Rozdział trzynasty. Zdjęcie z krzyża i złożenie do grobu

Myślę, że kiedy wierzący katolik umiera, mniej jest powodów do lęku, a więcej powodów do radości niż to sobie wyobrażamy. Problemem jest to, że w rzeczywistości nie pojmujemy jak wspaniale jest być katolikiem. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakich kolosalnych rzeczy dokonujemy spełniając jedynie swoje obowiązki.

Na przykład, nie wydaje mi się, że śmiertelny grzech umyślnego opuszczania Mszy świętej w niedziele polega tylko na nieobecności jednej osoby. Jest znacznie gorzej.

Każdy nowy katolik jest środkiem, dzięki któremu Chrystus przenosi przez czas i przestrzeń swoją Boską misję zbawiania ludzkości i czynienia jej świętą. Każdy katolik jest narzędziem, jakiego Jezus ma prawo użyć w swoim dziele zbawienia. Każdy katolik jest językiem, którym Chrystus może mówić, sercem, przez które może kochać, nową parą dłoni, które może połączyć w modlitwie.

W rzeczywistości, każdy katolik jest nową parą ramion, mogących nieść krzyż światowego grzechu. Każdy z nas jest nowym ciałem i duszą, w których Chrystus może żyć i umrzeć. Wobec tego katolik na Mszy jest nie tylko pojedynczą osobą oddającą Bogu honory, adorację i wdzięczność, jaką jest Mu winny. Katolik na Mszy świętej jest reprezentantem.

Tak jak Chrystus wziął na siebie brzemiona nas wszystkich, tak z pewnością każdy z nas chcąc Mu dorównać musi wziąć obciążenia spoczywające na wielu innych.

Musimy pracować także dla tych, którzy nie wiedzą o takiej konieczności albo ich to nie obchodzi.

Kiedy jestem na Mszy świętej, skąd wiem jak wiele setek, tysięcy czy nawet milionów niewierzących jest tam obecnych ze mną mistycznie?

Nie sugeruję, iż niewierzący zdają sobie sprawę z czegokolwiek takiego. Nie. Mam na myśli to, że jedynie moja obecność na Mszy i moje przyjęcie Komunii świętej mogą tak radować Boga, że w zamian obsypie błogosławieństwami nie tylko mnie, ale i miliony tych, którzy Go nie znają.

Faktycznie to nie jest zaledwie możliwe, to jest wielce prawdopodobne. Obecność Kościoła na świecie jest tym, co stale zapobiega przed popadnięciem ludzkości w występek nie do opisania. Obecność Kościoła jest tym, co chroni świat przed byciem przeklętym przez Boga. Jest tym, co ciągle wpływa na przekonywanie do zmiany świata na taki, jakiego chciał Bóg.

Wydaje mi się jednak, że powaga grzechu opuszczenia Mszy świętej nie powstaje jedynie z faktu, że jedna osoba jest nieobecna, ale ta jedna osoba, która powinna zdobywać Boże łaski dla wielu innych zaniedbuje nie tylko swój własny dobrobyt duchowy, ale też dobrobyt innych.

Ogranicza pracę Chrystusa wśród ludzi. Utrudnianie pracy Chrystusa nie jest właściwym rodzajem aktywności dla chrześcijanina. Jest wręcz zdecydowanie inną, przeciwną właściwej działalności chrześcijanina.

Nie ma wielkiej wady bez wielkiej zalety. O ile jest śmiertelnie grzeszne umyślnie opuścić Mszę świętą w niedzielę bez uzasadnionego powodu, o tyle oczywiście obecność na Mszy świętej w niedzielę jest pracą o wielkiej wartości.

Jeśli nieobecność może narazić nas na piekło, a tak czyni, to obecność stanowi wielki krok do przodu w kierunku Nieba.

Dlaczego miałoby tak nie być? Należymy do Chrystusa przez chrzest i bierzmowanie. On żyje w nas i działa przez nas. W trakcie Mszy jednoczymy się z Nim w okazywaniu uwielbienia i wychwalaniu wiecznego Ojca. Dorównujemy sobie w Chrystusie. Jesteśmy ofiarowani wraz z Nim, kiedy On ofiarowuje siebie w trakcie Mszy świętej.

