Rozdział trzeci. Piękna Pani znów przybywa

Następnego ranka trochę zaniepokojona mama rodzeństwa wybrała się do domu Łucji. Od śniadania Franciszek i Hiacynta nie mówili o niczym innym, tylko o wizycie pięknej Pani. I to jeszcze nie wszystko. Twierdzili, że ma zamiar ukazać się im znowu trzynastego czerwca, na świętego Antoniego.

– Co za bzdury! – myślała dobra kobieta. – Gdy bratowa usłyszy te głupoty, naprawdę się zdenerwuje.

Mama Łucji faktycznie zdenerwowała się, gdy usłyszała całą historię i postanowiła natychmiast ukarać córkę, za, jak sądziła, wierutne kłamstwo.

– Nie próbuj nawet więcej kłamać! – zawołała ze złością. – Tej jednej wady moje dzieci nigdy nie posiadały!

Łucja na próżno tłumaczyła przez łzy, że jest niewinna. Wcale nie kłamała. Wraz z kuzynami naprawdę widzieli piękną Panią.

– To jak się nazywała? I jeśli jest taka piękna, to co robiła na zwykłym pastwisku dla owiec?

Dzieci wytarły zapłakane oczy.

– Pani nie wyjawiła nam swojego imienia… ma to zrobić w październiku… i nie wiem dlaczego przyszła do Cova da Iria. Ona… po prostu… przyszła!

Wtedy mama Łucji podjęła stanowczą decyzję: jej dziesięcioletnia córka była bardziej uparta niż myślała. Jedyne, co mogła w takiej sytuacji zrobić, to zaprowadzić ją do księdza proboszcza Marquesa Ferreiry. Może po rozmowie z nim…

– To dobry pomysł – poparła ją bratowa. – I nie zapominaj o Franciszku i Hiacyncie. Też zaprowadzę ich do księdza. Ciekawe, co jemu powiedzą!

Niebawem Łucja została więc zaprowadzona do księdza, najpierw sama, a potem z Franciszkiem i Hiacyntą. Dzieci, choć bały się ogromnie, cały czas upierały się przy swojej historii. Nawet gdy rodziny groziły im kolejnymi karami, nie chciały przyznać się do kłamstwa.

– Dobry Boże! Co z nami teraz będzie? – rozpaczała mama Łucji. – Co ludzie powiedzą, gdy usłyszą, co wygadujecie?

Ksiądz Ferreira uśmiechnął się ciepło. Znał te dzieci bardzo dobrze. Choć sam nie wierzył w ich opowieść o pięknej Pani, nie sądził, żeby naumyślnie kłamały. Według niego cała ta sytuacja dawała się bardzo prosto wyjaśnić. Przecież dzieci były pastuszkami i spędzały długie godziny na wzgórzach ze swoim stadem. Zupełnie zrozumiałe jest więc, że czasem czuły się samotne, marzyły o nowych przyjaciołach, ekscytujących przygodach. Zupełnie nieświadomie wymyśliły sobie najcudowniejszego i najbardziej zaufanego przyjaciela z możliwych: piękną Panią, całą w bieli i złocie, która mówiła im o Niebie, o odmawianiu Różańca, o ocaleniu dusz.

– Dzieci po prostu wmówiły sobie, że ich Pani jest prawdziwa – stwierdził przyjaźnie. – Nie miały jednak zamiaru kłamać i, oczywiście, nie powinny być za to więcej karane.
Słowa księdza przyniosły obu mamom wyraźną ulgę. Do domu powróciły już w znacznie lepszym nastroju.

– Ksiądz Ferreira to mądry człowiek – rzekła mama Łucji. – Myślę, że powinnyśmy go posłuchać.

– Tak, masz rację – odparła jej bratowa pokrzepiającym tonem. – Przecież to nie jest tak, że dzieci umyślnie nas okłamały. Nic z tych rzeczy. Po prostu wmówiły sobie to wszystko.

– Tak. Ale co my teraz zrobimy?

– Nic, oczywiście.

– Nic? Czy chcesz przez to powiedzieć, że mamy pozwolić im wrócić do Cova za miesiąc trzynastego?

– Tak. Gdy zobaczą, że nie zwracamy uwagi na tę ich zabawę, samym im się odechce dalej to ciągnąć. Poczekaj, a zobaczysz, że mam rację.

