Rozdział szósty. Zmartwychwstanie. Bóg z nami

Świątynia Ducha Świętego

Wielbię Cię, Słowo Wieczne, żeś w Twym łaskawym uniżeniu przyjęło nie tylko stworzoną naturę – ducha czy też duszę, lecz także materialne ciało. Najwyższy zadecydował, by na wieki wieków przyjąć na siebie kajdany stworzenia. On, który przez wieki nie był niczym innym jak nieskończonym, niepojętym Duchem, nie na mocy jakichkolwiek praw, lecz mocą swej wszystko przekraczającej Wielkości zechciał na wieczność zjednoczyć się najgłębszą unią z tym, co ma naturę stworzenia. Twa wszechmoc, o Panie, zawsze Cię strzeże i właśnie ona sprawiła, żeś uniżył się, nic nie tracąc ze swej Mocy. To raczej Twe Ciało ma udział w Twej Mocy, niźli Ty masz udział w jego słabości. Z tego powodu, mój Boże, nie mogło stać się inaczej: musiałeś zmartwychwstać, skoro umarłeś – Twoje Ciało, któreś raz przyjął, nie mogło być od Ciebie oddzielone, nawet w grobie. Było Twym Ciałem nawet tam, nie mogło ulec zepsuciu, nie mogło zostać poddane mocy śmierci, bo Tyś już cudownie uczynił je swoim, a cokolwiek jest Twoim, musi trwać w doskonałości na wieki. Mój ukochany Jezu, wielbię Twe Najświętsze Ciało, narzędzie naszego odkupienia!

Patrzę na Ciebie, mój Panie Jezu i rozmyślam o Twym Najświętszym Ciele, i mam je przed oczyma jako rękojmię mojego zmartwychwstania. Choć umrę, bo umrzeć muszę, nie umrę na wieki – zmartwychwstanę. Mój Boże, poganie, którzy Cię nie znali, sądzili, że ciało jest nieszczęsne i godne pogardy, mieli je za siedlisko, przyczynę, a także wymówkę dla zła moralnego. Gdy ich myśli wznosiły się wyżej i rozważali o przyszłym życiu, stwierdzali, że zniszczenie ciała jest nieodzownym warunkiem tego wyższego istnienia. To, że ciało jest rzeczywistą częścią ich jestestwa, że jego odnowa może być czcigodna, było poza ich najśmielszymi wyobrażeniami. W istocie, jaki człowieczy umysł, o Panie, byłby w stanie, pozbawiony Twego objawienia, wyobrazić sobie, że to ciało, które zgodnie z naszym własnym doświadczeniem jest tak nikczemne, tak niskie, tak bydlęce, tak grzeszne przez swój udział w zwierzęcej naturze, które pełne jest zepsucia i stanie się pyłem i prochem, było zdolne w swej naturze wznieść się do tak wielkich przeznaczeń, i że na powrót może stać się niebiańskie i nieśmiertelne, nie tracąc swej cielesności. I któż oprócz Ciebie, który jesteś Wszechmogący, mógłby je takim uczynić! Nie budzi zatem zdziwienia, że mędrcy tego świata, którzy nie wierzyli w Ciebie, natrząsali się ze Zmartwychwstania. Lecz ja, z Twoją łaską, będę zawsze miał przed oczyma, żeś pouczył mnie o czym innym. O najlepszy, pierwszy, najprawdziwszy z Nauczycieli! O Ty, który jesteś Prawdą, wiem i wierzę z całego serca, że ta moja cielesna powłoka zmartwychwstanie. Wiem, że to, co obecnie jest tak niskie i wstrętne, jeśli okaże się godnym, zostanie wzniesione ponad stan zepsucia i będzie zarazem piękne i chwalebne. To wiem; tę prawdę, z Twoją łaską, zawsze będę miał przed oczyma.