Jak może być inaczej niż tak, że łaski i nagrody spadają na uczciwego i pobożnego katolika na Mszy, łaski i nagrody zebrane razem „ubite, utrzęsione i wypełnione ponad brzegi”?

Nie. Katolik pełniący swoje obowiązki, czy to na Mszy świętej czy przy Komunii, czy w domu, w pracy, w życiu społecznym, czy gdziekolwiek indziej stara się zadowolić Boga w jak największym stopniu. O ile dokłada starań, aby utrzymać stan łaski lub odzyskuje go natychmiast przez spowiedź świętą, utrata życia w każdej chwili skutkuje pójściem do Boga, do Nieba.

Dlatego uważam, że jest więcej powodów do cieszenia się w momencie śmierci wiernego katolika niż potrafi my sobie wyobrazić.

Wierny katolik jest osobą, która żyła w Chrystusie, a On w niej. Ta prawda ma tendencję do zacierania się w naszych umysłach.

Widzimy ludzkie wady, a być może nawet dostrzegamy zalety. Jednak jednej rzeczy nie zobaczymy, jednej tak ważnej w życiu – łaski.

Jeśli twój przyjaciel, który odszedł, znajdował się w stanie łaski, w przyjaźni z Bogiem, wtedy jego śmierć oczywiście prosi nie o szloch, lecz o radowanie się.

Z pewnością nie możemy opłakiwać faktu, że ktoś kochany dostąpił niewyobrażalnej radości!

Nie sugeruję jednak, że uda nam się uciec od swojej ludzkiej natury. Bez wątpienia zawsze będziemy zasmuceni każdym odejściem bliskiej nam osoby. Bez wątpienia najbardziej będziemy zasmuceni długą rozłąką z powodu śmierci. Musimy się tego spodziewać. Musimy to przetrwać. Musimy nieść to jako jeszcze jeden krzyż, jaki Bóg nałożył na nasze barki, żebyśmy mogli zyskać wieczność razem z Nim.

Nawet jednak wtedy, gdy opłakujemy, winniśmy się cieszyć. Głęboko w naszej świadomości szybko powinna pojawić się myśl, że śmierć wiernego katolika nie może być katastrofą. Nie może być niczym innym niż spektakularnym sukcesem.

W rzeczywistości to właśnie znaczy być katolikiem. Według świętego Pawła oznacza to, że jesteśmy pogrzebani razem z Chrystusem przez chrzest, więc razem z Nim powstaniemy.

Rodzi się wówczas tylko jedno pytanie, które musimy sobie zadać, pytanie najwyższej wagi: „Czy Chrystus żyje we mnie, czy ja żyję w Chrystusie?”.

Jeżeli możemy uczciwie powiedzieć, że wierzymy, odpowiedź będzie twierdząca. Jeśli z całego serca pragniemy tego potwierdzenia, wtedy, jak sądzę, nie musimy tracić czasu i energii na zamartwianie się śmiercią.

Śmierć przyjdzie, kiedy Bóg jej na to pozwoli, a nie wcześniej. Gdy będziemy należeć do Chrystusa w chwili jej nadejścia, nie okaże się niczym innym niż naprawdę wielkim i trwałym zwycięstwem naszego życia.

Jeżeli śmierć znajdzie nas żyjących w Chrystusie, a Jego w nas, tak jak powinno być w wypadku wiernego katolika, wtedy po wydaniu ostatniego tchnienia znajdziemy się w ramionach Maryi, jak Jezus. To zaś, co spoczywa w Jej ramionach, jest bezpieczne na zawsze.

***

Istnieją dwa małe, znane i drogie katolikom słowa, które innym ludziom wydają się sprzeczne. „Szczęśliwa śmierć”.

Jak śmierć może być szczęśliwa, jeśli rozdziera najgłębszą głębię istoty ludzkiej, kiedy oznacza odwagę samotnego wybrania się ku nieznanemu i zostawienia za sobą znacznej części swojej osoby?

