Rozdział trzynasty. Modlitwa małżonków

Rzeczą pierwszorzędnej wagi jest dla małżonków ich wspólna modlitwa, ów cenny czas, w którym dwie dusze, złączone świętym węzłem małżeńskim, stapiają w jedno swoje aspiracje, myśli i pragnienia, nie rozróżniając, które z nich są ich indywidualnymi, i stawiają się przed Bogiem, każda pomna na drugą, ofiarując się w jedności, nieustannie pogłębiającej się wzajemną miłością, która – z kolei – pomnaża się dziesięciokrotnie każdego dnia.

A później, gdy Bóg ześle domowi nowych przybyszów, będzie jedna wspólna modlitwa, gdzie każdy z brzdąców i każde ze starszych dzieci złączy się w modlitwie ojca i matki i wszyscy polecą Bogu uświęcenie całej rodziny.

Jeżeli czasami jakieś okoliczności, jak wojna, podróże, obowiązki stanu, wymagać będą czasowej, a może i okresowej rozłąki, każde z dwóch serc rozdzielonych pożegnaniem rozstania i trwaniem nieobecności odmawiać będzie modlitwę na odległość, modlitwę, w której każde z dwojga, pod okiem Boga, starać się będzie przeżyć razem tę właśnie chwilę życia i błagać o męstwo kontynuowania tej podróży do nieba w pełnej wzajemnej harmonii.

Żadna tego typu modlitwa nie przekreśla modlitwy indywidualnej; gdy jedno z dwojga jest zajęte obowiązkami stanu lub w trakcie jakiejś działalności apostolskiej, inna bardziej do modlitwy przynaglona, może w ciszy duszy starać się zyskać od Boga stosowne łaski dla obojga oraz całej rodziny. Modlitwa w takich momentach będzie nie tylko błaganiem, lecz jeszcze czymś więcej: wzniesieniem się duszy do Boga, by Go adorować, by dotrzymywać towarzystwa Dobremu Nauczycielowi. Mało wówczas będzie słów czy konkretnych refleksji, lecz będzie to dar serca, poszukiwanie zjednoczenia przez bliskość duszy. Gdy zaś uczestniczy się w modlitwie liturgicznej Kościoła, następuje zjednoczenie serca z całym Kościołem, bliższy i bardziej gorliwy udział w obcowaniu świętych. Dusza w centrum świata łączy się w Sanctus rozlicznych, odprawianych w tym samym czasie Mszy świętej, i ma udział w wielkiej modlitwie Chrystusa za świat.

Jest jeszcze jedna forma modlitwy: wspólna równoległa modlitwa jedności i dwojga, nie artykułowana słowami ani demonstrowana czynami, lecz wyrażana poświęceniem Bogu czynności każdego ich dnia – żony w domu, męża w biurze, sklepie czy warsztacie. „módlcie się w każdym czasie” – mówi Pan (Łk 21, 36). Nie powiedział, że musimy być koniecznie nieustannie fizycznie zajęci modlitwą, lecz że mamy być w stanie modlitwy, co oznacza, że trzeba tak postępować, by całe życie było niczym modlitwa składana Bogu w ofierze i często odnawiana. Stan modlitwy to stan wzniosły, bezpośredni lub pośredni dar złożony Bogu ze wszystkich najmniejszych cząsteczek aktywności w każdym momencie życia.

U kresu życia św. Franciszek Salezy, przygnieciony zajęciami swej posługi i obowiązkami związanymi z dużą diecezją, pomyślał, że powinien zredukować nieco swoje dodatkowe modlitwy wynikające z pobożności. „Robię to, co jest tym samym, co modlitwa” – wyjaśnił.

Modlitwa myślna i ustna nie są zawsze jednakowo możliwe dla wszystkich, jednak wszyscy powinni zapewnić sobie przynajmniej minimum, jakim jest owa podstawowa modlitwa o łaskę trwania w jedności z Bogiem.