O mój Boże, naucz mnie żyć tak, jak ten, kto wierzy we wspaniałą godność, wielką świętość tego cielesnego kształtu, który za Twą sprawą stał się moim udziałem. I dlatego też, o mój ukochany Zbawicielu, daj bym jak najczęściej i z jak największą powagą miał udział w Twym Ciele i Krwi, tak bym i ja za przyczyną zasług wynikających z Twej niewysłowionej świętości mógł stać się świętym. O mój Panie Jezu, wiem, że jest napisane, iż nasze ciała są świątynią Ducha Świętego. Czyż nie miałbym żywić bojaźni wobec tego, w jak cudowny sposób uczyniłeś dla nas pokarm, w którym na równi mieszka Twe Ciało i Twój Duch! O mój Boże, który zostałeś przybity do Krzyża, „confige timore tuo carnes meas – przebij bojaźnią Twoją ciało moje” (por. Ps 118, 120); ukrzyżuj moją duszę i ciało we wszystkim, co jest w nich grzeszne i uczyń mnie czystym jak Ty jesteś czysty.

Bóg Jedyny. Tomasz powiedział do Niego: „Pan mój i Bóg mój!” (por. J 20, 28)

Sławię Cię, o mój Boże, wespół z Tomaszem; a jeśli – jak on – zgrzeszyłem przeciw Tobie niewiarą, tym bardziej Cię teraz uwielbiam. Sławię Cię jako Jedynego godnego uwielbienia, wychwalam Cię jako najbardziej chwalebnego w Twym uniżeniu, najbardziej chwalebnego we wzgardzie doznanej od ludzi, najbardziej chwalebnego gdy służyli Ci aniołowie – „Deus meus et omnia – Bóg mój i wszystko moje”. Mieć Ciebie to mieć wszystko, co mogę posiadać. O mój Wiekuisty Ojcze, daj mi siebie samego. Nie ośmieliłbym się wznieść tak śmiałej prośby, byłoby to arogancją, gdybyś Ty mnie nie ośmielił. Tyś włożył ją w moje usta, Ty przywdziałeś na siebie moją naturę, Ty stałeś się moim Bratem, Ty umarłeś, jak umierają inni ludzie, ale doznawszy znacznie większej goryczy, a dzięki temu mogę ufnie przylgnąć do Ciebie, nie zaś – z zabobonnym strachem spoglądać z dala. Przemówiłeś do mnie, jak przemówiłeś do Tomasza i zachęciłeś mnie, bym trzymał się Ciebie. Mój Boże i wszystko moje, cóż więcej mogę powiedzieć niźli to, jeśli mówić mam całą wieczność! Jestem pełen, mam w sobie obfitość, nadmiar obfitości – gdy mam Ciebie; zaś poza Tobą jestem niczym – ponownie usycham, niknę, rozpadam się. Mój Panie i mój Boże, mój Boże i wszystko moje, daj mi siebie – nic ponadto.

Tomasz podszedł i dotknął Twych świętych ran. O, czy nadejdzie kiedyś ten dzień, gdy będzie mi wolno rzeczywiście i widzialnie ucałować je? Cóż to będzie za dzień, gdy do szpiku kości zostanę oczyszczony z wszelkiej nieczystości i grzechu, i zdolny będę podejść do mego Boga Wcielonego w Jego przybytku światłości w niebiosach! Cóż to będzie za poranek, gdy miną cierpienia, zadane mi jako kara i po raz pierwszy spojrzę na Ciebie prawdziwym spojrzeniem, ujrzę Twe oblicze, bez drżenia wpatrzę się w Twoje oczy i pełne łaski usta i z radością uklęknę, by ucałować Twoje stopy i powitają mnie Twe ramiona. O moja Jedyna prawdziwa Miłości, jedyna Miłości mej duszy, bądź mą miłością teraz, bym mógł kochać Ciebie w wieczności, która nadejdzie. Cóż to będzie za dzień, który nie osiągnie kresu, wieczny dzień, gdy stanę się tak niepodobny do tego, kim jestem teraz, gdy czuję w sobie starego człowieka, śmiertelne ciało i gdy jestem wprawiany w konfuzję i trapiony przez dziesiątki tysięcy myśli, z których każda trzyma mnie daleko od nieba. O mój Panie, cóż to będzie za dzień, gdy raz na zawsze będę wolny od wszystkich grzechów, powszednich i śmiertelnych, i będę mógł stanąć przed Tobą doskonały i godny Twego spojrzenia, zdolny znieść Twą obecność, gdy nie będzie już powodu, dla którego musiałbym uciekać przed Twym spojrzeniem, ani przed bacznym wzrokiem aniołów i archaniołów, gdy stanę pośród nich, a oni będą wokół mnie!

