Rozdział trzynasty. Nowe zadanie

W ciągu tygodni, które pozostały do opuszczenia Bolonii, Dominik wiele razy przypominał swej młodej przyjaciółce o tym, jak cenną łaską została obdarzona. Nie jej zalety były powodem, dla którego Bóg natchnął ją, by oddała Mu swe serce! Od tej pory miała kochać wszelkie stworzenie w Nim, miała więc uniknąć rozczarowania, które tak wielu musi cierpieć, gdy przekonują się, że rzeczy tego świata nie zawsze są takimi, jakimi się wydają.

Po jakimś czasie, wspomniawszy o wizji przyszłości Diany, którą dano mu ujrzeć, Dominik zaczął rozmowę o jeszcze innej łasce.

– Moje dziecko, bardzo niewielu ludzi kiedykolwiek myśli o tym, by poprosić Chrystusa o umiłowanie cierpienia – rzekł z namysłem. – To wielka szkoda!

Diana spojrzała nań pytająco.

– Szkoda, ojcze?

– Tak. Na przykład, czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, co sprawia, że czasem życie wydaje się nie do zniesienia?

– Cóż…

– To cierpienie, prawda? Czy nawet sam lęk przed nim?

– Tak… Tak przypuszczam, ojcze.

– Ach, wiesz, że tak jest! Czemu zatem nie poprosisz Naszego Pana, by obdarzył cię umiłowaniem bólu, tak, a nawet pragnieniem cierpienia!

Diana zadrżała.

– Bałabym się zbytnio, ojcze.

– Bałabyś się?

– Tak, ojcze.

– Posłuchaj mnie. Każdego na tym świecie dosięga cierpienie. Dlaczego nie miałabyś się na nie przygotować? Nawet więcej. Dlaczego nie mielibyśmy się modlić, by go dostąpić dla błogosławieństwa, którym jest?

Diana patrzyła na stojącą przed nią postać odzianą w czerń i biel w milczeniu pełnym zgrozy. Naturalnie zawsze zdawała sobie niejasno sprawę, że świętość w dużej mierze zależy od chęci znoszenia cierpień. Lecz w przeszłości właśnie ta wiedza wystarczała, by odrzucić ją od prób zostania świętą. Przecież niezwykle ciężko jest przyjmować ból z radością, gdy wszędzie dookoła ludzie, nawet dobrzy ludzie, robią wszystko, żeby go uniknąć! Ale teraz…

Nie martw się – rzekł Dominik, odgadując jej myśli. – Każdy, nawet tchórz może nauczyć się kochać cierpienie: pod warunkiem, że będzie codziennie prosił Boga o pomoc!

Później, ku zdumieniu Diany, Dominik zaczął mówić w taki sposób o krzyżu – przyjętym z pokorą – i jego mocy czynienia dobra dla innych, że Diana nie posiadała się z zachwytu. Sama nie wiedząc jak, odrzuciła swoje obawy i poprosiła Boga o to, o co nie odważyła się prosić, nawet w marzeniach, przez całe osiemnaście lat: o umiłowanie, a nawet pragnienie cierpienia!

Dominik naturalnie niezwykle się uradował widząc jak jego młoda podopieczna czyni ten najważniejszy krok na drodze ku świętości. Kto wie, może, gdy przyjdzie czas, będzie potrafiła przekonać innych by podążyli jej śladem? Wówczas okaże się, że niezliczone dusze sięgną Boga – i odnajdą Go – jak nigdy przedtem.

Chociaż Dominik cieszył się tą nową łaską ofiarowaną Dianie, nie mógł pozostać dłużej w Bolonii, by obserwować co z tego wyniknie. Po ustaleniu terminu wyjazdu Reginalda do Paryża tuż po Bożym Narodzeniu, sam wyruszył spędzić święta w Rzymie.

„Minęło już ponad osiemnaście miesięcy od kiedy opuściłem klasztor Świętego Sykstusa” – pomyślał. – „Ciekaw jestem, co tam się wydarzyło w tym czasie?”

Jako doświadczony wędrowiec, Dominik w krótkim czasie pokonał trzysta kilometrów dzielące Bolonię od Rzymu. Po przybyciu odkrył z radością, że jego bracia zdziałali wiele dobrego podczas jego nieobecności. Na przykład, było kilka nowych powołań do zakonu, zatem obecnie wspólnota u Świętego Sykstusa liczyła ponad stu mnichów. Co więcej, dzięki staraniom niektórych z braci, mieszkańcy Rzymu okazywali coraz większą miłość Matce Boskiej, a tłumy odmawiały codziennie Jej psałterz.

Dominik bardzo szybko dowiedział się jednak, że jego zakonnicy i ich dzieło było krytykowane. W jednej z dzielnic rozwinęła się nawet jawna opozycja.

