Rozdział trzeci. Kanonik i biskup

Wczesną wiosną 1875 roku, kanclerz diecezji Treviso został przeniesiony do Fossalunga. Jednocześnie nadal nieobsadzone było stanowisko kanonika, a w seminarium brakowało dyrektora do spraw duchowych. Powszechnie uważano, że byłoby wspaniale dla wszystkich zainteresowanych, gdyby wszystkie te trzy stanowiska mógł objąć jeden świątobliwy, mądry i rzeczowy człowiek.

– Mam! – powiedział biskup Zinelli. – Don Giuseppe Sarto to człowiek, którego nam trzeba.

Tak też wkrótce uczyniono. Proboszcz Salzano został mianowany kanclerzem i kanonikiem rezydentem katedry w Treviso oraz wybrany na ojca duchowego seminarium. Biskup nie zapomniał wszakże o ostrzeżeniach przyjaciół don Giuseppe’a. Uzgodnił, że nowo mianowany kanonik będzie stołował się w seminarium, dzięki czemu zdrowie don Giuseppe’a przestało spoczywać wyłącznie w jego własnych rękach. Ponieważ musiał zasiadać na czele profesorskiego stołu, nie mógł już zupełnie oddawać się swojemu zwyczajowi odbierania sobie od ust, by tylko nakarmić biednych.

Mieszkańcy Salzano przyjęli nowinę z mieszanymi uczuciami. Radość, że ich ukochany proboszcz otrzymał tak wysoki dowód uznania, kłóciła się ze smutkiem wobec jego utraty. Pocieszała ich nieco myśl, że cenne przymioty don Giuseppe zamiast zostać wykorzystane jedynie w Salzano, znajdą szerszą arenę na terenie diecezji, składającej się z dwustu dziesięciu parafii.

Dopiero jesienią tego samego roku don Giuseppe Sarto pożegnał się z zasmuconymi parafianami, zabrał swoje rzeczy, a w niedzielę adwentową odprawił już poranne nieszpory w katedrze w Treviso. Jak wszyscy profesorowie w seminarium, kanonik Sarto miał do swojej dyspozycji trzy pokoje. Z okien widział zadbany ogród, przez który przepływały ciche wody Sile. Rzeka płynęła między obrośniętymi bluszczem murami i rozszerzała się tworząc niewielkie jeziorka pośród topoli i platanów, które rosły za ogrodem.

Rektorem seminarium był wówczas długoletni przyjaciel don Giuseppe, don Pietro Jacuzzi, a w szkole uczyło się stu sześćdziesięciu seminarzystów i pięćdziesięciu czterech nowicjuszy.

– Dobrze pamiętam pierwsze nauczanie monsignore Sarto – wspominał po latach jeden z nowicjuszy. – „Spodziewacie się znaleźć we mnie człowieka głębokiej wiedzy, bogatego doświadczeniem w sprawach duchowych, mistrza ascetyzmu i doktryny chrześcijańskiej. Rozczarujecie się, bo nie mam żadnej z tych cech. Jestem jedynie biednym wiejskim proboszczem. Ale zostałem tu przysłany z woli Boga – i dlatego musicie nauczyć się mnie znosić”. Nie pamiętam już czego dotyczyły wtedy jego nauki – dodał narrator – ale tego wstępu nigdy nie zapomnę.

Monsignore Sarto od razu rozpoczął regularne nauczanie religii i rozważań duchowych i natychmiast zgromadził wokół siebie wielu seminarzystów. Mówił zrozumiałymi i prostymi słowami, które odkrywały przed jego słuchaczami samą istotę tego, co rozważali. Jego studenci nigdy nie byli znużeni, zagubieni. Spotkania z nim były zawsze wybitnie praktyczne i zrozumiałe dla słuchaczy. Celem, jaki sobie postawił było wpojenie uczniom prawdziwej i głębokiej wiary. Wiary, która przetrwa wszelkie zawirowania losu i pokusy niesione przez życie. Nie każdy potrafi wpłynąć na zachowanie młodych ludzi, ale on posiadł tę sztukę w stopniu doskonałym. Nawet w codziennych rozmowach z przyjaciółmi, pełnych wesołości i zrozumienia dla drugiego człowieka, zawsze znalazł jakiś pomocny i podnoszący na duchu element. Szczególny nacisk kładł na utrzymywanie higieny osobistej, która niestety nie była silną stroną mieszkańców południa. Spod jego łagodności oraz dobrotliwości wobec słabości i cierpienia potrafiło wyłonić się surowe oblicze, a udzielone przez niego napomnienia były długo pamiętane. Jeśli którykolwiek ze studentów chorował, on troszczył się o niego z matczyną czułością. Tym zaś, którzy pochodzili z biednych rodzin, udzielał zarówno finansowego, jak i duchowego wsparcia.

