Rozdział trzeci. Bliskie jest Królestwo Boże

Niektórzy z ludzi przybyłych by słuchać słów Jana i przyjąć z jego rąk chrzest, postanowili zostać przy nim i uczyć się jak być świętym, modlić się i służyć Bogu tak, jak on. Stali się uczniami Jana.

Kiedy Jan Chrzciciel ujrzał Jezusa powracającego nad Jordan, zwrócił się do swych uczniów i przypomniał im chrzest Naszego Pana, powtórzył też, że to właśnie Jezusowi przygotowuje drogę. Dwaj uczniowie, Andrzej i Jan, uznali, że skoro ich mistrz opowiada takie rzeczy o Jezusie, powinni Go bliżej poznać. Toteż kiedy Jezus poszedł dalej brzegiem rzeki, oni ruszyli za Nim. Nasz Pan obrócił się, ujrzał ich i rzekł:

– Kogo szukacie?

Andrzej i Jan odpowiedzieli:

– Nauczycielu, gdzie mieszkasz?

Jezus odparł:

– Chodźcie, a zobaczycie.

I poszli dalej razem, aż do domu, gdzie mieszkał Nasz Pan. Spędzili tam cały dzień – tak zaczęła się ich przyjaźń z Jezusem.

Wieczorem Andrzej poszukał swego brata, Szymona, i rzekł do niego:

– Znaleźliśmy Chrystusa.

Po czym przyprowadził Szymona do Naszego Pana. Skoro Jezus zobaczył Szymona, powiedział:

– Nazywasz się Szymon, ale odtąd będziesz nosił imię Piotr.

Następnego dnia Nasz Pan spotkał człowieka imieniem Filip, i powiedział mu by poszedł za Nim. Filip posłuchał Go, a kiedy spędził już pewien czas z Jezusem, poszukał swego najlepszego przyjaciela, Natanaela, i rzekł do niego:

– Znaleźliśmy Człowieka, o którym mówiono w Piśmie, a jest nim Jezus, syn cieśli z Nazaretu.

Natanael odparł:

– Cóż może być dobrego z Nazaretu?

Myślę, że nie lubił tego miasteczka!

Filip na to:

– Chodź i zobacz.

Gdy Jezus ujrzał nadchodzącego Natanaela, powiedział:

– Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma fałszu.

Jak widać, wiedział, że Natanael jest dobrym i szczerym człowiekiem. Natanael nie tracił czasu na krępowanie się: „nie, skąd, nie jestem wcale dobry”. Zamiast tego zapytał:

– Skąd mnie znasz?

A Nasz Pan dał mu tajemniczą odpowiedź:

– Jeszcze zanim przyszedłeś z Filipem, widziałem cię pod drzewem figowym.

Natanael odparł:

– Mistrzu, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!

Kiedy ludzie nazywali Jezusa „Synem Bożym”, nie znaczyło to, że wiedzą, iż jest On Synem Boga. Nie znali jeszcze prawdy o Trójcy Przenajświętszej. Nikt, z wyjątkiem Maryi, nie wiedział, że Jezus jest Bogiem. „Syn Boży” to jedno z imion, jakimi prorocy obdarzali Wielkiego Króla. O ile nam wiadomo, znaczyło to mniej więcej, że Król ten postępuje wobec Boga tak, jak dobry syn wobec ojca.

Nasz Pan odpowiedział Natanaelowi:

– Zobaczysz jeszcze większe rzeczy niż to. Ujrzysz niebo otwarte i aniołów wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego.

„Syn Człowieczy” to inne miano, jakiego używał jeden z proroków przepowiadając nadejście Wielkiego Króla, a oznacza ono po prostu „Człowieka”. Nie mówimy o sobie samym „człowiek”, „dziewczynka”, „chłopiec”, prawda? Nazywając siebie „Synem Człowieczym” Nasz Pan przypominał słuchaczom o pismach tego proroka. Była to także aluzja, że nie jest On tylko człowiekiem, ale kimś więcej.

Tych pięciu ludzi, o których była mowa: Andrzej i Jan, Szymon – którego Jezus nazwał Piotrem – Filip i Natanael, było pierwszymi uczniami Naszego Pana. Towarzyszyli Mu kiedy tylko mogli, by słuchać Jego słów i uczyć się od Niego wszystkiego, co się dało. Nie zostawili jednak na dobre swych rodzin ani zajęć – to stało się dopiero później. Większość uczniów była rybakami. Kiedy nie pozostawali przy Jezusie, wracali do domów, łowili ryby i opowiadali przyjaciołom o swym Mistrzu.

