Rozdział szósty. Początek ofiary

„Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie [Matki]” (Łk 2, 21). A Józef „nadał [Mu] imię Jezus” (Mt 1, 25).

Tego dnia Jezus otrzymał „imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 9–11). Obrzęd obrzezania był znakiem „testamentu” – przymierza lub zgody – pomiędzy Bogiem a Abrahamem i synami Abrahama.

Jezus poddał się prawu obrzezania aby okazać, że przyjął w pełni naturę ludzką. Obrzęd ten oznaczał, że poddawany mu, został poświęcony Bogu. Odnosiło się to do każdego hebrajskiego dziecka płci męskiej. O ileż bardziej dotyczyło to Jezusa, który choć będąc drugą Osobą Trójcy Świętej, w swej Boskiej naturze, poświęcił swą naturę ludzką na służbę i ku chwale Boga Ojca!

„Gdy potem upłynęły dni ich oczyszczenia, według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby Je przedstawić Panu” (Łk 2, 22). W tym wydarzeniu, które nastąpiło czterdzieści dni po narodzeniu, wiele osób intryguje co oznaczać miało to „oczyszczenie” Maryi. Czy znaczyło to, że macierzyństwo u Żydów było uznawane za nieczyste?

Odpowiedź na to pytanie zależy od rozumienia słowa „nieczyste”. Prawo oczyszczenia nie zakładało, że matki rodząc dzieci, doznawały jakiejś skazy moralnej. Termin ten odnosił się raczej do „nieczystości” prawnej, której dokładnego charakteru nie znamy. Po narodzeniu syna musiało upłynąć czterdzieści dni zanim matka mogła dotykać rzeczy poświęconych czy wejść do przybytku świątyni. Nie znaczyło to jednak, że macierzyństwo było czymś grzesznym albo mniej doskonałym. W rzeczywistości, dzieci uznawano za znak przychylności Boga, a żona bezdzietna uważała się za przeklętą. Prawdopodobnie prawo oczyszczania matek miało swe źródło (podobnie jak wiele starych hebrajskich praw) w przyczynach sanitarnych. Sama ceremonia polegała na złożeniu na ofiarę dwóch turkawek lub dwóch młodych gołębi. W ten sposób usuwana była skaza w sensie prawnym.

Jednym z przejmujących obrzędów Kościoła, który przypomina o wizycie Maryi w świątyni, jest błogosławieństwo kobiet po narodzeniu dziecka. Niestety często mylnie odczytuje się prawdziwe znaczenie tej ceremonii. Nie sugeruje ona, że kobiety rodząc dziecko doznają jakiejś skazy, którą należy usunąć przez modlitwy kapłana. Jest to błogosławieństwo, którego Kościół udziela matce, a matka z kolei składa dziękczynienie Bogu za bezpieczny poród.

Ceremonia złożona jest z psalmu dziękczynnego i uwielbienia, pokropienia matki wodą święconą oraz różnych modlitw stosownych do okazji. Jako część obrzędu, ksiądz podaje matce koniec stuły i prowadzi ją do kościoła mówiąc: „Wstąp do świątyni Boga, adoruj Syna Najświętszej Maryi Panny, który udzielił ci płodności do zrodzenia potomstwa”. Potem odmawia następującą specjalną modlitwę: „Wszechmogący wieczny Boże, który przez poród Najświętszej Maryi Panny obróciłeś w radość bóle rodzenia wiernych, spójrz łaskawie na tę Twoją służebnicę, która z radością wstępuje do Twej świątyni, by złożyć Ci dziękczynienie, i spraw, gdy nadejdzie kres jej życia, aby dzięki zasługom i wstawiennictwu Najświętszej Maryi, mogła zasłużyć na przebywanie wraz ze swym potomstwem, w radości szczęścia wiecznego. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen”. Do matki zaś mówi: „Niech pokój i błogosławieństwo Wszechmogącego Boga, Ojca i Syna, i Ducha Świętego zstąpi na ciebie i zawsze ci towarzyszy. Amen”.