– To sprawka zakonnic, ojcze – rzekł brat Tankred ze smutkiem. – One… one żywią do nas straszliwe podejrzenia.

– Podejrzenia?

– Tak, ojcze. A zwłaszcza siostry z klasztoru Matki Boskiej na Zatybrzu.

Mniej więcej dwa lata wcześniej papież Honoriusz powierzył Dominikowi zadanie zjednoczenia wszystkich zakonów żeńskich w Rzymie w ramach tej samej reguły, która została zapisana dla zakonnic przebywających w Prouille. Tak naprawdę to ze względu na związaną z tym zadaniem pracę, Ojciec Święty podarował mu klasztor Świętego Sykstusa. Do tej pory natłok innych obowiązków nie pozwalał mu się tym zająć, lecz teraz…

– Przypuszczam, że niektóre siostry obawiają się, że nasza reguła jest zbyt trudna – zaryzykował. – Zwłaszcza część dotycząca przestrzegania ścisłej klauzury.

Brat Tankred zgodził się z nim.

– To prawda, ojcze. Kilka śmielszych zakonnic – zwłaszcza te, które mają przyjaciół i krewnych mieszkających w Rzymie – powiedziało, że narobią ci kłopotu, jeśli spróbujesz wprowadzić choćby najmniejsze zmiany w ich trybie życia.

Kilka dni później Dominik przekonał się o prawdziwości tych słów. Rzymskie zakony żeńskie nie były ani trochę zainteresowane przyjęciem reguły stworzonej dla jakiegoś nieznanego francuskiego klasztoru: Naszej Pani w Prouille. To śmieszne, stwierdziły, żeby włoskie szlachcianki miały prząść i tkać jak proste chłopki! Spać na łóżkach, które przypominały twarde prycze, pościć przez większą część roku, nosić habit z szorstkiej wełny! Nie móc posiadać niczego na własność! Zbierać się na modlitwę o północy i innych nierozsądnych porach! A przede wszystkim, nigdy nie pojechać do domu, nie odwiedzić rodziny, przyjaciół…

– No więc ja, na przykład, nie zamierzam mieć nic wspólnego z tymi nowomodnymi zwyczajami – rzekła z patosem matka Eugenia. Była ona przeoryszą klasztoru Matki Boskiej na Zatybrzu. – Może są i dobre dla pewnego rodzaju duchownych, ale dla nas są bezużyteczne. I do tego niepraktyczne.

– Niepraktyczne? – zawtórowały jej niektóre starsze zakonnice z ulgą. – Najdroższa matko, one są zwyczajnie bezsensowne!

Sytuacja pogarszała się z biegiem dni. Papież Honoriusz obwieścił nadanie braciom kaznodziejom nowej siedziby gdzie mieli pracować. Była to połowa rodzinnego pałacu przylegającego do starodawnego kościoła Świętej Sabiny. Gdy już bracia tam się przeprowadzą, rzekł, ma nadzieję, że rozmaite zakony żeńskie z całego miasta z siostrami od Matki Boskiej na czele, połączą się bez kłótni i zamieszkają u Świętego Sykstusa uznając regułę napisaną przez Dominika dla jego córek z Prouille. Takie rozwiązanie z pewnością będzie uporządkowane i przyniesie duchowe korzyści wszystkim zainteresowanym.

– Ale dlaczego mamy opuszczać nasz klasztor? – sprzeciwiła się matka Eugenia. – Był naszym domem od zawsze!

– I dlaczego inne zakonnice mają zamieszkać z nami? – dopytywały się jej zwolenniczki. – One nie należą do tej samej klasy, co my!

– A ta nowa reguła, och, jest o wiele za trudna do przestrzegania!

– Racja! Ani kawałeczka mięsa choćby raz do roku!

Dominik modlił się długo i szczerze o rozwiązanie powstałego problemu, po czym postanowił odwiedzić zakonnice z klasztoru Matki Boskiej. Z Bożą pomocą, może będzie w stanie załagodzić choć niektóre z trudności. A może nawet – o, cóż za radosna myśl! – osiągnie całkowite porozumienie z matką Eugenią i jej towarzyszkami.

Wkrótce więc tłumaczył zgromadzeniu najuprzejmiej jak potrafił, jak wielka jest potrzeba reform w rzymskich zakonach, jeśli każda z zakonnic ma osiągnąć stopień doskonałości przeznaczony jej przez Boga. Następnie jął opisywać istniejące nadużycia i objaśniał jak wszystko się zmieni, gdy tylko zakonnice od Matki Boskiej pokażą innym dobry przykład, przeprowadzą się do Świętego Sykstusa i przyrzekną żyć wedle reguły stosowanej w Prouille. Wtedy w całym Rzymie będzie istnieć tylko jeden rodzaj życia zakonnego dla kobiet – życie świątobliwe, z naciskiem na piękno modlitwy i pokuty.

