Rozdział szósty. Wspólne życie jest trudne

Małżeństwo to nie łatwe powołanie. Wymaga wielkiego hartu ducha u mężów i żon.

Doświadczenie osobiste dowodzi, jak bardzo prawdziwe są to słowa; ci, którzy nie mają takich osobistych doświadczeń, mogą w każdym razie przyjąć obserwacje psychologa, stwierdzającego, że „Małżeństwo jest najtrudniejszą ze wszystkich ludzkich relacji, ponieważ jest najbardziej intymną i najbardziej stałą relacją. Żeby żyć tak blisko drugiej osoby, która bądź co bądź jest kimś odrębnym, być w tego rodzaju wzajemnej więzi, łączyć się tak intymnie z inną osobowością – bez ran i wstrząsów dla własnych uczuć, jest rzeczą trudną”.

Zgodnie ze starym powiedzeniem „Są dwa momenty w życiu, kiedy mężczyzna odkrywa, że jego żona jest jego największym skarbem na świecie: gdy przenosi ją przez próg domu i gdy towarzyszy jej ciału na cmentarz”. Lecz pomiędzy tymi dwoma momentami muszą oni żyć razem, mieszkać razem, trwać razem. „Umrzeć za kobietę, którą się kocha, jest łatwiej niż z nią żyć”, twierdzą ci, którzy podobno wiedzą, co mówią. A ileż kobiet mogłoby powiedzieć podobnie: „Umrzeć za mężczyznę, którego się kocha, jest łatwiej niż z nim żyć”.

Muszą znosić jedno drugie.

Pewien francuski dziennikarz odwiedzając Kanadę, zatrzymał się na jakiś czas w Quebeku.

– Wy nie macie ustawodawstwa zezwalającego na rozwód w sytuacji, gdy mąż czy żona się nie rozumieją? – zapytał.

– Nie.

– To co robią ci ludzie pozostający w związkach małżeńskich, jeżeli ich charaktery nie są w żaden sposób zgodne?

– Znoszą się nawzajem.

To nie próba odmówienia rozkoszy życiu małżeńskiemu, lecz próba pokazania, że do ponoszenia jego ciężarów potrzeba nieco więcej niż tylko odrobiny wielkoduszności.

W Nowym Jeruzalem Chestertona mężczyzna stara się o rękę młodej dziewczyny. Ona sprzeciwia się oświadczynom ze względu na różnice temperamentu pomiędzy nią a młodym człowiekiem. Małżeństwo rzeczywiście byłoby ryzykiem, byłoby czymś nierozsądnym. Michał, ów starający się, odrzuca ten sprzeciw w swoim stylu: „Nierozsądnym! Czy chcesz mi powiedzieć, że są jakieś rozsądne małżeństwa? Mogłabyś równie dobrze mówić o rozsądnych samobójstwach… Młoda dziewczyna nigdy nie zna swego męża przed zamążpójściem. Nieszczęśliwa? Oczywiście, że będziesz nieszczęśliwa. A kim ty jesteś, żeby uniknąć bycia nieszczęśliwą w równej mierze jak matka, która wydała cię na świat! Oszukana? Oczywiście będziesz oszukana!”.

Kto dowodzi zbyt wiele, dowodzi bardzo mało. My jednak możemy przez to przejaskrawienie znaleźć ducha prawdy. „Michał” jest nieco zbyt pesymistycznie nastawiony. Jest dobrym przykładem przeciwieństwa wobec tych, którzy wkraczają w życie małżeńskie jak gdyby w senne marzenie. „Małżeństwo – pisał mądrze Paul Claudel, i taka jest prawda – nie jest przyjemnością, jest ofiarą przyjemności, jest uczeniem się dwóch dusz, które przez całą przyszłość, ze względu na cel leżący poza nimi, będą musiały zawsze zadowalać się sobą”.

Miłując się w Bogu

Zauważyliśmy już, że istotne jest, by przechodzić jak można najszybciej od miłości czysto naturalnej do miłości nadprzyrodzonej, od miłości pożądliwej do miłości opartej na cnocie.

To jest jasne. Niezależnie od tego, jak doskonali byliby partnerzy małżeńscy, każdy z nich ma ograniczenia; można przewidzieć natychmiast, że łatwo zaiskrzy tam, gdzie stykają się ograniczenia jednej strony z ograniczeniami drugiej; powstaną nieporozumienia, sprzeciwy i konflikty.

Bez względu na to, ile włoży się wysiłku, by ukazywać tylko cnoty, każdy ma nie same tylko cnoty. I gdy żyje się z kimś w stałym kontakcie, łatwo dochodzą do głosu wady. „Nikt nie jest wielki w oczach swego służącego”, mówi przysłowie. Czasami właśnie czyjaś cnota wydaje się drażnić drugiego; ktoś wolałby mieć więcej swobody; ktoś jest, że tak powiem, ociemniały. Dwoje zauważa, że ich urażona miłość własna znalazła się w konflikcie. Albo też, cnoty nie wyglądają już na cnoty, ponieważ są bezustannie manifestowane. Inni przyzwyczajają się, by postrzegać je jedynie jako cechy naturalne. „Nic innego, jak tylko to, czego sami nie mają, on czy ona są skłonni uznać za coś odmiennego”. To tak jak ze słońcem lub światłem; ludzie go już nie zauważają. Chleb przez to, że jest chlebem powszednim, traci charakter „chleba błogosławionego”.

Codzienne obcowanie cielesne, które zrazu dawało taką radość, już nie wydaje się aż taką rozkoszą; staje się monotonne. Mąż i żona pozostają razem z przyzwyczajenia, ze względu na wspólne interesy, na honor, a nawet ze względu na pewne przywiązanie wolitywne, lecz czy ciągle są ze sobą złączeni miłością w najgłębszym znaczeniu tego słowa?

