardzo bojaźliwa; a przy tym kochając córkę nad życie, drżała o ten tak drogi skarb więcej jeszcze niż o siebie. Panna Klara była zaś tak szczęśliwa, że gotowa była jechać do Niedolipia nie tylko na Bałtę, ale nawet na Wiatkę (4), byle tylko z matką, którą także czciła jak bóstwo, byle z panem Augustem, który opanował jej myśl i serce.

Szczęśliwemu wszystko pomaga. Kiedy ktoś w dobrym sztosie (5), jak mówią, gra w bilard, nawet omyłki zapędzają żółtą bilę do średniej bluzy (6). Tak się zdarzyło i panu Augustowi.

Gdy dojeżdżali do Bałty, zaczął śnieg padać, a przez noc spadł tak wielki, że konie brnęły po kolana i niepodobna było inaczej jechać jak stępa.

Nazajutrz pan August stał w oknie z panną Klarą i patrzył na ogromne zaspy śniegu, które odrzucali Żydki.

– Jak my pojedziemy? – rzekła.

– Stępa, inaczej niepodobna – odpowiedział. A spostrzegłszy, że chorążyna zajęta była jakąś dyspozycją w drugim kącie pokoju, dodał ciszej: – Czy pani to przykro, że jechać będziemy stępa i że podróż przeciągnie się dłużej?

– A długo jeszcze nasza droga będzie trwać? – odpowiedziała, podnosząc nań oczy, w których widać było, jak chciała, żeby jak najdłużej.

– Ze trzy dni – odpowiedział pan August – a może i więcej, jeżeli jeszcze śnieg spadnie.

– O, gdyby spadł! – odpowiedziała i rumiana jak róża odeszła na bok.

Pan August pojechał przodem dla zrobienia przynajmniej śladu i dla pokazania, którędy posuwać się miała ciężka i pakowna (7) kareta chorążyny. Jego konie zapadały nieraz po brzuch w zaspach śniegu. Nie widać było ani mostków ani nawet ich poręczy; tylko słupy werstowe (8) sterczały jak wskazówka busoli, dawały kierunek furmanowi po tym białym i puszystym morzu.

Do uszu pana Augusta dochodziły częste krzyki: „Ach! Ach!” wychodzące z karety; a wkrótce wychyliwszy się z sani na głośniejszy krzyk, spostrzegł, że konie lejcowe chorążyny, wydobywając się ze śniegu i skacząc, splątały się i zaczęły wierzgać i szarpać się na bok. Wyskoczył więc natychmiast, poszedł z Franciszkiem jak mógł najprędzej i chwyciwszy za cugle, pomógł dzielnie ludziom, którzy nadeszli, do odplątania postronków i uspokojenia zbujanych (9) i przestraszonych koni. Potem zbliżywszy się do karety, rzekł:

– Niech panie się nie boją, teraz już pójdą.

– Ach! Jak się biedna mama przestraszyła! Patrz pan – rzekła panna Klara.

W rzeczy samej chorążyna była blada i cała drżąca.

– Siadaj pan z nami – dodała najniewinniej. – Będzie nam weselej i raźniej. Mama tak się boi! Agatka pójdzie do pańskich sani.

Pani chorążyna milczała; Agatka wylazła prędko z karety, bo miała także swój planik i krzyknęła umyślnie, ugrzązłszy w głębokim śniegu. Pan August kazał swemu furmanowi jechać z wolna i uważnie; forysiowi (10) chorążyny także dał stosowną naukę; pannę Agatę kazał Franciszkowi wziąć na ręce i zanieść do swoich sanek; a sam usiadł naprzeciw panny Klary, której pełne szczęścia oczy i której pełne uśmiechu usta wyrażały nieskończoną radość.

Tak przeszła reszta drogi wesoło na poufałej rozmowie, na opowiadaniach różnych przygód, na śmiechach i na żartach. Pan August już nie ustąpił swego miejsca pannie Agacie aż do rozstania się z chorążyną; za co figlarna dziewczyna wcale się nie gniewała, leżąc sobie wygodnie na jego miękkich poduszkach, które jej Franciszek jeszcze staranniej, jak dla swego pana, uścielał.

Pani chorążyna szczerze polubiła pana Augusta, jego ułożenie, jego rozmowę. Pan August, choć niezbyt wygodnie siedział na dosyć wąskim siedzeniu na przedzie i w sąsiedztwie pudełka z czepkami i kapeluszami, ale że szedł wielkim krokiem do celu, przyjmował obojętnie szturchańce twardego sąsiada, jak wódz mający wszystkie szanse za sobą siedzi spokojnie na sękowatej kłodzie, spodziewając się, że po otrzymanym zwycięstwie spocznie pod aksamitnym baldachimem.

A panna Klara? O! Panna Klara była szczęśliwa, była rozmarzona; i nieraz gdy kareta wjeżdżała we wrota karczmy na popas lub na nocleg, wyrywało się jej to pełne znaczenia pytanie: „Czy już?”.

