Rozdział trzeci. Łaski chrztu świętego, cz. 3

Publiczne wyznanie wiary

„Katolikiem trzeba być w sposób bezczelny”, powiedział Ludwik Veuillot (1). Bogu się to należy. Gdy kogoś bardzo kochamy, pragniemy przede wszystkim zadbać o jego chwałę.

Będę na świecie zwiastunem Bożej chwały. Będę prowadził życie jawnie katolickie, odważnie, w świetle dnia, będę wyznawał moją wiarę, aby przez to uczcić Boga i pokazać, że On jest dla mnie sprawą pierwszą i najważniejszą.

A gdyby kiedyś ktoś przede mną śmiał się z Boga, z mojego Zbawiciela, z mojej religii – natychmiast postawą, słowem, wyznaniem wiary pokażę, że przy mnie takie żarty ujść nie mogą. Jak to? Czy zamilkłbym i ukrył się, gdyby ktoś w mojej obecności zaczepił moją matkę? Bóg znaczy dla mnie więcej niż najlepsza, najbardziej kochana matka.

Publiczne wyznanie wiary przystoi mojej własnej godności.

Jestem człowiekiem. Człowiek jest istotą rozumną. Wierzę i wyznaję moją wiarę otwarcie, bo inaczej sam siebie upokarzam, wierząc w to, czego się wstydzę.

Jestem mężczyzną. Mężczyzna jest istotą odważną. Co? Czy tak mało się cenię, że ulęknę się żartu, że zmieszam się wobec ironii? Czy dobrze przypatrzyłem się temu osobnikowi? To tylko on? Tylko tyle? I miałbym się bać?

Publiczne wyznanie wiary jest obowiązkiem wobec mojego otoczenia.

Ilu ludzi patrzy na mnie, ilu czeka, aby moje śmiałe i otwarte wyznanie wiary ułatwiło im jawne i odważne jej praktykowanie? Liczba nieśmiałych jest wielka. Tłum jest nieśmiały. Ilu sumieniom pomógłbym, jak bardzo przyczyniłbym się do obalenia przeszkód „względu ludzkiego”, jeślibym wiarę wyznawał z bezczelnością!

Rzecz postanowiona. Będę jawnym katolikiem, bez wahania, zawsze i wszędzie.

Kim jesteś?

Pewien oficer w Maroku żądał, aby tłumacz dał mu rysopis wodza plemion miejscowych, przeciwko którym miał walczyć. „Gdy go zobaczysz – odpowiedział po prostu zapytany człowiek – powiesz sobie od razu: to on”.

Czy jest we mnie to „coś”, po czym można natychmiast poznać kim wewnętrznie jestem? Mówiono o kimś: „Można długo z nim obcować, a nigdy nie domyśleć się, że modli się i komunikuje”. Nie, abym przybierał pozy nienaturalne i zapożyczone. Poza to plewa pobożności. Poza nie jest ani pociągająca, ani zdobywcza. Moja pobożność nie powinna być ani mdła, ani nudna. Przeciwnie, niech będzie radosna, jasna, pełna życia i rozpędu. Precz z „poczciwym chłopcem”, z manekinem bez inicjatywy. Owszem, więcej śmiałości i tupetu. Ktoś atakuje religię? Poczekaj! Zobaczysz! Nikt nie napada: ja biorę ofensywę w moje ręce, nie aby szukać zaczepki, ale aby siać dobre ziarno, aby odeprzeć zakorzeniony zarzut, naprostować czyjś umysł, wyświetlić niejasno pojmowany punkt Ewangelii. Będę to czynił z całym zapałem, a jednak z opanowaniem, z umiarem, zawsze z miłością, ale bez litości dla fałszywych bożków, obalając chochoły, podkreślając śmieszność bezmyślnie przyjętych stanowisk, czczość i niedorzeczność czynionych zarzutów. A zwłaszcza będę nauczał przykładem. Słowa działają i przekonują czasami, przykład nawraca zawsze.

Dawni malarze otaczali głowę świętych złotą aureolą. W ten sposób patrzący na obraz nie mógł się pomylić: tu, ta postać w złotej poświacie to on – święty.

