Rozdział szósty. „Wolne towarzystwo”

Pośród studentów, którzy tłumnie przybywali na Uniwersytet Paryski w XVI wieku byli ludzie wszystkich klas społecznych i narodowości. Żebracy spotykali szlachciców, Hiszpanie zasiadali w towarzystwie Greków.

Jeszcze w Hiszpanii przyjaciele Ignacego nakłonili go do przyjęcia niewielkiej ilości pieniędzy, by nie musiał stale żebrać. W Paryżu wynajął wraz z dwoma czy trzema innymi studentami skromne lokum, lecz taki układ nie miał potrwać długo. Jeden z jego współlokatorów zniknął nagle, a pieniądze Ignacego wraz z nim. Ignacy musiał zatem przenieść się do przytułku św. Jakuba, gdzie biedacy nie płacili za nocleg.

W tym czasie dawał się już zauważyć wpływ naszego bohatera na innych. Po odbyciu Ćwiczeń trzej hiszpańscy studenci sprzedali wszystko, co do nich należało, pieniądze ze sprzedaży oddali biednym i, tak jak Ignacy, zamieszkali w przytułku. Władze, a szczególnie rektorzy kolegiów, do których ci młodzi ludzie należeli: Ortiz z kolegium Montaigu i Gouvea ze św. Barbary, byli bardzo rozgniewani. Donieśli Inkwizycji, że Ignacy jest heretykiem i intrygantem, dodając, że dowiódł swej winy uciekając.

Pewnego kolorytu sprawie dodawał fakt, że Ignacego nie można było nigdzie znaleźć. Młody człowiek, który ukradł mu pieniądze, zachorował w drodze do domu i będąc bez przyjaciół i w potrzebie, napisał do tego, którego skrzywdził, prosząc o pomoc. „Zemsta” Ignacego była szybka i godna świętego. Boso i poszcząc, wyruszył na poszukiwanie marnotrawcy, ofiarowując trudy podróży w intencji młodego człowieka. Znalazł go chorego i przejętego skruchą. Z ojcowską troskliwością Ignacy doglądał złodzieja, aż ten wyzdrowiał, a następnie posłał, uleczonego na duszy i ciele, do jego domu w Salamance. Dopiero potem po raz pierwszy usłyszał od przyjaciela o wrzawie w Paryżu.

Pospieszywszy z powrotem do stolicy, Ignacy stawił się przed Wielkim Inkwizytorem, wyjaśnił swoje zachowanie i poprosił o jak najszybsze rozpoczęcie procesu ponieważ właśnie zaczynała się zimowa sesja egzaminacyjna. Inkwizytor odparł, że proces nie jest konieczny i że jest całkowicie usatysfakcjonowany tym, co usłyszał.

Kurs przygotowawczy w Montaigu dobiegł końca i Ignacy zaczął studiować filozofię w kolegium św. Barbary, którego rektorem był ciągle ten sam Gouvea, jeszcze niedawno tak przeciwny Ignacemu. Nasz Hiszpan dzielił pokój z Piotrem Favrem (lub Faberem), młodzieńcem z Genewy, który zaczynał życie jako pasterz w górach Szwajcarii i którego błyskotliwa inteligencja przywiodła do Paryża (gdzie zdążył już zdobyć tytuł doktora). Piotr podjął się pomagać Ignacemu w studiach i krótko potem Hiszpan zdał sobie sprawę, że jego młodemu towarzyszowi pisane jest dokonać wielkich rzeczy dla Boga. Czysty i świątobliwy w otoczeniu, które rzadko takie bywało, potrzebował jedynie duchowego przewodnictwa Ignacego, by wszystko, co tkwiło ukryte w jego miłej i szlachetnej duszy, ujawniło się.

Dwa lata później, po przejściu przez Ćwiczenia pod kierunkiem Ignacego, który zwierzył mu się ze swych nadziei na przyszłość, ten młody człowiek został wyświęcony na księdza.