Wkrótce liczba uczniów powiększyła się, ale Ewangelie nie mówią nam w jaki sposób spotkali Naszego Pana. Takie szczegóły podane są tylko przy pierwszych uczniach i przy niektórych wybranych z późniejszego okresu.

Pewnego dnia Jezus i Jego uczniowie zostali zaproszeni

na wesele do Kany Galilejskiej, miasteczka w Galilei. Kiedy tam przybyli, spotkali Maryję, która też była gościem weselnym – Nazaret, gdzie mieszkała, leżał blisko Kany. Święty Józef musiał umrzeć jeszcze zanim Jezus odszedł z domu, by budować swe Królestwo, inaczej z pewnością przybyłby do Kany. Nasz Pan i Jego Matka usiedli oczywiście razem. Możecie sobie wyobrazić jak bardzo się cieszyli, że znów się widzą.

Kiedy tak siedzieli, rozmawiając, Najświętsza Panna zauważyła, że powstało jakieś drobne zamieszanie. Wkrótce zobaczyła, co się stało: zabrakło wina dla gości! Zwróciła się do Syna i powiedziała:

– Nie mają już wina.

Nasz Pan odparł:

– Czy to moja lub twoja sprawa, Niewiasto? Jeszcze nie nadeszła godzina moja.

Wydaje się nam to szorstką odpowiedzią, gdyż dzisiaj nikt nie nazywa swojej matki „niewiastą”. Jednak w tamtych czasach był to uprzejmy sposób zwracania się do matki. Pozostałe słowa Jezusa znaczą: „Czy musimy się tym martwić? Jeszcze nie nadszedł czas, bym zaczął czynić cuda”.

Musiał się jednak uśmiechnąć, gdy to mówił, gdyż Maryja skinęła na sługi, a kiedy podeszli, poleciła:

– Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.

W tamtych czasach, gdybyście poszli na przyjęcie, moglibyście zobaczyć wielkie, kamienne stągwie z wodą – rodzaj dzbanów – stojące obok drzwi. Woda służyła do obmywania rąk i zakurzonych stóp. Nikt nie nosił całych butów ani skarpetek, tylko sandały, tak więc stopy pokrywały się kurzem i wymagały obmycia, tak jak i dziś, kiedy nosicie sandały.

Obok drzwi sali gdzie siedzieli Jezus i Maryja, stało sześć takich wielkich stągwi. Nasz Pan przykazał sługom, by napełnili je aż po brzegi wodą. Służący musieli się dziwić co dobrego z tego wyniknie, ale napełnili stągwie do pełna, tak jak powiedział Jezus. Teraz kazał im zrobić coś, co musiało im się wydać jeszcze dziwniejsze. Powiedział, by zaczerpnęli trochę wody do kielicha i zanieśli to do starosty weselnego – człowieka, który zarządzał przebiegiem całego wesela. Gdy słudzy przynieśli mu kielich, on skosztował nieco i pomyślał: „Dzięki Bogu, znaleźli gdzieś wino!”.

Nasz Pan przemienił wodę w wino! I to tak dobre, że starosta wziął pana młodego na bok i ofuknął go, że zachował najlepsze wino aż do tej pory, kiedy większa część przyjęcia już minęła! Taki to był pierwszy cud Naszego Pana, i warto przypomnieć, że uczynił go na prośbę Matki.

Po przyjęciu Jezus, Maryja i uczniowie wybrali się na kilka dni do Kafarnaum. Stąd Nasz Pan i uczniowie udali się do Jerozolimy, a Maryja powróciła do domu.

Jezus chciał być w Jerozolimie w czasie wielkiego święta, które właśnie się zbliżało. Święto to było dla Niego tym, czym dla nas są ważne, obowiązkowe święta kościelne.

W tamtych czasach, jak wiecie, była tylko jedna Świątynia, i tylko tam można było składać Bogu ofiary z baranków, gołębi, synogarlic i innych zwierząt. Było to częścią planu Boga, przygotowującego świat na nadejście Naszego Pana, i bardzo się cieszę – wy pewnie też – że już się to zmieniło. Wyobrażacie sobie co by było, gdybyśmy na Wielkanoc albo na Boże Narodzenie musieli wszyscy jechać do Rzymu albo do Jerozolimy by oddać Bogu cześć?