O mój Boże, choć nie jestem jeszcze zdolny ujrzeć lub dotknąć Cię, to przecież zmierzam ku Twej obfitości i pragnę tego, co nie jest jeszcze dane mi w pełni. O mój Zbawicielu, Tyś winien być mym jedynym Bogiem! – nie mam innego Pana poza Tobą. Strzaskam na proch wszelkie idole w mym sercu, stające Tobie na przeszkodzie. Nie uznam nikogo poza Chrystusem i to Chrystusem Ukrzyżowanym. Niech moim życiem będzie modlitwa skierowana ku Tobie, ofiarowanie się Tobie, nieustanna świadomość Ciebie, służba Tobie w Twej świętej Ofierze, otoczenie się Tobą w Twej świętej Komunii.

Wyrozumiałość Jezusa. „Oglądajcie ręce moje i nogi… Macie tu co jeść?” (por. Łk 24, 39. 41)

Uwielbiam Cię, o mój Panie, za Twą cudowną cierpliwość i Twe współczujące, pełne czułości serca uniżenie. Twoi uczniowie, pomimo całego Twego nauczania i wszystkich cudów, zwątpili w Ciebie, gdy ujrzeli Cię martwym, i rozpierzchli się. Później ani nie nabrali odwagi, ani nie pamiętali o Twej obietnicy, że zmartwychwstaniesz trzeciego dnia. Nie uwierzyli Marii Magdalenie, ani innym kobietom, które powiedziały, że widziały Cię żywego. Lecz Ty mimo to objawiłeś się im – pokazałeś im swoje rany – nakazałeś im dotknąć tych ran – jadłeś w ich obecności – i dałeś im swój Pokój. O Jezu, czy jest opór zbyt wielki dla Twej miłości? Czy jakakolwiek liczba upadków, jakie się ponawiają, mogą zniszczyć Twe pełne wiary i wytrwałości współczucie? Ty nakazałeś przebaczać nie siedem, lecz siedemdziesiąt siedem razy. Największe wody nie przykryją miłości takiej, jak Twoja. Bo Twoja obecność sięga całej ziemi, aż po jej krańce – wybaczenie, odpuszczenie grzechów, wyrozumiałość, cierpliwe oczekiwanie, choć grzesznicy zawsze podżegnują Twój gniew; współczucie i wzgląd na ich niewiedzę, która przecież jest udziałem wszystkich ludzi, wszystkich Twych wrogów i jeszcze to, że łagodnie prowadzisz ich za sprawą swej łaski, dzień po dniu, rok po roku, aż do godziny ich śmierci; bo Ty wiesz, jacy jesteśmy z natury; wiesz, że nie jesteśmy niczym innym, jak prochem.

