Spekulant. Rozdział siódmy

W rozmowie z odurzonym jej zdradziecką kokieterią poetą panna Klara dowiedziała się, że w parę dni po powrocie pana Augusta z Odessy, przyjechała do niego siostra z mężem, że u niego zachorowała i chociaż już ma się lepiej, dotąd jeszcze bawi; że pan August, który i tak swój dom przenosi (1) nad wszystkie kompanie, nigdzie nie wyjeżdża i na krok nie odstępuje siostry; że przeszłego wieczora pierwszy raz wyjechał do najbliższego sąsiada, gdzie właśnie zaciągnięty do kart siedział całą noc; nade dniem (2) przecież wrócił do domu, aby być na zawołanie siostry.

Uspokojona tą wiadomością, która i odkrywała piękną stronę charakteru ukochanego i tłumaczyła jego nieobecność, była cierpliwą i wesołą. Wszakże to nie przeszkadzało codziennemu wyglądaniu, powabnej toalecie i częstemu zamyślaniu się, w którego piękną osnowę wciskające się niekiedy posądzenia o obojętność, przesuwały się jak cień od chmurki, który pada na kwiecistą dolinę.

W trzy dni po owym dniu pamiętnym dla panny Klary i pamiętnym także dla pana Pawła, nasza heroina w ślicznym materialnym (3) szlafroczku z obcisłymi rękawami, który nie zakrywał bynajmniej jej pełnych i urodziwych kształtów, z małym kołnierzykiem wyhaftowanym w najdelikatniejsze wzory, z kryzikami, które tym bielszą czyniły jej śnieżną rękę, stała w oknie sama jedna i wyglądała na dziedziniec. Jedną ręką trzymając chusteczkę, którą co moment ocierała szybę okrywającą się potem od jej oddechu, drugą igrając z gęstymi lokami, które ocieniały jej twarz, nuciła motywy z Normy (4), często je sobie przerywając serdecznym westchnieniem.

Tak przeminęła prawie godzina, a na dziedzińcu było pusto i cicho. Dzień był mglisty, niebo nie miało i błękitu, i różnokształtnych chmur, które mogłyby ją zabawić, a przecież stała i patrzyła. Ale nie ma takiej cierpliwości, która nie znużyłaby się daremnym oczekiwaniem. Jeszcze więc raz przyłożyła swoją twarz do zimnej szyby i potem, nadąsawszy się i tupnąwszy z lekka swą drobną nóżką, odeszła od okna i przybliżyła się do wprawionego w przeciwną ścianę zwierciadła, jak gdyby chciała go zapytać: „Powiedz mi, tak żem brzydka, żeby tym sposobem postępował ze mną ten, którego tak szczerze, tak serdecznie pokochałam? Który wie o tym, że go kocham? Którego rękę czuję jeszcze w moich dłoniach? Którego twarz w lekkim, przemijającym dotknięciu zostawiła gorący ślad na moim licu?”. Ale zwierciadło odpowiedziało zupełnie coś innego.

Zwierciadło pokazało jej twarz miłą i piękną, ocienioną bogactwem prześlicznych włosów, kibić wyniosłą, wciętą i zgrabną, nóżkę maleńką i odzianą z wyszukaną elegancją.

Nie mogła nie uśmiechnąć się z ukontentowania, zobaczywszy się tak ładną. Ale ten uśmiech przemknął jak błyskawica i tym głębszy smutek osiadł na jej czole.

Odwróciła się, pochyliła głowę i załamawszy ręce, stała tak sama jedna na środku pokoju.

Wtem uderzenie z bicza dało się słyszeć na dziedzińcu, zadzwoniły liczne dzwoneczki na zimowych naszych uprzężach i panna Klara jednym skokiem, którego by jej pozazdrościła Talioni (5), już była przy oknie. Eleganckie sanie przesuwały się przez dziedziniec. Cztery dzielne anglezy (6) w szorach (7), ozdobionych lamparcią skórą i dzwoneczkami, silnym kłusem niosły je przed ganek. Wyskoczył z nich jakiś mężczyzna i szybko wbiegł do sieni.

„O! To jego wzrost, jego chód” – powiedziała sobie panna Klara, bo twarzy nie mogła dojrzeć, tak widać spieszył, tak prędko mignął. Serce rozrywało jej piersi, nogi zaczęły pod nią drżeć. Ale wkrótce przyszła do siebie i rada, że była sama jedna w pokoju, że nikt nie zobaczy ich pierwszego przywitania, że mu bez świadków poda obie rączki do pocałowania, a może szepnie jakieś słodkie słówko, poszła ku drzwiom. W drugiej sali już było słychać męski chód gościa, drzwi się otwarły i panna Klara wydała lekki krzyk, zobaczywszy – nie pana Augusta.

Był to mężczyzna słusznego wzrostu, pięknych kształtów, poważnego ułożenia, mogący mieć lat trzydzieści sześć lub siedem. Jego ubiór był skromny, ale przy prostocie okazujący ślady staranności i najlepszego gustu. Krótko przycięte ciemne włosy, czoło jasne, wysokie, nos równy, usta dziwnie piękne, ozdobione jeszcze niewielkimi i cokolwiek nastrzępionymi wąsikami, w oczach wyraz rozumu i życzliwości, w uśmiechu dawna staropolska szczerość, czyniły nowego przybysza pięknym mężczyzną.