Ponieważ w Świątyni zabijano zwierzęta na ofiarę dla Boga, i ponieważ do Jerozolimy na święto przybywały tłumy ludzi, ktoś musiał sprzedawać im baranki, synogarlice i inne stworzenia, by mogli ofiarować je w Świątyni. A że wielu Żydów przyjeżdżało z obcych krajów, ktoś musiał im wymienić obcą walutę na pieniądze, jakich używano w Jerozolimie.

Dziś jest podobnie, jeśli pojedziecie do obcego kraju, trzeba tam płacić innymi pieniędzmi niż u siebie. Tak więc musicie wymienić pieniądze, i zawsze znajdą się ludzie w kantorach i bankach, którzy pomogą wam to zrobić.

Nikt nie mógłby zarzucić, by było coś niewłaściwego w sprzedawaniu gołębi lub wymianie pieniędzy poza Świątynią. Jednak kupcy i wymieniający walutę tak bardzo byli w sobie zadufani, i mieli za nic wszystko poza swoim zyskiem, że urządzili targowisko w samym środku Świątyni!

Co byśmy pomyśleli, gdybyśmy w naszych kościołach zastali hałaśliwy targ? Jednak w Jerozolimie ludzie przyzwyczaili się do tego i nie zwracali na to większej uwagi – prócz Jezusa.

Gdy ujrzał co się dzieje w domu Jego Ojca, zrobił sobie bicz ze sznurów i wypędził nim przekupniów ze Świątyni, razem z ich wołami, barankami i całą resztą. Powywracał stoły z pieniędzmi na wymianę i zrzucił je ze schodów. Powiedział:

– Napisano u proroków: „Mój dom jest domem modlitwy”, a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców.

Kiedy ktoś z rozgniewanego tłumu zażądał od Jezusa znaku, że ma władzę by czynić takie rzeczy, On odparł:

– Zburzcie tę Świątynię, a ja w trzy dni ją odbuduję.

– Co? – wykrzyknął jakiś człowiek. – Tę Świątynię budowano przez czterdzieści sześć lat, a Ty mówisz, że odbudujesz ją w trzy dni?

Oczywiście Nasz Pan mógł to zrobić, lecz tak naprawdę była to pierwsza wzmianka o Zmartwychwstaniu, kiedy to Świątynia Jego ciała zostanie zburzona, a On w trzy dni wzniesie ją na nowo.

Niedługo potem Jezus dowiedział się, że święty Jan Chrzciciel został przez Heroda wtrącony do więzienia. Ten Herod był jednym z synów owego króla Heroda, który usiłował zabić Jezusa, gdy ten był dzieckiem. Wydaje się, że nowy Herod był równie zły jak ojciec. A dlaczego uwięził świętego Jana? Było to tak: Herod chciał poślubić żonę swego brata, a więc zabrał ją bratu i przyprowadził do swego pałacu, by tu z nim żyła. Nikt nie ośmielił się mu powiedzieć, że nie powinien tego robić, z wyjątkiem Jana, który oznajmił:

– To wykroczenie przeciw prawu.

Herod był wściekły, że Jan ośmielił się wystąpić przeciw niemu, i wtrącił go do więzienia. Herod chciał też zamordować świętego Jana, jednak tak wielu ludzi wiedziało, że Jan nie uczynił niczego złego, iż Herod bał się zabić go nie mając żadnego usprawiedliwienia. Po tym, jak Jezus usłyszał o uwięzieniu Jana, zaczął głosić, że bliskie jest Królestwo Boże.

Napisałam tę książkę, by przybliżyć wam życie Naszego Pana, a zwłaszcza założenie Królestwa, do którego należymy. Niemożliwym jest, bym wam opowiedziała wszystkie Jego słowa i czyny, musiałabym wtedy napisać tak grubą księgę, że nigdy nie chcielibyście nawet zacząć jej czytać. Nie opowiem więc wam o człowieku zwanym Nikodemem, który przyszedł do Naszego Pana w środku nocy, gdyż wstydził się, że ktoś zobaczy, jak odwiedza ubogiego nauczyciela. Nie napiszę też o tym, jak Jezus udał się do Samarii i zaprzyjaźnił się z Samarytanką przy studni Jakuba, ani o małym chłopcu, którego uzdrowił w Galilei.

