Rozdział trzynasty. Lśniąca zbroja

Cała struktura świętości Dominika była zbudowana na cnocie silnych – czystości. Nawet przed spotkaniem don Bosko – wielkiego orędownika czystości – instynktownie ją kochał i żywił nienawiść do wszystkiego, co mogło zniszczyć niewinność jego duszy. Dlatego on i ksiądz Bosko tak szybko znaleźli porozumienie przy pierwszym spotkaniu w Becchi. Czystość nie była dla nich jedynie koniecznym warunkiem świętości – była świętością samą w sobie. Na tym opierał się system księdza Bosko. Z tego wypływała świętość Dominika.

Dominik nie miał złudzeń, że starając się zachować czystość, napotka na trudności. Wiedział, że będzie musiał być czujny, by ją chronić. Pomimo szyderstw, jakie musiał znosić, zdawał sobie sprawę z tego, że czystość jest cnotą silnych.

Kiedy Dominik przybył do Turynu, niełatwo było mu zdyscyplinować oczy. Wyznał kiedyś księdzu Bosko, że panowanie nad zmysłem wzroku kosztowało go w mieście tyle wysiłku, że nim doszedł do Oratorium, rozbolała go głowa. Żeby zmniejszyć pokusę, przysiągł, że nigdy, o ile nie będzie to absolutnie konieczne, nie spojrzy na osobę odmiennej płci.

Don Bosko, który znał go bliżej, niż ktokolwiek inny, mówi: „Ci, którzy podziwiali opanowanie i zewnętrzny spokój Dominika, uważali to u niego za tak naturalne, że mogli sądzić, iż takim go uczynił Stwórca. Ale ci, którzy lepiej go rozumieli, albo zajmowali się jego edukacją, wiedzieli, że jest to rezultat jego własnych ogromnych wysiłków wspomaganych łaską Bożą”.

Niejeden raz chłopcy, wracając z miasta, pytali Dominika, jakie wrażenie zrobiło na nim to, co widzieli po drodze.

– Przykro mi – odpowiadał Dominik – ale chyba tego nie widziałem.

– Och, nie udawaj, Savio! – nie dawali za wygraną. – Od czego w końcu masz oczy?

– Mam oczy, by patrzeć na twarz Matki Bożej, kiedy i o ile pójdę do nieba.

Dominik był dość silny, by dawać dobry przykład, i dość odważny, by otwarcie bronić swoich przekonań, a jego wpływ szybko dał się odczuć. Wkrótce chłopcy w Oratorium i na pobliskich ulicach nie śmieli powiedzieć niczego wulgarnego w obecności Dominika.

Pewnego grudniowego wieczoru 1856 roku, tuż przed położeniem się spać, Dominik poszedł z resztą chłopców, by posłuchać rozważań księdza Bosko o jakimś wydarzeniu dnia. Tego wieczoru opowiedział im o świętym Pawle i księgach.

– Czytamy w życiu świętego Pawła – zaczął don Bosko – o bardzo ciekawej historii, jaka mu się przytrafiła, gdy poszedł nauczać do Efezu. Bóg kochał to, co robił Paweł, i zaczął czynić przez niego cuda. Uczynił ich tyle, że ludzie brali ręczniki i fartuchy, których dotykał Paweł, i kładli je na chorych. Przedmioty te leczyły ludzi z chorób i uwalniały spod władzy złych duchów.

Kilku magików usłyszało o tym i pomyśleli, że spróbują zrobić to samo, posługując się imieniem Pawła.

– Rozkazuję ci wyjść z tego człowieka – powiedział jeden z tych fałszywych kapłanów do człowieka opętanego przez złego ducha – w imię Pana, o którym naucza Paweł.

Ale zły duch był na to przygotowany.

– Znam Pana – powiedział – i Pawła też. Ale kim w imię szatana ty jesteś?

Wtedy zły duch wyszedł z człowieka, chwycił dwóch spośród owych fałszywych kapłanów, zderzył ich głowami, podarł na nich suknie i wysłał ich wśród wycia w dal.

Kiedy wieść o tym rozniosła się, inni czarodzieje i fałszywi księża tak się przerazili, że przynieśli swoje magiczne księgi Pawłowi do spalenia, choć były one bardzo kosztowne.

– Vaschetti – powiedział ksiądz Bosko do jednego z chłopców, kiedy skończył opowiadać – czy możesz mi powiedzieć, dlaczego święty Paweł wolał spalić złe księgi w Efezie, zamiast je sprzedać i rozdać pieniądze ubogim?

– Oczywiście, don Bosko – odrzekł chłopiec. – Święty Paweł spalił księgi, ponieważ sprzedając je, przekazałby je dalej i zrobił krzywdę komuś innemu.

– Bardzo dobrze, Vaschetti. Trafiłeś w sedno – powiedział don Bosko i dalej mówił chłopcom o złu płynącym ze złych książek.