Mój Boże, jak wielkie rzeczy dla mnie uczyniłeś! Ludzie mówią o Tobie, o moje jedyne Dobro, że Twe wyroki są surowe, a Twoje kary zbyt ciężkie. Oto, co mogę jedynie powiedzieć: nie znajduję ich takimi w moim przypadku. Niech inni mówią za siebie, Twoja wola spotka ich i wprowadzi w zmieszanie w dniu zapłaty. Cóż mi do nich? – są w Twoim ręku – lecz, co do mnie, jedyne doświadczenie, jakie mam, to moje spotkania z Tobą; oto moje świadectwo: wiem w zupełności i czuję głęboko, że jesteś dla mnie niczym innym, jak wyrozumiałością i miłosierdziem. Och, jakim sposobem możesz zapomnieć, że zawsze występowałem przeciwko Tobie?! Wciąż i wciąż pomagasz mi od nowa. Upadam, a mimo tego nie odpychasz mnie od siebie. Pomimo wszystkich moich grzechów, wciąż mnie kochasz, sprzyjasz mi, pocieszasz mnie, otaczasz swym błogosławieństwem, podtrzymujesz, prowadzisz dalej i dalej. Sarkam przeciw dobroci Twej łaski, a Ty wciąż dajesz mi jej więcej. Znieważam Cię, a Ty nigdy nie bierzesz odpłaty, lecz postępujesz tak, jakbym z niczego nie musiał się tłumaczyć, jakbym niczego nie musiał żałować, niczego naprawiać – jakbym był najlepszym z Twych stworzeń, najbardziej wierzącym, najbardziej stałym i lojalnym przyjacielem. Żadną miarą, niestety! Ledwo jestem zdolny przyjąć Twą miłość, Panie, traktuję ją jako błahostkę i byle co, choć przyrzekłem trwać w Twej bojaźni. Wyznaję to, Panie, mój prawdziwy Zbawco: każdy dzień nie jest niczym innym, jak nieustającym świadectwem Twej niestrudzonej, niezwyciężonej miłości!

O mój Boże, ścierp mnie teraz i zawsze; bądź ze mną pomimo mej krnąbrności, przewrotności, niewdzięczności! Poprawiam się z wielką powolnością, lecz, zaiste, zmierzam ku Niebu, lub, ostatecznie, pragnę ku niemu zmierzać. Staję w Twojej obecności, nikczemny grzesznik, którym jestem i w rzeczywistości jak najszczerzej myślę o zbawieniu swojej duszy. Daj mi czas dla zebrania myśli, spraw, by był z tego pożytek. Zbuntuję się przeciw temu letargowi i letniości – strząsnę z siebie posępność i przygnębienie i mrok – obudzę się i będę radosny i będę kroczył w Twym świetle. Nie będę miał żadnej nadziei ani radości poza Tobą. Daj mi tylko Twą łaskę – wyjdź mi naprzeciw z Twą łaską, przez Twą łaskę uczynię, co mogę – a Ty uczynisz to dla mnie doskonałym. A wówczas dni moje będą szczęśliwe – w Twej obecności, w kontemplacji i adoracji Twych pięciu świętych ran.

