Rozdział szósty. Wieczność

Zdumiewające pięćdziesięciolecie

Nikt nigdy nie mógł obchodzić pięćdziesięciolecia tak uroczyście, jak ojciec Pio: pięćdziesiąt lat stygmatów, pięćdziesiąt lat krwawych ran, wysokich gorączek i przeszywających boleści.

Znamy tylko kilku świętych-stygmatyków, u których jednak okres stygmatów był znacznie krótszy. Byli to na przykład: święty Franciszek, święta Weronika Giuliani, święta Gemma Galgani, wszyscy byli przybitymi do krzyża ofiarami, wyniszczonymi przez pochłaniający ogień Bożej miłości.

Natomiast ojciec Pio miał misję ukazania światu zjednoczenia z Jezusem ukrzyżowanym trwającego całe pół wieku. Było to jedyne i wstrząsające świadectwo prawdy tych wielkich słów świętego Pawła: „Ja na ciele swoim noszę blizny, znak przynależności do Jezusa” (Gal 6, 17), „aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele” (2 Kor 4, 11).

Tego ranka 20 września 1968 roku w San Giovanni Rotondo była zabawa i radość niesłychana. Ludzie przybywali ze wszystkich stron Włoch i całego świata, były to niekończące się tłumy. Tysiące ludzi zalegało ulice i place wioski. Ścisk panował wszędzie, w kościele, w restauracjach, w hotelach, w domach prywatnych, na drogach.

Ojciec Pio odprawił Mszę świętą o zwykłej porze, przy nabożnym i skupionym udziale ogromnej ilości wiernych. Gęsty zastęp kapłanów i zakonników otaczał ołtarz, podczas gdy ojciec Pio, powoli i w boleściach, odnawiał ofiarę Chrystusa, w której on sam uczestniczył poprzez stygmaty i cierpienia złączone z ukrzyżowanym Zbawicielem.

Była to jego przedostatnia Msza święta. Ołtarz, prezbiterium i chór były niemal całkowicie pokryte czerwonymi kwiatami: pięćdziesiąt flakonów czerwonych róż na pięćdziesięciolecie krwawych ran.

Zaraz po Mszy świętej, ojciec Pio, z piękną twarzą przemienioną ojcowską słodyczą, przeszedł między dwoma długimi szeregami kapłanów, którzy spoglądali na niego z synowskim uczuciem, po czym jak zwykle zasiadł w konfesjonale. Ani chwili odpoczynku, nawet w tak wyjątkowym dniu!

Pod wieczór zapalono fantastyczną pochodnię i zrobiono świetny popis sztucznych ogni na cześć drogiego ojca.

Niestety ojciec Pio nie czuł się dobrze. Nawet nie mógł się pokazać. Jego maleńkie okienko pozostawało uparcie zamknięte. Rankiem następnego dnia już nawet nie odprawił Mszy świętej.

Pięćdziesiąt lat krwi. „Całe moje życie – napisał raz ojciec Pio – jest ciągłą drogą od ołtarzyka poświęcenia do ołtarza wyniszczenia”.

Pięćdziesiąt lat cudów. Nie możliwe jest przeżyć, bez szczególnej łaski Boga, pół wieku z pięcioma ranami, z których każdego dnia sączy się krew.

Pięćdziesiąt lat łask. Za pośrednictwem ojca Pio niezliczone dusze uzyskały nawrócenie i zbawienie, a wiele innych dostąpiło uzdrowienia lub przynajmniej ulgi w cierpieniach fizycznych.

Wykrwawiona ofiara

Ojciec Pio umierając powtarzał, aż do ostatniej chwili, imiona swoich największych miłości:

– Jezu, Maryjo… Jezu, Maryjo…

Rankiem w niedzielę 22 września 1968 roku, ponownie zgromadziły się niezmierne tłumy w San Giovanni Rotondo, ponieważ obchodzono międzynarodowy zjazd Grup Modlitewnych ojca Pio.

Tego ranka ojciec Pio był w stanie celebrować Mszę świętą, a ojciec przełożony poprosił, by raczył ją śpiewać.

Ojciec Pio był u kresu życia; wszyscy spostrzegli, że był już wycieńczony. Śpiewał Mszę świętą, ale wydawało się, że śpiewa ją z wysokości krzyża: jego głęboki głos był ochrypły, zdyszany, sprawiał ból każdemu, kto go słuchał.

Pod koniec Mszy ojciec Pio miał zapaść, co sprawiło, że zachwiał się, i padłby na ziemię, gdyby nie został podtrzymany na czas przez stojących w pobliżu współbraci.