Modląc się razem

Jeżeli słowa Zbawiciela: „gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20) odnoszą się do osób obcych i obojętnych sobie, o ileż bardziej znaczące są dla dwojga istot przeznaczonych do tego, by były jednym sercem i jedną dusz ą! Żadna wspólnota nie może bardziej spodziewać się łask od Boga dzięki modlitwie niż wspólnota męża i żony. Skoro połączeni są tyloma więzami, jakże autentyczną wspólnotę-jedność tworzy rzeczywiście ich łączna modlitwa!

Generał Reibell, którego poproszono o napisanie przedmowy do książki o wojnie światowej, ośmielił się zamieścić taką osobistą uwagę: „Są dwa nawyki, którym pozostałem wierny w czasie ekspedycji: prowadziłem dziennik z wydarzeń każdego dnia oraz refleksji, jakie te wydarzenia we mnie wzbudzały; następnie czytałem rozdział z Nowego Testamentu i urywki z Naśladowania Chrystusa w kolejności, jaką ja i żona uzgodniliśmy przed rozstaniem; w ten sposób przygotowaliśmy miejsce spotkania dla naszych intymnych myśli mimo odległości, jakie nas dzieliły. Jeżeli – co bardzo rzadko się zdarzało – zmuszony byłem zaniedbać owo podwójne zobowiązanie przez okres jednego, najwyżej dwu dni, nadrabiałem tę zaległość w ciągu dni następnych, aktualizując zarówno dziennik, jak i lekturę.

Kiedy doszedłem do końca tego, co miałem przeczytać, rozpocząłem lekturę ponownie w tej samej kolejności, aż do wypełnienia owego podwójnego kompletu trzystu sześćdziesięciu pięciu dni naszej afrykańskiej kampanii”.

W tym wypadku to mąż zrobił pierwszy krok. Często przewodnictwo w sprawach ducha przyjmuje żona. Niejednokrotnie jednak mężowie bywają zasmuceni do głębi jestestwa widząc, że żony nie prowadzą rodziny do Boga.

To, czy mąż, czy też żona podejmuje inicjatywę, nie ma większego znaczenia; wielkie natomiast znaczenie ma to, żeby chrześcijańska rodzina doszła w rozwoju duchowym do tego, by razem spełniać najbardziej istotne praktyki religijne.

Będą takie sytuacje, gdzie rzeczywista konieczność nakazywać będzie mężowi i żonie spełniać niektóre praktyki oddzielnie; na przykład gdy u żony zbliża się czas rozwiązania lub właśnie wydała na świat dziecko, albo gdy ze względów rodzinnych on i ona muszą chodzić na różne Msze święte, tak żeby ktoś był w domu, by zatroszczyć się o personel lub doglądać dzieci.

Poza tego typu przypadkami, pożądane jest, żeby jak najwięcej obowiązków duchowych wykonywali razem; to ma być ich związek. Niech modlą się razem przy swoim łóżku, wymieniają poufne myśli po inspirującej lekturze duchowej odbytej wspólnie, odmawiają razem modlitwę przed posiłkiem i po posiłku i tak dalej jeśli chodzi o inne okazje do modlitwy. Jedno z dwojga może mieć większą chęć do modlitwy niż drugie i nie ma powodu, żeby nie została ona zaspokojona; nie ma też powodu, by żądania ducha i porywy duszy nie miały być zaspokojone po tym, jak wykonane zostały ćwiczenia duchowe, które należało przeprowadzić razem; obowiązek stanu jest zawsze na pierwszym miejscu i musi być zabezpieczony.

W ten sposób zagwarantowana jest niezależność dusz oraz ścisła współpraca – w oddawaniu czci przez oboje, lecz w zjednoczeniu dusz.

Wzajemna modlitwa za siebie

Ojciec i matka chętnie modlą się za syna, który jest w niebezpieczeństwie, za chorą córkę, przygnębione dziecko. Lecz nie tak często modlą się za siebie wzajemnie mąż i żona. A jednak mógłby to być środek, dzięki któremu mogliby najłatwiej otrzymać łaski niezbędne do osiągnięcia wspólnych pragnień i wypełnienia wspólnej misji.