Bliskość Jezusa

Jan Chrzciciel był obcy światu. Był Nazarejczykiem. Odszedł od świata i wystąpił przeciw niemu, i przemawiał do niego z miejsca swego odosobnienia i nawoływał świat do skruchy. A wtedy poszli do niego na pustynię wszyscy mieszkańcy Jeruzalem, a on głosił swą naukę wobec nich. A nauczał o Tym, który przyjdzie do nich i przemówi do nich w odmienny sposób. O Tym, który nie będzie się nad nich wynosił, nie ukaże się im niczym jakaś wyższa od nich istota, lecz jako ich brat, krew z krwi, kość z kości, jako jeden z wielu braci, jako jeden spośród wielu, jeden spośród nich; a On był już wówczas pośród nich. „Medius vestrum stetit, quem vos nescitis – Pośród was stanął, którego wy nie znacie” (por. J 1, 26). Większy od nich nazwał się Synem Człowieczym – wystarczało Mu, by być uznanym za zwykłego człowieka pod każdym względem, choć był Najwyższy. Święty Jan i inni Ewangeliści, choć różni w swoich świadectwach odnoszących się do Niego, w tej kwestii są uderzającą zgodni. Jan Chrzciciel powiedział: „Pośród was stanął, którego wy nie znacie”. Czytamy następnie, że wskazał na Jezusa mówiąc na osobności, nie wobec tłumów, lecz zwracając się do jednego czy dwóch ze swych religijnych towarzyszy; oni także szukali Jezusa i otrzymali od Niego zgodę, by pójść za Nim. Wreszcie Jezus objawił się światu i ukazał swą chwałę poprzez cuda. Gdzie? Na weselu, gdzie biesiadnicy często przekraczają miarę, jak sam stwierdził starosta weselny (1). I w jaki sposób objawił się Jezus? Dając im więcej wina, które – jak to bywa – przynosi upojenie. Jezus był na weselu nie jako nauczyciel, lecz jako gość, by tak powiedzieć – ze względów towarzyskich, bo przybył tam ze swą Matką. Porównajcie to teraz z tym, co powiedział o sobie samym w Ewangelii św. Mateusza: „przyszedł Jan nie jedząc ani pijąc, i powiadają: Czarta ma. Przyszedł Syn Człowieczy jedząc i pijąc, i mówią: Oto człowiek obżerca i winopijca” (por. Mt 11, 18–19). Jan Chrzciciel był znienawidzony, ale darzono go szacunkiem, Jezus został wzgardzony. Zobaczcie także u św. Marka, w rozdziale pierwszym, wersety 22, 27, 37 i w rozdziale trzecim werset 21 (2), by przekonać się, jakie zdumienie i gwałtowne reakcje Jezus budził we wszystkich. I tutaj ukazują się te zarzuty: Mk 2, 16 (3). Jak bardzo znaczące musiało to być dla charakteru i misji Naszego Pana, skoro dwóch Ewangelistów, tak niezależnych w swych opowieściach, odnotowuje to wydarzenie! A i prorok stwierdził to samo: Iz 53, 1–12 (4).

Tak właśnie było, ukochany Panie, bo umiłowałeś ludzką naturę, której jesteś Stwórcą. Nie kochasz nas zwykłą miłością, jaką darzysz Twoje stworzenia, dzieło Twych rąk, lecz jako ludzi. Miłujesz wszystko, bo wszystko stworzyłeś, lecz człowieka kochasz ponad to wszystko. Jak to możliwe, Panie, że tak właśnie jest? Co wywyższa człowieka ponad inne stworzenia? „Quid est homo, quod memor es eius? – Cóż jest człowiek, że nań pamiętasz?” I jeszcze: „nusquam Angelos apprehendit – Uczyniłeś go mało co mniejszym od aniołów” (por. Ps 8, 5–6). Kto zmierzy głębię Twych zamierzeń i nakazów? Ukochałeś człowieka bardziej niż aniołów; dlatego też nie przyjąłeś na siebie anielskiej natury, gdy dla naszego zbawienia objawiłeś nam siebie; z tego też powodu nie przyszedłeś na ziemię w jakiejkolwiek nadnaturalnej postaci, obdarzony przywilejami i władzą, która byłaby czymś wynoszącym Cię ponad zwykłych ludzi – nie jako członek sekty Nazarejczyków, nie jako kapłan z rodu Lewitów, nie jako mnich, eremita, lecz jako jeden spośród zwykłych ludzi – w pełni ludzkiej natury, którą tak bardzo ukochałeś, w tym, co jest jej właściwe z przyrodzenia. Przybyłeś nie tylko jak człowiek doskonały, lecz jako prawdziwy człowiek; ukształtowany nie gdzieś poza ziemią, nie w ciele duchowym, które masz teraz, lecz w tym właśnie ciele, które upadło w Adamie, ze wszystkimi jego ułomnościami, które są naszym udziałem, z wszystkimi naszymi uczuciami i pragnieniami, poza grzechem.