Krzyk przerażenia wydarł się z tłumu na widok ojca Pio słaniającego się ku ziemi. Ojciec Pio miał jeszcze na tyle siły, by powtarzać ojcowskim głosem:

– Moje dzieci… moje dzieci…

Był to znak zbliżającego się końca. Lecz nikt nie chciał ani nawet o tym pomyśleć. Dziwne, ale tak właśnie było. Dla synów duchowych, ojciec Pio mógłby odejść, kto wie kiedy, może w wieku stu lat…

Ojciec Pio, także tego ranka, mimo że tak wyczerpany, chciał zejść, by jeszcze wyspowiadać grupkę osób. Po czym kazał się zanieść na rękach do okna chóru, by mógł chociaż pozdrowić tłumy przybyłych z Grup Modlitewnych.

Tego samego dnia miały ponadto miejsce dwa bardzo znaczące wydarzenia: poświęcenie krypty nowego kościoła i umieszczenie pierwszego kamienia monumentalnej Drogi Krzyżowej, którą synowie duchowi ofiarowali ojcu Pio z okazji pięćdziesięciolecia stygmatów.

Kto by pomyślał, że ta krypta posłuży już wkrótce ojcu Pio za grobowiec? Została poświęcona dokładnie na czas.

Co do Drogi Krzyżowej, to oczywiście synowie duchowni nie mogli pomyśleć o stosowniejszym prezencie dla ojca Pio, w którego ciele „odciśnięte były stygmaty Chrystusa”. Na stoku góry została wytyczona i wyrzeźbiona na zawsze droga pięćdziesięciu krwawych lat ojca Pio, cyrenejczyka Jezusowego, „podobnego do Niego przez śmierć” (por. Fil 3, 10).

Tymczasem wieczorem z ulgą spostrzeżono przybycie ojca Pio na nabożeństwo eucharystyczne: siedział na chórze z różańcem w rękach.

Na koniec, podtrzymywany przez współbraci, długo przypatrywał się po raz ostatni kościołowi wypełnionemu ludźmi.

Pewnego razu zapytano go:

– Ojcze, na kogo spojrzałbyś po raz ostatni, przed śmiercią?

– Na moich braci na wygnaniu – brzmiała odpowiedź.

Ojciec Pio oddalił się do swojej celi i każdemu, kto pytał jak się czuje, odpowiadał:

– Niedobrze, oj niedobrze, moje dziecko. Brakuje mi tylko grobu. Jestem bardziej na tamtym niż na tym świecie.

Po północy poprosił jednego z braci, żeby asystował mu rano przy odprawianiu Mszy świętej, po czym wyspowiadał się. Prosił wszystkich współbraci o przebaczenie za spowodowane utrudnienia; prosił wszystkich, współbraci i dzieci duchowe, o modlitwę za jego duszę i zapewnił o błogosławieństwie dla wszystkich: braci, dzieci duchownych, chorych.

Odnowił swoje śluby zakonne i odmówił czystym głosem Ojcze nasz, po czym wstał i, cały czas odziany w habit świętego Franciszka, niespodziewanie, poruszył się szybko, jak młodzieniec, wyszedł z celi, poszedł na taras i zamknął się tam na kilka minut. Później kazał się przynieść do środka i usadowił się wygodnie w foteliku, wbił wzrok w ścianę, na której wisiała fotografia matki i powiedział:

– Widzę dwie mamy.

Jeden z braci, obecny przy nim, powiedział, że źle widzi, ponieważ ta podobizna jest fotografią tylko jego matki; lecz ojciec Pio na to:

– Nie przejmuj się, widzę doskonale. Widzę tam dwie mamy.

Po czym ojciec Pio zaczął blednąć na twarzy, pot pokrył mu kropelkami czoło, usta siniały kiedy powtarzał:

– Jezu, Maryjo… Jezu, Maryjo…

Była druga w nocy. Współbrat uzmysłowił sobie, że koniec się zbliża i kazał biegnąć na pomoc. Ojciec Pio dwukrotnie go powstrzymywał:

– Nie budź nikogo.

Współbrat pobiegł sam. Wkrótce nadszedł ojciec przełożony, inni współbracia, lekarz. Później jeszcze inni współbracia i lekarze.

Ojciec Pio otrzymał ostatnie namaszczenie, podczas gdy jego usta jeszcze ledwo ledwo się poruszały, powtarzał bez przerwy:

– Jezu, Maryjo… Jezu, Maryjo…

I to już koniec. Pochylił głowę na piersi, przestał oddychać. Przeszedł do wieczności.

