Rozdział trzynasty. Wielka ofiara

Była mniej więcej szósta rano następnego dnia, gdy Franciszek nagle zerwał się z niespokojnego snu, usiadł na łóżku i wskazał na drzwi. Jego oczy błyszczały.

– Och, mamo! Spójrz na to cudowne światło!

Olimpia Marto w jednej chwili znalazła się przy synu.

– Nie widzę żadnego światła, Franciszku. Gdzie ono jest?

Franciszek znów wskazał na to samo miejsce.

– Widzisz? Przy drzwiach. Och, jakie piękne…

Olimpia spojrzała jeszcze raz, ale nie dostrzegła niczego niezwykłego. Chwilę później chłopiec westchnął głęboko i opadł na poduszkę.

– Światło zniknęło, mamo. Nie widzę go już.

Wierząc, że jej synek zapada właśnie w uzdrawiający sen, Olimpia uśmiechnęła się ze zrozumieniem, pogłaskała chłopca czule i wyślizgnęła się po cichu z pokoju. Po jej wyjściu do pomieszczenia weszła matka chrzestna Franciszka. Na jej widok malec wyciągnął przed siebie ręce.

– Przepraszam za wszystkie złe rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłem – wyszeptał. – Naprawdę, szczerze przepraszam.

Matka chrzestna w odpowiedzi skinęła przyjaźnie i podeszła do łóżka.

– Spróbuj teraz odpocząć – wyszeptała. – Tylko tak nabierzesz sił i wrócisz do zdrowia.

Jednak dokładnie w chwili, gdy wypowiadała te słowa dostrzegła na twarzy chłopca coś, co spowodowało, że pochyliła się nad nim z niepokojem. Nagle jej mały chrześniak zdawał się być taki spokojny… taki szczęśliwy… taki nieruchomy! Chyba nie oznacza to, że…

– Olimpio! – zawołała z całych sił. – Olimpio, chodź tu szybko!

Mama Franciszka nadbiegła natychmiast, ale było już za późno. Jej najmłodszy syn właśnie wydawał ostatnie tchnienie. I bez wątpienia widział coś naprawdę pięknego, gdy powierzał swoją duszę Bogu, ponieważ uśmiech, który malował się na jego ustach, był po prostu nie z tego świata.

Po policzkach Olimpii polały się łzy, padła na kolana przed łóżkiem syna i przez kilka minut dawała upust swej rozpaczy. Franciszek nie żył! Czwartego kwietnia 1919 roku, dwa miesiące przed swoimi jedenastymi urodzinami, odszedł do Domu Bożego! Jednak gdy do pokoju chłopca wbiegli z bladymi twarzami ojciec i pozostałe dzieci, dławiący się od szlochu, serce cierpiącej matki zalał dziwny spokój.

– Była tu Maryja Panna, gdy Franciszek umierał! – krzyknęła nagle. – Jestem tego pewna!

Manuel Marto również był tego pewien i stał przez dłuższą chwilę przyglądając się swojej żonie i nieruchomej postaci syna. Następnie wyciągnął z kieszeni różaniec i powoli ukląkł. Po jego policzkach również lały się łzy, łzy, których nawet nie starał się ukryć.

– Niech Bóg zmiłuje się nad tym chłopcem! – załkał. – I niech oszczędzi nam naszą małą Hiacyntę, by pobyła tu z nami jeszcze długi czas…

Niestety, szczera modlitwa ojca nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Dni kwietniowe mijały jeden za drugim, wiosenne kwiaty przyozdabiały wciąż nowe groby na fatimskim cmentarzu, a stan zdrowia Hiacynty stawał się coraz bardziej niepokojący. Grypa zaatakowała dziewczynkę, podobnie jak Franciszka, około Bożego Narodzenia. Powoli wracała do zdrowia, jednak wkrótce jej osłabiony organizm padł ofiarą nowej choroby. Dziewczynka zachorowała na ostre zapalenie opłucnej. W klatce piersiowej utworzył się jej ropień i bywały dni, kiedy każdy oddech był dla Hiacynty jak ukłucie mieczem.

– Niedługo będę w Niebie razem z Franciszkiem – wyznała dziewczynka któregoś popołudnia Łucji, gdy ta wróciła do domu po ciężkim i samotnym dniu w szkole. – Wtedy zacznie się twoje zadanie.

