Rozdział trzeci. Droga oczyszczenia

Początkowe stadium Przyjaźni zadzierzgniętej z Jezusem Chrystusem to zazwyczaj okres nadzwyczajnego szczęścia, ponieważ dusza po raz pierwszy znalazła towarzysza, którego życzliwość jest doskonała i którego Obecność jest stała. Niekoniecznie jest tak, że dusza świadomie towarzyszy w każdej chwili temu nowemu przyjacielowi, tak jak nigdy nie jest całkowicie nieświadoma Jego obecności. Kiedy zajmuje się swymi zwykłymi sprawami, przykładając do każdego szczegółu tyle uwagi, co zwykle, nigdy zupełnie nie zapomina, że On jest w niej obecny. Jego obecność przypomina tę w świetle słonecznym czy w powietrzu, jest On oświecający, odświeżający i inspirujący we wszystkim, czego ona doświadcza. Od czasu do czasu dusza zwraca się ku Niemu w kilku słowach. Czasami On przemawia do niej łagodnie. Ona uczy się postrzegać wszystko, co widzi, z Jego punktu widzenia, a raczej ze swego punktu widzenia w Nim. Ukochane rzeczy są bardziej kochane przez wzgląd na Jego urok, rzeczy bolesne są mniej przygnębiające z powodu Jego pocieszenia. Nic nie jest obojętne, ponieważ On jest obecny. Nawet kiedy ona śpi, jej serce budzi się dla Niego.

Jednak to zaledwie pierwsze stadium tego procesu, bardzo słodkie, ponieważ jest nowością. Z pewnością dusza doświadczyła czegoś wspaniałego, jednak to dopiero początek. Rozpościera się przed nią droga, która kończy się dopiero w wizji uszczęśliwiającej, ale do przejścia są niezliczone etapy, zanim cel zostanie osiągnięty. Dla tej Przyjaźni, kształtowanej w taki sposób, nie istnieje koniec. Pragnieniem Chrystusa jest w istocie sfinalizowanie jej tak szybko, jak to możliwe, jednak nie może się to dokonać tylko dzięki Jego pragnieniu. Sama dusza musi być wyedukowana i oczyszczona tak doskonale, aby zjednoczyć się z Nim jedynie dzięki Jego łasce. Musi być najpierw oczyszczona, a następnie oświecona, najpierw ogołocona z siebie samej, a potem przyozdobiona Jego łaskami, zanim będzie gotowa do ostatecznego zjednoczenia. Te dwa stadia nazywane są przez mistyków odpowiednio Drogą Oczyszczenia i Drogą Oświecenia, a naszym tematem jest teraz Droga Oczyszczenia.

Najpierw, jak to zostało powiedziane, dusza znajduje nadzwyczajną przyjemność we wszystkich zewnętrznych rzeczach, które, jak się jej wydaje, są uświęcone Obecnością Chrystusa, a szczególnie w tych, które są najbardziej bezpośrednio powiązane z Jego łaską. Na przykład dusza, która właśnie zawiązała Przyjaźń – która być może dopiero co weszła do Kościoła katolickiego przez nawrócenie, albo po raz pierwszy w pełni świadomie ujrzała chwałę katolicyzmu, albo nawet stan którejś z niedoskonałych form chrześcijaństwa, jako tego systemu, przez który Chrystus do niej dotarł – znajduje wszechogarniającą radość w nawet najbardziej zewnętrznych detalach tego systemu. Ludzka organizacja Kościoła, jego metody, jego formy kultu, jego muzyka i jego sztuka – wszystkie te rzeczy wydają się duszy całkowicie niebiańskie i Boskie.

Wyjątkowo często pierwszą oznaką tego, że istotnie rozpoczęła się Droga Oczyszczenia, jest świadomość, że jej początek stanowi doświadczenie, które świat nazywa rozczarowaniem. Może się ono pojawić na tuzin różnych sposobów.

Dusza może na przykład zostać skonfrontowana z jakąś katastrofą w sferze zewnętrznej. Może spotkać się z niegodnym księdzem, podzieloną parafią, jakimś skandalem w życiu chrześcijańskim, dokładnie w tej sferze, w której Chrystus zdawał się jej w sposób oczywisty najwyższy. Myślała, że Kościół musi być doskonały, ponieważ jest Kościołem Chrystusa, a kapłaństwo – bez zmazy, ponieważ jest dziedzicem Kapłaństwa Melchizedeka. Teraz stwierdza, ku swemu przerażeniu, że istnieje ludzka strona nawet w tych rzeczach, które są najbardziej związane z Boskością na ziemi. A może dociera to do niej w odniesieniu do form kultu. Urok nowości zaczyna przemijać, a słodycz poufałości nie miała jeszcze czasu się wytworzyć i dusza stwierdza, że te rzeczy, które wydawały się jej najbardziej bezpośrednio powiązane z jej nowym Przyjacielem, są same w sobie zewnętrzne, chwilowe i przemijające. Jej miłość dla Chrystusa była tak wielka, że ozłociła wszystkie sprawy zewnętrzne, które On i ona mieli wspólne. Obecnie pozłota zaczyna się ścierać i dusza widzi je, mimo wszystko, jako wyłącznie ziemskie. A im mocniejsza była jej wyobrażona miłość na początku, tym mocniejsze jest jej rozczarowanie teraz.