Czy nie ma w tym czegoś po prostu upodabniającego nas do hieny cmentarnej w myśli o znajdowaniu radości w przerażającym rozdzieleniu mężczyzny lub kobiety na dwie części – śmierć i rozkład jednej, lot w kierunku nieznanej przyszłości drugiej?

Odpowiedź mogłaby brzmieć twierdząco, a niewierzący mogliby mieć rację, gdyby nie jeden fakt. Radość i szczęście nie mieszkają w ciele, znajdują się w duszy. A dusza nie może umrzeć.

Dlatego też dusza jest przygotowana na to, że w momencie śmierci nie da się pozbawić jej szczęścia, nawet w tej strasznej chwili rozrywania się ludzkiej natury.

Szczęśliwa śmierć jest faktycznie możliwa. Wiemy to w wyniku Boskiego objawienia i dzięki ludzkiemu doświadczeniu. Widzieliśmy umierających świętych, a oni odchodzili w szczęściu. Słyszeliśmy świętych modlących się o śmierć, ponieważ nie mogli się doczekać radości, której dostąpią. Czytaliśmy jak święta Teresa z Lisieux tęskniła za chwilą, której większość ludzi się obawia i jak obiecała radośnie przeżyć swoje niebo czyniąc dobro na ziemi.

Święta Teresa wiedziała, że teraz po śmierci, nareszcie zacznie żyć i cieszyć się. Będzie mieć siłę, aby służyć bliźnim, której nie miała za życia na ziemi, dzięki całej swojej świętości.

Była prawdziwą realistką. Odważnie objęła umysłem i sercem całą prawdę o sobie i prawdziwym powodzie swojego istnienia.

Śmierć nie spadła niespodziewanie, nie porwała jej nieprzygotowanej. Święta Teresa poszła szczęśliwa na spotkanie z nią, ponieważ nigdy nie oszukiwała się co do jej nieuchronności.

Dla niej śmierć była celem, w kierunku którego podążała i po drodze zwalczała przeciwności od dzieciństwa. Za progiem śmierci leżały wszystkie nagrody za jej wielkie wysiłki.

Jak Hiob zatrzymała w swoim sercu fakt śmierci, fakt wejścia do nieba przez jej bramę i fakt, że śmierć nie jest trwała, lecz chwilowa. Jak Hiob miała wiarę w zmartwychwstanie i moment, gdy ujrzy Boga nie tylko oczami duszy, ale też oczami ciała, Boga wysławionego i oddanego jej.

Wiedziała dokładnie, na czym polega śmierć i życie. Nie próbowała unikać rzeczywistości. Obejmowała ją i przytulała do siebie. Uważnie i odważnie stawiała czoła jej żądaniom z sercem dzielnym jak u lwa.

Czy istnieje potrzeba, żebyśmy wznieśli się na wyżyny świętej Teresy, aby nasza śmierć mogła być szczęśliwa?

Wcale nie. Święta Teresa była bohaterką. Była tak heroiczna, że gdyby istniało mocniejsze słowo niż „heroiczna”, musielibyśmy go użyć.

Heroizm oznacza wzniesienie się ponad to, co jest wymagane. Oznacza czynienie znacznie więcej niż jest jedynie potrzebne. Świętość Małego Kwiatuszka Jezusa nie była po prostu wystarczająca dla jej własnego zbawienia. Była tak wielka, że zasypywała, i wciąż zasypuje, błogosławieństwami niezliczone rzesze innych.

Nikt nie wymaga od nas, że wzbijemy się na takie wyżyny duchowości. Nikt nawet tego nie oczekuje. „Wielu zostało wezwanych, ale niewielu wybranych.” Ten wywołujący spory biblijny ustęp może dobrze nam tu przyświecać.

Wszyscy jesteśmy wezwani do zbawienia. Przeciwnie, niewielu jest wybranych do wznoszenia wieży świętości. Bóg obdarzający łaską jest tajemnicą swojej własnej mądrości i dobrych chęci. Jedną rzecz znamy jako prawdę wiary – każdemu daje wystarczająco dużo łaski, żeby został zbawiony.

Uważam, że możemy też być pewni, iż każdemu katolikowi Bóg daje znacznie większe możliwości niż wystarczająca ilość łaski.