Zdarzyło się kiedyś, że jeden z kleryków zamartwiał się kłopotami finansowymi swej ubogiej rodziny. Jego ojciec, robotnik, pilnie potrzebował paru funtów, ale nigdzie takiej sumy nie mógł zdobyć. Zwierzył się przyjaciołom, a ci doradzili by poszedł z tym do monsignore Sarto. Chłopak posłuchał rady i zapukał do znanych sobie drzwi. Kanonik siedział przy stole i czytał.

– W czym mogę ci pomóc? – zapytał dobrotliwie.

Młodzieniec z trudem znalazł słowa, by opisać swój kłopot, ale zdołał w końcu wyjąkać całą opowieść. Kanonik wysłuchał go ze współczuciem.

– Bardzo mi przykro – odparł, gdy opowieść dobiegła końca. – Ale mam zaledwie kilka lirów, a to niewiele w porównaniu z kwotą, której potrzebujesz.

Biedny student załamał się zupełnie, bo oto jego ostatnia nadzieja legła w gruzach.

– Czekaj, czekaj. Głowa do góry – zawołał kanonik, biorąc sobie do serca rozterki chłopaka. – Przyjdź do mnie jutro. Jeśli nawet nie uda mi się znaleźć całej kwoty, postaram się mieć dla ciebie choć część.

Następnego dnia rano seminarzysta przyszedł ponownie.

– I co? – powiedział monsignore Sarto.

– I co? – powtórzył nerwowo kleryk.

– Naprawdę sądziłeś, że potrafię stworzyć pieniądze z niczego? – powiedział kanonik. Ale widząc zmartwienie młodzieńca, szybko dodał: – Chodź, chodź, mój synu. Przecież żartuję. Mam dla ciebie te pieniądze – to mówiąc otworzył małą szufladkę i wyjął potrzebną kwotę.

– Wkrótce zostaniesz księdzem – mówił dalej. – Jeśli ci się to uda, musisz zwrócić mi tę sumę, bo widzisz – sam je musiałem pożyczyć.

Zimy w Treviso bywały bardzo mroźne, a budynek nie był ogrzewany. Ubodzy studenci znajdowali ciepłe ubrania przygotowane dla nich przez troskliwą rękę jakiejś przyjaznej duszy. Sprzedawca w Treviso przyznał później, że otrzymał wiele zamówień na ciepłe płaszcze od monsignore Sarto, ze ścisłym przykazem, by sprawa pozostała tajemnicą. Nic dziwnego, że kanonik rzadko kiedy miał w swoim posiadaniu więcej niż kilka lirów.

Szczególną uwagę poświęcał przygotowaniu chłopców do Pierwszej Komunii świętej. Prorektor seminarium duchownego prosił, by sprawę przygotowania chłopców do Komunii przejął kto inny, ktoś kto ma więcej wolnego czasu.

– To mój obowiązek – usłyszał. – Czyż nie jestem ich duchowym ojcem?

By znaleźć potrzebny czas, monsignore Sarto zrezygnował z wieczornych spacerów – jedynej rozrywki po całym dniu ciężkiej pracy. A kiedy zebrał już w kościele tę zwykle bardzo żywotną gromadkę dzieci, one słuchały go jak urzeczone.