Ponieważ Maryja urodziła Jezusa w sposób cudowny, niewątpliwie nie była w sumieniu zobowiązana do poddania się prawu oczyszczenia. Tak samo Jezus nie musiał być przedstawiony Panu, gdyż sam już z natury był Bogiem. Zwyczaj ofiarowania pierworodnego Bogu był echem wyzwolenia Izraelitów z niewoli egipskiej. Tam Bóg uśmiercił wszystkich pierworodnych Egipcjan, oszczędzając oczywiście dzieci hebrajskie. Na pamiątkę tej łaski pierworodnych chłopców poświęcano Bogu i potem wykupywano symboliczną opłatą pięciu szekli. Scena ta ma piękne znaczenie. Oto Maryja i Józef wykupują samego Odkupiciela. Jezus poddał się obrzędowi Ofiarowania, aby okazać nam raz jeszcze jak prawdziwie i w pełni stał się jednym z nas.

Kiedy w świątyni Maryja i Józef podali kapłanowi Jezusa na Ofiarowanie Bogu, sami przyłączyli się do tej ofiary – wszystko czym byli i wszystko co posiadali złożyli w ofierze. To bliskość ich związku z Jezusem uczyniła ich świętymi. I jeśli ich Syn w swej ludzkiej naturze składał się sam w ofierze niebieskiemu Ojcu, oboje umiłowani rodzice nie zamierzali pożałować samych siebie we współpracy z Nim. Toteż i oni się ofiarowali.

Za przykładem Maryi i Józefa także powinniśmy ofiarować się Bogu. Jest prawdą, że wszystko czym jesteśmy i wszystko co mamy już należy do Boga, który obdarzył nas nawet wolną wolą. Ale z drugiej strony uczynił nas również zarządcami naszych talentów, naszych ciał i dusz, abyśmy nimi rozporządzali, dbali o nie i rozwijali, ażeby mogły wreszcie nadawać się do wyniesienia do zjednoczenia z Nim w wieczności. Oddając się Stwórcy prosimy, by postąpił z nami według swej świętej i nieomylnej Woli. Jest to ofiarowanie zrodzone z miłości i wdzięczności.

Czasem ludzie boją się złożenia takiej ofiary. Zdaje im się, że Bóg będzie wymagał od nich wówczas strasznych cierpień albo odbierze im wszelkie godziwe przyjemności. Nie, to nie jest istotą ofiarowania się. Jest to jedynie formalny sposób mówienia Bogu, że chcesz by wypełniła się co do ciebie Jego wola. Ogólnie mówiąc, już wiesz co jest Jego wolą. Jej celem jest tylko jedno: żebyś stał się świętym. Już posiadasz do tego środki. Jeśli zachowujesz przykazania, przyjmujesz sakramenty święte i spełniasz obowiązki swego stanu, to pełnisz wolę Bożą. Kiedy ofiarowujesz się Bogu, mówisz jednocześnie, że pragniesz spełniać te obowiązki coraz lepiej i z ufnością powierzasz się w Jego ręce. Czy to coś strasznego?

Co do możliwych krzyży, jakie mogą budzić twój lęk, nigdy nie zapominaj, że Wszechmocnego Boga wiąże Jego sprawiedliwość i Jego obietnica, by dać ci wszystkie łaski potrzebne do zniesienia tego wszystkiego, czego będzie od ciebie wymagał. Zazwyczaj najcięższe krzyże to te, jakie sobie tworzymy w wyobraźni. A nawet jeśli jakaś próba, której się lękamy, przychodzi na nas, okazuje się, że nie jest to tak przerażające doświadczenie, jak przewidywaliśmy. Przyczyna po prostu tkwi w tym, że w chwili gdy jesteśmy wezwani, by nieść konkretny krzyż, otrzymujemy do tego potrzebną łaskę. Jednak w chwili gdy boimy się, że taki czy inny krzyż na nas przyjdzie, nie mamy jeszcze tej łaski. Innymi słowy, Bóg nie udziela nam mocy do niesienia krzyża, którego na nas nie dopuszcza.

Popatrz na swoją przeszłość i pomyśl o niektórych dobrodziejstwach, jakich dostąpiłeś: stworzenie – odkupienie – uświęcenie. Ostatnie z nich oznacza, że zostałeś ochrzczony w Kościele Chrystusowym, karmiony sakramentem Eucharystii, zaproszony ponownie do przyjaźni z Bogiem lub wzmocniony w tej przyjaźni w sakramencie pokuty. Teraz jesteś zjednoczony w jeszcze jednym wspaniałym sakramencie – sakramencie małżeństwa, w związku małżeńskiej miłości na całe życie. Prawdopodobnie będziesz mógł się radować swoimi dziećmi i wnukami. (Są na świecie tysiące bezdzietnych par, których największym krzyżem jest to, że nie mogą mieć dzieci mimo, że ich pragną. Zdają sobie dobrze sprawę z tego, czym byłoby dla nich takie błogosławieństwo).