O Jezu, to wszystko było Twoim udziałem, wielki Boże, abyś w zupełności dokonał swego dzieła, ze względu na które posłał Cię Ojciec. Nie dokonałeś go połowicznie, stąd, gdy wspaniałość Ofiary jest Twą chwałą jako Boga, dla nas jako grzeszników jest pocieszeniem i wspomożeniem. O najukochańszy Panie, Ty jesteś o wiele bardziej człowiekiem niż Jan Chrzciciel, niż święty Jan, apostoł i Ewangelista, niż Twoja pełna słodyczy Matka. I tak jak w swej Boskiej wiedzy o mnie przewyższasz ich wszystkich, tak i przewyższasz ich w doświadczeniu i osobistym poznaniu mej natury. Tyś moim starszym bratem. Jakże miałbym się obawiać, jak mógłbym nie spocząć całym sercem w Jedynym, który jest tak łagodny, tak czuły, tak bliski, pełen prostoty i szczerości, tak skromny, tak naturalny, tak pokorny? Teraz, w niebie, jesteś taki sam, jaki byłeś na ziemi: wszechmocny Bóg, a przecież niczym dziecko; cały jesteś Świętością, a przecież takiś czuły, ludzki, arcyludzki.

Jezus ukrytym Bogiem. „Nie bądź niewiernym, ale wiernym” (por. J 20, 27)

Uwielbiam Cię, o mój Boże, któryś jest tak straszliwy, bo ukryty i niewidzialny! Uwielbiam Cię i pragnę żyć przez wiarę w to, czego nie widzę; a rozważywszy kim jestem ja, wydziedziczony wyrzutek, sądzę, że słusznym jest, bym w którykolwiek z możliwych sposobów służył Tobie, o mój niewidzialny Panie i Zbawicielu. O mój Boże, wiem, że to grzech oddziela mnie od Ciebie. Wiem, że to grzech sprowadził na mnie karę niewiedzy. Adam, zanim upadł, był nawiedzany przez aniołów. Również Twoi święci, którzy byli blisko Ciebie, otrzymywali wizje i na wiele sposobów doświadczali zmysłami Twej obecności. Lecz co pozostaje dla grzesznika takiego jak ja, jeśli nie bycie z Tobą bez oglądania Ciebie? Ach, czy mógłbym się nie radować z największego miłosierdzia i honoru, jaki jest mym udziałem, a którym jest – ponad wszystko – bycie z Tobą? To grzech spowodował, że dane mi jest wyłącznie życie wiarą, o które muszę starać się jak najusilniej; czy mógłbym się nie radować takim życiem, o Boże, mój Panie? Widzę i wiem, o mój dobry Jezu, że jedyna droga, na jakiej w ogóle mogę zbliżyć się do Ciebie na tym świecie, jest drogą wiary, wiary, o której Ty mnie pouczyłeś, ja zaś z wdzięcznością idę tą jedyną drogą, którą mi dałeś.

O mój Boże, Tyś przeobfity w miłosierdzie! Życie wiarą jest moją koniecznością, ze względu na mój obecny stan i na mój grzech; lecz Ty obdarzyłeś to życie swym błogosławieństwem. Powiedziałeś, że otrzymam większe błogosławieństwo, jeśli będę w Ciebie wierzył, niż gdybym oglądał Cię mymi oczyma. Daj mi udział w tym błogosławieństwie, daj mi je w jego pełni. Uzdolnij mnie, by moja wiara była jakby widzeniem, spraw, bym zawsze miał Cię przed oczyma, jakbyś był zawsze obecny w ciele i postrzegany zmysłami. Daj, bym zawsze trwał w komunii z Tobą, mój ukryty, lecz żyjący Boże. Tyś jest w najgłębszej z głębin mego serca. Tyś jest życiem mojego życia. Każdy mój oddech, każda myśl, każde dobre pragnienie mego serca bierze się z obecności we mnie niewidzialnego Boga. Z natury i z łaski Ty jesteś we mnie. W tym materialnym świecie dostrzegam Cię nie inaczej, jak przez mgłę, lecz rozpoznaję Twój głos w największej intymności mojej świadomości. Rozglądam się wokół i mówię: Rabbuni. O, zawsze bądź ze mną; a gdy jestem kuszony, by Cię opuścić, Ty, o mój Boże, Ty mnie nie opuszczaj!