Jednak mama Hiacynty nie miała racji. Z każdym dniem dzieci coraz więcej myślały o pięknej Pani. Odmawiały Różaniec, ale tym razem właściwie. Już nie ograniczały się tylko do pierwszych dwóch słów modlitw ojcze nasz i zdrowaś Maryjo. Zrozumiały bowiem, że grzesznicy zostaną ocaleni, a straszna wojna dobiegnie końca tylko dzięki prawdziwej, szczerej modlitwie i poświęceniu.

Dwunastego czerwca Łucja niespodziewanie oznajmiła zaskoczonym kuzynom, że nie wybiera się do Cova na drugie spotkanie z Panią. Zamiast tego uda się z mamą na odpust z okazji dnia św. Antoniego, który odbędzie się w sąsiedniej wiosce Porto-de-Mos.

– Myślę, że powinniśmy uczcić to święto, jak co roku – wyjaśniła. – Może też pójdziecie?

Propozycja ta przeraziła Franciszka i Hiacyntę.

– Jak możesz mówić coś takiego? – zawołali. – Przecież wiesz, że Pani poprosiła nas, żebyśmy byli jutro w Cova!

– Pani! A wiecie co myślę?

– Co?

– Myślę, że Ona przybywa z piekła!

– Łucjo!

– Tak. Może tak naprawdę to diabeł przybrał Jej postać i powinniśmy trzymać się od Niej z daleka.

Dla siedmioletniego serduszka Hiacynty było to zdecydowanie za dużo. Dziewczynka wybuchła głośnym płaczem. Ktoś tak piękny nie może być diabłem! Jak w ogóle można powiedzieć coś takiego!?

Łucja objęła czule małą kuzynkę.

– Hiacynto, nie płacz, proszę. Powiedziałam tylko, że Pani może być diabłem, a nie, że nim jest.

A jeśli jutro o mnie zapyta, powiedz Jej, że nie przyszłam, bo się bałam.

Hiacynta nie dawała się jednak uspokoić i w końcu Franciszek postanowił się odezwać.

– Łucjo, przecież wiesz, że nie możemy tam pójść bez ciebie.

– Dlaczego nie?

– Bo piękna Pani nie przemawia do nas, tylko do ciebie. Och, my po prostu nie możemy pójść tam sami!

Jednak ani łzy Hiacynty, ani argumenty Franciszka nie były w stanie zmienić decyzji Łucji.

– Jeśli chcecie iść jutro do Cova, będziecie musieli pójść sami – powiedziała stanowczo.

Następnego dnia, na drodze wiodącej z Fatimy do Porto-de-Mos już bladym świtem roiło się wprost od turkocących chłopskich wozów. Na każdym z nich piętrzyły się piękne owoce i warzywa, a odświętnie ubrani mieszkańcy wsi szli obok nich śmiejąc się i śpiewając. Tak, całą okolicę ogarnął świąteczny nastrój, gdyż tego jasnego i słonecznego dnia obchodzono święto narodowe, uroczystość wielkiego świętego Antoniego, który, mimo że zmarł w Padwie w 1231 roku, wciąż należał do Portugalii, gdyż urodził się w Lizbonie w roku 1195.

Choć Łucja planowała pójść z innymi na odpust, w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Powoli, a nawet z pewnym lękiem, udała się do domu kuzynów, gdyż wiedziała już, że mimo wszystko uda się do Cova. Coś podpowiadało jej, że jeśli tego nie zrobi, popełni ogromny błąd. Wkrótce nowina została obwieszczona Franciszkowi i Hiacyncie.

Rodzeństwo, którego rodzina już dawno wyruszyła na uroczystości do Porto-de-Mos, nie posiadało się z radości na widok kuzynki. Dzieci prawie rozchorowały się bowiem ze strachu na myśl, że miałyby iść do Cova bez Łucji, a jednocześnie obawiały się zostać w domu, by nie rozczarować Pani.

– No a teraz pójdziemy wszyscy razem – powiedziała Łucja pocieszająco. – I nie będziemy się martwić, że inni też idą do Cova.

– Inni? – zawołał zdumiony Franciszek. – Myślałem, że wszyscy ze wsi poszli na odpust!

Łucja pokręciła przecząco głową.

– Wiecie, że ludzie o nas ostatnio sporo gadali – rzekła. – Teraz wielu postanowiło zrezygnować z odpustu, żeby tylko sprawdzić, czy w Cova faktycznie jest jakaś Pani.