Słowa księdza podsunęły Dominikowi pewien pomysł. Spróbuje coś zrobić, by wycofać złe książki z obiegu. W przeciwieństwie do świętego Pawła nie będzie jednak podróżował do Efezu ani nigdzie indziej. Zacznie bliżej domu.

Pierwsza okazja nadarzyła się pewnego popołudnia, gdy przechodził koło rzadko uczęszczanego rogu boiska. Grupa sześciu chłopców, z których kilku było większych od niego, zebrała się w małym ciasnym kółku, próbując czytać to samo czasopismo jednocześnie. Od czasu do czasu jeden z nich spoglądał znad ich ramion, rozglądał się bystro dookoła i wracał do lektury.

To spojrzenie powiedziało Dominikowi, że nie wszystko jest w porządku. Nie chcieli, by ktoś inny zobaczył, co czytają. Dominik podszedł dość blisko, by zobaczyć, że jest to kolorowe czasopismo ze lśniącymi zdjęciami. Niektóre były nieszkodliwe, ale inne złe.

„To właśnie to – pomyślał Dominik – co ksiądz Bosko stara się trzymać z dala od Oratorium!”

– Popatrzmy na to – powiedział i nim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, wyrwał czasopismo z rąk chłopców i podarł na ich oczach na drobne kawałki.

Najwyższy chłopiec w grupie podszedł do niego.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał, zaciskając dłonie w pięści.

– Bóg nie dał nam oczu po to, byśmy patrzyli na szmirę – odpowiedział Dominik bez lęku.

– Czytaliśmy tylko dowcipy.

– Nie będzie wam do śmiechu, jeśli pójdziecie do piekła, prawda?

– Nie widzieliśmy w tym niczego złego.

– Tym gorzej dla was. Widać przyzwyczailiście oczy do plugastwa.

Dominik mógł budzić strach, gdy był wzburzony, a nic nie oburzało go bardziej, niż zamach na zasady ustanowione przez księdza Bosko dla Oratorium.

Któregoś niedzielnego popołudnia chłopcy z miasta grali w gry, którymi Oratorium przyciągało ich do nauki katechizmu. W bramie nie było portiera i jakiś człowiek wślizgnął się niepostrzeżenie do środka. Wypatrzył miejsce za jednym z budynków i używając patyków, które nosił w małej skórzanej teczce, zaczął pokazywać chłopcom jakieś sztuczki. Inni szybko dołączyli do grupy i mężczyzna wkrótce miał wokół siebie tłum chłopców stojących z otwartymi ustami. Wśród nich był Dominik, bawiący się na pokazie równie dobrze jak wszyscy.

Kiedy mężczyzna zobaczył, że jego sztuczki przyciągnęły młodą widownię, zaczął mówić o rzeczach niestosownych, z początku ostrożnie, a gdy nie napotkał sprzeciwu, coraz bardziej otwarcie.

Dominik czekał już dość długo, by poznać intencje mężczyzny. Podszedł do niego z płonącymi wzrokiem i spojrzał mu prosto w oczy. Potem odwrócił się do chłopców.

– Co jest z wami? – krzyknął. – Jak możecie tu stać, słuchając tych opowieści? Nie macie krzty rozumu? Niech on się stąd wynosi!

***

W upalne letnie popołudnie Dominik wracał ze szkoły z chłopcem, Janem Zuccą. W taki dzień trudno było nawet oddychać gorącym, nieruchomym powietrzem.

Kiedy doszli do mostu, zatrzymali się i usiedli, machając nogami nad wodami rzeki Ruenty. Zucca wrzucił do rzeki parę słomek i patrzył z leniwym zaciekawieniem, jak przepływają i znikają pod mostem. Dalej zobaczył grupę chłopców, którzy bawili się na brzegu, rozpryskując chłodną wodę.

– Uff! – westchnął Zucca. – Nic nie da się robić w taki dzień. Chodźmy popływać. – Zsunął się z trawiastego zbocza i w chwilę potem zanurzył w wodzie.

Dominik poszedł w jego ślady.

W drodze powrotnej Dominik milczał.

– Coś się stało, Dominiku? – zapytał Zucca, bo Dominik był zwykle wesołym kompanem.

– Właśnie się zastanawiałem – powiedział Dominik – czy dobrze zrobiliśmy, pływając tutaj.

– Czy dobrze zrobiliśmy pływając? Dlaczego?

– Cóż, nie podobały mi się rozmowy i wygłupy paru z tych chłopców.

– Och, Dominiku. Nie mieli nic złego na myśli.

W kilka dni później było równie gorąco i chłopcy powtórzyli to samo – choć nie całkiem. Kiedy zeszli z mostu nad wodę, Dominik przystanął.

– Co się stało, Dominiku? – zapytał Zucca. – Nie wejdziesz?

– Nie – odrzekł Dominik. – Nie jestem chyba zbyt dobry w pływaniu.

– Nie musisz być pływakiem, by się zanurzyć w wodzie.

– A gdybym zaczął tonąć?