Aby poznać te historie i jeszcze wiele innych, których nie przytaczam, musicie sami przeczytać Ewangelie. Ewangelie to cztery bardzo krótkie księgi, które możecie całkiem szybko przeczytać. Opowiedzenie tych samych historii w tej książce zajmuje o wiele więcej miejsca, a to dlatego, że ludzie, którzy pisali Ewangelie, nie zatrzymywali się, by cokolwiek wyjaśnić i po prostu snuli swoją opowieść. Nie możemy oczekiwać od nich, by wiedzieli, jak odmienne będziemy wieść życie, i że zapomnimy, jak ludzie ubierali się w tamtych czasach, jak mówili, jakie budowali domy i jakie mieli zwyczaje. Z tego powodu muszę wciąż przystawać i wyjaśniać różne szczegóły, ale skoro już przeczytacie tę książkę, będziecie sporo wiedzieć i jeśli tylko zechcecie, możecie zacząć czytać Ewangelie.

Wróćmy do naszej historii. Kiedy Jezus usłyszał, że Jan jest w więzieniu, zaczął wędrować przez całą Galileę, wstępując do wszystkich miasteczek, nauczając i mówiąc:

– Bliskie jest Królestwo Boże.

Nauczał na ulicach, a w szabat w synagogach.

Czy wiecie co to jest synagoga? Jeśli mieszkacie w dużym mieście, na pewno jest w nim chociaż jedna. Jest to rodzaj żydowskiego kościoła. Wiecie, że jedynym prawdziwym kościołem, jaki mieli Żydzi, była Świątynia w Jerozolimie. Jednak nie mogli przecież do niej chodzić co tydzień, toteż w każdym miasteczku był specjalny budynek, przeznaczony do zbierania się na modlitwę w soboty. Żydzi nazywali sobotę szabatem, i było to dla nich święto, tak jak dla nas niedziela, o czym już wam mówiłam na początku książki.

Gdybyśmy mogli chodzić na Mszę Świętą niedzielną tylko raz lub dwa razy do roku, nie poprzestalibyśmy na tym, prawda? Chcielibyśmy mieć miejsce, gdzie moglibyśmy się spotykać, odmawiać w niedzielę Różaniec i inne modlitwy. Ta sama myśl przyświecała Żydom, gdy budowali synagogi. Prócz tego, że były one rodzajem kościoła, służyły też jako szkoły.

Jezus wkrótce przybył do Nazaretu i nauczał w tamtejszej synagodze. Myślę, że wśród Jego słuchaczy była także Maryja. Stąd Nasz Pan wybrał się do innego miasta zwanego Kafarnaum. Zaczął być znany jako wielki Nauczyciel na całym obszarze tej części kraju.

Ludzie, którzy Go słuchali, powiadali potem, że naucza jak nikt inny. Nie mówił bowiem: „Powinniście to zrobić, gdyż tak jest napisane w Pismach”, ale: „Powinniście to zrobić, gdyż Ja wam to mówię”.

To okropnie złościło uczonych w Piśmie. Byli to ludzie, którzy zajmowali się ręcznym przepisywaniem ksiąg Starego Testamentu, nie znano bowiem wtedy jeszcze drukarni. Uczeni w Piśmie spędzali tak wiele czasu nad przepisywaniem, że uznawano ich za znających dobrze Pismo Święte, uważano, że mają prawo wyjaśniać jego znaczenie. Słowo „Pismo” oznaczało Stary Testament, który był najważniejszą pisaną księgą, jaką mieli Żydzi.

W synagodze w Kafarnaum, do której wszedł Nasz Pan, był człowiek opętany przez diabła. W tamtych czasach diabły, demony, miały o wiele większą moc niż obecnie, i często wchodziły w szczególnie niegodziwych ludzi. Kiedy tak się stało, opętana osoba nie mogła mówić, poruszać się czy robić cokolwiek innego sama, lecz kierował nią diabeł. Kiedy więc zły duch ujrzał Jezusa, zmusił opętanego, by zawołał:

– Zostaw nas! Czy przyszedłeś nas zniszczyć? Wiem kim jesteś, Świętym Bożym.

Jezus rzekł do złego ducha:

– Zamilcz i wyjdź z niego!