Wszędzie: w biurze, w warsztacie, w szkole, w koszarach zachowam koło siebie ten krąg światła, tę niewidzialną, a jednak widoczną aureolę.

Postęp moralny

Wielki biskup, ksiądz Berteaud, mawiał: „trzeba zachować miarę i zdrowy rozsądek w ocenianiu takich rzeczy, jak postęp w łatwości przenoszenia się z miejsca na miejsce, bo są to rzeczy dziesięciorzędnej wartości”.

Ludzie są bardzo skłonni do upatrywania szczytu cywilizacji w zastosowaniu do przemysłu wielkich, współczesnych wynalazków, często zresztą wspaniałych. Nie to jest szczytem cywilizacji i postępu. Chodzi o to, aby dosięgnąć i przemienić głębię ludzkich dusz. Po co wynajdywać potężne mechanizmy, jeśli mają służyć do poruszania niszczących pocisków, po co rozwiązywać trwożące zagadnienia balistyki, jeśli te rozwiązania dopomogą tylko do miażdżenia ludzi dziewięćsetkilowymi pociskami, spadającymi z wysokości piętnastu kilometrów? Nie mieszajmy cywilizacji materialnej z cywilizacją moralną.

Czy zmniejszył się egoizm? Czy jest mniej nepotyzmu wśród ludzi na stanowiskach, mniej skąpstwa wśród posiadających, mniej zazdrości w sercu biednych, mniej szału użycia i zabawy u wszystkich? Co jest w stanie pomóc cały postęp materialny, jeśli dusza nie podnosi się? Co za znaczenie ma dla człowieka cała wygoda życia, jeśli jego dusza jest w stanie grzechu?

Zapewne, powinniśmy z całych sił dążyć do rozwoju postępu materialnego. Ale powinniśmy pamiętać, że bez Boga cały ten postęp materialny nie tylko na nic się nie przyda, ale często przynosi szkodę. Bez Chrystusa prawdziwy postęp myśli jest bardzo powolny, jeśli nie żaden, a obraz dzisiejszego świata daje nam wymowną odpowiedź, czy ludziom przyniósł on wiele szczęścia, z całą swoją techniką i blaskiem. Gdy bez uprzedzenia spojrzymy na historię świata, zobaczymy, że to, co prawdziwie złagodziło obyczaje, otarło wiele łez i zmniejszyło wiele nędzy (zniesienie niewolnictwa, akcje miłosierdzia), to właśnie jest wynikiem nie materialnego postępu, ale nauki Chrystusowej wcielonej w życie, bo prawdziwą cywilizacją jest jedynie to, co sprawia, że serce jest czystsze, niebo bliższe, umysł bardziej spragniony wyżyn, a człowiek mniej podły.

Rocznica mojego chrztu świętego

Święty Wincenty Fereriusz w każdą rocznicę swojego chrztu świętego zamawiał uroczystą Mszę świętą dziękczynną w kaplicy w Walencji, gdzie przechowywana była czarna marmurowa chrzcielnica, w której z dziecka człowieczego przemienił się w dziecko Boże.

Dawno temu byłem ochrzczony. I ile dobrodziejstw otrzymałem od Pana Boga od tego czasu! Czy rozumiem, co znaczy człowiek ochrzczony? Święty król Ludwik kazał się nazywać Ludwikiem z Poissy, na pamiątkę miejsca, gdzie został pomazany na dziecko Boże. Wolał ten tytuł od tytułu króla Francji.

Jako małe, nic nie rozumiejące dziecko zostałem ochrzczony. Ale czy potem, gdy dojrzałem fizycznie, nadal nie byłem dziecinny, bo nie pojmowałem łask chrztu świętego? Czy kiedykolwiek starałem się uświadomić sobie wielkość przywilejów otrzymanych na chrzcie świętym?