– Będę podążał za tobą przez życie i śmierć – oznajmił Favre.

Ignacy poradził mu, aby odwiedził rodziców i poprosił ich o zgodę, lecz gdy Piotr przyjechał do domu, dowiedział się, że jego matka nie żyje. Ojciec nie mógł dać mu niczego poza błogosławieństwem, ale Piotr chciał być biedny; od tej pory utrzymywał się z jałmużny. Favre, z natury skromny i nieśmiały, musiał dopiero poznać swoją siłę. Na rozkaz swego mistrza był gotów podejmować się rzeczy trudnych i niebezpiecznych i był gotów podjąć wszelkie ryzyko, by zdobyć dusze Chrystusowi.

Piotr Favre nie był jedynym studentem kolegium św. Barbary, który poddał się wpływowi Ignacego, wokół którego, jak zwykle, zbierali się młodzi ludzie. Wkrótce publiczne dysputy odbywające się w niedziele, zaczęły być zaniedbywane na rzecz modlitwy i przyjmowania sakramentów.

Profesorowie skarżyli się rektorowi (nadal był nim Gouvea), a on słuchał ich z życzliwością. W końcu uznał, że należy zastosować istniejące wówczas prawo, które pozwalało na chłostę sprawiających kłopoty studentów. Poczyniono niezbędne kroki i wszystko przygotowano. Jednakże wieści o całej sprawie dotarły do uszu jednego z przyjaciół Loyoli, który ostrzegł go co się święci.

Na myśl o takiej zniewadze szlachecka, hiszpańska krew zawrzała w żyłach Ignacego; nikt, kto przeszedł przez coś takiego, nie mógł mieć później nadziei na odzyskanie godności – a jednak, czyż Pan nie wycierpiał dla niego gorszych rzeczy? Konflikt w duszy Ignacego był silny, lecz krótki. Jeśli taka była wola Boża, niech się tak stanie.

Ignacy udał się zatem z pokorą do kolegium. W ogromnej auli zebrani byli już profesorowie i studenci, wszystko było gotowe. Hiszpan poprosił o spotkanie z rektorem, do którego natychmiast go zaprowadzono.

Minuty upływały powoli w ciszy, którą niemal dawało się odczuć fizycznie. Tłumy w auli czekały z zapartym tchem.

W końcu drzwi się otworzyły i sędzia wraz z winowajcą weszli razem. Lecz cóż to?

Oczy gniewnego Gouvey były mokre od łez. Nagle klęknął u stóp „przestępcy” i przed wszystkimi zgromadzonymi pokornie poprosił Ignacego i Boga o przebaczenie krzywd, wyrządzonych niewinnemu człowiekowi.

Ta osobliwa scena zaowocowała tym, że ludzie przychylnie odnosili się do Ignacego i przez jakiś czas wszystko układało się pomyślnie. W marcu 1534 roku Loyola otrzymał tytuł magistra nauk humanistycznych i w wieku lat czterdziestu czterech został absolwentem.

Jeden spośród młodych Hiszpanów przebywających na paryskim uniwersytecie, patrzył z niejaką pogardą na biednego studenta, którego imię było na ustach wszystkich. Franciszek Ksawery był – jak Ignacy – szlachcicem, był równie zdolny jak i ambitny i z woli swego ojca miał zrobić błyskotliwą karierę w Kościele. Po zaledwie czterech latach studiów został wyznaczony na wykładowcę w kolegium w Beauvais. Młody profesor oczarowywał wszystkich krytyków swoimi zdolnościami i darem wymowy.

Kiedy pewnego wieczora Franciszek, uradowany sukcesem i marzący o wspaniałej karierze, jaka się przed nim otwierała, wychodził z kolegium, zobaczył niemiłą mu postać studenta-żebraka, który stał w cieniu na ulicy, przyglądając mu się uważnie. Franciszek zirytowany spotkaniem, przeszedłby pospiesznie obok, lecz z cienia przemówił cichy, ale wyraźny głos: – Cóż za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?