Jak pięknie by było, gdyby podczas wspólnej modlitwy wieczornej robiono przerwę na przykład na badanie sumienia, w którym to czasie każdy z małżonków modliłby się za drugiego, polecając Bogu wszystkie intencje drugiego tak, jak je czuje, odgaduje i zna, jak równie ż te, które jedynie Bóg, Mistrz sumień, może znać.

Jeszcze piękniej byłoby, gdyby często przyjmowali razem Komunię świętą, tak żeby każde mogło mówić Panu bardziej zażyle na temat potrzeb drugiego, błagając nie tylko o doczesne, lecz i duchowe łaski dla tej kochanej osoby.

Konferencje „Kana” stają się coraz bardziej popularne. W ich trakcie zarówno mąż, jak i żona, słuchają tych samych rozpraw, praktykują te same rozważania i zachęcani są do formułowania tych samych postanowień.

Nie oczekuje się od nich, że wycofają się do życia w celibacie małżeńskim, lecz że uświęcą się obopólnie współżyjąc w małżeństwie.

Podczas tych konferencji przeżyją niewątpliwie od czasu do czasu skrytą radość – bez wątpienia wybaczalną – słysząc te same rzeczy, do których starali się przekonać swego małżonka, z mocą podkreślane przez fachowego mówcę, mające wielką szansę na skuteczność, jako że w takich wypadkach dusza jest bardziej chłonna.

Oboje w oczach drugiego idą na kompromis; żadne w przyszłości nie będzie miało wymówki, żeby zmienić temat rozmowy.

Dalszym pożytkiem z uczestniczenia w konferencjach „Kana” jest to, że para małżeńska może łatwiej postępować w świętości, jeżeli jej dążenie do niej jest zsynchronizowane. W wielu domach żona potrafi wymknąć się na coroczne rekolekcje, gdyż stały się dla niej okresowym nawykiem, podczas gdy mąż – zgodnie ze swym rozumowaniem – nie jest nigdy w stanie znaleźć czasu na takie okresowe badanie sumienia. W rezultacie jest między nimi coś w rodzaju duchowej przepaści. Nie posuwają się do przodu w równym stopniu i w konsekwencji powstaje niebezpieczeństwo, że w oczach jednej strony pobożność drugiej może wydawać się zbyt wymagająca lub zbyt absorbująca.

Niech żona zatem, jeżeli sobie tego życzy, praktykuje swoje dodatkowe nabożeństwa w uzupełnieniu wspólnej modlitwy obojga; jeżeli jest mądrze pobożna, mogą one posłużyć tylko ku pożytkowi rodziny. Wszelako, jej wysiłki powinny być ukierunkowane nie tyle na przewyższenie męża w ćwiczeniach duchowych, co na podniesienie jego duchowości do jej poziomu, zakładając, że jej jest doskonale wyważona, serdeczna i żywa.

Niektóre obawy trzeba przezwyciężyć. Na początku życia małżeńskiego mąż zaakceptuje wszystko ze strony żony. Spodziewa się, że przewyższa go duchowo, a nade wszystko oczekuje od niej, że pociągnie go do przodu. Niech więc używa ona swej potęgi roztropnie, inteligentnie, delikatnie, w oparciu o miłość. Niech nie kieruje się pragnieniem zaliczania świetnych sukcesów, lecz uduchowienia swego domu.

Mąż może być jej za to tylko wdzięczny. Miły mu będzie jej wpływ na niego, będzie z niego czerpał korzyści i postępował zgodnie z nim.

Małżeństwo a życie modlitwy

Błędem jest sądzić, że tylko księża i zakonnicy mogą dojść do życia głębokiej modlitwy.