Byłem jedynie dzieckiem ludzkim, a tego dnia stałem się dzieckiem Bożym. Byłem pozbawiony darów nadprzyrodzonych (gdybym umarł przed chrztem, nigdy nie oglądałbym Boga twarzą w twarz), a stałem się istotą mogącą tu na ziemi posiadać łaskę, a po śmierci chwałę. Byłem dzieckiem gniewu (patrz: Miserere), a przez zaszczepienie w Zbawicielu Jezusie stałem się częścią tego Syna, w którym „sobie Ojciec upodobał!”. W tym dniu Bóg uczynił ze mnie swoją świątynię, swój żywy przybytek. Trójca Święta obrała we mnie mieszkanie.

Czy cokolwiek mogłoby się z tym równać? Jak znaczący był ten dzień mojego chrztu świętego, największy w całym moim życiu!

Cena życia

Dwudziestoletni Jakub d’Arnoux spadł z samolotu i zachorował na nieuleczalną chorobę. Gdy leczył się w Val de Grace, postanowił wyryć na medaliku, który zawsze miał ze sobą, te wstrząsające słowa kardynała Merciera (2): „Moje minuty są policzone. W niebie nie będzie już mogła wzmagać się i rosnąć moja miłość, ani moja chwała, ani cześć, którą będę mógł oddawać Chrystusowi, mojemu Bogu. Ach, jaką cenę ma czas!”.

Dla sprawiedliwego śmierć nie jest tym groźnym wypadkiem, za jaki wielu ją uważa. Gdy się ją dobrze rozumie, jest to ostatnia wielka radość życia, ponieważ przemienia w trwałą rzecz to, co było tylko przemijające, w jasność to, cośmy posiadali tylko w ciemności, bo uświęca to, co było niewidoczne i nieodczuwalne. Z punktu widzenia nadprzyrodzonego w śmierci jedynie groźne jest to, że kładzie kres pracy wzbogacającej człowieka, że zatrzymuje jego życie na pewnej określonej liczbie i że ta liczba przez całą wieczność pozostanie tym, czym była przy śmierci.

Na ziemi uświęcałem się umiarkowanie i oszczędnie. Moja chwała w niebie będzie adekwatna do mojej łaski na ziemi. Niebo nie jest niczym innym, jest tylko inne. Stopień mojej chwały będzie ten sam, co stopień mojej łaski. Na ziemi za każdym razem, gdy pozostaję wierny, wzmacniam stopień swojej łaski. Tam nie będę już mógł pracować – będę mógł tylko korzystać z zasług wypracowanych na ziemi.

Z mojego ziemskiego życia wycisnę wszystkie możliwe zasługi.

Jak piękną krainą jest ta ziemia, na której każda minuta może mnie uświęcić!

Połowiczność

O młodym Erneście Psicharim powiedział ktoś: „Jest zawsze o centymetr za duży”. Przez wstręt do ograniczeń i przez obawę przeciętności trudno było mu dostosować się do zwykłej miary. Nie była to niestałość dziecka, pragnącego zmiany dla zmiany, ale nie opuszczająca go przez całe życie żądza ciągłego wznoszenia się: „czuję – pisał – że dam Bogu wszystko, czego ode mnie zażąda”.

Wszystko. Wielkie słowo… Jak niewielu jest tych, którzy kochają i służą z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił.

Tak łatwo działać zawsze połowicznie: być połowicznie wspaniałomyślnym, połowicznie cnotliwym. Starać się iść zawsze aż do ostatnich granic samego siebie.

„Obym tylko doszedł do nieba, obym tylko był u niebieskich wrót – niczego więcej nie pragnę”. Słyszy się czasami podobne powiedzenia! Ohydne słowa! Katolicyzm ciasny i antykatolicki. Katolicyzm stojący w sprzeczności z wyraźnym życzeniem Pana naszego, Jezusa Chrystusa: „Bądźcie doskonali, jako Ojciec wasz niebieski…”.

Będę pogardzał tym minimalistycznym programem. Co więcej, będę uważał, abym sam się nie stał jednym z wyznawców tej taniej świętości, obrońcą zasady najniższych możliwości: „W służbie Bożej czyni się zawsze dosyć. Jego chwała, Jego większa chwała, cóż mi na tym zależy? Abym się tylko zbawił, reszta jest mi obojętna”.