Dzięki swej dobroci i zrozumieniu drugiego człowieka darzony był sympatią także przez pozostałych pracowników. Zasiadając do posiłków, odkładał na bok wszystkie sprawy urzędowe oraz gruby plik papierów, z którymi się zwykle nie rozstawał, ponieważ uznawał, że czas spędzony w refektarzu powinien służyć tak samo wzmacnianiu umysłów stołujących się tam kolegów, jak wzmacniał ich organizmy. Słynne były zabawne historie, które opowiadał oraz ciekawe dyskusje, które prowokował, a także jego docinki pod adresem niektórych profesorów. Wyznawał zasadę, że czas posiłków nie jest właściwym momentem na prowadzenie poważnych rozważań. I dlatego, na przykład, jeśli komuś wyrwało się słowo „logika”, musiał zrehabilitować się opowiadając ciekawą lub pouczającą historię. Kiedy miejsce monsignore Sarto pozostawało puste, atmosfera w refektarzu nie była już tak radosna.

Podczas pobytu w seminarium, monsignore Sarto nadal miał w zwyczaju pracę do późnych godzin nocnych. Sąsiad zza ściany często słyszał, jak kanonik chodzi po swoim pokoju, chociaż wszyscy inni już dawno udali się na odpoczynek.

– Idź już spać – wołał czasami. – Zbyt długa praca przynosi mizerne efekty.

– To prawda, Francesco – padała odpowiedź. – Stosuj tę zasadę. Połóż się już i śpij dobrze.

Światła w pokoju kanonika gasły dopiero po północy, by o czwartej nad ranem znowu się zapalić.

W roku 1879 zmarł biskup Zinelli, a monsignore Sarto został wybrany wikariuszem kapitularnym, którego rolą miało być administrowanie diecezją dopóki stanowisko biskupa pozostawało nieobsadzone. O swojej nominacji poinformował w charakterystyczny dla siebie sposób.

„Głosami moich kolegów zostałem powołany bym zarządzał diecezją Treviso na miejscu tego, który przez tyle lat prowadził ją z wielką mądrością, roztropnością i oddaniem. Muszę uczciwie przyznać, że przyjąłem to brzemię nie tylko dlatego, że jestem pewien, iż moi koledzy wspomogą mnie w tym trudnym zadaniu, ale również ponieważ dobrze znam postawę księży. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że będziecie oddanie ze mną współpracować, aby zachować najcenniejsze prerogatywy kapłaństwa. I dlatego proszę was, abyście wspomnieli słowa apostolskie: «Postępujcie ostrożnie, by nie wyszydzono naszej posługi». Niech nasze czyny będą takie, by wrogowie nie mogli nam niczego zarzucić. Jesteście pełni żarliwej miłości bliźniego: pozyskujcie ich miłością raczej, niż przez wzbudzanie lęku. Największym pragnieniem Pana było, byśmy się wzajemnie miłowali, i pragnienie to zostało zrealizowane w czasach apostolskich, kiedy chrześcijanie stanowili jedno serce i jedną duszę w Chrystusie. Życie kapłana to nieustanna walka ze złem, które rodzi potężnych wrogów. Jeżeli nie chcemy, by nasi wrogowie zwyciężyli, musimy się zjednoczyć w miłosierdziu. Staniemy się wówczas niepokonani i mocni niczym skała”.

Monsignore Sarto zarządzał diecezją niecały rok, ale w tym krótkim czasie zdołał osiągnąć naprawdę wiele. Mimo, że nadal pełnił funkcję ojca duchownego seminarium, coraz częściej wygłaszał kazania niezmiennie budzące entuzjazm. W lutym 1880 roku uwolniono go od pełnionej zastępczo funkcji wikariusza kapitularnego. Biskupem został bowiem monsignore Callegari, który wkrótce przekonał się, że w osobie kanclerza Sarto ma zaufanego i oddanego przyjaciela. Jednakże nowemu biskupowi nie dane było pozostać długo w Treviso. W 1882 roku awansował i został przeniesiony do Padwy, a jego następcą został monsignore Apollonio.