Mamy Mszę świętą, Przenajświętszą Eucharystię, spowiedź święta, małżeństwo i inne sakramenty. Mamy sakramentalia. Jesteśmy członkami Mistycznego Ciała Chrystusa, możemy więc powiedzieć, że Jego umysł cały czas jest obecny w naszych, a Jego serce bije w naszych.

Jeśli żyjemy w stanie uświęcającej łaski, On mieszka w nas zawsze, a z Nim Jego Ojciec i Duch Święty.

Nie ma żadnego sensownego powodu, żeby którykolwiek katolik miał inną niż szczęśliwa śmierć.

Faktycznie nie ma żadnego powodu dla uczciwej i szczerej osoby, by mieć inną niż szczęśliwa śmierć.

Jedynym możliwym przykrym powodem niepowodzenia we współpracy z Bożą łaską jest odmowa życia kierującego się ku światłu i łasce danej przez Boga.

Ale, katoliku!, jak niezliczone masz możliwości zwiększenia łaski dla duszy, codziennego wzrastania w świętości i czynienia śmierci nie porażką, lecz triumfem, nie katastrofą, której należy się bać, lecz zwycięsko osiągniętym celem, nie potworną ciemnością, w którą trzeba się zanurzyć, a wspaniałym światłem, w które należy wkroczyć z ufnością.

Takie znaczenie objaśnia nam czternasta stacja Drogi Krzyżowej.

Chrystus został złożony w grobie. Pokonane przez oprawców Jego ciało zostało złożone na spoczynek. Jednak nie jest to tragedia. To chwila zwycięstwa. Ciało Jezusa zostało pogrzebane tylko do czasu ponownego połączenia się z duszą, do czasu gloryfikacji wiecznego zmartwychwstania do życia i władzy, do trzeciego dnia.

Chrystus umarł z jednego powodu – aby przygotować drogę dla nas. Jego śmierć jest naszym zbawieniem, naszym odkupieniem. Jego śmierć jest szczęściem naszej śmierci. Nie opuścił nas, pozostaje niezmordowanie z nami w swoim Kościele i w sakramentach, a ponad wszystko w chwili śmierci w sakramencie ostatniego namaszczenia.

„Namaszczenie ku chwale” – tak nazywali ten sakrament niektórzy święci. I tym dokładnie jest. Namaszczenie jest niczym innym niż Chrystus z nami przy naszym ostatnim tchnieniu, oczekujący by wziąć nas za rękę i poprowadzić ku wiecznej radości.

Katolik, który stawia czoła nieuchronności śmierci i przez wierność Mszy świętej, sakramentom i przykazaniom przygotowuje się na nią, nie umiera samotnie.

Umiera w Chrystusie i jednocześnie żyje w Nim. Ciało zamyka swoje zmęczone oczy, ale dusza bezustannie znajduje się w towarzystwie Jezusa, ponieważ jest On obecny w sakramentach.

Zaiste szczęśliwa śmierć! Czym innym mogłaby być, jeśli już się wyspowiadaliśmy po raz ostatni, otrzymaliśmy Komunię świętą i zostaliśmy namaszczeni w sakramencie, który ze względu na swój specjalny charakter stanowi natychmiastowe przejście do życia Boga?

Śmierć jest szczęśliwa dla tych, którzy stawili jej czoła podczas życia i przygotowali się na nią przez wykorzystanie środków zapewnionych przez Chrystusa. Dla nich śmierć to zaśnięcie w ramionach Naszej Pani, aby mogła obudzić nas i przedstawić radośnie swemu Boskiemu Synowi.

Czternasta stacja mówi nam o śmierci, ale ponadto idzie dalej i podkreśla fakt życia wiecznego i zmartwychwstania w chwale. Jeżeli nie jesteśmy głupcami, szczególne wrażenie powinien wywrzeć na nas fakt, że będziemy żyć w Chrystusie, aby umrzeć i zmartwychwstać z Nim.

Joseph A. Breig

Powyższy tekst jest fragmentem książki Josepha A. Breiga Mądrość Krzyża szczęściem rodziny.