– Po prostu rób to, co my, i nic się nie stanie.

– Cóż, tak czy inaczej, nie sądzę, że zachowanie chłopców tamtego dnia było w porządku.

– Nie nasza sprawa, co robią.

– Zapytam w domu, czy pozwolą mi pływać.

– Ani się waż! Będziemy mieć kłopoty, gdy się dowiedzą, że tu pływamy.

– Jeżeli tak – powiedział Dominik – to nie wejdę.

Za tamtym pierwszym razem Dominik był zszokowany, patrząc na zachowanie chłopców podczas pływania. Dostrzegał niebezpieczeństwo, na jakie się narażał w takich okolicznościach i odmówił przyłączenia się do zabawy po raz drugi.

W biografii Dominika don Bosko napisał, że Dominik odmawiał pływania z pozostałymi chłopcami. To oczywiście prawda. Jednakże, po śmierci Dominika, kiedy Życie zostało wydane, Zucca twierdził w obecności innych, że ksiądz się myli. Dominik przyłączał się do pływania. On, Zucca, widział to osobiście.

Wiadomość rozeszła się szybko i dotarła na koniec do uszu księdza Bosko. Święty zebrał fakty i czekał na odpowiedni moment, by podać je do wiadomości.

Właściwy moment nadszedł któregoś wieczoru po kolacji, kiedy chłopcy zbierali się do wyjścia z jadalni. Przy drzwiach było trochę zamieszania, gdy przepychali się do księdza Bosko. Jego wizyta o tej porze oznaczała coś ważnego. Święty przeszedł przez pokój między milczącymi rzędami chłopców i stanął przed nimi na krześle. Twarz miał surową i bez zwykłego uśmiechu.

– Coś się stało! – szeptali chłopcy między sobą.

– Doszło do moich uszu – zaczął don Bosko – że ktoś podaje w wątpliwość to, co napisałem o Dominiku Savio. Chodzi o fragment, w którym piszę, że Dominik odmawiał towarzyszenia chłopcom, którzy szli popływać w rzece. Jest to w pełni zgodne z prawdą. Odmawiał. Z umiłowania czystości. Powtarzam – odmawiał. Jest jednak prawdą, że za pierwszym razem poszedł za namową tego samego chłopca, który teraz rozsiewa plotki. Celowo nie wspomniałem o tym pierwszym epizodzie, ponieważ chciałem ukryć, przez wzgląd na niego samego, nazwisko tego chłopca. Myślałem, że będzie mi wdzięczny przynajmniej za oszczędzenie mu publicznego wstydu.

W tym miejscu spojrzał w stronę Zucci, którego twarz czerwieniała coraz bardziej w miarę, jak ksiądz Bosko mówił.

– Teraz, Zucca – zwrócił się do nieszczęśnika – możesz tylko sobie podziękować, jeżeli się wstydzisz – rzeczywiście masz ku temu powody.

Po wyjściu księdza Bosko upłynęła jeszcze chwila, nim ktokolwiek odważył się przerwać ciszę. Nigdy dotąd nie słyszeli kapłana tak rozgniewanego.

Łagodny Święty okazał tamtego wieczoru gniew tylko dlatego, że chodziło o obronę skromności. Zawsze stanowczo odpierał każdy atak na moralność – ukryty i otwarty, lekki i poważny. Jeśli chodzi o biednego Zuccę, obiekt gniewu don Bosko, należy nadmienić, iż święty stwierdził później, że Zucca został obdarzony przez Najświętszą Pannę nadzwyczajnymi łaskami.

Ksiądz Bosko zawsze traktował poważnie kwestię pływania bez zwracania należytej uwagi na chrześcijańską skromność. Pewnego razu dwaj z jego chłopców poszli na wagary nad rzekę Dora w Turynie. Na brzegu para niewidzialnych rąk sprawiła im lanie, najmocniejsze, jakie dostali w całym swoim życiu.

Dowiedzieli się, kto był właścicielem tych ciężkich dłoni, gdy święty przesłał list z odległego o prawie sto kilometrów Lanzo, gdzie w owym czasie przebywał, by powiedzieć przełożonemu i chłopcom w szkole, co zrobił. Zdarzenie to, choć zabawne, wiele też wyjaśnia. Pokazuje, jak bardzo Święty czuł się strażnikiem czystości.

Pod okiem takiego mistrza Dominik nie mógł chyba mieć innego podejścia do czystości niż to, które go charakteryzowało. Jeśli chodzi o czystość, święty Pius X powiedział raz do kardynała Salottiego, postulatora procesu kanonizacyjnego:

– Młodzieniec, który zabrał z sobą na tamten świat niewinność uzyskaną podczas chrztu i w ciągu swego krótkiego życia nigdy nie objawił żadnej skazy, jest słusznie i prawdziwie święty. Czego więcej możemy oczekiwać?

cdn.

Peter Lappin

Powyższy tekst jest fragmentem książki Petera Lappina Dominik Savio. Nastoletni święty.