We wrześniu 1884 roku, monsignore Apollonio objeżdżał diecezję z wizytą pasterską. Jednak przerwał swoją podróż i powrócił raczej nieoczekiwanie do Treviso. Monsignore Sarto nie krył zaskoczenia, kiedy został tajemniczo wezwany do prywatnej kaplicy biskupa.

– Uklęknijmy przed Przenajświętszym Sakramentem – powiedział monignore Apollonio z powagą. – Módlmy się w intencji sprawy, która dotyczy nas obu.

Niezmiernie zaskoczony, monsignore Sarto ukląkł i przez chwilę dwaj prałaci modlili się w milczeniu. Następnie biskup wstał i podał swojemu towarzyszowi list, nakazując go odczytać. W ten sposób monsignore Sarto dowiedział się o swojej nominacji na stanowisko biskupa Mantui.

Ten silny człowiek, który przez całe swoje życie z uśmiechem witał trudności i cierpienie, teraz płakał jak dziecko. Przecież – twierdził – nie nadaje się do tego kompletnie, jest niegodny pokładanego w nim zaufania. Jednak biskup, wiedząc że wcale tak nie jest, poruszony widokiem przyjaciela w takim stanie, pocieszał go, jak tylko potrafił.

– Taka jest wola Boża – mówił. – Ufaj Jego pomocy.

Monsignore Sarto był pewny, że papież Leon XIII pomylił się całkowicie co do jego osoby i dlatego napisał do Rzymu, wyznając swoją niekompetencję i bezwartościowość. Jego argumenty nie zostały wysłuchane.

Na początku listopada, wśród entuzjastycznych tłumów, biskup-elekt udał się do Rzymu. W Padwie przywitała go kolejna owacja, a sam monsignore Callegari wyszedł na stację, by przywitać starego przyjaciela i życzyć mu powodzenia. Wieczorem ósmego listopada monsignore Sarto został przyjęty przez papieża Leona XIII i wyszedł z audiencji pełen otuchy i odwagi co do swej przyszłości. Wyświęcenie miało miejsce szesnastego listopada, ale biskup Sarto pozostał w Rzymie jeszcze przez dziesięć dni i dopiero dwudziestego dziewiątego listopada powrócił do Treviso, gdzie przebywał kilka miesięcy przed objęciem stanowiska biskupa.

To właśnie wtedy udał się któregoś dnia wraz z przyjacielem zwiedzić Wenecję. W przedziale pociągu siedzieli dwaj mężczyźni, którzy rozmawiając o różnych lokalnych sprawach, poruszyli także temat wyboru nowego biskupa Mantui. Zastanawiali się głośno, jakim człowiekiem jest monsignore Sarto – pewnie niezbyt inteligentnym, jak się obawiali i pozbawionym talentów. Biskup elekt dał towarzyszowi znak ręką, by milczał, po czym włączył się do dyskusji, popierając wszystkie zarzuty pod swoim adresem. Ten mizerny obraz samego siebie przeciwstawił następnie cechom, jakie powinien posiadać idealny biskup. Zrobił to z takim talentem i wnikliwością, że obaj słuchacze byli pod wrażeniem. Monsignore Sarto jako pierwszy opuścił przedział.

– Kim jest ten wspaniały ksiądz? – zapytał jeden z mężczyzn jego towarzysza, który także szykował się do wyjścia. Ten ukłonił się nisko.

– Monsignore Sarto, biskup elekt Mantui – odpowiedział z ironią w głosie.

Nowo mianowany biskup Wielki Tydzień oraz Wielkanoc tamtego roku spędził w Riese, razem ze swoją matką i siostrami. Podwójne to było święto dla rodziny i przyjaciół z dzieciństwa, którzy go tłumnie otoczyli. Po powrocie do Treviso, gdzie spędził tyle szczęśliwych lat, nie miał odwagi pożegnać się z wszystkimi osobiście.

– Proszę odczytać ten list przy obiedzie – poprosił rektora seminarium. – I powiedzieć im, że będę miał ich zawsze w sercu i że proszę o modlitwę. – A potem wymknął się niezauważony z domu, wsiadł do stojącego nieco dalej powozu i wyruszył do Mantui.