Diabeł opuścił człowieka, który był teraz całkiem normalny i zdrowy. Po tym wydarzeniu mówiono o Jezusie jeszcze więcej: wszyscy, którzy je widzieli, byli przestraszeni i mówili:

– Kim On może być? Rozkazuje złym duchom, a one są Mu posłuszne!

Z Kafarnaum Jezus udał się do domu Piotra nad Morzem Galilejskim. Tam okazało się, że teściowa Piotra ma wysoką gorączkę. Nasz Pan wszedł do jej pokoju i wziął ją za rękę, a wówczas kobieta od razu poczuła się dobrze i zeszła do kuchni, by podać wszystkim kolację.

Gdy zaszło słońce i zrobiło się chłodniej, sąsiedzi zaczęli przyprowadzać chorych do Jezusa, by ich uzdrowił, a On wyleczył ich wszystkich. Zgromadził się wielki tłum ludzi, by słuchać Naszego Pana i by widzieć uzdrowienia.

Bardzo wcześnie rano Jezus wstał i wyruszył w odludne miejsce by się modlić, wiedział bowiem, że tłumy znów powrócą, i że nie będzie miał spokoju gdy Go znajdą. Piotr i inni uczniowie wyszli by Go szukać. Kiedy dotarli do miejsca gdzie był, powiedzieli:

– Wszyscy Cię szukają.

Nasz Pan odpowiedział im:

– Muszę głosić Królestwo Boże także w innych wsiach i miastach, gdyż po to przyszedłem.

Tak więc znów wyruszyli na wędrówkę po Galilei, a Jezus nauczał, uzdrawiał i wypędzał złe duchy z opętanych.

Morze Galilejskie, nad którym mieszkał Piotr i wielu uczniów Jezusa, nie jest tak naprawdę morzem, ale ogromnym jeziorem. Jest ono tak wielkie, że woda w nim faluje, i jest błękitna, jak w prawdziwym morzu, chociaż nie jest słona. Żyje w nim wiele gatunków ryb, a przy brzegu mieszkają rybacy, którzy żyją z łowienia ryb i ich sprzedaży.

Piotr, Andrzej, Jakub, Jan i wielu innych uczniów było rybakami. Jezus często wędrował wzdłuż brzegu jeziora i tam nauczał.

Pewnego dnia wielki tłum zgromadził się, by Go słuchać. Jezus stał na brzegu, prawie zepchnięty do wody, gdyż tak wielu ludzi gorliwie cisnęło się, by być bliżej Niego. Nasz Pan rozejrzał się dookoła i dostrzegł dwie wyciągnięte na piasek łodzie. Rybacy, do których należały, czyścili obok swe sieci. Jednym z rybaków był Piotr. Jezus poprosił go by odpłynęli razem łodzią niedaleko od brzegu.

Kiedy Piotr to zrobił, Jezus usiadł w łodzi i nauczał stąd ludzi. Kiedy skończył przemawiać, polecił Piotrowi, by wypłynął na głębię i zarzucił sieci.

Piotr odparł:

– Panie, łowiliśmy całą noc i nie ułowiliśmy żadnej ryby, ale skoro tak mówisz, spróbuję jeszcze raz.

Zarzucili sieci i od razu ułowili tyle ryb, że aż sieć się rwała! Musieli wezwać innych rybaków, będących w innej łodzi, by przypłynęli i pomogli im.

Byli to Jakub i Jan. Przypłynęli tak szybko jak tylko mogli i napełnili obie łodzie rybami aż prawie się zatapiały pod ciężarem. Kiedy Piotr to zobaczył, ukląkł u stóp Pana i rzekł:

– Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny!

Lecz Jezus powiedział:

– Nie bój się, Piotrze; odtąd ludzi będziesz łowił.

Gdy dopłynęli do brzegu, rybacy – Piotr, Andrzej, Jakub i Jan – zostawili wszystko – domy, przyjaciół, łodzie i wszystkie ryby – i poszli za Panem, już nie tylko od czasu do czasu, jak to było wcześniej, ale na zawsze.

Gdziekolwiek teraz pojawiał się Jezus, gromadziły się takie tłumy, że uznał On, iż lepiej będzie trzymać się z dala od większych miast i miasteczek. Na wsi, wśród pól, nie było tylu ludzi. Jednak nawet tam przy Jezusie zbierały się całe rzesze.