Jeżeli tak będzie działo się dalej, wkrótce przestaną się tak bardzo sobą interesować; być może zachowają wobec siebie wzajemnie oschły szacunek, który przez rutynę może stać się jeszcze bardziej oschłym. Jeżeli dawniej istniał wzajemny żar, teraz nie pozostaje nic, jak tylko poprawna forma; jeżeli dawniej nie było nic gorszego, jak tylko delikatna wymówka, teraz wybucha przygnębiająca awantura lub pojawia się jeszcze bardziej deprymujący chłód.

Osoby zaślubione muszą iść na pomoc słabej naturze ludzkiej i starać się zrozumieć, czym jest miłość nadprzyrodzona, żeby jak najszybciej wszczepić ją w swoje życie.

Czy aby nauka Kościoła o małżeństwie nie jest zbyt często zapominana? Ilu małżonków kiedykolwiek ponownie czyta list apostolski ze Mszy ślubnej? Jak często go rozważa? A w każdym razie, ilu mężów i ile żon czytuje go wspólnie, razem go rozważa? Uzbroiliby się w ten sposób przeciw napadom niepokojących nieporozumień. Dlaczego nie uciekać się do zdrojów mądrości?

A mamy nie tylko listy apostolskie. Jest przecież cała Ewangelia. Świetlanym przykładem jest przykład Józefa i Maryi w Nazarecie. Jakie posłuszeństwo i serdeczna prostota u Maryi! Jaki szacunek i piękna miłość u św. Józefa! A pomiędzy obojgiem jaka otwartość serca, jakie wzniosłe obcowanie! Jezus był więzią pomiędzy Maryją – Matką, a Józefem – opiekunem.

W małżeństwie chrześcijańskim Jezus stanowi ciągle tę nierozerwalną więź – wspólna modlitwa, wspólna Msza święta i Komunia święta. Ale nie tylko potrzebna jest modlitwa razem, modlitwa obok siebie, ale również modlitwa wzajemna za siebie.

Miłość nadprzyrodzona

Niektórzy sądzą, że dążenie do przekształcenia ich naturalnej miłości w miłość nadprzyrodzoną, sprawi, że staną się nieporadni, stracą spontaniczność, naturalność.

W rzeczywistości jednak nie ma nic bardziej fałszywego, jeżeli właściwie rozumie się miłość nadprzyrodzoną.

Czego ona tak naprawdę wymaga?

Przede wszystkim, czy nie żąda, żebyśmy wypełnili to, co jest doskonałe w miłości naturalnej? Miłość nadprzyrodzona, daleka od tłumienia miłości naturalnej, czyni ją czulszą, bardziej troskliwą, bardziej wielkoduszną; intensyfikuje uczucia przywiązania, szacunku, podziwu, wdzięczności, poważania i poświęcenia – stanowiące istotę prawdziwej miłości.

Miłość nadprzyrodzona odbiera miłości naturalnej i spontanicznej tylko jedną rzecz – samolubstwo, odwiecznego wroga miłości. Żąda, żeby wszystko, od obowiązku najświętszego po najprostszy, było wykonywane możliwie jak najdoskonalej. Następnie, podnosząc zwykłą ludzką miłość na poziom prawdziwej miłości, wydobywa największe moce owej miłości. Niczego nie niszczy. Wszystko ubogaca. Mało tego, zabezpiecza przed niebezpieczeństwem zwiędnięcia ludzkiej miłości. Przebacza słabości, niedostatki, błędy. Nie żeby była na nie ślepa, lecz nie ekscytuje się nimi. Znosi je, obcuje z nimi z taktem, pomaga w ich przezwyciężeniu. Zdolna jest obdarować sobą tam, gdzie wszystko jest mało sympatyczne. Wnikając poza wyraz zewnętrzny, potrafi zajrzeć do duszy i dostrzec obraz Boga za sylwetką, która stała się mniej przyjemna.

Oto cały sekret. Nadprzyrodzona miłość w nas – stara się kochać na sposób Boży i zgodnie z Jego pragnieniem; wymaga więc od nas, abyśmy miłowali Boga w tych, których kochamy, a następnie abyśmy miłowali dobre przymioty, którymi On ich obdarzył oraz znosić brak tych, których im nie dał, lub też znosić te, które pozwolił im sobie przyswoić.

Kochając bez jakiegokolwiek odniesienia do siebie, nadprzyrodzona miłość jest cierpliwa i stała pomimo wad u tych, których kocha. Mała Siostra Ubogich (1) kocha swoją gromadkę pomimo ich kaszlu, niemiłego sposobu zachowania, zmiennych nastrojów. Misjonarze opiekujący się trędowatymi kochają ich mimo odpychających ran.

Będąc tak bezinteresowną, miłość nadprzyrodzona inspiruje tego, kto jest nią ożywiony, do przedkładania doczesnego – a nade wszystko duchowego – dobra osoby kochanej nad swoje własne. Delikatnie zwraca uwagę osoby kochanej na jej błędy, nie żeby ją karcić, tylko pomóc je naprawić. Nie poddaje się rozdrażnieniu czy nastrojowości; jest skora pokornie błagać o przebaczenie i czynić zadośćuczynienie, jeśli w czymś zawiniła. Jeżeli zdarzył się jakiś mały wybuch, jaką ulgą jest uznać swoją winę w intymnej rozmowie wieczornej, wyrazić żal i obiecać postępować lepiej w przyszłości, z pomocą drugiej strony.

Lecz to wszystko zakłada modlitwę i prawdziwe pragnienie łączności z Bogiem.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Zakon żeński.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 1: Małżeństwo.