Na stacji czekał na niego spory tłum. Byli tam księża, mieszkańcy Mantui, przedstawiciele arystokracji oraz przeróżnych organizacji, zarówno miejskich, jak i ogólnokrajowych. Przed rezydencją biskupią, na wielkim placu świętego Piotra, czekały tłumy mieszkańców. „Chcemy zobaczyć naszego biskupa!” – wołali w zgiełku, a ich życzenie zostało wkrótce spełnione. Nowy biskup wyszedł na balkon, serdecznie powitał i pobłogosławił wszystkich zebranych.

Włosi zawsze uznawali Mantuę za miasto waleczne i nie zmieniło się to do roku 1885. Założona przez Etrusków; była miejscem urodzenia Wergiliusza i Sordella. Przez cały piętnasty i szesnasty wiek na tronie biskupim zasiadali tu prawie wyłącznie członkowie słynnego rodu Gonzaga. Przed nowym biskupem stało więc niełatwe zadanie. Pomiędzy klerem a ludem istniały podziały, seminarium świeciło pustkami, w parafiach brakowało proboszczów, a – odkąd sięgnąć pamięcią – nie odbył się żaden synod. Monsignore Sarto przystąpił do pracy na nowym stanowisku z nowym entuzjazmem, co widocznie było w jego pierwszym liście duszpasterskim do wiernych.

„Dla zbawienia dusz nie będę szczędził troski, pracy, ani czujności. Swą nadzieję pokładam w Chrystusie; w Chrystusie, który swoją Boską pomocą dodaje siły najsłabszym. W Panu, który dodaje mi sił, mogę zrobić wszystko. Jego moc nie ma granic, a kiedy znajdę w Nim oparcie, ta moc przejdzie i na mnie. Jego mądrość nie ma granic, a kiedy zwrócę się do Niego o poradę, nie będę zwodzony. Jego dobroć nie ma granic, a jeśli będę Mu ufał, On mnie nie opuści. Nadzieja związuje mnie z Bogiem, a On przez to jest związany ze mną. I chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jestem godzien, by nieść to brzemię, moja siła w Nim spoczywa. By wybawić innych, muszę znosić zmęczenie, stawać w obliczu niebezpieczeństwa, tolerować upokorzenia, stawiać czoła problemom, walczyć ze złem. On jest moją nadzieją”.

Na początku zatroszczył się o seminarium, co wyraził pisząc po upływie roku do przyjaciela: „W naszym seminarium jest stu czterdziestu siedmiu studentów, o apetytach tak ogromnych, że zjedzą wszystko w zasięgu wzroku”.

Widocznym problemem stał się niedostatek kapłanów w wiejskich parafiach. Monsignore Sarto nie tracił jednak czasu i szybko zwołał synod.

– Jeżeli ludzie nie usłyszą o Bogu, sakramentach i życiu wiecznym – mówił do zebranych księży – wkrótce stracą wszelkie pozytywne uczucia, zarówno obywatelskie, jak i społeczne. Nie ma trudności, której nie da się pokonać. Dla tych, którzy pragną i kochają wszystko jest możliwe.

Tą trudnością, która wydawała się nie do pokonania, był brak pieniędzy. W seminarium trzeba było wykarmić stu czterdziestu siedmiu studentów, a budżet był skąpy. Biskup sprzedał więc swoje pola w Riese, a było to wszystko, co posiadał. Wszystko to, by starczyło na zaspokojenie jedynie najpilniejszych potrzeb. Wkrótce w sukurs przyszli mu inni, najwidoczniej poruszeni jego zapałem i elokwencją.

Aby lepiej zrozumieć potrzeby diecezji, monsignore Sarto objechał ją wzdłuż i wszerz. W każdym konflikcie zawsze wysłuchiwał obu stron i prosił każdego o absolutną szczerość i branie pod uwagę zarówno pozytywnych, jak i negatywnych stron problemu.

– Radość, jaką można się podzielić z drugą osobą, rośnie w dwójnasób – mawiał. – Smutek zrzucony z serca staje się łatwiejszy do zniesienia.