Pewien ksiądz zakonnik, biograf młodej dziewczyny żyjącej w świecie, będącej przykładem wspaniałej wierności i beneficjentem przedziwnych łask od Boga, opowiada, że jeden z teologów, który przeanalizował książkę, wyraził wielki podziw dla owej młodej dziewczyny. „Ludzie myślą – powiedział – że wielkie łaski kontemplacji prawie się wśród świata nie zdarzają. Dostrzegłem w klasztorach i konwentach oraz wśród duchowieństwa dusze, które otrzymały zdumiewające łaski jasnego widzenia rzeczy i łatwości modlenia się. Mogę więc mówić na podstawie własnego doświadczenia. Jednakże dwie dusze, które wydawały mi się najbardziej obdarowane – to ani księża, ani zakonnice, ale dwie osoby żyjące w świecie, dwie matki rodzin”. I dodał: „Dalekie jednak były od chełpienia się z powodu otrzymywanych łask; uważały, że są one całkiem naturalne, i nigdy nie wyobrażały sobie, że same są szczególnie uprzywilejowane”.

A wszystko to odnosi się do zamężnych kobiet, żyjących w świecie!

Zna też przykład lekarza, znakomitego praktyka w dużym mieście, rozchwytywanego ze względu na wielkie umiejętności i wysoką wiedzę. Zwróćmy uwagę na jego głębokie życie modlitwy, o czym dowiadujemy się z następującego cytatu z kilku jego listów:

„Przypominam sobie swoje wizyty zawodowe, przechodzenie od jednej powinności do drugiej – powinności, które jawią mi się tak wyraźnie jako akty miłosierdzia wobec bliźniego, w którym wydaje mi się, że dostrzegam cierpiącego Chrystusa, któremu posługuję.

W przerwie dzielącej jeden akt miłosierdzia od drugiego w moim sercu spontanicznie odzywają się nieodparte poruszenia uwielbienia, należna cześć, pokorne i uniżone ofiarowanie mojej niemocy, niezwykle dojmujący ból, że jestem oddzielony od Ukochanego mej duszy, i wśród tego wszystkiego – kojący pokój i mocne oparcie na Bogu, który unosi mnie ponad przygnębiające zmęczenie fizyczne i nużące wyrzeczenie”.

Innym razem napisał: „Widok ludzi tak mało zainteresowanych Bogiem sprawia mi ból i rani serce. Chciałbym widzieć, jak wszystkie stworzenia chwalą Boga, jak tylko On je pochłania i do Niego wszystko odnoszą. Mam dużą trudność zajmowania się tysiącem małych spraw związanych z tym padołem, nie mających bezpośredniego związku z Bogiem”.

Owa wewnętrzna łączność z Bogiem absolutnie nie zakłócała jego zewnętrznej posługi. Z jak wielką potęgą ducha ją pełnił!

„Wśród przygniatających zajęć duszę moją ogarnia wrażenie głębokiej samotności. Działanie nie jest dla mnie już niczym więcej, jak wypełnianiem obowiązku, obowiązku mego życia, pozostawiającego poza polem widzenia jakikolwiek wzgląd na moje bojaźliwe «ja» i wypełniającego wszystko dla jednego, zawsze aktualnego celu, zawsze mnie pochłaniającego – Boga.

Można by powiedzieć, że egoizm właściwy dla mnie, zastępowany jest obcą mi mocą, która jednak każe mi iść dalej, wywierając na moją wolę nacisk, który mnie pobudza i jest zawsze nowy”.

W jego ostatnim liście, datowanym w sierpniu 1936 roku, czytamy takie myśli: „Spodobało się Bogu (nie pomyślałbym nigdy, żeby Go o to poprosić) darować mi sześć miesięcy unieruchomienia z powodu ataku serca. Czyżby Getsemani? Amen.

Uczono mnie wcześniej, czym jest adoracja i dziękczynienie. Teraz ogarnięty jestem adoracją i dziękczynieniem. Uczono mnie, że wypełniamy najpełniej apostolat w miejscu, gdzie Bóg chce, abyśmy przebywali przez całą wieczność. Dlatego powtarzam po trzykroć «Amen» i «Dzięki Ci, mój Boże»”.