Zgromadzeni długo pozostali w skupieniu, niemal skamienieli w bólu, następnie ból przeszedł w długi, niepohamowany płacz.

Tymczasem na zewnątrz klasztoru dzieci duchowe czuwały z drżeniem i czekały rana, by czegoś się dowiedzieć. Rankiem błyskawicznie rozeszła się straszliwa wiadomość: ojciec Pio nie żyje! Jego dusza pogrążyła się w Bogu.

Ta smutna wiadomość była niestety już wcześniej do przewidzenia, lecz mimo to zbiorowa manifestacja bólu była równie wielka i niewypowiedziana.

W tłumie, który wypełniał kościół i leżący naprzeciw niego placyk, można było wypatrzyć udręczone twarze zmartwionych ludzi, dostrzec mężczyzn płaczących niczym dzieci. Większa część zebranych ściskała w rękach różaniec, nie mogąc nawet się modlić, w sercu każdy odczuwał wielką pustkę, jak gdyby zmarł ich własny ojciec czy matka.

„Tajemnica Króla”

Tuż po śmierci ojca Pio, na jego ciele dokonała się zadziwiająca rzecz, stygmaty zupełnie znikły. Ani nawet najmniejszego znaku wspomnienia. Nic.

Tam gdzie były głębokie i krwawiące rany, ciało z powrotem stało się jednolite, zwarte i gładkie jak u dziecka.

Modlitwa ojca Pio o zniknięcie znaków zewnętrznych została ostatecznie wysłuchana. Kto wie jakie badania naukowe nad sekretem tych stygmatów ludzie chcieliby później przeprowadzić. Tymczasem, „tajemnica Króla” (por. Tb 12, 7), ku naszemu zawstydzeniu, pozostała dla Boga.

Prawdą jest, iż od pewnego czasu ze stygmatów ojca Pio zaczęło wypływać coraz mniej krwi, a ostatnimi czasy dłonie z obu stron nie miały już skrzepów. Dopiero całkowite zniknięcie, bez jakiejkolwiek blizny, wzbudziło okrzyk: „To musi być palec Boży!”.

Piękno i wartość znaczenia tego wydarzenia związane są z rzeczywistym posłannictwem ojca Pio.

To powolne zmniejszanie się upływów krwi jasno wyrażało, że posłannictwo ojca Pio zmierzało ku końcowi, ponieważ ofiara była związana ze swoim Zbawicielem, a teraz była już wykrwawiona, podobnie jak Jezus na krzyżu.

Wszelka cześć i chwała Bogu, który w naszych czasach zechciał ukazać swoją miłość i potęgę w tym stworzeniu, w którym wycisnął „znak Boga żywego” (por. Ap 7, 12).

„Bardziej niż za życia”

Uroczystości pogrzebowe ojca Pio ciągnęły się przez cztery dni po śmierci.

Procesje ludzi, przybyłych ze wszystkich stron świata, by oddać hołd zwłokom nadzwyczajnego kapucyna, zdawały się nieskończone.

Oblicza się, że w pogrzebie wzięło udział około stu tysięcy osób. Była to uroczystość wzruszająca i okazała.

Na błękitnym niebie leciały eskadry samolotów towarzysząc orszakowi pokonującemu osiem kilometrów.

Dom Ulgi w Cierpieniu przystrojony był flagami narodowymi, na tę żałobną uroczystość spuszczonymi do połowy. Profesor Enrico Medi przez około trzy godziny z rzędu rozważał przez mikrofon piętnaście tajemnic Różańca.

Jeszcze bardziej imponująca niż orszak pogrzebowy wydawała się procesja na cześć zmarłego.

Msza święta z poświęceniem zwłok miała miejsce na placu znajdującym się przed sanktuarium. Wszystko przebiegało uroczyście i w wielkim skupieniu.

Pacjenci z Domu Ulgi w Cierpieniu uczestniczyli w świętych obrzędach z okien szpitala, na który, w wieczornych ciemnościach ogromne reflektory rzucały wiązki światła. Oświetlano także sanktuarium.

Wszystko to było w podzięce dla ojca Pio, z wdzięczności za jego dzieła, od dzieci duchowych.

Po jego śmierci zaczęto poważnie obawiać się o kontynuowanie tego pięknego dzieła prowadzonego przez ojca Pio. Było niemal pewne, że sanktuarium wiele straci, że liczne restauracje i hotele będą musiały zamknąć swe podwoje, że ruch pielgrzymów znacznie się zmniejszy, że szpital będzie słabo i z trudem prosperował.