Pewnego dnia przyszedł do niego starszy człowiek, który został przyjęty z wielką serdecznością. Człek ów, wierząc że ma do czynienia nie z biskupem, ale z jego sekretarzem, długo i szczegółowo opisywał pewną osobistą sprawę.

– Czy mogę księdzu wierzyć? – zapytał zmartwiony, kiedy ksiądz zapewnił go, że wszystko będzie dobrze.

– Jak to? – padła odpowiedź. – Nie ufa pan swojemu biskupowi?

Nie chcąc, by wizyta pasterska stanowiła obciążenie dla lokalnych kapłanów, których życie było nieustanną walką z biedą, zarządził by nie czyniono żadnych przygotowań przed jego wizytą. Nie ma być żadnym specjalnych dodatków, on – biskup – będzie dzielił z nimi to, czym dysponują. Prosił, by zamiast tłumnego oczekiwania na jego przyjazd na stacji, ludzie gromadzili się na Mszy świętej i przyjmowali Komunię świętą.

– To dla mnie dowód największego uznania, to największa nagroda – mówił. – Nie pragnę bezużytecznej pompy, pragnę zbawienia dusz.

Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił jako biskup, było wystosowanie listu do burmistrza z prośbą o współpracę. Było to symboliczne wyciągnięcie ręki do władz cywilnych i próba pozyskania ich do swoich celów. „Wasz nowy biskup – pisał – bogaty w poczucie miłości dla wiernych, choć poza tym biedny, jako jedyny cel postawił sobie pracę nad zbawieniem dusz i stworzenie jednej rodziny”. Stosunki między państwem a kościołem stanowiły w ówczesnych Włoszech kwestię wielce drażliwą, a kilka poprzednich lat starań nie przyniosło żadnych konkretnych rozwiązań. Ten wspaniałomyślny gest nowego biskupa stanowił więc pierwszy krok w kierunku porozumienia. Bardzo interesowały go sprawy społeczne. To dzięki jego wysiłkom w 1890 roku odbył się w Piacenzie pierwszy kongres społeczny we Włoszech. Monsignore Sarto rozumiał także, jak silnie można oddziaływać poprzez prasę. Z tego powodu założył popularną później gazetę „Obywatel Mantui”.

Tak jak w Tombolo, Salzano czy Treviso, tak i w Mantui, jedną z głównych trosk biskupa było nauczanie religii. W całej diecezji zakładano szkoły i stowarzyszenia, a w czasie wizyt duszpasterskich biskup osobiście katechizował dzieci, by mieć pewność, że otrzymały właściwą naukę o wierze. Rodzice, którzy nie pozwalali dzieciom uczestniczyć w tych spotkaniach stawali przed groźbą poważnych kar, ponieważ w sprawie nauki religii biskup był surowy i nieugięty, nie tak pobłażliwy jak w sytuacjach, gdzie w grę wchodził ludzki smutek i cierpienie. „Gra toczy się tu o dusze dzieci”, mówił i że nie będzie patrzył, kiedy odmawia im się tego, co im się należy z dniem urodzin. Nalegał także, by muzyka grana w kościele była odpowiednia, a kiedy to było tylko możliwe, by śpiewano chorał gregoriański.

Każdy dzień był dla niego dniem ciężkiej pracy. O piątej rano odprawiał Mszę świętą w swojej prywatnej kaplicy. Po odmówieniu modlitw dziękczynnych udawał się do katedry, by słuchać spowiedzi. Następnie jadł śniadanie, składające się zwykle z paru kęsów chleba, popijanych czarną kawą i rozpoczynał dzień często przerywanej pracy, bowiem nie miał ściśle ustalonych godzin, w których przyjmowałby wiernych. Wszyscy, którym był potrzebny, mogli przyjść o dowolnej godzinie i porze dnia i zawsze mogli liczyć na ciepłe przyjęcie.