Także w twojej przeszłości było wiele rzeczy, za które jesteś wdzięczny. W pośpiechu, by zarobić na życie czy w trosce o rodzinę, być może jesteś zbyt zajęty, aby dokładnie pamiętać o wszystkich błogosławieństwach – szczególnych łaskach danych ci z nieba ku twemu pożytkowi. Ale zastanów się przez chwilę i zrób dokładną listę wszystkich dóbr, jakich udzielił ci Bóg, a z pewnością w twoim sercu narodzi się ogromna wdzięczność, która przynagli cię, byś szedł do Józefa i Maryi i prosił ich o to, by przyjęli twoją ofiarę z siebie, by zjednoczyli ją ze swoją ofiarą i zanieśli umiłowanemu Dzieciątku, aby wraz z Jego Ofiarą wzniosła się do Boga Ojca.

Twoja ofiara może być jeszcze pełniejsza. Udoskonalisz ją włączając w nią całą swoją rodzinę. Sposób złożenia tej ofiary jest prosty i skuteczny. Jest to poświęcenie się rodziny Najświętszemu Sercu Jezusa. Pan Nasz ukazawszy się św. Małgorzacie Marii obiecał szczególne łaski rodzinom, które poświęcą się w ten sposób: „Dam im wszystkie łaski potrzebne w ich stanie. Będę sam ich pociechą we wszystkich smutkach i utrapieniach życia. Będę ich ucieczką najbezpieczniejszą w życiu, a szczególnie w godzinę śmierci. Zleję obfite błogosławieństwo na te domy, w których obraz Serca Mego Boskiego będzie zawieszony i czczony”.

Preferuje się, aby takie poświęcenie nastąpiło oficjalnie w obecności księdza proboszcza lub innego kapłana. Jednak wystarczy jeśli głowa rodziny (albo wszyscy członkowie wspólnie) odmówi tę formułę zalecaną i obdarzoną przez Kościół wieloma odpustami. Dobrze, jeśli poświęcenie to odbędzie się przed obrazem Najświętszego Serca Pana Jezusa:

„Najświętsze Serce Jezusa, które objawiło świętej Małgorzacie Marii swoje pragnienie królowania w rodzinach chrześcijańskich, oto stajemy dziś przed Tobą, by je spełnić, ogłaszając Twoje panowanie w naszej rodzinie. Obyśmy żyli w przyszłości Twoim życiem, sprawiali, by rozkwitły wśród nas te cnoty, którym według Twej obietnicy, ma towarzyszyć pokój na ziemi. Obyśmy przepędzili od nas ducha tego świata, który przez Ciebie został przeklęty. Króluj w naszych umysłach, abyśmy dochowali czystości wiary. Króluj w naszych sercach, by płonęły miłością do Ciebie, a jej płomień niech podtrzymuje częste przyjmowanie Komunii świętej.

Zechciej, o Boskie Serce, przewodniczyć naszym zgromadzeniom, błogosławić naszym duchowym i doczesnym przedsięwzięciom, chronić nas przed kłopotami, uświęcać nasze radości i ulżyć naszym cierpieniom. Jeśli ktoś z nas miałaby wielkie nieszczęście obrazić Cię, przypomnij mu wtedy, o Serce Jezusa, że jesteś pełne dobroci i miłosierdzia dla skruszonego grzesznika.

A kiedy godzina rozłąki wybije i śmierć okryje żałobą naszą rodzinę, niech wszyscy z nas, zarówno ci, którzy będą odchodzić i ci, którzy pozostaną, poddadzą się Twym odwiecznym wyrokom. Niech będzie nam pociechą pamięć o tym, że nadejdzie dzień, kiedy cała nasza rodzina spotka się w niebie, by wielbić Twoją chwałę i zmiłowanie na wieki.

Niech Niepokalane Serce Maryi i chwalebny patriarcha święty Józef, ofiarują Ci naszą konsekrację i zachowają ją w naszej pamięci przez wszystkie dni naszego życia. Wszelka chwała niech będzie Sercu naszego Króla i Ojca, Jezusa!”