Po jakimś czasie udał się znów do Kafarnaum. Kiedy ludzie z miasta dowiedzieli się, że jest wśród nich, zgromadzili się w domu, gdzie przebywał, by Go słuchać. Wśród tłumu byli też niektórzy faryzeusze i uczeni w Piśmie z Jerozolimy, którzy słuchali Jezusa, by wyrobić sobie o Nim zdanie.

Faryzeusze byli to ludzie, którzy uważali, że jest bardzo ważną rzeczą, by co do najdrobniejszego szczegółu przestrzegać Prawa, które Bóg dał Mojżeszowi. Być może byłoby to dobre, ale od czasów Mojżesza do Prawa dodano mnóstwo dodatkowych przepisów i wskazówek. Wiele z nich było bardzo drobiazgowych, czego Mojżesz wcale nie zamierzał, i do czasów Jezusa Prawo stało się tak skomplikowane, że nikt, z wyjątkiem faryzeuszy (którzy byli przeważnie bogaci i uczeni), nie miał czasu ani cierpliwości by choćby spróbować dokładnie go przestrzegać.

Faryzeusze sądzili, że dokonują czegoś wielkiego, zachowując te zasady i zważając na wszystkie drobne przepisy. Gniewało ich, jeśli ktokolwiek chciał zmienić choćby jedną z tych zasad, którą nauczyli się zachowywać, i tego samego uczyli innych. Jednym słowem, byli bardzo męczącymi ludźmi, którzy uwielbiali pokazywać innym, jak są dobrzy i zyskiwać podziw. Dawali pieniądze żebrakom i odmawiali modlitwy tak, by wszyscy mogli ich widzieć. Nie wiem czy jest coś gorszego, niż ktoś kto chce byśmy nieustannie zachwycali się jego świętością, prawda?

Jeśli więc ci faryzeusze przyszli, by zobaczyć jaki jest Nasz Pan, przybyli w dobrym momencie. Jezus właśnie nauczał, kiedy grupa ludzi podeszła pod dom gdzie przebywał, niosąc na łożu chorego.

Łóżka w owych czasach przypominały cienkie materace, toteż można było całkiem łatwo podnieść chorego na łożu i przenieść. Mimo to, ludzie ci nie mogli zanieść chorego do Naszego Pana, gdyż dom był zbyt zatłoczony ciżbą, tak że nie mogli przepchać się przez drzwi!

Kiedy to odkryli, wpadli na doskonałą myśl: wyniosą chorego, wciąż leżącego w łóżku, na dach. Nie był to taki dach, jak w naszych domach: ułożony był z suchych liści palmowych, tak więc łatwo było zrobić w nim otwór.

Zrobili więc wielką dziurę w dachu nad pokojem gdzie siedział Nasz Pan (nie wiem co pomyślał o tym właściciel domu!). Potem delikatnie spuścili chorego wraz z łożem na podłogę, na sznurach, tak że leżał teraz wprost przed Jezusem.

Nasz Pan spojrzał na chorego i zobaczył, że był on niedobrym człowiekiem, teraz tego żałującym. Ujrzał też, że chory domyśla się, kim jest Jezus i że pragnie by go uzdrowił. Widząc to wszystko Jezus rzekł:

– Synu, ufaj, Twoje grzechy są odpuszczone.

Na to wszyscy faryzeusze i uczeni w Piśmie zaczęli mówić do siebie:

– Zbluźnił! Nikt nie może odpuszczać grzechów, tylko sam Bóg!

Nasz Pan znał ich myśli. Powiedział do nich:

– Czemu źle myślicie w waszych sercach? Czy łatwiej jest powiedzieć: „twoje grzechy są odpuszczone”, czy „wstań i idź”?

Oczywiście, uczeni w Piśmie i faryzeusze uważali, że o wiele łatwiej jest powiedzieć: „twoje grzechy są odpuszczone”, gdyż nie można tego sprawdzić na własne oczy, tak jak da się zobaczyć, że ktoś potrafi powstać i chodzić.

Choroba, na którą cierpiał biedny człowiek spuszczony z dachu, czyniła go całkiem bezradnym, nie mógł się wcale ruszać ani wstawać z łóżka, jak małe niemowlę. Jednak Nasz Pan zwrócił się do niego i rzekł:

– Wstań, weź swoje łoże, i chodź.