Bez względu z jakimi troskami wchodzili – mawiano o tych, którzy go odwiedzali – zawsze wychodzili z uśmiechem na twarzy. Z wyjątkiem może tych, którzy popełnili ciężkie grzechy. W takich sytuacjach monsignore Sarto udzielał ostrej reprymendy. Przy pierwszym jednak znaku skruchy, gotów był udzielić rozgrzeszenia, podnieść grzesznika i wskazać mu właściwe postępowanie. Wieczory były porą spaceru po mieście, przyjacielskich rozmów z przechodniami. O dziewiątej wieczorem odmawiał Różaniec wraz z domownikami, a potem pracował lub studiował do północy.

Patronem Mantui jest święty Anzelm z Lukki, przyjaciel Grzegorza VII, postać – podobnie jak Grzegorz VII – gorliwie wspierająca potrzebę przeprowadzenia reform w Kościele. W roku 1886 przypadała trzechsetna rocznica jego śmierci, co uroczyście obchodzono w katedrze będącej jednocześnie miejscem jego pochówku. W tym samym roku przypadała trzechsetna rocznica śmierci świętego Alojzego Gonzagi, pochodzącego z jednego z najświetniejszych rodów w Mantui. Uroczystości te otrzymały odpowiednią oprawę. Biskup wygłosił poruszające kazanie dla młodzieży, dla której święty Alojzy jest szczególnym patronem.

– Religia nie boi się nauki – głosił, obalając tym samym jeden z popularnych mitów owych czasów. – Chrześcijaństwo nie drży przed dyskusją, lecz przed niewiedzą. Już Tertulian oznajmił cesarzom rzymskim: „Nasza wiara wymaga tylko jednego – mawiał – żeby nie potępiać jej, zanim się jej nie pozna”. I oto właśnie was proszę, drodzy młodzi ludzie, żebyście nie potępiali religii, zanim jej nie poznacie.

Zostały też zainaugurowane pielgrzymki do Castiglione, miejsca urodzenia świętego. Chłopcy i młodzi mężczyźni wysłuchiwali nauk o misji świętego, odbywały się także procesje. Cała diecezja skorzystała na tych rocznicowych obchodach, bowiem dzięki nim zrozumiano, że najlepszym sposobem uczczenia świętych jest pójście w ich ślady.

W 1887 roku na całym świecie obchodzono jubileusz święceń kapłańskich papieża Leona XIII. Szerokim echem wśród wszystkich wierzących odbiły się słowa, jakimi biskup Mantui ogłosił swoim wiernym zbliżające się obchody.

– Nadeszła chwila abyśmy zapewnili Wielkiego Namiestnika Chrystusa o naszej miłości i wierności – powiedział. – Leon XIII jest dla nas strażnikiem Pisma Świętego, tłumaczem nauk Chrystusowych, najwyższym zarządcą skarbów Kościoła, głową religii katolickiej, największym pasterzem dusz ludzkich, nieomylnym nauczycielem, doskonałym przewodnikiem, który prowadzi nas przez świat pogrążony w ciemności i przykryty cieniem śmierci. Cała siła Kościoła spoczywa na barkach papieża, a podstawy naszej wiary opierają się na następcy Piotra. Ci, którzy ją podważają, uderzają bezpośrednio w urząd papieski. Odcinają się od Kościoła i starają się uczynić papieża obiektem nienawiści i pogardy. Ale im silniej próbują osłabić naszą wiarę i przywiązanie do głowy Kościoła, tym bardziej zbliżają nas do niego, przez nasze publiczne wyznanie wiary, posłuszeństwo oraz szacunek.

Wieść o żarliwości wiary i pobożności biskupa Mantui rozeszła się wkrótce poza granice diecezji. Jego zasługi i umiejętności nie uszły uwadze papieża Leona XIII, który postanowił powierzyć mu kolejne stanowisko.

– Jeśli mieszkańcy Mantui nie obdarzyli miłością nowego biskupa – powiedział papież dokonując nominacji monsignore Sarto – to już chyba nikogo nie są w stanie pokochać.

Ale lud Mantui nie miał serca z kamienia i niespokojne miasto w rękach tego, który tak jak i Pan charakteryzował się łagodnością i pokorą, stało się oazą spokoju.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Pius X. Dobry pasterz.