Łaski szczególnego wybrania

Być może czytając piękne wyjątki z listów lekarza, zazdrościłem mu trochę jego zjednoczenia z Bogiem. Może w mojej głowie zagościło takie oto pytanie: „Co musiałbym zrobić, żeby osiągnąć taką zażyłość z Bogiem?”.

Po pierwsze, muszę pamiętać, że tego rodzaju zjednoczenie z Bogiem jest kwestią daru otrzymanego darmo. Chrystus Pan udziela go lub nie, w zależności od tego, czy ma takie życzenie, według swego uznania. Same w sobie dary owe nie są zwiastunem świętości osoby obdarowanej. Ktoś może być w wysokim stopniu doskonały, a nigdy nie otrzyma tych łask; człowiek może być niezwykle wierny i sumienny, lecz bądź to z racji szczególnie trudnego usposobienia lub charakteru, bądź z racji takiej woli Bożej nie uzyska nigdy takiego przywileju.

Przez sam fakt, że dary te są darmowe, są też nieodłącznie nieproporcjonalne do ludzkiego wysiłku. Są to przejawy Bożej szczodrobliwości, na które nie jesteśmy w stanie zasłużyć w formalnym sensie tego słowa. Oto, spaceruję sobie bulwarem i spotykam po drodze kilka osób; daje coś drugiej – nie pierwszej, piątej – a nie czwartej. Żadnej z nich nie jestem nic winien. Udzieliłem czystej i zwyczajnej przysługi i żadna z owych osób nie może skarżyć się na moją szczodrość, że jej się coś należy.

Podobnie jest też ze specjalnymi łaskami, które są przedmiotem naszych rozważań. Są one przejawem szczodrobliwości Boga i nie dowodzą świętości tego, kto je otrzymuje.

Jednakże jest rzeczą oczywistą, że skoro Bóg udziela nadzwyczajnych łask swobodnie, zgodnie ze swą wolą, zazwyczaj daje je tym, którzy swoją wielkodusznością dali wcześniej gwarancję, że łaski te trafią na dobry grunt. Jeżeli słusznie są dane zupełnie za darmo, to faktycznie najczęściej stanowią nagrodę za wspaniałomyślność szczególnie widoczną, poświęcenie i starania okazywane trwale w stopniu heroicznym.

Praktycznie powinienem tutaj dać Bogu wolną rękę. On dobrze wie, co robi. Nie powinienem ośmielać się dyktować Mu, jak ma postępować. Ja też mam wolną rękę. Przecież wielkoduszność jest i Jego przymiotem. Moim przymiotem powinna być wspaniałomyślna miłość. Powinienem być nastawiony na dawanie, nie branie.

Jeżeli w trakcie moich zmagań życiowych spodoba się Bogu dać mi lepiej czuć Jego słodycz, pojmować Go lepiej niż pozwala na to moja wiedza na temat Jego doskonałości, wpoić mi umiłowanie modlitwy i poświęcenia, znajdzie u mnie pole do popisu. Będę Go sławił z całej duszy, ale nie po to rozpalam moją żarliwość, by zdobyć owe łaski.

Jeżeli zaś pozostawi mnie na poziomie zwykłej modlitwy i normalnego biegu życia ogółu ludzi, jeżeli nawet każe mi karmić się oschłością – która jest normalnym doświadczeniem tu na ziemi – czy to na jakiś czas, czy nawet na dobre, uczepię się Jego miłości i będę błagał, by utwierdził moją w Niego wiarę i zachował moją wierność.

Żołnierz powinien służyć. Jeżeli jego dowódca zauważa go i umieszcza na liście do Legii Honorowej, to pięknie! Czerwona wstążka jednak nie przydaje niczego do wartości człowieka. Wart on jest tego, co daje, nie tego, co otrzymuje.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. II: Dom.