Przedostatniego wieczora austerię, do której dążyli na noc, zastali pełną. Jakiś wielki dwór zajął wszystkie kąty, tak że niepodobna było zmieścić się ani państwu, ani ludziom, ani koniom.

Już była godzina siódma i niebo zaciągnięte chmurami. Ale że droga w tym miejscu była doskonała i widna od śniegu, ludzie radzili, aby jechać dalej. O półtorej mili miała być wielka austeria, gdzie zapewniali, że znajdą się wszystkie wygody. Nie było co robić. Pani chorążyna zdecydowała się z wielkim strachem. Pan August zaproponował przez delikatność, że dla bezpieczeństwa pojedzie naprzód w swoich saniach. Jakoż zamienił się na miejsca, z wielkim nieukontentowaniem panny Agaty. Wkrótce zrobiło się jeszcze ciemniej; i ledwie ujechali pół milki, stanęli przed ogromnym lasem.

– Kareta czegoś się zatrzymała – zawołał Franciszek.

Pan August wysiadł i czym prędzej pobiegł dowiedzieć się o przyczynę.

– Patrz pan, co to za ludzie, nie powiedzieli nic, że tu taki okropny las – rzekła chorążyna, trzymając córkę za rękę.

– Siądź pan na swoim miejscu – dodała panna Klara. – Mama drży jak liść.

– Pewny jestem, że ta droga bezpieczna, ale jeżeli panie mi ufacie, będzie mi miło im towarzyszyć.

– Ma pan broń? – zapytała panna Klara.

– Mam pistolety – odpowiedział z uśmiechem. – Niewielkie i nie bardzo straszne; i jeżeli panie nie będą się bały mieć w powozie nabitej broni…

– Każ pan przynieść – zawołała stanowczo panna Klara.

Franciszek pobiegł, przyniósł pistolety, które pan August położył za sobą w kąciku. Panna Agata kłusem pobiegła do sań, gdzie ją przyjął uprzejmie Franciszek, a pan August, siadłszy na dawnym miejscu, zasunął się jak mógł najdalej.

Wjechali w las. Ciemno było zupełnie. Za każdym zachwianiem się karety chorążyna wydawała krzyk i chwytała rękę pana Augusta, który ją uspokajał. Jechali noga za nogą i wkrótce nastąpiło zupełne milczenie. Chorążyna patrzyła w swoje okno, a panna Klara w swoje. Nieznacznie ręka pana Augusta dotknęła z lekka salopki (11) i spotkała się z drżącymi dłońmi rozkochanej panienki.

– Ach, jak tu straszno! Patrz pan! Zdaje się jakby się coś przesuwało pod lasem – rzekła panna Klara i nachyliła się jeszcze bardziej do zamkniętego okna karety.

– To się pani tak zdaje – odpowiedział pan August i nachylił się także i tulił do ust dłonie biednej panny Klary, która w upojeniu tak nowego dla siebie szczęścia jeszcze mocniej się nachyliła, że ich oddech pomieszał się i prawie twarz z twarz zetknęła.

– Ach, żeby się ten las skończył! – rzekła głośniej przelękniona cokolwiek panna Klara, odsuwając się w głąb karety, i rumieniec wstydu, którego nikt nie widział, okrył jej lica, bo kłamała, bo nie życzyła sobie końca tego lasu, bo tuliła w swych rekach rękę pana Augusta, który spokojnie odpowiadał na jej pełne czucia uściski zimnym uściskiem i jego ręka nie drżała, serce nie rozrywało piersi.

Niegodziwiec! On nie był szczęśliwym w tej czarownej chwili, bo nie miał czasu, bo rachował.

cdn.

Józef Korzeniowski

(1) (Z niem.) wierzchnie, wojłokowe obuwie zimowe.

(2) Dawniej: asystę; usługę; uwagę, wzgląd na kogoś.

(3) Bałta – miasteczko w województwie bracławskim, nad rzeką Kodymą, dopływem Bugu; połowa miasteczka, leżąca na lewym brzegu Kodymy, należała już do Turcji.

(4) Wiatka – miasto nad rzeką Wiatką, dopływem Kamy; znane było z jarmarków.

(5) Dawniej, tu: szczęściu; farcie.

(6) (Z fr.) bluza lub łuza – jedno z sześciu zagłębień w stole bilardowym.

(7) Dawniej: napakowana; naładowana.

(8) Wersta lub wiorsta – rosyjska niemetryczna miara długości równa jednej siódmej mili rosyjskiej (7467,6 metra), czyli 1066,8 metra.

(9) Dawniej: rozbieganych; rozbrykanych; niepohamowanych; nieokiełznanych.

(10) (Z niem.) pomocnikowi woźnicy, który zwykle jechał na jednym z przodowych koni zaprzężonych do karety; nocą jechał przed karetą z trąbką i latarnią.

(11) (Z fr.) długiego, obszernego, zwykle watowanego płaszcza damskiego z pelerynką.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Józefa Korzeniowskiego Spekulant.