Zatem taki jest zazwyczaj pierwszy etap Oczyszczenia – dusza rozczarowuje się rzeczami ludzkimi i stwierdza, że niezależnie od tego, jak bardzo mogą one być chrześcijańskie, nie są mimo wszystko Chrystusem.

Wkrótce pojawia się pierwsze niebezpieczeństwo. Nie istnieje bowiem proces oczyszczania, który nie zawiera w sobie pewnej siły destrukcyjnej, a jeśli dusza jest, mimo to, jedynie powierzchowna, utraci Przyjaźń Chrystusa (taką, jaka ona była), wraz z Jego małymi darami i kuszącymi perspektywami, za pomocą których zabiegał o jej względy i sprawiał jej radość. Są na świecie wędrujące dusze, które nie przeszły przez ten test; które pomyliły ludzki romans z wewnętrzną miłością, które znów odwróciły się od Chrystusa, jak tylko odłożył On swoje ozdoby. Jeśli jednak dusza okaże się silniejsza, otrzyma swoją pierwszą lekcję – że Boskość nie tkwi w tych ziemskich rzeczach, że miłość Chrystusa jest czymś głębszym niż podarunki, które daje swoim nowym przyjaciołom.

Kolejny etap Oczyszczenia to coś, co można by nazwać, w pewnym sensie, rozczarowaniem rzeczami Boskimi. To, co ziemskie zawiodło ją, czy raczej ukazało się jej w swej rzeczywistości. Teraz zaczyna się jej wydawać, jakby to, co Boskie także ją zawiodło.

Błyskotliwe określenie Fabera dobrze opisuje pewien element tego rozczarowania – „monotonię pobożności”. Wcześniej czy później przychodzi czas, kiedy nie tylko kwestie zewnętrzne religii – muzyka, sztuka, liturgia – czy wewnętrzne sprawy ziemskiego życia – towarzystwo przyjaciół, rozmowa, relacje biznesowe – rzeczy, które na początku Boskiej Przyjaźni wydawały się promieniować miłością Chrystusa – zaczynają się wyczerpywać, ale też samo ich serce i ich istota zawodzą. Na przykład bieżące ćwiczenie modlitwy staje się nużące. Drżenie towarzyszące emocjonującemu przeżyciu medytacji, tak cudownemu na początku, kiedy każda medytacja była spojrzeniem w oczy Jezusa, zaczyna ustępować. Sakramenty, które, jak powiedziano duszy, działają mocą samej czynności (ex opere operato), czyli udzielają stałej łaski, niezależnie od zapału, jakim charakteryzuje się własne działanie duszy – stają się nużące i monotonne, i – jak dotąd – na ile może ona spostrzec, nie spełniają własnych obietnic. Wydaje się, że to, co zostało pomyślane jako pomoc, staje się dodatkowym brzemieniem.

Albo dusza opiera swoje serce, powiedzmy, na jakiejś łasce czy przychylności, na jakiejś pozytywnej cnocie, o której wie, że to właśnie jej Przyjaciel musi nią obdarzyć. Modli się, walczy, błaga – a żaden głos nie odpowiada. Pokusy duszy są tym, czym zawsze były, jej ludzka natura, tak jak ona to postrzega, mimo to pozostaje niezmieniona. Dusza sądziła, że jej świeżo zawiązana przyjaźń z Chrystusem zmieniła raz na zawsze całe jej jestestwo oraz jej relacje z Nim – a oto jest taka sama, jak zawsze. Wydaje się niemal, że Chrystus oszukał ją, składając obietnice, których nie może spełnić albo nie spełni. Nawet w tych kwestiach, w których ufała Mu najmocniej, w tych dziedzinach, w których On panował w sposób najbardziej oczywisty, wydaje się, mimo to, że nie jest On dla niej niczym więcej, niż był, zanim poznała Go tak blisko.

Ten etap jest nieskończenie bardziej niebezpieczny niż poprzedni. Jest bowiem stosunkowo łatwo dokonać rozróżnienia między Chrystusem a – powiedzmy – muzyką kościelną, nie jest jednak tak łatwo dokonać rozróżnienia pomiędzy Chrystusem a naszymi wyobrażonymi koncepcjami tego, czym powinna być łaska i co ma zdziałać.