– Moje zadanie?

– Och, chyba nie zapomniałaś?! Musisz sprawić, by ludzie zrozumieli, że Pan Bóg pragnie stworzyć na świecie kult Niepokalanego Serca Maryi.

Łucja poczuła się trochę nieswojo.

– Pamiętam. Najświętsza Maryja Panna tak właśnie mi powiedziała.

– Tak, i posłuchaj. Nie możesz więcej uciekać, gdy ludzie będą przychodzić i zadawać ci pytania. Mów wszystkim, że Bóg udziela łask poprzez Niepokalane Serce Maryi, i że nie mogą się obawiać o nie prosić.

– Nie licząc nieznajomych, Hiacynto! Przecież wiesz, jak zawsze się nam naprzykrzali! Franciszek nawet często chował się pod łóżko, gdy przychodzili i pytali o niego!

Dziewięcioletnia Hiacynta spojrzała na kuzynkę swymi mądrymi oczami, a mądrość ta wypływała z niebiańskiej łaski, która spłynęła na jej duszę.

– Nie wiesz, że nasza wygoda się nie liczy? – spytała. – Liczy się tylko to, że Pan Jezus chce, by Jego Serce i Niepokalane Serce Jego Matki były czczone razem. Twoje zadanie polega na informowaniu o tym ludzi.

Łucja przytaknęła ze zrozumieniem, przypominając sobie, co powiedziała Nasza Pani podczas drugiej wizyty w Cova.

– Tak, masz rację. A jeśli ludzie będą chcieli wiedzieć, jak zakończyć wojnę…

– Musisz im powiedzieć, by prosili o to w imię Niepokalanego Serca Maryi. W końcu Pan Bóg powierzył pokój na świecie Jej opiece.

Gdy Łucja patrzyła na swoją małą kuzynkę, w jej oczach pojawił się blask wyrażający szacunek i zdumienie.

– Och, jakże bym chciała, żebyś mogła zostać i pomóc mi w tym zadaniu! – zawołała z zapałem. – Och, Hiacynto! Będę taka samotna, gdy mnie zostawisz i pójdziesz do Nieba…

Dziewczynka w odpowiedzi skinęła głową ze zrozumieniem, pojmowała bowiem znacznie więcej, niż wskazywałby na to jej wiek.

– Tak. Ale ofiarujesz swoją samotność za grzeszników i w ten sposób ocalisz wielu z nich. Och, Łucjo! Nie istnieje chyba lepsze zajęcie, niż pomaganie ludziom w unikaniu tego okropnego miejsca!

Głos Hiacynty był bardzo stanowczy, jak zwykle, gdy mówiła o piekle. Nigdy nie zapomniała potwornej wizji, której doświadczyła wraz z kuzynami podczas trzeciej wizyty Naszej Pani. Od tego czasu minęły już dwa lata, a ona ciągle drżała na samą myśl o niej. Gdy miała dość sił, by mówić, często poruszała sprawę piekła w rozmowach z Łucją.

– Ci ludzie w piekle… Łucjo, czy oni kiedykolwiek się stamtąd wydostaną?

– Nie.

– Nawet za wiele, wiele lat?

– Nie. Piekło nigdy się nie kończy.

– A czy z Niebem jest tak samo? Ci, którzy tam pójdą, pozostaną tam na zawsze?

– Tak. Niebo i piekło są wieczne. Nigdy się nie kończą.

– Ale czy dusze, które płoną w piekle, nie zamienią się w końcu w popiół? Czy nie zaznają odpoczynku od cierpienia ani na chwilę?

– Nie, będą cierpieć po wieczne czasy.

– A jeśli będziemy się modlić bardzo mocno za ludzi w piekle, czy Pan Bóg pozwoli im stamtąd wyjść?

– Nie. Te dusze nigdy nie opuszczą piekła. Podobnie jak dusze w Niebie nigdy nie opuszczą Nieba. Pozostaną na całą wieczność, tam gdzie są.

Prawda ta była tak przytłaczająca, że Hiacynta ledwie mogła objąć ją rozumem! Wieczność! To pojęcie wprost niemożliwe do uchwycenia! I pomyśleć tylko, że ona, lub każda inna osoba na ziemi, mogła pomóc w zadecydowaniu, czy ludzie będą szczęśliwi na wieki, czy też pójdą do piekła, by cierpieć męki potępionych!