Lecz matka Eugenia pozostała niewzruszona błaganiami Dominika, podobnie jak jej towarzyszki.

– To, o co prosisz, jest niemożliwe, ojcze, z wielu powodów – rzekła stanowczo. – A zwłaszcza ze względu na obraz.

– Obraz?

– Tak, ojcze. Obraz Matki Boskiej namalowany przez świętego Łukasza. To nasz najcenniejszy skarb. Po prostu nie możemy się z nim rozstać.

Oczy Dominika rozszerzyły się ze zdumienia.

– Ale nikt nie mówi o rozstaniu się z obrazem! – wykrzyknął. – Jak najbardziej możecie…

Matka Eugenia potrząsnęła głową.

– Nie rozumiesz, ojcze. Miejsce naszego pięknego obrazu jest tutaj i nigdzie indziej.

Po czym, ku zdumieniu Dominika, matka Eugenia zaczęła snuć zadziwiającą opowieść o tym, jak ponad trzysta lat wcześniej, papież Sergiusz III upodobał sobie uwielbiany przez nie obraz i osobiście, wbrew woli zakonnic, przeniósł go do Pałacu Laterańskiego. Lecz następnej nocy obraz w cudowny sposób powrócił do klasztoru. Od tamtej pory zakonnice od Matki Boskiej uważały obraz za bezcenny i koncentrowały wokół niego swą pobożność. Tak naprawdę chyba każda z sióstr przebywających obecnie w klasztorze przybyła do zakonu przede wszystkim powodowana pragnieniem życia pod jednym dachem z cudownym obrazem.

– Ponieważ najwidoczniej jest wolą Bożą, by obraz tutaj pozostał, tak musi się stać, ojcze – zakończyła matka Eugenia tonem ostatecznym.

Wiedząc, że dalszy spór nie przyniesie żadnego pożytku, Dominik wreszcie zebrał się do odejścia. Przez pięćdziesiąt lat życia spotykał się z rozmaitymi problemami – jako prosty ksiądz w Hiszpanii, jako misjonarz pośród heretyków na południu Francji, a teraz jako założyciel włoskiego zakonu – lecz zadanie zreformowania klasztorów żeńskich w Rzymie z pewnością przewyższało je wszystkie trudnością. Jakże niezwykłej cierpliwości wymagało! Jakiego taktu!

– I jakiej modlitwy! – rzekł sam do siebie.

Trzej mężczyźni, których Ojciec Święty wyznaczył do pomocy Dominikowi przy zadaniu reformowania zakonów żeńskich – kardynał Ugolino, kardynał Stefan i kardynał Mikołaj – zgodzili się. W głębi duszy wszyscy uważali, że ta praca nie ma szans na powodzenie. Nie potrafili sobie wyobrazić, że kiedykolwiek zakony rzymskie zostaną połączone. Jedno zgromadzenie przestrzegało swojej reguły, inne własnych, a i to tylko wtedy, gdy sumienie im kazało.

– Właściwie, kto by potrafił dogadać się z kobietami? – pytali, wzruszając ramionami. – Poprośmy lepiej Ojca Świętego by zwolnił nas z tego obowiązku.

Dominik jednak nie zgadzał się na to. Wiedział dobrze, że modlitwa ma olbrzymią moc. Lecz gdy towarzyszy jej pokuta, wspólnie mogą działać cuda. Zatem podobnie jak dawniej, kiedy nauczał wśród heretyków, znowu zwrócił się o pomoc do Maryi. A do swych modlitw Jej ofiarowanych dołączył wyrzeczenia wszelkiego rodzaju – zwłaszcza post.

Gdy tak modlił się i umartwiał w intencji powodzenia swego dzieła, Dominik poczuł na nowo, jeszcze większą miłość Boga. Jakże On był dobry! Jak wspaniały! Jak łagodny! Jak bardzo zasługiwał na zaufanie i miłość wszelkiego stworzenia!

„Gdybym tylko potrafił sprawić, by siostry zrozumiały jak gorąco pragnie, żeby służyły Mu jak jedna rodzina!” – pomyślał. „Gdybym sprawił, by zdały sobie sprawę, że reguła moich córek z Prouille, choć może zdawać się trudna, pomoże im osiągnąć świętość…”

Wreszcie pewnego dnia jakiś głos przemówił w głębi jego duszy.

„Może pójdziesz znowu odwiedzić zakonnice?” – wyszeptał ten głos. „Powiedz im raz jeszcze, że modlitwa i pokuta za innych może dać im prawdziwe szczęście.”

Dominik klasnął w dłonie. Ten wewnętrzny, ukryty i naglący głos musiał pochodzić od Ducha Świętego. Nie mógł zatem zrobić nic innego jak tylko go usłuchać.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Święty Dominik.