Przede wszystkim, podczas długiego okresu zniechęcenia istnieje niebezpieczeństwo stopniowej, całkowitej utraty kontroli nad swą religijnością, ryzyko zwracania się z gorzkimi wyrzutami do milczącego Przyjaciela, który nie odpowie. „Ufałem Ci. Wierzyłem Ci. Myślałem, że znalazłem w końcu mego Ukochanego. A teraz Ty także, jak cała reszta, zawiodłeś mnie”. Taka dusza często przechodzi, w momencie wybuchu urazy i rozczarowania, na jakąś inną religię – jakąś współczesną fanaberię, która obiecuje szybkie i wiarygodne zyski w rzeczach duchowych, albo do tego samego stanu, w jakim znajdowała się przedtem, zanim poznała Chrystusa (trzeba tylko pamiętać, że dusza, która raz poznała Chrystusa, nie może być nigdy całkiem taka sama, jak ta, która Go nie poznała). Istnieje też kolejny etap, bardziej szokujący i nienaturalny, niż jakikolwiek inny – etap cynicznego i „rozczarowanego” chrześcijanina. „Tak, ja także – mówi on jakiejś gorliwej duszy – ja także byłem kiedyś taki jak ty. Ja także, w mym młodzieńczym entuzjazmie, niegdyś myślałem, że odkryłem sekret… Ale pewnego dnia ty też staniesz się praktyczna. Ty też zrozumiesz, że romans nie jest prawdą. Staniesz się zwykła i codzienna, jak ja… Tak, to wszystko jest bardzo tajemnicze. Być może, mimo to, doświadczenie jest jedyną prawdą wartą posiadania”.

Jeśli wszystko postępuje prawidłowo, jeśli dusza jest jeszcze na tyle silna, żeby trzymać się tego, co wydaje się teraz tylko wspomnieniem, jeśli ufa, że początki są tak oszałamiająco piękne, jak jej, kiedy Przyjaźń Chrystusa przyszła do niej po raz pierwszy, nie może, w dłuższej perspektywie, prowadzić do jałowości, cynizmu i samotności, jeśli tylko może szczerze zawołać, że lepiej jest wiecznie klęczeć przy grobie pogrzebanego Jezusa, niż wrócić i błąkać się znów po drogach świata, wtedy otrzymuje w końcu lekcję, gdy Jezus znowu powstaje z martwych (jak zwykle) – że nie może trzymać Go tak, jak dawniej, On „jeszcze bowiem nie wstąpił do Ojca” i że – mówiąc krótko – celem religii jest, aby dusza służyła Bogu, a nie by Bóg służył duszy.

Jednak zanim do końca przejdziemy Drogę Oczyszczenia, następuje trzeci etap. Dusza przekonuje się, że ani rzeczy zewnętrzne, ani życie wewnętrzne to nie sam Chrystus. Staje się „rozczarowana”, najpierw ramą obrazu, a potem samym obrazem, zanim dotrze do oryginału. Teraz musi przyjąć ostatnią lekcję i przeżyć rozczarowanie samą sobą.

Jak dotąd zachowała przekonanie, jakkolwiek słabe i skromne, że jest w niej i wokół niej coś, co przyciąga do niej Chrystusa. W końcu zyskała pokusę, aby myśleć, że Chrystus ją zawiódł. Teraz musi nauczyć się, że to właśnie ona, przez cały czas, pomimo swej dziecięcej miłości, sprawiała zawód Chrystusowi – i to jest zarazem prawdziwa istota oraz cel Oczyszczenia. Dusza została odarta ze wszystkich swych powłok, ze swych ozdób i szat. Teraz musi być odarta z samej siebie, aby mogła być takim uczniem, jakiego On pragnie.