Będę się starał wznieść moją wolę, moje pragnienie dobra, na wysokość pragnień Bożych dla mojej duszy. Jak Bóg pragnie, abym był świętym. Zacznę dziś, natychmiast.

Życie z wiary

„Nie macie już w sobie życia”, mówił do katolików socjalista Jaures w 1906 roku. Te i tym podobne powiedzenia słyszy się coraz częściej. Ze wszystkich stron obijają się o uszy zdania: katolicyzm jest przeżytkiem, nie ma warunków do życia, gdzie są ci, co żyją z wiary?

Wiemy, że te zdania są fałszywe, najczęściej są powtarzane bezmyślnie i bez żadnych podstaw. Z drugiej jednak strony krzywdzą Kościół, wyrabiając u mniej roztropnych spaczone pojęcie o religii.

Zastanowię się, co ja osobiście uczyniłem, aby zadać kłam podobnym insynuacjom? Czy część odpowiedzialności za tego rodzaju obniżanie opinii o katolicyzmie nie spada i na mnie?

Czy biorę dostateczny udział w zewnętrznych manifestacjach życia religijnego, czy uczęszczam na nabożeństwa, na procesje? Czy za łatwo, pod byle jakim pretekstem, nie wymawiam się od za długich nabożeństw?

Czy na zebraniach bractw pobożnych lub zrzeszeń katolickich, do których należę – na posiedzeniach Sodalicji Mariańskiej, świętego Wincentego, Ligi katolickiej itd. nie jestem zbyt bierny, czy nie jestem w nich kółkiem bez znaczenia, martwym członkiem?

A co jeszcze ważniejsze: czy często jedynie rutynowo i ze względu na zwyczaj wypełniam uczynki religijne i świadczenia katolickie?

Tchnąć w to wszystko ducha wewnętrznego. Wlać życie w moje życie chrześcijańskie.

Prawa katolika

Dbać o nie otwarcie i stanowczo.

Gdy po wojnie wznowiono tradycję dorocznych balów na politechnice paryskiej, katoliccy uczniowie tej szkoły zażądali, aby bal podzielić na dwie grupy: jedna miała być dla katolików z wykluczeniem tańców wzbronionych, druga, gdzie wszystko było tolerowane, dla reszty publiczności. Rada stowarzyszonych uznała, że nie tylko należy uwzględnić to słuszne żądanie, ale, że należy podzielić w zupełności stanowisko wnioskodawców i wykluczyć z programu wszystkie tańce nie na miejscu.

Uznanie należy się tym, którzy byli w owej szkole w styczniu 1920 roku.

Ten wypadek pokazuje nie tylko inteligentną rezerwę rady, ale i skuteczność otwartego i szczerego wystąpienia katolików w obronie swoich zasad.

A więc będę żądać poszanowania moich praw jako katolika.

W tym celu będę bardzo otwarcie i śmiało spełniać swoje katolickie obowiązki: nie będę ukrywać się z tym, że się modlę, że poszczę w piątek, że chcę pozostać na czczo, aby przystąpić do Komunii świętej itd.

Chętnie pozwolą mi ludzie upominać się o moje prawa jako katolika, jeśli zobaczą najpierw, że w całości wypełniam moje katolickie obowiązki.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Louis Veuillot (1813–1883), francuski dziennikarz i pisarz, zwolennik ultramontanizmu, znany działacz katolicki, redaktor naczelny dziennika „L’Univers”, który pod jego kierownictwem stał się masowym półoficjalnym organem Kościoła katolickiego. Veuillot zwalczał skłaniający się ku liberalizmowi katolicyzm oraz laicyzm oraz bronił dogmatu o papieskiej nieomylności.

(2) Desire Joseph Mercier (1851–1926), belgijski filozof i teolog, kardynał od roku 1907; profesor uniwersytetu w Leuven; zwolennik tomizmu; inspirator encykliki Aeterni Patris papieża Leona XIII uznającej myśl filozoficzną św. Tomasza z Akwinu za oficjalną doktrynę Kościoła katolickiego; inicjator dysput z anglikanami w Mechelen.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Młodzieńcom ku rozwadze.