Po tym jak Józef i Maryja ofiarowali Jezusa Ojcu Przedwiecznemu, nastąpiło wzruszające spotkanie, kiedy to Symeon „Z natchnienia Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: «Teraz, o Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela»” (Łk 2, 27–32).

Pieśń Symeona tak doskonale wyraża jego radość z dobrego życia, że zwrot nunc dimittis (z łaciny: „teraz pozwól odejść”), wkomponował się w nasz język jako wyraz zadowolenia i dziękczynienia Bogu w obliczu zbliżającej się śmierci.

Czytając te słowa może pomyślisz sobie, że jeszcze daleko ci do tej chwili, gdy zostaniesz wezwany, by opuścić ten świat i udać się na sąd oraz po nagrodę. Być może, ale nigdy nie możesz zapominać, że ten moment ciągle się przybliża. Jednocześnie jest on pewny i niepewny. Nie ma wątpliwości, że kiedyś nastąpi, ale największym znakiem zapytania w twoim życiu, jak i w życiu każdego innego człowieka żyjącego na ziemi, jest właśnie to, kiedy ta chwila nastąpi.

Możesz obrać tylko jeden sensowny kierunek co do chwili twojej śmierci. Żyj tak, że choćby nie wiem jak nagle miała przyjść, będziesz zawsze gotowy wyśpiewać swoje nunc dimittis, ufając w sercu dobroci Boga i ze świadomością, że przez całe życie starałeś się Mu służyć i wiernie Go miłować.

Istnieją oczywiście dwa krańcowe sposoby podejścia do tej sprawy, ale żaden z nich nie jest godzien polecenia. Niektórzy unikają myśli o śmierci tak, jakby zapominając o czymś nieuniknionym, mogli to od siebie oddalić lub jakoś się z tego wykręcić. Dla nich przyjemności i imprezy odgrywają nieproporcjonalnie wielkie znaczenie w ich pospiesznej egzystencji. Ci ludzie nie potrafią znieść myśli, że pewnego dnia ich życie się skończy i staną twarzą w twarz z jedyną rzeczywistością, która ma znaczenie: zbawiłem czy nie zbawiłem swojej duszy przez wypełnianie przykazań Bożych i kościelnych?

To tyle odnośnie postawy stosujących „wykręty”. Na drugim krańcu mamy mniejszą grupę ludzi, którzy popełniają błąd przez to, że są „zbyt dobrzy”. To prawda, że jest ich niewielu, ale jednak na tyle są obecni wokół nas, aby służyć nam za przestrogę, by trzymać się z dala od tej „kategorii”. Tak bardzo się wszystkim przejmują, że czynią nieznośnym życie swoje (i przy okazji także życie innych), wyobrażając sobie Boga jako krwiożerczego tyrana, który dzierży nad ich słabowitymi głowami grozę nagłej śmierci i wiecznego potępienia. Strach rządzi ich życiem od początku do końca – strach, który przenika najbardziej podstawowe relacje z ich Stworzycielem jak również z innymi ludźmi.

Na czym polega ich błąd? Koncentrują się na jednym tylko aspekcie nieskończonej doskonałości Boga. Widzą, słyszą i myślą jedynie o Jego sprawiedliwości i karach. Zapominają, że jest dobry, że źródło tego wszystkiego co w nas jest delikatne, czułe, wielkoduszne, bierze początek w głębi Jego odwiecznej miłości. Prawdopodobnie Bóg w swej dobroci wielkodusznie zatroszczy się o nich, bo błądzą, jak to się mówi, „we właściwym kierunku”. A jednak popełniają prawdziwy błąd, bardzo daleki od ducha w jakim Symeon wypowiedział swoje nunc dimittis, a którego chcielibyśmy sobie przyswoić. Właściwa postawa wnosi w nasze życie łagodność, pokój w kontaktach z innymi, poczucie bezpieczeństwa i głębokiego szczęścia płynącego z naszego związku z Bogiem. Ufamy wtedy, że jesteśmy gotowi w każdej chwili stanąć przed naszym Sędzią i nie przejmujemy się tym. Do Niego należy wyznaczyć kres naszych dni, a dzięki nieskończonej mądrości i opatrzności, wie co dla nas najlepsze. Nie chodzi nam o to, by pojąć myśl Wszechmocnego, lecz próbujemy osiągnąć tyle ile możemy, aby mieć coś na swoją obronę w dniu sądu.