„Bo to prawda, że nawet dzieci mogą pomóc grzesznikom w uzyskaniu łask potrzebnych do pójścia do nieba, jeśli będą się za nich modlić i cierpieć”, pomyślała. „Możemy ich też zostawić samym sobie i nie martwić się, co będzie. Jednak jakże by to było nieżyczliwe… i jak straszne dla grzeszników i ich rodzin…”

Od trzeciej wizyty Naszej Pani Hiacynta wzrastała w łasce miłości do dusz. Dlatego też z radością nosiła szorstki sznur wokół talii, rezygnowała z drugiego śniadania i przez wiele dni nie piła wody ofiarując swoje cierpienie jako pokutę za grzechy tych, którzy byli zbyt leniwi lub lekkomyślni, by robić to za siebie. Zachęcała też Franciszka i Łucję do podobnych działań. Jednak gdy w grudniu 1918 roku zaatakowała grypa, tego typu poświęcenia musiały się skończyć. Teraz, gdy jest chora, nie powinna powstrzymywać się od jedzenia i picia. A jeśli chodzi o sznur…

– Weź i schowaj go dla mnie – poprosiła Łucję. – Nie chcę, żeby mama go zobaczyła. Jeśli wyzdrowieję, będziesz mogła mi go oddać.

Kuzynka w odpowiedzi skinęła głową. Zrobiła już wcześniej to samo dla Franciszka. Jednak wkrótce po jego śmierci zrozumiała, że Hiacynta też już nigdy nie obwiąże się grubym sznurem. Zapalenie opłucnej, które zaatakowało ją po grypie, osłabiało jej organizm coraz bardziej.

– Och, chciałabym, żebyś tak nie cierpiała! – zawołała pewnego majowego dnia, gdy pozwolono jej zobaczyć się na chwilę z młodszą kuzynką. – Hiacynto, czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Mała pacjentka pokiwała przecząco głową z trudem i bólem łapiąc powietrze.

– Nie. Ale nie martw się o mnie. Mam… Mam cudowną wiadomość.

– Co takiego?

– Przystąpię do Pierwszej Komunii!

– Nie?

– Tak. I teraz, skoro mogę przyjąć Naszego Pana, już nic więcej się nie liczy, Łucjo. Nic a nic!

– Ale przecież na pewno strasznie cierpisz…

– Tak. Ale to cierpienie za dusze, pamiętaj o tym. Jestem pewna, że gdzieś komuś bardzo to pomaga…

Za sprawą Bożego miłosierdzia heroiczne poświęcenie Hiacynty z pewnością pomagało grzesznikom w Portugalii i na całym świecie. Nazwiska Hiacynta Marto i Łucja dos Santos znane już były w całym kraju. Do domu dziewczynek i na skromny grób Franciszka przybywały tłumy wiernych, by prosić o łaskę i pomodlić się. Do tego czasu budowa kaplicy w Cova, o którą poprosiła sama Matka Boska, została już ukończona i codziennie widziano w niej pielgrzymów, którzy w drodze do domów rodzin Marto i dos Santos i powrotnej zatrzymywali się tam, by ofiarować pięć lub więcej dziesiątek Różańca. Nie byli to tylko pielgrzymi z bardzo daleka. Wielu z nich pochodziło z samej Fatimy oraz z pobliskich wiosek, gdyż teraz nikt w okolicy już nie naśmiewał się z objawień na pastwisku. W każdym domu na przestrzeni wielu kilometrów szczere odmawianie Różańca stało się codzienną praktyką rodzinną.

– Dzieciom naprawdę ukazała się sama Matka Boska – mówili ludzie. – Powiedziała im, by nam przekazali, że mamy codziennie odmawiać Różaniec, i to jak należy, żeby mogła zesłać na nas wiele łask. Cóż, potrzebne nam są te łaski. I, oczywiście, nie chcemy sprzeciwiać się woli Matki Przenajświętszej.

Hiacynta wprost nie posiadała się ze szczęścia, gdy usłyszała, że przyjaciele i sąsiedzi uczyli się poznawać i kochać Różaniec jak nigdy wcześniej! To właśnie przez tę cudowną modlitwę duch całej Fatimy został podniesiony i umocniony! Serce Hiacynty cieszyło się ogromnie na wieść o tym, że przyjaciele i sąsiedzi odmawiali też modlitwę, której nauczyła ich Matka Boska, modlitwę, którą powinno się odmawiać po Chwała Ojcu, pod koniec każdej tajemnicy różańcowej:

– „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy! Zachowaj nas od ognia piekielnego. Zaprowadź wszystkie dusze do nieba, a szczególnie te, które najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”.