Łucja mówiła prawdę. Gdy dzieci przybyły na miejsce, na pastwisku zebrało się już około siedemdziesięciu osób, w tym także ojciec Łucji. Przez większość czasu rozmawiali głośno i śmiali się, jednak gdy dzieci zbliżyły się do drzewa i uklękły w jego cieniu, by odmówić Różaniec, wszyscy nagle zamilkli. Niektórzy nawet dołączyli do dzieci w modlitwie, ale byli też i tacy, którzy pozostali z boku i rzucali sobie tylko ukradkowe spojrzenia. „Zaraz zobaczymy, co to za bzdury!”, zdawali się mówić.

Mali pastuszkowie zwracali niewiele uwagi na dorosłych, którzy przyszli ich oglądać. Z oddaniem i w skupieniu ofiarowali swój Różaniec Królowej Nieba. Po zmówieniu modlitwy Hiacynta zasugerowała, że może wystarczy jeszcze czasu na ofiarowanie kolejnych pięciu tajemnic. Jednak Łucja pokręciła przecząco głową.

– Pani już nadchodzi – powiedziała. – Nie zauważyłaś światła?

Faktycznie! Pani znów do nich przyszła, dokładnie tak, jak obiecała! Teraz stała na szczycie małego dębu, cała w bieli i w złocie, równie jasna i piękna jak miesiąc temu!

Cała trójka od razu spojrzała w górę, tym razem już bez lęku. Ich serca przepełniało nieopisane wręcz szczęście. Łucja miała największe problemy z ukryciem swej radości.

– Co mam zrobić? – spytała.

– Dalej odmawiaj codziennie Różaniec – odparła łagodnie – i po Chwała ojcu przy każdej tajemnicy dodawaj te słowa: „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy! Zachowaj nas od ognia piekielnego. Zaprowadź wszystkie dusze do nieba, a szczególnie te, które najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”.

Głos Pani brzmiał jak najpiękniejsza muzyka i słysząc go Łucja z Hiacyntą drżały z emocji. Franciszek natomiast nie skarżył się na to, że nie słyszał słów przepięknej nieznajomej. Czuł podświadomie, że winne temu jest jedynie jego wcześniejsze lenistwo podczas modlitwy i zaniedbanie Różańca. Teraz czuł wdzięczność, że Pani zechciała się mu ukazać, że uświadomiła mu ważność Różańca i nareszcie zaczynał rozumieć jego cudowną moc sprowadzania dusz do Boga.

Minuty mijały, a Pani wciąż mówiła do Łucji. Poinformowała ją, że musi nauczyć się czytać, oraz że ona sama i jej młodsi kuzyni muszą pamiętać, by modlić się za grzeszników.

Pani powiedziała bardzo smutnym głosem:

– Módlcie się, módlcie się bardzo często i poświęcajcie się dla grzeszników, albowiem wiele dusz idzie do piekła, dlatego że nie ma nikogo, kto by się za nich modlił i dla nich poświęcał.

Piekło! Nagle Łucję ogarnęło ogromne przerażenie. Zawołała, że boi się tego okropnego miejsca i pragnie, żeby Pani zabrała ją do Nieba – natychmiast! Przecież mogła to zrobić, skoro powiedziała, że tam właśnie mieszka.

– I weź też Franciszka i Hiacyntę! – zawołała błagalnie. – Proszę!

Piękna Pani przytaknęła.

– Zabiorę ich już niebawem, ale ty musisz tu jeszcze przez jakiś czas pozostać.

Biedna Łucja! Słowa te przepełniły dziewczynkę wielkim smutkiem i myślała już, że się rozpłacze. Łzy jednak nie poleciały jej po policzkach, gdyż czuła na sobie czułe spojrzenie Pani, która przemówiła znowu, o czymś zarówno dziwnym, jak i cudownym.

– Mój Syn ma dla ciebie zadanie – rzekła. – Chce cię wykorzystać do ustanowienia kultu mojego Niepokalanego Serca.

Dziesięcioletnia dziewczynka wpatrywała się ze zdumieniem w twarz pięknej nieznajomej. Musiała zajść jakaś pomyłka! Jak Pani może od niej oczekiwać, że cokolwiek zrobi, gdy Franciszek i Hiacynta zostaną już zabrani do Nieba? A jeśli chodzi o Niepokalane Serce, to co to w ogóle jest?

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.