Tego typu postawa może być bezwzględna i przenikać wszystko, co robimy. Myśl o śmierci nie pozbawi nas radości życia jeśli przyjmiemy godziwe przyjemności, jakie Bóg nam zesłał jako dobro, które pomaga nam żyć jak ludzie. Tak żyjąc, otaczamy miłością swojego męża czy żonę, kochamy nasze dzieci i staramy się wypełniać swoje obowiązki względem nich, jesteśmy posłuszni nauce Kościoła powołanego przez Boga i przez Niego kierowanego, by uczył wiary i moralności. Tak postępując budujemy cegiełka po cegiełce wieżę ufności, na której szczycie możemy stanąć u schyłku życia. Wówczas spojrzymy na nie wstecz, dziękując umiłowanemu Bogu za pomoc w odpowiednim wykorzystaniu danego nam czasu ziemskiej pielgrzymki. Wtedy też Bóg zabierze nas w miejsce, gdzie to, co niepełne, osiąga pełnię, gdzie to, co doczesne, przemienia się w wieczność, a więzi miłości, którymi cieszyliśmy się na ziemi, utrwalają się jako wieczyste więzi szczęścia, jednocząc nas i naszych ukochanych z naszym Stwórcą, który jest naszym celem ostatecznym. Tak urzeczywistni się to, co pozwoli nam mówić: „teraz, o Panie, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju”.

Lecz tamtego dnia w świątyni jerozolimskiej, dwa tysiące lat temu, Józef i Maryja usłyszeli więcej z ust Symeona, a były to słowa straszliwe, które przypomniały im, że ich misja dopiero się rozpoczynała i czeka ich jeszcze wiele cierpienia zanim będą mogli wypowiedzieć swoje nunc dimittis. „Symeon… rzekł do Maryi, Matki Jego: «Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą – a Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu»” (Łk 2, 34–35).

Symeon, pod natchnieniem Ducha Świętego, przepowiedział rolę Maryi jako Matki Bolesnej i Królowej Męczenników. Pomimo że cierpienie Maryi miało nadejść później, proroctwo przypominało Jej o tym, co się stanie i przygotowywało Ją na próbę, która będzie sprawdzianem najwyższych szczytów nawet dla Jej świętości i wielkoduszności.

To właśnie w tym świetle powinniśmy interpretować proroctwo Symeona. Bóg nie zsyłał okrutnie Maryi niepotrzebnego krzyża. Dużo wcześniej zanim Anioł zapytał Ją czy zechce stać się Matką Boga, Maryja wiedziała z Pisma Świętego, że Mesjasz będzie Mężem Boleści. Godząc się, zdawała sobie sprawę z tego, co na siebie przyjmuje. Miała być najbliżej Jezusa we wszystkim – najbliżej w cierpieniu i miłości, jak też w zwycięstwie i chwale. Jej bliskość miała być największym pocieszeniem Jezusa w Męce. Przez zwycięstwo Jego łaski, zasługi Maryi miały pomóc przywrócić upadłą ludzkość do przyjaźni z Bogiem, którą utraciła, gdy Adam, jako pierwszy spośród ludzi, nie dochował wierności.

W chwili proroctwa Symeona, także i Józef zrozumiał co dla jego żony oznaczał miecz boleści i co znaczył dla umiłowanego Dzieciątka, które właśnie ofiarowano Ojcu Przedwiecznemu. Słowa Symeona były znakiem z nieba, że ofiara Chrystusa została przyjęta. A ponieważ Józef był najbliższy Maryi w świętości, to zaraz po Niej był właśnie najbliższym Jezusowi w cierpieniu, przez które zostaliśmy odkupieni.

Zgodnie z Bożym planem Józef nie był obecny podczas Męki i Ukrzyżowania Chrystusa, ale jak Maryja, wiedział co Pismo Święte przepowiedziało o Mesjaszu. Ponieważ jego wola stanowiła jedno z wolą Maryi i Jezusa, Józef współczuł z Nimi już wtedy (bo „współczuć” oznacza „cierpieć razem z daną osobą”), przez co także blisko uczestniczył w Chrystusowym dziele Odkupienia rodzaju ludzkiego.