Zaczyna zatem, na tym trzecim etapie, poznawać własną ignorancję i własny grzech, a także to, co powinno być całkowicie niezgodne z jej ignorancją i grzechem – swój zdumiewający egocentryzm i samozadowolenie. Dotąd dusza sądziła, że posiada Chrystusa, że ma Go jak ukochanego i przyjaciela, że chwyciła Go i trzyma. Z tego wynikały jej poprzednie błędy. Teraz dowiaduje się, że nie tylko ma zrezygnować ze wszystkiego, co nie jest Chrystusem, ale że musi zrezygnować ze sterowania Chrystusem – to jest porzucić swoją aktywną kontrolę nad Nim, a w zamian zadowolić się tym, że jest całkowicie kontrolowana i wspierana przez Niego. Tak długo, jak dusza posiada choć krztynę siebie, będzie starała się uczynić tę przyjaźń wzajemną, dać chociaż ułamek tego, co otrzymuje. Teraz staje wobec faktu, że Chrystus musi zrobić wszystko, ona nie może zrobić nic bez Niego, nie ma żadnej władzy, poza dziedzinami, w których On jej daje władzę. Zaczyna dostrzegać, iż to, co było z nią do tej pory nie w porządku, to nie tyle fakt, że robiła, czy nie robiła tego czy tamtego, że korzystała z tego czy z owego… ale po prostu to, że przez cały czas była skupiona na sobie, że starała się posiadać, a nie być posiadaną… że była egoistyczna i że jej jestestwo było pełne pychy, ponieważ nie zatraciło się całkowicie w Chrystusie. Próbowała leczyć symptomy swej choroby, ale nie dotknęła tej choroby nawet małym palcem. Po raz pierwszy widzi, że w niej samej nie ma dobra, poza Chrystusem, że On musi być wszystkim, a ona – niczym.

Jeśli dusza doszła aż do tego momentu, wyjątkowo rzadko zdarza się, by zwykła pycha stała się jej ruiną. Wiedza o sobie samej, którą zyskała, stanowi skuteczne lekarstwo na późniejsze rzeczywiste samozadowolenie, ponieważ widzi jasno, w każdym razie w tej chwili, jak całkowicie jest bezwartościowa. Istnieją jednak inne niebezpieczeństwa, które przed nią stoją, a przynajmniej jednym z nich może być pycha, skryta pod bardzo subtelnym pozorem przesadnej pokory. Dusza może odczuwać pokusę, aby powiedzieć: „Ponieważ jestem tak bezwartościowa, lepiej, abym nigdy nie próbowała tych ambitnych zmagań i tych dążeń do przyjaźni z moim Bogiem. Pozwólcie mi zrezygnować, raz na zawsze, z moich marzeń o doskonałości i mych nadziei na rzeczywistą jedność z mym Panem. Muszę z powrotem zejść na zwykły poziom, zadowolona, jeśli będę przynajmniej do zniesienia w Jego oczach. Muszę z powrotem zająć swoje miejsce na zwykłych ścieżkach i już nie szukać bliskości z Chrystusem, której jestem wyraźnie niegodna”.

Samopoznanie duszy może prowadzić do rozpaczy, staje się bowiem ciężarem, który niszczy nawet same władze umysłu. „Utraciłam – woła dusza taka jak ta, dusza, która straciła wymówkę w postaci pychy, ale jeszcze się jej chwyta – Przyjaźń Chrystusa raz na zawsze. Niemożliwe, abym skosztowawszy niebieskiego daru, znów została przemieniona dzięki skrusze. Wybrał mnie, a ja Go zawiodłam. Kochał mnie, a ja kochałam tylko siebie. Powinnam zatem odejść daleko, pozbawiona Jego Obecności… Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5, 8).

A jednak, jeśli tylko dusza to wie, teraz jest właśnie ta chwila, do której prowadziły wszystkie poprzednie etapy. Teraz jest ten moment, w którym ukochana dusza, odebrawszy ostatnią lekcję na Drodze Oczyszczenia, jest gotowa „rzucić się w morze” (J 21, 7), aby przyjść do Jezusa. I zrobi to, jeśli dobrze pojmie swą lekcję i uświadomi sobie, iż dzieje się tak właśnie dlatego, że ona sama w sobie jest niczym, ponieważ wie, że Chrystus może być dla niej wszystkim. Pycha nie może już dłużej, czy to nietknięta, czy zraniona, trzymać jej z dala od Niego, ponieważ w końcu jej pycha nie jest już zraniona, tylko umarła…

Duchowa ścieżka jest usiana śladami dusz, które mogły być przyjaciółmi Chrystusa. Ta osłabła, ponieważ Chrystus zdjął swoje ozdoby, tamta – ponieważ Chrystus nie pozwolił jej myśleć, że Jego łaski są Nim samym, a trzecia – ponieważ zraniona pycha wciąż dochodziła do głosu i nakazywała jej być wierną własnej hańbie, a nie Jego chwale. Wszystkie te etapy i procesy są znane. Każdy duchowy autor, w każdej epoce, zajmował się nimi wciąż od nowa, z takiego czy innego punktu widzenia. Jednak ich zakończenie i lekcja wypływająca z nich wszystkich są takie same – że Chrystus oczyszcza swych przyjaciół ze wszystkiego, co nie jest Nim, że nie pozostawia im nic z nich samych, aby On mógł całkowicie należeć do nich, ponieważ żadna dusza nie może poznać siły i miłości Boga, jeśli nie złoży na Niego całego swego ciężaru.

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Roberta Hugh Bensona Rekolekcje z Chrystusem.