O mój drogi Zbawicielu, choć nie mam do tego żadnego prawa, pozwól, bym wznosił prośby o nawrócenie wszystkich niewierzących na świecie, o przebłaganie wszelkich zniewag, jakie wzniesiono przeciw Twemu Imieniu, Twemu Słowu, Twemu Kościołowi, Sakramentowi Twej Miłości! Lecz, niestety, wielka jest także moja niewiara i niewdzięczność, za które muszę odpokutować. Tyś jest w Najświętszej Ofierze, Tyś jest w tabernakulum, w swej prawdzie i w swej istocie, w ciele i krwi; a świat nie tylko w to nie wierzy, ale kpi z tej łaskawej prawdy. Dawno temu ostrzegłeś nas – zarówno Ty sam, jak za pośrednictwem apostołów, że ukryjesz się przed światem. To proroctwo spełnia się dziś w stopniu tak wielkim, jak nigdy wcześniej; lecz ja wiem to, czego nie wie świat. Przyjmij mój hołd, chwałę, jaką Ci składam, przyjmij me uwielbienie – nie daj, bym okazał się nic nie wart w Twych oczach. Nie mogę zapobiec grzechom innych, lecz jako grzesznik którego odkupiłeś mogę nawrócić się ku Tobie i całym głosem wychwalać Boga. Im bardziej ludzie naśmiewają się, tym bardziej będę wierzył w Ciebie, dobry Boże, dobry Jezu, ukryty Boże życia, który nie obdarzasz mnie niczym innym, jak dobrem, od chwili, gdy zacząłem żyć.

Jezus światłem duszy. „Zostań z nami, bo ma się ku wieczorowi” (por. Łk 24, 29)

Uwielbiam Cię, o mój Boże, jako prawdziwe i jedyne Światło! Przez całą wieczność, nim zaistniało jakiekolwiek stworzenie, gdy byłeś sam ze sobą, sam, ale nie osamotniony, boś Ty zawsze był Bogiem w Trójcy Jedynym, Tyś był Nieskończonym Światłem. Ty, Boże, kontemplowałeś samego siebie. Ojciec oglądał Światło w Synu, a Syn w Ojcu. Jakim byłeś na początku, taki jesteś teraz. Najbardziej oddzielony od wszelkich stworzeń w Twej nieskończonej Jasności. Najbardziej chwalebny, najpiękniejszy. Twoje przymioty są niczym najbogatsza gama wyrazistych i oszałamiających kolorów, a każdy jest tak doskonały w swej czystości i wdzięku, jakby był jedyną i najwyższą doskonałością. Wszystko, co stworzone nie jest niczym więcej, niż jedynie Twoim cieniem. Jasność aniołów jest przy Tobie ubogim i najbardziej bezwartościowym cieniem. Bledną oni przy Tobie, zdają się mgłą, stają się ciemnością. Są tak słabi wobec Ciebie, że aż niezdolni spoglądać w Twe oblicze. Najwyższy Serafin zakrywa swe oczy, gdy czynem i słowem głosi Twą niewypowiedzianą chwałę. Co do mnie, nie jestem nawet w stanie spojrzeć wprost na słońce, a jest ono jedynie doczesnym, materialnym symbolem Ciebie samego. Nie mógłbym nawet znieść spojrzenia na anioła! Jak zatem mógłbym spojrzeć na Ciebie i przeżyć? Gdybym znalazł się w blasku Twego oblicza, zwiądłbym jak trawa. O najbardziej łaskawy Boże, kto zbliży się do Ciebie, tak pełnego chwały – a przecież – jak mógłbym żyć z dala od Ciebie?