Po czym zwrócił się do zgromadzonych w pokoju i powiedział:

– Uczyniłem to, byście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów.

Zaś chory powstał, starannie zwinął łoże i wyszedł niosąc je ze sobą, tak jak przykazał mu Jezus. Idąc składał dzięki Bogu. Zaś zebrani tłumnie ludzie nie wiedzieli czy mają się lękać czy zdumiewać, wychwalali więc Boga mówiąc:

– Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego.

Obawiam się jednak, że faryzeusze mniej myśleli o cudzie, a bardziej o tym, co się stanie z nimi i ich naukami, jeśli wszyscy będą słuchać Naszego Pana. Później już przez cały czas czyhali na Niego, usiłując pochwycić Go na jakimś uchybieniu.

Kiedy Jezus wraz z uczniami szedł w szabat przez pole pszenicy łuskając po drodze kłosy (czy robiliście to kiedyś?), faryzeusze osądzili, że było to wykroczeniem, gdyż zbiór plonów – a za taki uznali łuskanie kłosów – jest pracą, czyli nie wolno tego robić w szabat. Kiedy zaś Nasz Pan w czasie innego szabatu uzdrowił człowieka z uschniętą ręką, faryzeusze znów nazwali to pracą, i upierali się, że w szabat jest to zakazane! Czy słyszeliście kiedykolwiek takie nonsensy?

Zaraz po uzdrowieniu człowieka spuszczonego na łożu przez dach, Nasz Pan powędrował nad jezioro. Idąc tam, ujrzał człowieka zbierającego podatki. Rzymianie zbierali od ludzi podatki, tak jak czyni to teraz nasz rząd, ale robili to w niespotykany sposób. Zamiast sami je ściągać, zlecali to zadanie człowiekowi, który w danym regionie kraju najwięcej im zapłacił za pozwolenie na wykonywanie tego zajęcia. Rzymianie określali ile pieniędzy musi dla nich zebrać i wysłać rządowi, ale wolno mu było ustalać podatki tak wysokie, jak mu się podobało. Mógł zabrać ludziom tyle pieniędzy ile chciał i zatrzymać nadwyżkę dla siebie! Ludzi, którzy się tym zajmowali, a także ich pomocników, nazywano celnikami. Byli oni zazwyczaj bardzo bogaci, a wszyscy ich nienawidzili i pogardzali nimi, i nie chcieli mieć z nimi nic do czynienia, jeśli tylko mogli. Jednak kiedy Jezus ujrzał celnika, który miał na imię Mateusz, rzekł do niego, tak jak do pierwszych uczniów:

– Pójdź za mną.

I celnik wstał i poszedł za Naszym Panem. Zaprosił Jezusa do swego domu i wydał wielką ucztę na Jego cześć, zapraszając wszystkich przyjaciół. Przyjaciele ci byli przeważnie również celnikami, gdyż nikt inny nie chciał się z nimi widywać ani ich znać. Kiedy faryzeusze usłyszeli o tym wydarzeniu, pomyśleli, że to kolejna szansa na wytknięcie Jezusowi błędu, przyszli więc do uczniów i zapytali:

– Dlaczego jadacie z celnikami i grzesznikami?

Jezus usłyszał to i odpowiedział za uczniów:

– Nie przyszedłem do sprawiedliwych, ale do grzeszników. Nie potrzebują lekarza ci, którzy się dobrze mają, ale chorzy.

Faryzeusze nie umieli na to odpowiedzieć, więc zmienili temat:

– Dlaczego Twoi uczniowie nie poszczą? Uczniowie Jana poszczą, nasi również.

Pan odparł:

– Goście weselni nie mogą pościć, dopóki mają wśród siebie Oblubieńca. Jednak kiedy zabiorą im Oblubieńca, będą pościli.

Znaczyło to, że póki Jezus jest na ziemi, chodząc i rozmawiając ze swymi uczniami, nie jest to pora na post, przyjdzie ona wtedy, gdy Oblubieniec odejdzie. „Oblubieniec” to kolejne z imion, jakimi prorocy obdarzali Wielkiego Króla.

Po tym zdarzeniu, faryzeusze zebrali się by uradzić jak mogą zniszczyć Naszego Pana, i od tego czasu zaczęli knuć przeciw Niemu spisek.

Marigold Hunt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Marigold Hunt Życie Chrystusa.