Irytacja Ksawerego przerodziła się w prawdziwy gniew.

Co on i taki żebrak jak Ignacy mieli wspólnego? Nie życzył sobie ani jego towarzystwa, ani rad. Co więcej, ta uwaga była zupełnie chybiona. Nie miał zamiaru ponosić szkody na duszy, a co do zyskiwania świata to, no cóż, świat i zaszczyty są dla tych, którzy na nie zasługują.

Tak myślał młody człowiek pełen urazy, ale słowa biednego studenta prześladowały go uporczywie. Nocą lśniły ognistymi literami w ciemności i, nie mogąc spać, Franciszek przewracał się z boku na bok, słysząc wciąż to samo: „cóż za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?”. Za dnia, gdy wygłaszał najwspanialszą myśl wykładu, słowa te narzucały mu swą niechcianą obecność: „cóż za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?”.

Zmagania trwały długo, ale w końcu przyszedł dzień, w którym młody profesor odszukał Ignacego i w desperacji spytał go, co ma uczynić. Modląc się pokornie i okazując głęboką wiarę, dowiedział się jakie plany względem niego miał Bóg. Mógł być rektorem uniwersytetu w Beauvais; miał być największym misjonarzem, jakiego kiedykolwiek poznał świat.

Pierwsi członkowie Towarzystwa Jezusowego zaczęli gromadzić się wokół swego przywódcy. Dwóch młodych studentów z miasteczka Alcalá, Diego Laynez i Alfonso Salmeron, słysząc o sławie ich rodaka, przyjechało do Paryża, by go odszukać i zaciągnąć się pod jego sztandar. Mikołaj Bobadilla, człowiek ubogi, lecz podobnie jak Ignacy ze szlachetnego rodu, związał swój los z Loyolą; tak samo uczynił Szymon Rodriguez – łagodny, przystojny i przyjacielski, lecz jeszcze bez tej żywiołowej pomysłowości, którą rozwinął w sobie później.

W lipcu 1534 roku grupka licząca w sumie siedem osób, została zaproszona na spotkanie ze swoim przywódcą. Po wspólnej modlitwie Ignacy przemówił.

Oznajmił, że jego zamiarem było złożenie ślubów ubóstwa, czystości i służby w Palestynie oraz poświęcenie się Bogu. Zachęcił tych, którzy myśleli podobnie, by postąpili tak, jak on. Jeśli nie byłoby im dane apostołowanie w Ziemi Świętej, mieliby udać się do Rzymu, by tam służyć papieżowi. W międzyczasie mieli spędzać czas na modlitwie, częstym przyjmowaniu sakramentów i studiowaniu dwóch ksiąg, które na zawsze miały pozostać drogie sercu Ignacego: Biblii oraz Naśladowania Chrystusa.

Siedmiu towarzyszy związało się właśnie takimi ślubami przed ołtarzem w krypcie kaplicy św. Dionizego na Montmartre, a stało się to w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 1534 roku. Msza święta została odprawiona przez Piotra Favre’a, jedynego między nimi księdza. Tak wyglądało założenie Towarzystwa Jezusowego.

Małe stowarzyszenie czekały jednak nowe kłopoty. Tym razem to nie ich nauki wzbudziły podejrzenia, a tajemnicze odosobnienie. Mówiono, że używają jakiejś księgi – czy mogło to być studiowanie pewnych nowych doktryn potępionych przez Kościół? Ignacy przygotowywał się do opuszczenia Paryża, lecz odłożył swój wyjazd i zaczął się modlić o szybkie śledztwo. Laurent – Inkwizytor – zażądał, by pokazano mu Ćwiczenia duchowne i po przeczytaniu książeczki był tak nią zachwycony, że poprosił o egzemplarz dla siebie. Ignacy po otrzymaniu formalnego zaświadczenia o swojej niewinności, o które wcześniej prosił, wyjechał z Paryża i udał się do Hiszpanii.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Ignacy Loyola. Żołnierz Jezusa.