Gdy zobaczył pannę Klarę samą, a szczególniej gdy usłyszał jej lekki krzyk, stanął cokolwiek zdziwiony. Ona także zatrzymała się na miejscu, spuściwszy oczy w ziemię. Wkrótce jednak podniosła głowę i rzekła:

– Ach, to pan, panie marszałku!

– Czy spodziewałaś się pani kogoś innego? – zapytał marszałek Zabrzeziński.

Żywy rumieniec oblał twarz panny Klary, a lico marszałka pobladło i jego usta zaczęły się trząść. Wzruszenie to jednak było momentalne. Twarz jego wyjaśniła się znowu; tylko w głosie zostało lekkie drżenie, gdy rzekł przystępując do niej:

– Tak to mnie witasz, panno Klaro? Bo już nie śmiem powiedzieć: Klaruniu!

– O! I owszem, proszę mnie zawsze nazywać, jak w Odessie – rzekła żywo, może z ukontentowania, że została uwolnioną od ambarasującej odpowiedzi na pierwsze zapytanie.

Podbiegła ku niemu, położyła obie ręce na jego ramionach. On ją wziął w pół, podniósł w górę jak piórko, a ona nachyliła się cokolwiek i pocałowała go w czoło. Silne wstrząśnienie przebiegło po całym ciele marszałka, ale nie okazał swego wzruszenia, postawił ją lekko na ziemi i zawołał całując jej ręce:

– Moja dobra Klaruniu!

– O! Chodź pan, chodź! – rzekła potem, ciągnąc marszałka za sobą. – Jakże mama będzie szczęśliwa, żeś pan przyjechał!

Poszli więc ku drzwiom pokoju chorążyny. Ale ona już się dowiedziała, że to marszałek przybył i zarzuciwszy naprędce czepeczek, którego nawet nic podwiązała, wyszła, wyciągając ku niemu ręce z wyrazem najszczerszej radości.

– O niedobry marszałku! – rzekła. – Tak długo mnie męczyłeś! Już trzeci tydzień, jak wróciłyśmy. Godziło się nie przyjechać natychmiast?

– Byłem w Kamieńcu, droga pani! – odpowiedział, całując jej rękę. – Wczoraj dopiero wróciłem do domu i dopiero wczoraj pani bilecik pocieszył mnie w mojej samotności.

– Lecz spodziewam się, że teraz już nic nie przeszkodzi, abyś nas często odwiedzał.

– Jeżeli będę tak przyjmowanym, jak dziś – odpowiedział marszałek, patrząc na pannę Klarę – to nie wiem.

– Jak to? – rzekła panna Klara. – To panu jeszcze mało?

– O! Jak mało, w porównaniu z tym, czego bym pragnął! – odpowiedział marszałek pół żartem, pół serio.

– Bóg-że pana wie, czego pan pragniesz – rzekła czerwieniejąc się panna Klara.

– Tymczasem – odpowiedział – pragnę moich odeskich przywilejów. Wszak mama wie, jakie były.

– O! I ja pamiętam – rzekła i nastawiła mu twarz do pocałowania. Potem odskakując dodała: – Ale teraz nic z tego. Jak pan będziesz często nas odwiedzać, to może kiedyś, potem, czy zgoda?

– Zgoda, mój aniołku! – rzekł marszałek, ściskając jej rękę, której nie broniła.

Nadszedł i sam chorąży. Zaczęła się zwyczajna rozmowa o drodze, jaką mieli; o zimie, o nadziejach urodzajów, a stąd o Cererze, która była na piecu; o rekrutach, a stąd o Herkulesie, który rozdzierał lwa nemejskiego itd.

Chorąży był w dobrym humorze, bo na koniec dziś właśnie przełamał upór Abramka, że przystał na podwyższoną tenutę (8) za młyny; gadał więc wiele, w rozmowę marszałka i chorążyny wtrącał się co moment, nie zaniedbując cytatów z mitologii i ukazując zaraz na piecu lub na gzymsie jakieś monstrum, które miało reprezentować cytowane przez niego bóstwo. Konie marszałka wzięto do stajni. Miał więc zostać na herbacie, na wieczerzy i nie wyjechać, aż nazajutrz po rannym obiedzie.

cdn.

Józef Korzeniowski

(1) Tu: wywyższa; stawia wyżej.

(2) Dawniej: nad ranem.

(3) Dawniej: jedwabnym.

(4) Opery Vincenzo Belliniego (1801–1835).

(5) Właściwie: Maria Taglioni (1804–1884) – włoska tancerka światowej sławy; legendarna primabalerina romantyczna, znana z występów na wielu scenach baletowych Europy.

(6) (Z fr.) konie wierzchowe lub wyjazdowe z podciętymi ogonami (według angielskiego zwyczaju).

(7) (Z niem.) lekkich, paradnych uprzężach przeznaczonych dla koni wyjazdowych.

(8) (Z wł.) ratę dzierżawną.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Józefa Korzeniowskiego Spekulant.