Tymczasem, nieoczekiwanie stało się zupełnie odwrotnie. Tak jak ojciec Pio zapowiedział kilka lat wcześniej:

– Po śmierci zrobię jeszcze więcej zamieszania niż za życia.

I jeszcze:

– W niebie będę pracował z zakasanymi rękami.

I faktycznie, globalny rozwój San Giovanni Rotondo ciągle wzrasta, co zadziwia wszystkich. Stałe pielgrzymki do sanktuarium, powiększenie Domu Ulgi w Cierpieniu, funkcjonowanie hoteli i restauracji, nowe przedsięwzięcia, takie jak: „Centrum artystyczne ojca Pio”, śliczna Droga Krzyżowa, plac Różańca, opublikowanie pism ojca Pio, rozwój budownictwa, organizowanie Grup Modlitewnych ze zjazdami tak narodowymi, jak i międzynarodowymi: wszystkie te dzieła i jeszcze wiele innych kwitły i nadal rozkwitają po śmierci ojca Pio z głęboką żywotnością, która nigdy nie zgaśnie, ponieważ zakorzeniona jest w jego sercu i krwi, w jego zasługach i w jego ranach.

Nowy święty Kościoła

Niedługo po śmierci ojca Pio posłano petycję z prośbą by wszcząć proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny.

Prawdą jest, że ojciec Pio był już wtedy uważany przez ludzi za świętego, jednakże droga Kościoła do beatyfikacji czy kanonizacji wymaga czasu, i należy to respektować. Nie można niczego przeskoczyć na tej drodze. Jest rzeczą konieczną, by w tej kwestii postępować krok za krokiem, żeby dojść pewnego upragnionego dnia do beatyfikacji bądź kanonizacji.

Wizyta Jana Pawła II w San Giovanni Rotondo w 1987 roku z okazji stulecia narodzin ojca Pio, była bardzo znaczącym wydarzeniem dla uznania świętości ojca Pio. Niedługo później, 2 maja 1999 roku, w końcu, ku wielkiej radości, nastał dzień uroczystej beatyfikacji, która miała miejsce na Placu świętego Piotra w obecności fali wiernych wypełniającej nie tylko cały plac, ale również Via della Conciliazione aż do samego końca, aż do obrzeży Tevere, podczas gdy setki tysięcy osób zgromadziły się na Placu świętego Jana Laterańskiego w Rzymie, jeszcze inni na placu San Giovanni Rotondo, w Mediolanie, w Neapolu, śledząc transmisję telewizyjną z Placu świętego Piotra.

Nigdy nie widziano czegoś podobnego z okazji zwykłej beatyfikacji. Ale ojciec Pio był naprawdę jedyny!

Trzy lata po beatyfikacji, 2 czerwca 2002 roku, nastąpiła kanonizacja błogosławionego ojca Pio. W krótkim odstępie czasu, bardzo szybko, ogłoszono ojca Pio świętym, ku radości całego Kościoła, a w szczególności całej „światowej klienteli” duchowych dzieci i czcicieli ojca Pio.

Podobnie jak w czasie beatyfikacji, więcej jeszcze w tym dniu, ogromne masy wiernych przybyłych ze wszystkich kontynentów, z każdego ludu, z każdej narodowości zgromadziły się na Placu świętego Piotra u stóp Jana Pawła II szczególnie związanego z nowym Świętym. Widząc tę falę ludzi rozumiało się, że był to obraz żywy i rzeczywisty wielkiej rodziny ludzkiej zgromadzonej pod znakiem nowego Świętego; obraz „światowej klienteli” ojca Pio zebranej przy radosnych obchodach uroczystej kanonizacji.

Ojciec Pio świętym: święty dla całej ludzkości i całego Kościoła, święty dla każdego człowieka i dla każdej rodziny. Teraz rzeczywiście ojciec Pio jest „wszystkim dla wszystkich”, jak sam lubił mawiać, a wszyscy ufają, że z wysokości niebios nowy Święty ześle dla wszystkich i dla każdego deszcz łask.

Wszyscy złóżmy „dzięki Bogu za Jego dar niewypowiedziany” (2 Kor 9, 15), ażeby wszystko było „ku chwale Jego majestatu” (Ef 1, 12). Dziękujmy „Pięknej Pannie”, Matce Bożej Łaskawej za Jej wybranego i umiłowanego syna, złączonego z Nią w modlitwie różańcowej odmawianej dniem i nocą.

Ks. Stefano Maria Manelli

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Stefano Marii Manelliego Św. Ojciec Pio z Pietrelciny.