Jak mógłbym żyć z dala od Ciebie, który jesteś Światłem aniołów, jedynym Światłem mej duszy? Ty oświecasz każdego człowieka na ten świat przychodzącego (por. J 1, 9). Bez Ciebie jestem zupełną ciemnością, mroczną jak piekło. Marnieję i więdnę, gdy jesteś ode mnie daleko. Ożywam tylko w tym stopniu, w jakim Ty zniżasz się ku mnie. Przybywasz i czynisz swą wolę. O mój Boże, nie mogę Cię zatrzymać! Mogę jedynie błagać, byś został ze mną. „Mane nobiscum, Domine, quoniam advesperascit – Zostań z nami, bo ma się ku wieczorowi”. Pozostań do świtu, a i wówczas nie odchodź, nim nie dasz mi błogosławieństwa. Bądź ze mną do chwili śmierci w tej cienistej dolinie, a wówczas mrok znajdzie swój kres. Zostań ze mną, o Światło mej duszy, bo zmierzcha! A wówczas rozproszy się mrok wokół mnie, mrok, który jest Ci obcy. Jestem niczym. Z ledwością władam samym sobą. Nie czynię tego, co bym chciał. Jestem przygnębiony i smutny. Chcę czegoś, ale nie wiem czego. To Ciebie chcę, choć w tak niewielkim stopniu to pojmuję. Głoszę to i przyjmuję na wiarę; częściowo to rozumiem, lecz w bardzo małym stopniu. Rozbłyśnij nade mną „O Ignis semper ardens et nunquam deficiens! – Ogniu gorejący, co nigdy nie wygasa” (5) – a będę zmierzał, za sprawą i poprzez Twe Światło, ku oglądaniu Światła, ku prawdziwemu poznaniu, że Ty jesteś Źródłem Światłości. Mane nobiscum – pozostań, słodki Jezu, pozostań ze mną na zawsze. Upadłej naturze daj więcej łaski.

Zostań ze mną, a wówczas zajaśnieję jak Ty jaśniejesz: by jasność ta była światłem dla innych. Światło to, o Jezu, całe będzie z Ciebie, nie ze mnie. Nie będzie ono moją zasługą. Będzie Twoje, bo Ty przeze mnie oświecasz innych. Pozwól, bym wychwalał Cię w sposób, w którym masz największe upodobanie – za sprawą światła, które oświeci wszystkich, którzy są wokół mnie. Oświeć ich, tak jak i mnie; oświeć ich wespół ze mną, przeze mnie. Naucz mnie jak wszędy okazywać Twą chwałę, Twą prawdę, Twą wolę. Spraw, bym Cię głosił nie otwierając ust – nie przez słowa, lecz przykład życia, ujmujące ludzi świadectwo, udzielające się wszystkim współczucie, przez moje czyny – przez dostrzegalne upodobnienie się do Twych świętych, przez jasne dowody miłości, jaką darzę Cię w swoim sercu.

Św. John Henry Newman

(1) W Biblii Tysiąclecia: „Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze”; tłumaczenie ks. Jakuba Wujka SI lepiej oddaje właściwy stan podochoconych winem weselników: „Każdy człowiek najpierw stawia dobre wino, a gdy sobie podpiją, wtedy podlejsze” (por. J 2, 10).

(2) Mk 1, 22: „I zdumiewali się nad nauką Jego; albowiem uczył ich jako władzę mający, a nie jako Doktorowie”; Mk 1, 27: „I zdumiewali się wszyscy, tak iż pytali się jedni drugich: Cóż to jest? Cóż to za naukowa nowa? Iż z mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, a są Mu posłuszne?”; Mk 1, 37: „A [uczniowie] znalazłszy go, powiedzieli Mu: wszyscy Cię szukają”; Mk 3, 21: „A gdy usłyszeli bliscy Jego, wyszli, aby go pojmać, bo mówili, iż oszalał”.

(3) „A widząc Doktorowie i Faryzeusze, że jadł z celnikami i grzesznikami, mówili uczniom Jego: Czemu z celnikami i grzesznikami je i pije mistrz wasz?”.

(4) Pieśń o cierpiącym Słudze Bożym.

(5) Tomasz a Kempis, O naśladowaniu Chrystusa, IV, 16.

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Johna Henry’ego Newmana O krok bliżej… Medytacje.