– Ludzie odmawiają też inne modlitwy – oznajmiła Łucja dzień po Pierwszej Komunii Hiacynty. – Słyszałam je.

Hiacynta, której serce wciąż jeszcze przepełnione było szczęściem z powodu przyjęcia Pana Jezusa, spojrzała na kuzynkę z zachwytem.

– Które modlitwy?

– „Mój Boże, kocham Cię za wszystkie łaski, które na mnie zesłałeś.”

– I co jeszcze mówią?

– „Słodkie Serce Maryi, bądź mym wybawieniem.”

– A mówią też ofiarowanie przed poświęceniem swego cierpienia za grzeszników?

– Tak. I dodają jeszcze Ojcze nasz, zupełnie jak my.

– Och, uwielbiam tę modlitwę! – wyszeptała Hiacynta z błyszczącymi oczami. – Mówi tak wiele. Powiedzmy ją razem, dobrze?

Dziewczynki wyrecytowały znajome słowa, których Nasza Pani nauczyła je tak dawno temu:

– O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.

Biedna Hiacynta! Z upływem dni pojawiało się coraz więcej okazji do wypowiadania tych słów. Jednak miesiąc po Pierwszej Komunii nadeszła okazja do cierpienia, które przewyższało wszystkie inne. Wtedy bowiem Manuel i Olimpia Marto zdecydowali, że ich mała córeczka powinna opuścić Fatimę i udać się do szpitala Świętego Augustyna w Ourem. Istniała szansa, że dzięki leczeniu szpitalnemu uda się wyleczyć bolesny ropień w klatce piersiowej dziewczynki.

Choć dziewięcioletnia Hiacynta całym swoim sercem poświęciła się cierpieniu za grzeszników, ledwie mogła znieść myśl o czekającej ją ciężkiej próbie. Wyjazd do Ourem, do miasta, w którym kiedyś spędziła z Franciszkiem i Łucją pięć przerażających dni w więzieniu, nie mógł być dla dziewczynki przyjemnym doświadczeniem. Nie mówiąc już o pójściu tam do szpitala…

– Gdy Nasza Pani przyszła do mnie i do Franciszka, powiedziała, że umrę w szpitalu – rzekła dziewczynka załamującym się głosem, kiedy Łucja przyszła ją odwiedzić po szkole. – Powiedziała też, że umrę w samotności. Och, nie wiem, jak to zniosę!

– Ale przecież przyjdzie zabrać cię do Nieba! – przypomniała jej szybko starsza kuzynka z udawaną radością. – To na pewno wynagrodzi ci wszystkie cierpienia. I pomyśl tylko! W Niebie znów zobaczysz Franciszka!

Na twarzy Hiacynty, stojącej właśnie przed wielką ofiarą, jaką było pożegnanie się z najlepszą przyjaciółką, pojawił się nieprzyjemny grymas.

– Tak, oczywiście. Ale gdybyś tylko mogła pojechać ze mną do Ourem! Gdybyś tylko mogła być przy mnie, gdy będę umierać…

Łucja potrząsnęła smutno głową.

– To chyba nie będzie możliwe – rzekła cicho i nagle do oczu napłynęły jej łzy. Hiacynta bardzo cierpiała, to oczywiste. Samotna śmierć w szpitalu będzie dla niej ogromnie ciężka. Jednak co stanie się z Łucją? Gdy Hiacynta połączy się z Franciszkiem w Niebie, by cieszyć się Rajem na wieki, Łucja pozostanie na ziemi sama ze swoim cierpieniem. Będzie wtedy bardzo samotna, ponieważ bez Hiacynty na całym świecie nie będzie miała nikogo, z kim mogłaby swobodnie porozmawiać o Naszej Pani, objawieniach, o powierzonym jej zadaniu szerzenia kultu Niepokalanego Serca Maryi.

Dziewczynka powoli uklękła przy łóżku małej kuzynki.

– Lepiej zmówmy jeszcze raz modlitwę – wyszeptała. – Przecież to tak wielka ofiara…

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.