Należy być ostrożnym, by móc właściwie ocenić postawę Świętej Rodziny. Gdy Maryja i Józef usłyszeli proroctwo Symeona o przyszłej męce i cierpieniu Jezusa, ich życie nie stało się ponurą egzystencją, podczas której ich Dziecko miało przygotować się na taką przyszłość. Wiedząc jak wiernie naśladowali Jezusa, możemy być niemal pewni, że wiedli życie spokojne i szczęśliwe.

Jezus z kolei zawsze miał przed sobą perspektywę swojej męki i śmierci, ale udręczenia z tego powodu nigdy nie okazywał na zewnątrz aż do nocy agonii w Getsemani. Nawet wtedy nie było to jednak oznaką słabości, ale świadomym wyborem, by dać nam przykład i pociechę. Ponadto znał chwałę swego Zmartwychwstania i oczekiwał tej wspaniałej radości i pokoju, które jako Zmartwychwstały Zbawiciel miał przynieść swym przyjaciołom, swym przybranym braciom i siostrom.

Jak mógłby uchodzić wśród swoich sąsiadów w Nazarecie za normalnego chłopaka, „syna cieśli”, jeśli byłby ciągle przygnębiony czy poważny? Niewątpliwie nauczając był poważny i dostojny, ale Jego miłość dla dzieci i czułe zaufanie, jakim Go wzajemnie darzyły, ukazują, że Jego postawy nie przytłaczała myśl o trudnej przyszłości. Tak samo Józef i Maryja nie byli ponurakami, lecz normalnymi i zwyczajnymi ludźmi, akceptowanymi przez swoich przyjaciół i mieszkańców miasta.

Ten właściwy obraz jest niezwykle ważny w naszych rozważaniach. Jednostronna prezentacja – że Święta Rodzina myślała wyłącznie o cierpieniu – byłaby błędna. Ich życie nie mogłoby być wzorem katolickiej rodziny wszystkich czasów gdyby pozwolili na to, by perspektywa straszliwej przyszłości stale rujnowała ich szczęście. Warto zauważyć, że w Różańcu jest tylko pięć tajemnic bolesnych, natomiast dziesięć radosnych i chwalebnych. We wcześniejszym rozdziale mówiliśmy o tym, że ludzka natura i wszelkie stworzenie są dobre w swej istocie. Tak więc poczucie humoru, wesołość i śpiew, jako stworzone przez Boga, także muszą być dobre. Mają swoje miejsce (i jest to bardzo ważne miejsce) w życiu każdej osoby i rodziny. Prawdziwa radość wypływa z samego chrześcijaństwa. Widzimy posępność dawnych religii pogańskich, przejawiającą się w postępowaniu bożków, których nigdy nie przedstawiano jako śmiejących się, lecz raczej zajętych kłótniami, zazdrosną rywalizacją i bachanaliami.

W życiu rodzinnym naprawdę potrzeba poczucia humoru i zdrowego rozsądku. Niewątpliwie czasami wynikają trudne sytuacje, ale przeciętny mąż i żona nie przechodzą nieustannych kryzysów. Ich życie raczej upływa harmonijnie, szczęśliwie i spokojnie.

Gdybyś zastanawiał się wyłącznie nad poważnymi sprawami, wierząc, że twoja pobożność umacnia się proporcjonalnie do twojego ponurego nastroju, wówczas jedynie wystawiałbyś na próby siebie i resztę swojej rodziny. Smutek nie może pochodzić od Boga, ale tylko od wroga wszystkiego co dobre. Nie tylko bezczynność pochodzi od diabła. Jego dziełem jest także depresja i zły humor.

Radosny mąż i żona w przyjaźni z Bogiem, cieszą się życiem bez uciekania się do wszelkiego rodzaju sposobów na poprawienie humoru.

Szczęście jest naturalnym stanem przyjaciół Boga i dlatego wiemy, że Maryja i Józef byli w pełni szczęśliwi. Mimo, że doświadczyli w życiu wielkiego cierpienia, nie należy stąd wnioskować, że nie mieli pojęcia o wesołości.

Z pewnością brali przykład z Tego, którego duch zainspirował później św. Pawła do napisania następujących słów: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!… O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem! A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie. W końcu, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli… a Bóg pokoju będzie z wami” (Flp 4, 4. 6–9).

Ks. Francis L. Filas SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Francisa L. Filasa SI Święta Rodzina wzorem dla rodzin.